Dzień Kobiet dużej i małej

DSCN0030

Wielu Polkom Dzień Kobiet pachnie goździkami, kojarzy się z nylonowymi rajstopami i komunistycznymi sloganami. Ja traktuję to święto, podobnie jak walentynki, z lekkim przymrużeniem oka i z odrobiną sympatii.
Gwoli ścisłości, jeśli w tym dniu nie dostanę kwiatów bądź czekoladek, nie strzelam focha i nie dąsam się.
Dlatego, gdy koleżanka przesłała mi zaproszenie na obchody Dnia Kobiet w Holandii, w pierwszej chwili się zdziwiłam, w drugiej – uśmiechnęłam, a w trzeciej pomyślałam, że właśnie nadarza się kolejna okazja zdobycia nowego doświadczenia i zaznajomienia się z inną kulturą. Nie namyślam się długo, wchodzę w to!

Tym to sposobem, we wtorkowy poranek, 8 marca, pojawiam się w miejscu spotkania dla pań pod tytułem „Wolność i bezpieczeństwo”.
Przypięcie broszki z wstążeczek i kwiatków w materię bluzki oraz wpis do księgi pamiątkowej czynią mnie pełnoprawną uczestniczką zebrania.
Wtapiam się w tłum kobiet różnego wieku i pochodzenia; odmiennej rasy, kultury i religii. Niektóre panie przywodzą na myśl barwne kwiaty bądź piękne motyle.
Wyróżniają je długie włosy, brzęcząca biżuteria, piękne suknie nasycone mocnymi barwami. Gdybym ja się tak ubrała, wyglądałabym na przebraną, natomiast one prezentują się wspaniale i właściwie zupełnie naturalnie.

Z zamyślenia wyrywa mnie komunikat: wszystkie dzieci muszą zostać zaprowadzone do sąsiedniego budynku, tam będą miały zapewnioną opiekę.
Patrzę na córeczkę i marnie widzę swój dalszy udział w spotkaniu. Jesteśmy nierozłączne, moje dziecko dotąd nie zostawało samo, w obcym miejscu.
Odczuwam zdenerwowanie, jednak posłusznie idę z córcią do drugiego budynku. W sali zabaw na razie zastajemy tylko jedną dziewczynkę, ciut starszą od mojej. Zostawiam rzeczy dla dziecka, jedzenie, numer telefonu. Tłumaczę opiekunce, że moja dziewczynka jeszcze z nikim nie zostawała i obawiam się, jak sobie poradzi. Na razie sytuacja wygląda całkiem dobrze. Okruszek siedzi w kąciku z zabawkami i bawi się w najlepsze.

DSCN0025

Opiekunka zapewnia mnie, że wszystko będzie dobrze i radzi, bym w tym momencie dyskretnie wyszła. Oddalam się na paluszkach, ale czuję wyrzuty sumienia.
Bo jakże to tak, zniknąć bez pożegnania?

W holu zastaję jeszcze więcej kobiet. Piją herbatę, rozmawiają. Czuję się obco i niezręcznie. Gdy już postanawiam zabrać Okruszka i uciekać do domu, dostrzegam znajomą mamę z Korei. Znamy się z zajęć „Muzyka od kołyski”, na które uczęszczamy wspólnie z naszymi maluchami. Z koleżanką u boku czuję się swobodniej. Ona też właśnie zostawiła synka w miejscu zabaw. Pijemy kawę, a następnie zajmujemy miejsce w głównej sali, która jest pięknie udekorowana balonami i girlandami. W wazonie stoi mnóstwo białych róż, na stole dostrzegamy wielki tort.

