„Jesteśmy na wczasach…” – wakacji ciąg dalszy

DSCN6247

Idealny urlop powinien być czasem odpoczynku, a nie załatwiania tysiąca różnych spraw. A nam z Igotatą tego czasu na wspólny wypoczynek już zabrakło, mąż musiał wracać do pracy, do Holandii. Biedak. Czyżby?

A ja szczęściara, bo mogłam się byczyć dwa tygodnie nad morzem!

Niesprawiedliwe, prawda? Mężczyźni mają ciężko… Zgadzam się mają, ale…

Było tak:

Igotata swą pracę uwielbia, więc można powiedzieć, że cały dzień spędzał tak, jak lubi najbardziej, czyli przed komputerem. Natomiast po pracy, o godz. 17, wracał do pustego, cichego domku.

Był panem swojego czasu. Mógł robić to, co chciał. Jadł to, na co miał ochotę w danym dniu, a nie to, co spożywają dzieci. Nie musiał nikomu innemu serwować posiłków. A wieczorem odpoczywał od kąpania małych ludzi, od czytania literatury dziecięcej, od śpiewania kołysanek… Nikt go nie budził w nocy, nie musiał też zaczynać dnia o piątej nad ranem. Wystarczyła godzina szósta, bo zwyczajnie na taką porę nastawił budzik. Wtedy Igotata wstawał, w ciszy szykował się do pracy, w spokoju jadł śniadanie, odbywał codzienną podróż pociągiem do pracy, a w pracy wiadomo – robił to, co kocha… Nawet upały mu nie doskwierały, bo przecież przebywał w klimatyzowanym pomieszczeniu. I tak mijały mu dni.

A weekend był czystą rozkoszą! Dwa dni leniuchowania w pustym, cichym domu… Czysta rozpusta!

Gdy biedny małżonek codziennie oddawał się pracy, jego żona miała wakacje, czyli wypoczywała. Wypoczywała? Czyżby?

Bo było tak:

Morze, złoty piasek, śpiew mew… Powietrze przesycone morską bryzą. Nadmorska miejscowość zdaje się być rajem. Kusi atrakcjami. Piękna promenada zachęca do spacerów…

Igomama spaceruje deptakiem rozkoszując się widokiem morza. Najpierw maszeruje beztrosko wzdłuż plaży, potem siada na piasku, wyjmuje z torebki książkę i zatapia się w ciekawej lekturze. Co jakiś czas unosi wzrok znad kartek, by spojrzeć na fale z lekka uderzające o brzeg, na mewy gromadzące się na falochronie, na statek zmierzający do portu… Spokój. Relaks. Odpoczynek…

I… Stop! Koniec marzeń! Może tak kiedyś będzie, ale teraz na pewno tak nie było.

A jak było naprawdę?

Owszem spędziłam dwa tygodnie nad morzem w towarzystwie przyjaciółki z córeczką i trójki moich własnych pociech. Kompania zatem bardzo miła.

DSCN6177

Owszem nad morze chodziłam, ale nie z książką, tylko objuczona jak wielbłąd: z dziećmi, z wózkiem i całym ekwipunkiem plażowym. Myli się ten, kto uważa, że ręcznik i olejek do opalania to wszystko, co potrzebne na plażę. Kiedyś mi to w zupełności wystarczało (plus książka lub czasopismo), ale odkąd pojawiły się dzieci, mój niezbędnik plażowy uległ radykalnej zmianie.

Idąc na plażę należy pamiętać o rzeczach na przebranie oraz bluzach (na wypadek zmiany pogody), butelkach z piciem sztuk trzy (o sobie już nawet nie myślałam), o przekąskach dla większych i najmniejszego (o sobie znów nie myślałam), o dmuchanych zabawkach i akcesoriach (słoń na zamianę z rekinem, koła zamiennie z rękawkami), o wiaderkach i łopatkach, co by się nie nudziło, może też o piłce (w tym samym celu)… Poza tym czapki z daszkiem, krem z filtrem dla niemowląt… Czy jeszcze coś? Parawan? Koc? Oj, już nie ma miejsca… Puszczam oczko

Zapakowani wychodziliśmy przed domek… Oczywiście w tym momencie nie obyło się bez buntów Okruszka podczas wsadzania go do wózka.

– Jak to mamo, właśnie się nauczyłam chodzić, a ty mnie wkładasz do wózka?!!!

– Ano tak, córko, bo inaczej nie dam rady. Zobacz, nie mam wolnej ręki, by cię chwycić, gdy będziesz mi uciekać swoim zwyczajem. Poza tym wózek posłuży nam, przy okazji, jako bagażnik.

DSCN6011

Na szczęście nasz ośrodek wczasowy jest położony blisko morza.

Ale i tak na plaży pojawialiśmy się zmęczeni i spoceni.

A najlepsze się dopiero zaczynało. Trzeba nasmarować kremem ochronnym trzy ruchliwe ciałka! Najmłodsze wciąż próbuje biegać, więc jest smarowane niemal w locie.

