Tak mało trzeba w poniedziałkowy poranek…

DSCN8264

Nie lubię poniedziałkowych poranków. I wiem, że nie jestem w tym odosobniona.
Po, jak zawsze, za krótkim weekendzie ciężko mi zacząć kolejny tydzień. Świadomość, że do soboty i niedzieli zostało pięć długich dni, bardzo mnie przytłacza. A przecież nie pracuję. Siedzę w domu. Więcej, wypoczywam na urlopie wychowawczym;)

Ten weekend minął nam intensywnie. Dzieci miały naukę w polskiej szkole, byliśmy na mszy, Iskierka odbyła swoją lekcję baletu, wraz z Groszkiem zaliczyli pływalnię. No i jeszcze, całą rodziną, uczestniczyliśmy w kameralnej „parapetówce” u znajomych. Dwa wspólne, wolne dni zleciały stanowczo za szybko.

Na dodatek dzisiejszej nocy obudził mnie krzyk Okruszka. Nic nowego, najmłodsza córka moment swojego przebudzenia zawsze zwiastuje krzykiem i płaczem! Tak już ma. Otworzyłam zaspane oczy. W pokoju panowała ciemność, mimo to dostrzegłam maleńką postać stojącą w łóżeczku i wyciągającą do mnie rączki.
„Acha, już ranek – pomyślałam. – Czas wstawać. Dziś poniedziałek, Okruszek ma zajęcia z muzyki.”
Wzięłam Okruszka na ręce i zeszłyśmy na dół. Zaczęłyśmy zabawę. I wtedy przeszło mi przez myśl, że jest jakoś zbyt ciemno. Spojrzałam na zegarek i… pożałowałam, że od razu tego nie uczyniłam! Mała wskazówka pokazywała trzecią godzinę. To środek nocy! Wróciłyśmy do łóżek. Okruszek protestował, jednak w końcu udało nam się ponownie zasnąć. Ba, sen nas zmorzył na dobre, bo wstałyśmy ciut za późno.

I zaczęło być nerwowo.
Musiałam zrobić nam wszystkim śniadanie, a tu Okruszek był marudny; uczepił się moich nóg i nie zamierzał ich puścić. Domagał się wzięcia na ręce. Próbowałam tłumaczyć córci, by chwilę się pobawiła, ale ona była nieugięta. Na rączki i koniec. Skapitulowałam, podniosłam małą i szykowałam śniadanie już z obciążeniem. Taki poranny fitness. Przymusowe ćwiczenie bicepsów i tricepsów. Chwila wytchnienia dla moich mięśni nastąpiła dopiero podczas jedzenia. Okruszek dał się posadzić w krzesełku. Zjadł płatki z mlekiem jak starsze rodzeństwo.
Ja w tym czasie przygotowywałam kanapki dla dzieci do szkoły. Myłam winogrona, pakowałam wszystko do pudełek. O nie, soki się skończyły! I mleko w kartonikach też. No tak, wczoraj wróciliśmy późno i nie zdążyliśmy zrobić zakupów. Gdy wlałam wodę do bidonów, okazało się, że jeden cieknie. Szukałam zastępczej butelki plastikowej. Normalnie mamy ich zapas, a teraz żadnej nie było w moim zasięgu. A dzisiaj dzieci mają w szkole dwie godziny gimnastyki, picie jest konieczne.

Czas uciekał. Iskierka i Groszek zaczynają lekcje o wpół do dziewiątej, a dwadzieścia minut przed dziewiątą mam autobus, którym co tydzień jeżdżę z Okruszkiem do centrum na zajęcia „Muzyka od kołyski”. Szkoda byłoby się spóźnić. Trzeba się pośpieszyć! Tymczasem Okruszek ogłosił protest przeciwko ubieraniu. Akurat dzisiaj! No nie! Nie wiem, śmiać się czy płakać?

Trzeba było już wychodzić z domu, a tu Iskierka nie mogła znaleźć plecaka. Szukała w korytarzu, w pokoju… Nigdzie nie było. Jeszcze tego brakowało! Próbowałam się nie denerwować. Spoglądałam błagalnie na zegarek: „Ej, wskazówki zwolnijcie trochę, co?”

Iskierka zaczęła płakać. Jej pani nie znosi spóźniania. Powtarza, że spóźnialskich nie wpuści do klasy.
To żart, ale Iskra jest wrażliwa i delikatna. Woli nie doświadczać prawdziwości tych słów na własnej skórze. Pomogłam jej szukać plecaka. Niestety przepadł bez śladu, na szczęście w porę wpadł mi w oko mój stary, sportowy plecaczek. Pożyczyłam go córce. Ponownie zerknęłam na zegarek. Dotarło do mnie, że jeśli Iskierka i Groszek w tej chwili nie wyjdą z domu, to jednak spóźnią się do szkoły. A to za duży stres dla nadwrażliwej, starszej córki!