DSCN0032

Okazuje się, że spotkanie jest prowadzone w języku niderlandzkim. No to mam wyzwanie! Na początku jest łatwo. Powitano uczestniczki, przedstawiono kilka danych statystycznych na temat sytuacji kobiet na świecie i, dla porównania, w Holandii.
Potem zaczęły się “schody”…
Uroczyście zapalono świecę, ale niestety nie wiem, co miał symbolizować ten gest. Następnie było kilka przemówień, z których wyłapywałam pojedyncze słowa, które wcale nie chciały się ułożyć w zdania, ukrywały przede mną swoje znaczenie. Próbowałam się skoncentrować. Prosiłam swój umysł o wykazanie się elastycznością, bystrością, umiejętnością rozumienia i skupienia. Niestety bezskutecznie!
Współpraca nie przyniosła pożądanych rezultatów.
Szare komórki rozgrzały się do czerwoności i … szybko się przegrzały.
Moje myśli popłynęły do sąsiedniego budynku, próbując telepatycznie połączyć się
z córeczką…

Dzisiaj rano mamusia oznajmiła, że jest Dzień Kobiet.
To takie święto pań.
Teraz jestem małą dziewczynką, ale w przyszłości również będę panią.
Hura, a zatem ja też mam powód do świętowania! Dzień zapowiada się interesująco.
Po odprowadzeniu brata i siostry do szkoły, nie wracamy z mamą jak zwykle do domu, ale idziemy na przystanek autobusowy.
W każdy poniedziałek jeździmy autobusem do domu kultury na zajęcia z muzyki. Ale przecież dzisiaj jest wtorek; „Muzyka od kołyski” była wczoraj.
Dokąd dziś jedziemy, mamusiu? Mama powiedziała, że będę się dobrze bawić. Super! Cieszę się i z radości podśpiewuję, a inni pasażerowie patrzą na mnie z uśmiechem. Następnie odbywamy krótki spacer i znajdujemy się w budynku pełnym pań.

Niektóre z nich są ładne i przypominają mi lalki mojej siostry.
Mają długie rozpuszczone włosy i noszą piękne suknie. Rozglądam się za zabawkami, ale nigdzie ich nie widzę. Zaczynam się nudzić.
Wtedy okazuje się, że miejsce dla dzieci znajduje się w sąsiednim budynku. Oprócz mnie jest jeszcze jedna dziewczynka. Pobawimy się? Widzę kącik z zabawkami.
Siadam i bawię się. Mamo, zobacz, jaka ładna lalka! Mamo! Oj, no gdzie ta mama? Rozglądam się zniecierpliwiona i zaniepokojona. Przecież mama zawsze jest obok mnie. Może to jest zabawa w chowanego albo w „A kuku”?
Szukam mamy, ale bez skutku.

Zamiast mamusi podchodzi do mnie pani z twarzą o ciemnej karnacji, tak samo czarnej jak mój Piotruś. Ta pani ma włosy przewiązane chustą i wygląda trochę jak mama w ręczniku po umyciu głowy. Kobieta jest bardzo miła.
Uśmiecha się, przytula mnie i coś do mnie mówi, ale nie „szeleści” tak jak mamusia tylko „charczy” w tym drugim języku, który słyszę na zajęciach z muzyki, w sklepie i na ulicy. „Szeleszczącą” mowę rozumiem doskonale, a tę „charczącą” trochę mniej.

Pani tłumaczy, że mama zaraz przyjdzie i zachęca, żebym wróciła do zabawy. Wtedy dostrzegam znajomego chłopca, z którym chodzę na zajęcia muzyczne.
Młody właśnie się obudził i płacze wniebogłosy, odkrywszy nieznane otoczenie.
Jego mamusia też zniknęła tak samo jak moja.
Próbuję pocieszyć tego chłopca, on jest młodszy ode mnie o pół roku.
Nie becz, Maru, zaraz ci wszystko wytłumaczę. Nasze mamusie wrócą.
Chodźmy się bawić!

Zebranie trwa. Jedna z kobiet opowiada historię swojego życia.
Domyślam się, że opowieść jest wzruszająca.
Kobieta przybyła z Iraku, ma pięcioro dzieci.
Opowiada o swej ucieczce z kraju ogarniętego wojną. Początkowo czuła się obco w Holandii, ale szybko zadomowiła się i dziś traktuje ten kraj jak własną ojczyznę.
Dziękuje Holandii za spokojne, bezpieczne życie oraz za edukację i wykształcenie swoich dzieci. Rozlegają się brawa, ktoś ociera łzę…
Jeszcze jedna kobieta dzieli się swoją historią. Później ma miejsce dyskusja i „burza mózgów” na temat sytuacji kobiet na świecie, na tablicy w punktach pojawiają się hasła – przejawy dyskryminacji pań.
Odważna dziewczyna opowiada, w jaki sposób łamane są prawa kobiet w jej kraju.
Ponoć nawet leki są tam inne dla mężczyzn i kobiet. Facet może uderzyć kobietę i dziecko, a ona nawet nie może stanąć w obronie potomstwa. Strasznie to smutne!
Czas mija szybko i nadchodzi moment podziału tortu, który okazuje się pyszny…

Maru długo płacze, ale w końcu się uspokaja.
Bawimy się do czasu aż zaczynam odczuwać głód. Naszych mam wciąż nie ma. Czuję smutek. Podchodzę do miłej, ciemnoskórej pani i pytam, czemu mamusia nie wraca.
Ale pani mnie nie rozumie…
Wpatruje się we mnie intensywnie, jakby próbowała pojąć, o co mi chodzi, jednak w sali jest teraz wiele dzieci. Niektóre płaczą. W takim hałasie trudno się bawić.
Zresztą czuję zmęczenie i jestem trochę głodna. Pani wskazuje na mój obiadek.
Nie, dziękuję! Poczekam na mamusię. Ona zawsze w południe sadza mnie w krzesełku, zakłada śliniak, daje łyżeczkę z myszką i podczas posiłku pokazuje różne obrazki w książeczce. A po obiedzie usypiam w łóżeczku z Piotrusiem, lalą i misiem Bollo.
No właśnie, gdzie są moi pluszowi przyjaciele?
Z tęsknoty za nimi zaczynam
płakać.
Ja chcę przytulić misia! Teraz! Pani wkłada mnie do wózka i zaczyna bujać.

IMG-20160309-WA0001

Co, ja mam tak zasnąć?
Bez moich ulubieńców?
W jasnym pokoju?
Wśród krzyków dzieci? Na to się nie zgadzam!
Proszę pani, ja potrzebuję odpowiedniej oprawy do snu!
Zamykam oczy, by zaraz je otworzyć. To taka zabawa.
Marzę sobie, że jak otworzę oczy, to zobaczę twarz mamusi i wszystko będzie jak dawniej. Zjem obiadek, wysłucham historii, a potem zasnę przytulona do moich pluszowych ulubieńców i do lali. I jeszcze mama zaśpiewa mi kołysankę.
Otwieram. Zamykam. Otwieram. Zamykam. Mamy nie
ma.
Jeszcze raz. Otwieram. Zamykam. I jeszcze. Może teraz się uda…?
Znów zamykam powieki. Oj, jakie są ciężkie!
Nie mogę ich otworzyć.
Od tego mrugania bolą mnie oczy, więc robię sobie małą przerwę.
Taką naprawdę malutką, żeby czasem nie zasnąć i nie przegapić
powrotu mamy…

W czasie spotkania poznaję jeszcze dwie miłe Polki. Usłyszałam jak rozmawiały w ojczystym języku, więc odważyłam się podejść i je zagadnąć.
Zjadamy razem międzynarodowy lunch.

DSCN0034

Dominują potrawy indyjskie, azjatyckie, afrykańskie.
Lubię eksperymenty kulinarne, więc cieszę się, że mam okazję odkrycia nowych smaków. Po obiedzie zaplanowano warsztaty tematyczne dla kobiet w małych grupkach, jednak ja już rezygnuję z dalszej części programu.
Niepokoję się o córkę, która spędza czas w sali zabaw, właściwie pierwszy raz bez mamy w nieznanym miejscu. Z nowo poznanymi Polkami wymieniamy się numerami telefonów.

Czas wracać do domu! Ciekawe, jak się czuję moja córeczka?
Gdyby płakała, opiekunka zadzwoniłaby do mnie.
Ciszę w telefonie przyjmuję za dobrą monetę. Wyjmuję komórkę. Spoglądam w ekran i dostrzegam tylko ciemność. No tak! Oczywiście, aparat się rozładował!
Biegnę do sali zabaw. Mała leży w wózku. Ponoć odmówiła jedzenia, ale nie płakała wiele. Delikatnie pochylam się nad wózkiem. Córka nie śpi. Na mój widok zaczyna płakać. Ogarniają mnie wyrzuty sumienia. Zdaje mi się, że dostrzegam żal w oczach dziecka. Na małej twarzyczce widnieje nieme pytanie –„Mamusiu, dlaczego tak długo nie przychodziłaś?” Cóż, dla dorosłego to były zaledwie trzy godziny, a dla małego człowieka…

No, w końcu! Podziałało!
Otwieram oczy i widzę twarz mamy. Płaczę.
Z poczucia ulgi, z radości, a trochę ze złości. Że tyle jej nie było.
Że obiecywała zabawę, ale jakoś zapomniała wspomnieć, iż będę bawić się sama. Gdybym umiała mówić, obsypałabym ją pretensjami. A tak tylko płaczę…
Ojej, chyba trochę przesadziłam, bo widzę, że oczy mamy też zaczynają wilgotnieć.
Hej, mamusiu, nie smuć się!
Nie martw się, nie gniewam się na ciebie.
Ten Dzień Kobiet wcale nie był taki zły!
Przecież ja, podobnie jak ty, lubię przygody i nowe doświadczenia.
Poza tym naprawdę fajnie się bawiłam. I pani była taka miła.
Ale teraz chcę jeść. Burczy mi w brzuszku.
Proszę, jedźmy już do domu, mamusiu…

DSCN0036

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowe zwyczaje i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Dzień Kobiet dużej i małej

  1. hrabina pisze:

    Spotkanie dobrze Ci zrobiło – tak myślę – z różnych względów. I córeczka zaliczyła swoją pierwszą zabawę bez mamy i Ty się zrelaksowałaś choć odrobinę.
    A swoją drogą, to miłe takie obchodzenie święta.

    Polubione przez 1 osoba

  2. cichosza pisze:

    bardzo interesujące opowiadanie 🙂 pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

  3. plucazycia pisze:

    Powiem Ci z jednej strony pomyślałam „cóż za durny pomysł rozdzielać matki z dziećmi”, jednak z perspektywy myślę, że może tego Wam trzeba było? Taki pierwszy rzut na głęboką wodę. 3h udało się! Nie martw się mimo, ze w tych oczkach może było troszkę żalu to on nie zostanie zapamiętany. To też dobre doświadczenie dla Okruszka! 🙂 Wszystkiego najlepszego kobietki!

    Polubione przez 1 osoba

  4. Igomama pisze:

    Och, jak przyjemnie czytać takie miłe komentarze:) To świetne antidotum na stres i „czarne myśli”. Trzygodzinna rozłąka w ostatecznym rozrachunku dobrze zrobiła tej dużej, a mała też za bardzo nie narzekała. W nieco rozżalonych oczkach szybko rozbłysła radość i znajome psotne iskierki w stylu „co by tu teraz zbroić?”. Szkoda tylko, że z samego spotkania dla kobiet tak niewiele treści wyniosłam przez barierę językową. Dziękuję Dziewczyny:)

    Polubienie

  5. Bardzo ciekawe opowiadanie, zawsze coś nowego się dowiadujemy ! Pozdrawiamy Was gorąco !

    Polubione przez 1 osoba

  6. Igomama pisze:

    To cieszę się bardzo:) Dziękuję i też pozdrawiam.

    Polubienie

Dodaj komentarz