Młodzi, piękni…

p9040091

Kolejny styczniowy tydzień minął, nie wiadomo, jak i kiedy…
Nasze dzieci mają ostatnio sporo pracy zarówno w szkole holenderskiej jak i polskiej.
Cóż, w Holandii ferie będą dopiero pod koniec lutego…
W pierwszym miesiącu roku zjazdy w misyjnej szkole polonijnej w Amsterdamie spiętrzyły się i w rezultacie uczniowie uczęszczali na zajęcia przez kolejne trzy soboty. Wczoraj wróciliśmy do domu wieczorem: ”kolacja, bajka i do łóżek”.
Na szczęście dziś w końcu zdarzył nam się dzień wolny – leniwa niedziela.
Postanowiłam podzielić się z Wami naszym, jeszcze wczorajszym, spotkaniem w szkole.

Zazwyczaj, gdy dzieci mają lekcje (religię oraz język polski z elementami historii i geografii Polski), rodzice czekają na korytarzu lub w kantynie.
Na nudę nikt się nie skarży. Rodacy piją kawkę, nadrabiają towarzyskie zaległości, czytają, pilnują laptopów i telefonów.
My próbujemy okiełznać naszą najmłodszą pociechę, która szturmuje szkolne korytarze, wspina się po schodach, zagląda niemal we wszystkie zakamarki.
Wypertraktowałam z mężem, że tym razem będzie inaczej: starszaki się uczą, tata podejmuje współpracę z Okruszkiem, a mama czyta książkę. A co! Od czasu do czasu mały romans z lekturą jest konieczny w przypadku matki trójki dzieci, z wiecznym deficytem czasu.
Okazało się jednak, że czytelnictwo w tym dniu nie było mi dane.
Nie, mąż nie zawiódł! Winą za ten stan rzeczy chyba należy obarczyć naszego księdza Krzysztofa, który „trzyma” w swych rękach szkołę misyjną i całą parafię amsterdamską.
Proboszcz słynie z zaangażowania i pomysłowości.
Dba o rozwój duchowy nie tylko szkolnych dziatek, ale też ich rodziców.
W tym celu, od czasu do czasu, w czasie szkolnych zjazdów zaprasza różnych gości, którym towarzyszą pokazy multimedialne. Oczywiście wszystko robi ze smakiem i wyczuciem. Dzieło ewangelizacji stanowi propozycję, a nie przymus. Zaproszenie, a nie nakaz.
Tak było też wczoraj.

Gdy nasze starszaki uczyły się w swoich klasach pod okiem pań nauczycielek, przeszliśmy z mężem do kantyny. A tam już ustawiono stoły, przygotowano ekran i mikrofony.
I jak w takich sytuacjach bywa – część rodziców wyszła na korytarz, a część została.
Cóż, ja też miałam zamiar poczytać. Jednak, gdy popatrzyłam na podekscytowane, radosne twarze młodych ludzi, to… zostałam w sali. Książka grzecznie musiała poczekać w torebce na bardziej sprzyjającą okazję. Czy warto było uczestniczyć w spotkaniu? Warto!

Okazało się, że młodzież należy do ruchu religijnego „Niniwa”, który znalazł swoją siedzibę na południu Polski, w maleńkim Kokotku. Ojcami stowarzyszenia są Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. Przyjechał do nas ksiądz Marcin i młodzi: Kasia, Justyna, Łukasz, Mateusz, Marysia…

Młodzi, piękni…
Uwaga! Zarażają wiarą, sieją radość, wzruszają świadectwem, szerzą pasję, sprzedają entuzjazm, uczą miłości. To nie pomyłka.
Starsi mogą nauczyć się wiele od młodych. Zaświadczam, bo sama widziałam i słyszałam.
Są wyjątkowi? Może i tak.
Chciałabym jednak wierzyć, że tacy młodzi i piękni ludzie nie są gatunkiem wymarłym, chronionym, zagrożonym zagładą. Dinozaurami swojego pokolenia.
Wierzę w potęgę i dobroć młodości.

Młodzi, piękni…
Przyjeżdżają na rekolekcje do Kokotka, bo pragną zbliżyć się do Boga, chcą odnowić lub pogłębić swoją relację z Nim. Uczestnicząc w turnusach Kuźni Charakteru, pracują nad sobą. Kształtują swą wytrwałość, pracowitość, odpowiedzialność, umiejętność współpracy.

Młodzi, piękni… 
Rozwijają swe zainteresowania i miło spędzają wolny czas. W zgodzie z sobą, z bliźnimi i z Panem Bogiem oczywiście. Oblaci kierują szeroką ofertę do młodzieży.
Lubisz tańczyć – wybierz warsztaty Niniwa Dance. Kochasz wspinaczkę górką? Zdobywaj szczyty z Niniwa Trep. A może bliższe są ci spływy kajakowe? Proszę bardzo, w Kokotku też chwycisz za wiosło w gronie podobnych tobie pasjonatów sportów wodnych.