Nakazałam dzieciom już w tym momencie wyjść z domu. Miałam zamiar zaraz ich dogonić z Okruszkiem. W locie chwyciłam zapasowego pampersa, chusteczki, jedzonko na zaś. I portfel… Zaraz, zaraz, gdzie on jest? Szybko przypomniałam sobie, którą torebkę miałam wczoraj u znajomych. Na szczęście wybór ogranicza się do dwóch. Poszukałam szarej torby. O, jest i portfel! To teraz jeszcze tylko karta do autobusu… Ma swoje stałe miejsce w szufladzie, bo używam jej w zasadzie tylko w poniedziałki. Dziś, za pamięci, od razu z rana ją wyjęłam i położyłam na stole, by była widoczna. Ale teraz na stole karty nie było. Może spadła? Nie. Tylko spokojnie, tylko spokojnie! Gdzieś musi być. Co robić? Bez karty nie wsiądę do autobusu. Okruszek zaczął płakać. Siedział w wózku i czekał na matkę, ale szybko zaczął się nudzić i niecierpliwić.
– Czekaj, Okruszku, już idę. Szukam karty do autobusu. – Tłumaczyłam swojej najmłodszej.

I gdy już podjęłam decyzję, że po prostu kupię bilet jednorazowy u kierowcy, doznałam olśnienia. No, tak! Przecież Okruszek rano bawił się kartami do gry, wyjmował je z pudełka, a potem rozrzucał po pokoju… W pewnym momencie pozbierałam wszystkie karty i włożyłam do pojemnika. Czyżby? Wzięłam pudełko z kartami do ręki. Światełko nadziei rozjaśniło moje czarne myśli… Intuicja mnie nie zawiodła! Niebieska karta miejska śmiała się do mnie schowana między swoimi koleżankami, kartami nieco innego rodzaju i przeznaczenia. Uff, jak dobrze! Pewnie sama odruchowo włożyłam ją do pudełka. Zamknęłam drzwi i pobiegłam. Dosłownie. Nie było chwili do stracenia. Jogging z wózkiem. Popędziłam obok szkoły. Przez oszklone, wielkie okna zobaczyłam Groszka i Iskierkę, siedzących grzecznie na swoich stałych miejscach. Zatem wszystko dobrze. Dzieci były w szkole, chyba się nie spóźniły, skoro pani wpuściła Iskrę do sali. Jeszcze raz uff!

Niestety poczucie ulgi było krótkie. Właśnie nadjechał autobus. A ja jeszcze miałam kilkadziesiąt metrów do przystanku. Szybko! Ludzie wsiadali po kolei przednim wejściem. Było sporo osób, powinnam zdążyć. Kierowca zobaczył mnie. Poczekał. Wpadłam zdyszana do pojazdu. Hura! A więc zdążyłam. Wspaniale!
Okruszek przywitał się z pasażerami po swojemu, czyli krzykiem. Jakżeby inaczej – w poniedziałkowy poranek! Rozejrzałam się wokół przepraszająco. Miny pasażerów nie wróżyły niczego dobrego. Wysoki pan nerwowo uderzał palcami w poręcz. Elegancka kobieta, co chwilę, spoglądała na zegarek. Młody, znudzony chłopak bawił się telefonem, a piękna dziewczyna obojętnie przyglądała się Okruszkowi.

I wtedy… W środkowym lusterku zobaczyłam uśmiech kierowcy. Rzucił pasażerom ciepłe, życzliwe spojrzenie. Wziął mikrofon i przedstawił się, jako „wasz kierowca, kapitan Jack”. Radośnie powitał wszystkich na pokładzie autobusu. Tych, co się śpieszą do pracy, uspokoił, że zdążą. Studentów mobilizował do nauki. Udającym się na zakupy, życzył owocnych poszukiwań świątecznych prezentów. Uśmiechnęłam się, było i o mnie. „Dużo sił dla matki z dzieckiem, bo macierzyństwo to ciężka praca”. Ależ mnie wyróżnił! Dyskretnie przyjrzałam się kierowcy, „na oko” wyglądał na sześćdziesięciolatka. Pewnie odchował dzieci, może doczekał się wnuków, więc był zorientowany w „dzieciowym” temacie. Kapitan Jack odgadł myśli podróżnych. Wyznał, że kiedyś nie lubił poniedziałków. Na szczęście to już przeszłość. Teraz uwielbia poniedziałki i w ogóle wszystkie robocze dni tygodnia, bo może spotkać takich sympatycznych ludzi jak my, a on kocha ludzi i swoją pracę. Nas też. I życzył nam cudownego dnia, miłego tygodnia i wszystkiego, co najlepsze. I jeszcze wesołych Świąt, jakbyśmy nie spotkali się w międzyczasie.

Rozejrzałam się dookoła. Już nie przepraszająco! Z uśmiechem. W autobusie zrobiło się jakoś zupełnie inaczej. Radośnie, sympatycznie, miło. Wszyscy się uśmiechali. Wysoki pan już nie uderzał palcami w poręcz. Stał spokojnie, nie wyglądał na zdenerwowanego. Elegancka kobieta przestała spoglądać na zegarek. Wsłuchiwała się w paplaninę szofera i uśmiechała się z rozbawieniem. Młody chłopak schował telefon i śmiał się do rozpuku. Piękna dziewczyna, przyglądająca się Okruszkowi, zdjęła maskę obojętności z twarzy. Okazało się, że jak się uśmiecha, to robią się jej dwa dołeczki w policzkach i jest jeszcze ładniejsza. A Okruszek? Przestał wrzeszczeć. Czary – mary! Moja dziewczynka też się uśmiechała. I również jej buzię zdobiły urocze dołeczki w policzkach, no może nie dwa jak u tamtej piękności, ale półtora…

Jak mało trzeba, by zmienić ponury poniedziałkowy poranek w piękny, radosny dzień!
Doprawdy niewiele…

Dobra robota, kapitanie Jack! Jak dobrze, że jesteś. I wszyscy – tobie podobni.

DSCN8238

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Tak mało trzeba w poniedziałkowy poranek…

  1. hrabina pisze:

    Jeden mały gest kierowcy, no trochę większy nież mały – wszystkim poprawił humor. Szkoda, że takich ludzi jest mało.

    Poniedziałkowe poranki są trudne, ale teraz już dochodze do wniosku, że z dorastająca córką, prawie wszystkie robocze poranki sa trudne 🙂 a te nagłe”zniknięcia” wszystkiego, co potrzebne, bardzo dobrze znam… albo nagły koniec mleka, soku, pieczywa, itd. i to nasze, kobiece, ratowanie sytuacji. Jesteśmy w tym boskie!!!!

    Polubione przez 1 osoba

  2. Igomama pisze:

    Dokładnie:) U nas kiedyś rano zabrakło mleka i chleba,więc cała trójka zjadła na śniadanie okruszkową kaszkę mleczną dla niemowląt;) Innym razem były kanapki z sucharków… A co do dorastającej córki, zaczynam się bać ( 😉 ) i zastanawiać, co łatwiejsze: opieka nad moim półtoraroczniakiem czy nad nastolatką? Odpowiedź poznam za dwa – trzy lata, doświadczę bycia mamą nastoletniej córki na własnej skórze… Do tego czasu, u Twojej córci najgorsza „burza hormonalna” powinna minąć.Powodzenia!

    Polubienie

  3. U mnie też jeździ taki kierowca. Co prawda ja od porodu poruszam się tylko samochodem, ale pamiętam jak spotkałam go pierwszy raz. Wsiadam do autobusu po pracy i jak zwykle nawijam z siostrą przez telefon. Wsiadam do autobusu miejskiego, a tu muzyka na full. No co jest? Z siostrą się rozłączyłam a autobus stoi. I nagle słyszę głos kierowcy. Musi się Pani uśmiechnąć, bo tylko dla Pani zatrzymaliśmy się na tym przystanku. No tak mnie zaskoczył i rozbawił, że się uśmiechnęłam promiennie. I nagle przestała mi przeszkadzać głośna muzyka. A potem zauważyłam, że i starsze panie podrygują w rytm Gangnam style.

    Polubione przez 1 osoba

  4. Igomama pisze:

    O, to fajnie, że jest więcej takich kierowców:) Wiem, że jeszcze w Warszawie jeździ taki wesoły szofer, który wszystkich pasażerów wprawia w dobry nastrój. Dziękuję za wizytę na blogu i Twój komentarz, Pozdrawiam:)

    Polubienie

  5. Aleksandra Wołynko pisze:

    Pozdrawiamy pracującą mamę na kilku etatach jednocześnie, coś wiem na ten temat. A poniedziałki to nigdy przeze mnie były nielubiane.

    Polubione przez 1 osoba

  6. Igomama pisze:

    Dziękuję za miłe słowo, za odwiedzenie naszej strony i pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza. Oj, te poniedziałki… Na szczęście są i piątkowe popołudnia:) Dla równowagi;)

    Polubienie

Dodaj komentarz