Gdy ręczniki rozłożone, a dzieci świeciły się od kremu, przychodził czas na relaks… Oj, nie!

Teraz dopiero zaczynała się prawdziwa sztuka wyborów i kompromisów. Szliśmy do wody. Sytuacja była pod kontrolą. Dreptałam z Okruszkiem przy brzegu, Groszek stąpał koło mnie, Iskra z koleżanką.

DSCN5976

Wszystko w porządku. Do czasu. Bo nagle Groszek zniknął. Wykorzystał moment i już się cały zamoczył i skakał dziko przez fale, 3 metry przede mną. Gdy go wołałam, pomachał wesoło i udawał, że nie słyszy. Wcisnęłam Okruszka przyjaciółce i pobiegłam do syna. Okruszek w międzyczasie płakał. Oczywiście nic się nie działo.

Ot, dla zasady, obwieszczał światu, że znalazł się w rękach innych niż mamine.

Próbowałam się rozdwoić, czasem roztroić… Rozumiałam synka, że chce trochę poszaleć i pobawić się w wodzie sięgającej niekoniecznie do kostek.

Na piasku powinno być spokojniej. Starszaki zajmowały się budowlą zamku z piasku. Chwila spokoju?

Nie, wystarczył spojrzeć na Okruszka… Już rzucił łopatkę i foremkę i znalazł nowe zajęcie: próbował jeść piasek. Cała buzia ubłocona.

– Mamo, ja chcę tę łopatkę. To moja!

-Nie to moja. Ty się nią długo bawiłaś. A w ogóle nie kop z tej strony tunelu…

Dzieci znów się kłóciły, a mnie się marzył spokój…

Do tego Okruszek zaczynał trzeć oczy i ziewać, chyba pora na drzemkę…

Jak przegapię pierwsze symptomy, to potem ciężko małą uśpić…

Więc pora wracać. Zanim pozbieraliśmy liczne sprzęty i tobołki, Okruszek zaczynał, delikatnie mówiąc, płakać. No dobrze, będę szczera – zaczynał wrzeszczeć. W takim stanie najczęściej nie dawałam rady wsadzić go do wózka, więc na wózku wiozłam torby plażowe, a Okruszka trzymałam na ręce. I znów zasapana docierałam do ośrodka. Kolejny fitness miałam zaliczony. Usypianie mojego dziecka nigdy nie było czynnością lekką, łatwą i przyjemną, a co dopiero na wczasach, w innym otoczeniu. Pominę tę temat wymownym milczeniem.

Była jeszcze kwestia posiłków. Na początku próbowaliśmy przygotowywać jedzonko sami, ale po kilku dniach poddałam się. Kolejka w sklepie spożywczym przypominała czasy mojego dzieciństwa, z wózkiem ledwo przeciskałam się między regałami czując się jak słoń w składzie porcelany. Szykowanie jedzenia w małym domku nieodłącznie wiązało się z bałaganem, okruchami na wykładzinie, wystarczy, że przerabiam to, na co dzień, w domu. Na wczasach miałam przecież odpocząć…

DSCN5996

Po kilku dniach zdecydowałam się na stołowanie w ośrodku. Dobry wybór! Jedzenie było pyszne, podane na talerzach, nie trzeba zmywać, gotować, kupować…

Oczywiście też nie obyło się bez przeszkód. Stołówka znajdowała się na piętrze i odtąd codziennie trzy razy musiałam pokonywać wózkiem kilkanaście schodów. W jadalni nie było krzesełka dla dzieci, toteż Okruszek siedział w wózku. Siedział – znów delikatnie powiedziane. Okruszek miał etap niechęci do wózka i robił wszystko, aby się z niego wydostać. Ja natomiast miałam na stołówce zgoła inny cel. Musiałam wysilić umysł, czym zająć córcię w czasie posiłku, by siedziała w miarę kulturalnie, by dała nam spożyć posiłek i by pozwoliła na spokojne jedzenie innym wczasowiczom. Zatem każde wyjście na jadalnię, stanowiło dla mnie wyzwanie i wiązało się ze stresem. Najczęściej zatrzymywałam Okruszka w wózku podkarmiając go ziemniakami i chlebem. Dodam, że córeczka jadła swoje kaszki i obiadki w domu, bowiem dla wygody w wakacje zaopatrzyliśmy się w kupne słoiczki z gotowymi produktami dla małych ludzi.

Na wczasach często byłam tak zmęczona (chyba przez nadmorski klimat;), że czekałam tylko wieczoru, aż cała trójka będzie smacznie spać, a ja, choć trochę, pogadam z moją towarzyszką, poczytam…

Zanim jednak następował ten upragniony moment dnia, musiałam zmierzyć się z Okruszkiem w kąpieli. Wyjście na stołówkę, było przy tym przysłowiową pestką!

Okruszek, w pogoni za wakacyjną fryzjerską modą, postanowił, że będzie miał dredy i przez okres dwóch tygodni nie pozwolił mi umyć sobie włosów. Próbowałam go przekonać, że jego kosmyki są posklejane i nie wyglądają ładnie, że przydałoby im się odświeżenie, ale… nic nie wynegocjowałam. Mało tego, córka nawet nie pozwalała mi się czesać grzebieniem. Upinałam jedynie kołtunki spinkami, by nie leciały jej do oczu. Tylko na takie ustępstwo poszło moje harde maleństwo.

W ogóle moment kąpieli, Okruszek obwieszczał tak głośnym krzykiem, że cały ośrodek stawał na nogi. I tak się dziwię, że sąsiedzi codziennie nie pojawiali się u nas sprawdzać, co się dzieje z dzieckiem, że tak wrzeszczy. A córcia niezmiennie, każdego wieczoru płakała, gdy próbowałam ją wsadzić do miski i delikatnie obmyć pod prysznicem. Nie ta łazienka, brak znajomej wanienki, może granatowy kolor miski… Tak naprawdę nie wiem, o co chodziło. Codziennie jednak musiałam wysłuchać wieczornego koncertu Okruszka w łazience. Potem często był bis w pokoju, przy usypianiu… W końcu, po dłuższej lub krótszej chwili – tego nigdy nie wiadomo – nadchodził najmilszy moment dnia, gdy dzieci spały… Oj, jaki to był słodki widok! Wreszcie mogłam czytać… A dwa razy (dzięki dobroci mojej koleżanki) udało mi się pójść wieczorem na plażę i choć przez chwilę poczuć się wolną… Te chwile wspominam ze szczególnym sentymentem…

DSCN6117

I tak wyglądały nasze wakacje…

Kto bardziej wypoczął? Cóż, śmiem przypuszczać, że jednak Igotata…

Może za rok uda nam się odpocząć razem?

DSCN6161

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „„Jesteśmy na wczasach…” – wakacji ciąg dalszy

  1. parson pisze:

    O tak, wielbłądzie wyprawy nad morze to bardzo mi bliska tematyka, a mam tylko jedno dziecko! Co będzie dalej – nie wiem. Albo pochwała minimalizmu, albo wyhoduję trzecią i czwartą rękę 😉 Pozdrawiam!

    Polubione przez 1 osoba

  2. Kasia pisze:

    Kochana, jakie to prawdziwe…To prawda, że wakacje z dziećmi to nie lada zadanie bojowe, a im mniejsza różnica wieku, tym trudniej. Szczególnie, że byłaś bez męża. Podziwiam! Dobrze, że Iskierka i Groszek są już nieco starsi, bo jakbyś miała maluszki powiedzmy z dwuletnią różnicą, to byłoby jeszcze trudniej.
    Okruszek jak widać najbardziej absorbujący, jak to dzieciątko w tym wieku. Pamiętam nasze kryzysowe wakacje, gdy Domi miała 2 latka i 3 miesiące. Zaczął się etap uciekania, musieliśmy jeść na zmianę w naszej ulubionej naleśnikarni, bo spuszczona na chwilę z oczu, uciekała do wyjścia, które prowadziło na ruchliwą ulicę. Musieliśmy jeść na zmianę i pilnować, a raz byliśmy już strasznie głodni i chcieliśmy zjeść razem. Wtedy Dominisia siedziała przypięta pasami w wózku, obrażona na cały świat i niedobrych rodziców. 😉 Kochana, teraz na pewno jesteś zmęczona, ale sama dobrze wiesz, że ten czas minie i za kilka lat będziesz wspominać te chwile z uśmiechem. 😉
    U nas w tym roku jeszcze wprawdzie bez Emilki, ale też nie było lekko. Do plaży mieliśmy ok. kilometra i Marcin musiał większość rzeczy dźwigać, bo ja nie mogłam. Tak więc on pełnił funkcję tragarza i też czasami miał dosyć. Kochana, a gdzie wypoczywaliście nad morzem? Szukam jakiejś w miarę zacisznej miejscowości, z umiarkowanym tłumem i najlepiej jak najbliżej do morza. Jeśli możesz coś polecić, byłabym bardzo wdzięczna. Buziaczki dla Was!!! :-*

    Polubione przez 1 osoba

  3. Igomama pisze:

    Kasiu, dziękuję za dobre słowo. Miło, że podzieliłaś się swoimi doświadczeniami. Mam nadzieję, że zmęczony rolą tragarza mąż, na plaży szybko się regenerował i odzyskiwał humor. Trochę zmartwiłam się czytając o Waszych kryzysowych wakacjach z Dominiką w wieku 2 lat. Nasz Okruszek za rok będzie też dwulatkiem i liczyłam, że będzie łatwiej, a tu proszę…;)
    Nie ma lekko!
    Kasiu, polecam małe miejscowości nadmorskie, dawniej wioski rybackie np. Sianożęty, Łazy…

    Polubienie

Dodaj komentarz