Młodzi, piękni… 
Potrafią zapomnieć o sobie, o swoich potrzebach i wygodach.
Jednostki, które szczególnie cenią bezinteresowną pomoc drugiemu człowiekowi, angażują się w działalność Wolontariatu Misyjnego Niniwy.
W czasie wakacji, wyjeżdżają głównie na Ukrainę i Białoruś i wspierają misję prowadzoną przez ojców oblatów. Pomagają tamtejszym mieszkańcom; odwiedzają ludzi starych i chorych, dzieci z domu dziecka. Organizują zajęcia plastyczne i ruchowe dla najmłodszych, wymyślają zabawy. Opowiadają o Bogu tam, gdzie niekoniecznie o nim słyszano.
Grają koncerty, śpiewają, tworzą pantomimy. Swoim życiem dają przykład wiary.
Nie stronią od pracy fizycznej wykonując czynności porządkowe, prace ogrodnicze, gastronomiczne. Otwarci, życzliwi, gotowi do pomocy.
Nie są aniołami, dopadają ich kryzysy. Kasia, w czasie wizyty na Białorusi, tak intensywnie spędzała dni z dziećmi z tutejszego domu dziecka, że w końcu się rozchorowała. Na kilka dni straciła głos. Bardzo źle się czuła. Wtedy właśnie zatęskniła z domem.
Chciała wracać.
I dotarło do niej, jaką jest szczęściarą.
Bo ma dom. Ma rodziców. Ma, za kim tęsknić. Ma, do kogo wracać.
W przeciwieństwie do tamtych dzieciaków…

Młodzi, piękni… 
Na specjalną uwagę zasługuje Niniwa Team. To ekstremalna grupa.
Taki czysty „hard core”. W wakacje, co roku, wyruszają na wyprawę rowerową.
Zawsze w jakiejś konkretnej intencji. Na przykład o pokój na świecie. Albo za papieża.
Sama wyprawa trwa około 6 tygodni. Od świtu do nocy na rowerze.
Codziennie pokonują dystans około 180 kilometrów, ale zdarza się, że mają w nogach nawet 300 km.
A przecież nie są zawodowcami ani sportowcami!
Wszystko, co jest im potrzebne do życia przez półtora miesiąca, umieszczają na swoim rowerze, również namiot i jedzenie.
W ten sposób pielgrzymowali po Syberii, byli w Jerozolimie, zjechali niemal całą Europę.

Codziennie tylko rower. Milczący świadek cierpienia i modlitwy.
Codziennie msza święta – źródło siły na dalszą drogę.
I drugi człowiek obok.

Jadą jak bezdomni, bez rezerwacji noclegów, bez funduszy na wynajęcie pensjonatów. Zawierzają się Bogu zupełnie i ten Bóg troszczy się o nich w trasie każdego dnia.
Wręcz czują jego namacalną obecność w drugim człowieku, który otwiera przed nimi swój dom, pozwala skorzystać z łazienki, chroni przed większym głodem.
Justyna i Mateusz przekonują, że nie tyle istotny jest cel trasy, miejscowość finalna, co najważniejsza jest sama droga.
Droga, którą można potem umieścić na mapie i cieszyć się nią („patrz, zrobiliśmy to”), ale też … droga przebyta w sercu.
Bo w czasie takiej pielgrzymki niewątpliwie człowiek rodzi się na nowo…

Młodzi ludzie nie mają wątpliwości – „Jeśli droga ma być sensowna, jeśli to doświadczenie ma wydać owoc, to trzeba jechać z Bogiem”.  To fundament całej wyprawy.
Czy można im nie wierzyć?

Młodzi, piękni… Zawsze tacy bądźcie. Nie starzejcie się, proszę!

Zarażajcie wiarą, siejcie radość, wzruszajcie świadectwem, szerzcie pasję, sprzedawajcie entuzjazm. Uczcie miłości…

p9060013

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Młodzi, piękni…

  1. szarabajka pisze:

    Byłam w Kokotku. Na rowerze. No, nie z młodymi i pięknymi, a wprost przeciwnie 😉 To faktycznie maleńka, jak na Śląsk, miejscowość, ale pięknie położona i prężna.
    Co do samej inicjatywy…Na pewno jest piękna, ale niestety wyjątkowa.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Igomama pisze:

    O, jak miło! Ci moi „młodzi, piękni” to parafraza „młodych, gniewnych”;)
    Podejrzewam, że Ty byłaś w Kokotku w towarzystwie nieco starszym wiekiem, ale równie pięknym:)
    I rower też był;) To się chwali:)

    Polubienie

  3. Piękne podsumowanie posta.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz