Maj kwitnący komuniami…

DSCN6233

Końcówkę kwietnia i początek maja spędziliśmy w Polsce.
Odwiedziliśmy bliskich ludzi i drogie sercu miejsca, przede wszystkim jednak uczestniczyliśmy w uroczystości Pierwszej Komunii Świętej naszego chrześniaka.
Nie uprzedzałam o swojej nieobecności na blogu, nie przepraszałam za „czas posuchy”, bo też tak naprawdę wcale nie planowałam wziąć wolnego od pisania. Laptop podróżował ze mną, wręcz przymierzałam się do nadrobienia wszelkich zaległości właśnie w czasie „majowych wakacji”. Cóż, jak zwykle w takich sytuacjach skończyło się na obiecankach – cacankach!

Brak czasu, problemy z dostępem do Internetu, nieustanne wizyty i załatwianie na przemian spraw ważnych i błahych – przyczyniły się do przymusowego urlopu mojego komputerowego przyjaciela. Ale w końcu biedak też zasłużył na relaks i wypoczynek, więc nie będę mu tego wypominać i żałować!
Zresztą dla mnie mała przerwa od komputera również okazała się odświeżająca.
Przyniosła ulgę przeciążonemu kręgosłupowi, zmęczonym oczom, zbolałym palcom…I dobrze!

Od wtorku jesteśmy znów w Holandii, na brak wrażeń i zajęć na razie nie możemy narzekać. Maj i początek czerwca będzie obfitować w imprezy: urodziny naszych córeczek (najpierw tej młodszej, potem starszej), a pomiędzy nimi… uroczystość Pierwszej Komunii Świętej naszej pierworodnej!
I jako że tegoroczny maj rozkwitł dla naszej rodziny komuniami dwojga bliskich naszym sercom dzieci, to przypomniała mi się moja własna uroczystość.

Takie dawne dzieje, ale wciąż żywo wypełniające zakamarki pamięci…

W tamtym czasie religia odbywała się w parafialnych salkach katechetycznych.
Nasz ksiądz słynął z surowości. Jeśli ktoś się wiercił, gadał i przeszkadzał w prowadzeniu katechezy, wikary przywoływał osobnika do porządku poprzez… pociągnięcie za ucho.
Ja byłam dziewczynką cichą i grzeczną, więc na szczęście nigdy nie doświadczyłam tej wątpliwej przyjemności na własnej skórze.
Bardzo lubiłam słuchać opowieści o życiu Pana Jezusa. Oddziaływały na moją wyobraźnię tak samo jak baśnie, a miały tę przewagę, że były prawdziwe. Mogłam ich słuchać bez końca!
Gorzej natomiast szła mi nauka modlitw na pamięć. Nie zapomnę, z jakim mozołem uczyłam się „Wierzę w Boga”. Treść wydawała mi się długa, trudna, zawiła, niezrozumiała. Gdy przyswoiłam jeden fragment, ulatywał mi z głowy inny. I tak bez końca!
W tym samym czasie w pokoju przebywał mój młodszy brat i kuzynka. Ja połykałam łzy, a oni wesoło się bawili. Za jakiś czas mama odpytała mnie ze znajomości modlitwy, okazało się, że nadal myliłam tekst.
Pamiętam swoje zawstydzenie, gdy w pewnym momencie mój młodszy brat i kuzynka bezbłędnie wyrecytowali całe „Wierzę w Boga”. Nauczyli się go mimochodem, w trakcie zabawy, a ja – najstarsza – nie byłam w stanie tego dokonać mimo wielu powtórek.
Na szczęście następnego poranka, odkryłam, że mam tę modlitwę zakorzenioną w pamięci. Musiałam tylko uwierzyć w siebie i okiełznać stres, który tak mnie sparaliżował poprzedniego dnia. Ten stres to w ogóle jakoś mnie sobie szczególnie upodobał!
Odwiedził mnie jeszcze nie raz, daleko nie patrząc, na przykład w czasie pierwszej spowiedzi… Zresztą po dziś dzień stres darzy mnie szczególnymi względami i dopada mnie przy rozmaitych okazjach.

Natomiast sam dzień Pierwszej Komunii Świętej wspominam miło, jako bardzo uroczysty, niezwykły. Mam w pamięci poranną ekscytację, domową krzątaninę.
Sen z wałkami na głowie i potem chwila prawdy i niepewności przed lustrem.
Czy włosy zakręciły się tak samo ładnie z obu stron?

Sukienkę miałam skromną, przerobioną przez ciocię z sukni ślubnej.
Choć była prosta, ozdobiona jedynie delikatną koronką z przodu i u dołu, to bardzo mi się podobała. Gdy tylko ją włożyłam, zamieniałam się w księżniczkę, czułam się ważna i piękna. Godna bliskiego spotkania z Jezusem.
Radosny nastrój i pewność siebie towarzyszyły mi … do momentu wyjścia z domu. Dokładnie tyle.
Gdy już miałam wsiadać do samochodu, odruchowo spojrzałam na sąsiedni dom, w którym mieszkała moja przyjaciółka. Taka papużka – nierozłączka, z którą dzieliłam szkolną ławkę; razem chodziłyśmy do szkoły i z niej wracałyśmy odprowadzając się po kilka razy, a wieczorem wysyłałyśmy sobie z okien sygnały świetlne.
Tak się złożyło, że w tej samej chwili moja przyjaciółka również wyszła przed dom gotowa do wyjazdu. Pomachałam do niej spontanicznie i radośnie, a potem … pojawił się dziwny ucisk w żołądku. Chyba tak smakuje zazdrość…
Dostrzegłam, że przyjaciółka była ubrana w bajeczną suknię z bufiastymi rękawami, pełną falbanek i koronek. Całości dodawała szyku stylowa futrzana narzutka, chroniąca przed porannym chłodem.

Moja radość i pewność siebie zniknęły tak szybko jak ulatnia się płomień ze zdmuchniętej świecy. Próbowałam zasłonić swą sukienkę, bo jej prostota i skromność zwyczajnie zaczęły mnie uwierać, a brak falbanek i zdobień dokuczał wręcz boleśnie.
Zapragnęłam, by choć mój biały rozpinany sweterek zamienił się w fikuśną pelerynkę…
Nic takiego jednak się nie stało… Posmutniałam…

Na dziedzińcu kościelnym, tuz przed mszą, po raz drugi poczułam ściśnięcie żołądka, albowiem moment ustawiania się dziewczynek przypominał wybory miss.
Koleżanki prześcigały się w prezentowaniu swoich sukni, torebek, rękawiczek, akcesoriów. Obserwując sytuację doszłam do wniosku, że ja plasuję się gdzieś po środku.
Wtedy mama szeptem dodała mi otuchy obiecując, że na swój ślub włożę najpiękniejszą sukienkę, jaką zobaczę; bogatą w falbanki, koronki, piórka i co tylko zechcę.
Słowa te musiały mieć wielką moc, bo przyniosły mi pociechę.

Uświadomiłam sobie, że za chwilę w moim życiu wydarzy się coś znacznie ważniejszego niż kiecki i zwyczajnie nie warto tracić humoru na przejmowanie się przyziemnymi sprawami. Zbliżał się czas spotkania z tym, dla którego jesteśmy piękni niezależnie od wyglądu.
On przecież oddał za nas życie…
W samą porę ilość falbanek w parze z bufiastymi ramiączkami straciły na znaczeniu. Wreszcie mogłam skupić się na Nim.
Odtąd w kościele było już tylko pięknie i uroczyście.
A po komunii czekał na nas obiad w domu. Gości miałam niewielu, bo moje święto zbiegło się w czasie z drugą mszą komunijną w rodzinie. Prezenty też jakoś nie zapadły mi w pamięć. Na pewno dostałam ładny zegarek na różowym paseczku. Podobał mi się i wcale mi nie przeszkadzało, że nie wygrywał tylu melodyjek, co zegarki elektroniczne moich kolegów, o czym miałam się przekonać nazajutrz w klasie.
Dostałam też medalik i złoty łańcuszek. Nie przypominam sobie jednak, bym go często nosiła. Chyba tylko od święta. Na co dzień nie pozwalano mi na to najprawdopodobniej z powodu możliwości zgubienia, zerwania, bycia okradzioną.
Wydaje mi się, że pieniądze w prezencie też dostałam, kupiono mi za nie rower. Niebieski składak, służył mi długo i wiernie.

Gdy oglądam swoje zdjęcia komunijne widzę na nich dziewczęcą twarz pełną powagi. Na innych fotografiach zwykle pozowałam zadowolona, a paradoksalnie w tym radosnym dniu Komunii, patrzę w obiektyw bez cienia uśmiechu.

Scan0001

Czyżby z powodu braku falbanek i koronek na sukience? Nie…
Po prostu uznałam, że ranga uroczystości Pierwszej Komunii Świętej wymaga zachowania powagi. I mnie się to udało. Tej wersji się trzymajmyPuszczam oczko

A teraz, za niecałe dwa tygodnie, będę przeżywać Komunię mojej pierworodnej córki.
Na szczęście wszystkie dziewczynki zostaną ubrane w jednakowe alby.
Podczas wizyty w Polsce zauważyłam, że w sklepach rozkwitł przemysł komunijny. Komercja wtargnęła też tutaj.
Można dostać oczopląsu od natłoku ozdób, dekoracji, pamiątek.
Można się zagubić w gąszczu serwetek z motywami hostii, można zbłądzić w lesie świeczek przygotowanych specjalnie na tę okazję…

Cóż, niewątpliwie oprawa przyjęcia komunijnego jest bardzo ważna.
To zrozumiałe, że rodzice chcą uświetnić ten doniosły moment w życiu ich dziecka.
Ja zresztą też tego pragnę.
Ale uważam, że najważniejszy jest duchowy charakter tego wielkiego święta.
Gdy go zabraknie, to Pierwszej Komunii grozi przeistoczenie się w rewię mody, wybory piękności, weselisko…
Czy mały bohater naprawdę potrzebuje do szczęścia prezentów wartych kilku tysięcy złotych? Tabletu, smartfona, iPada, konsoli do gier?
Czy dziecko przyzwyczajone do tego typu podarunków ucieszy się z maskotki, książki, medalika?
W końcu czy człowiek od małego przyzwyczajony do brania, odczuje smak radości z dawania, z niesienia pomocy innym?
Czy wykwintne menu ma stanowić rozkosz dla kubków smakowych biesiadników czy raczej ma za zadanie wzbudzić podziw i zazdrość w oczach zaproszonych gości?
O pożyczce zaciągniętej na ten cel w parabanku, przecież nikt nie musi wiedzieć…

Rozmyślam o czekającej mnie uroczystości Pierwszej Komunii Świętej i próbuję zachować umiar oraz zdrowy rozsądek; nie dać się zwariować i stawić opór fali komercji.
Czy to się uda?
Jedno wiem na pewno, że mały bohater czy bohaterka uroczystości komunijnej może się łatwo zgubić w natłoku dekoracji i zbytnio rozproszyć w zalewie upominków.
A w tłumie zaproszonych, czasem nawet nieznanych cioć i wujków, dziecko może zwyczajnie przegapić pojawienie się tego najważniejszego gościa.
W swoim sercu… A tego byłoby szkoda!

DSCN6168

s

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Maj kwitnący komuniami…

  1. Witaj ponownie! 🙂 Ile atrakcji, imprez i uroczystości rodzinnych. Życzę wspaniałych chwil! 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  2. Igomama pisze:

    Droga Nastko, dziękuję Ci za tak ciepłe powitanie i tyle miłych słów we wszystkich komentarzach, które ostatnio napisałaś na blogu. Czekały one na mnie spokojnie w skrzyneczce i sprawiły, że fala radości i bardzo pozytywnych emocji wlała się do mojego serca. Aż chce się wracać:) A co do imprez – mam nadzieję, że będą udane. Jestem podekscytowana, ale też zaczynam się nieco denerwować. Właśnie przeczytałam w prognozie pogody, że w Dniu Komunii Iskierki ma padać, a ja przecież zamawiałam słoneczną pogodę;) No nic, bądźmy dobrej myśli:)
    Bardzo dziękuję za wszystko i pozdrawiam serdecznie:)

    Polubienie

  3. Matka Puchatka pisze:

    Przypomniała mi się moja uroczystość i ten wiśniowy rower-składak Wigry 3 🙂 Prawda jest taka, że pamiętam prezent, niestety niewiele więcej.

    A teraz coś nieco bliższego. Pracowałam w szkole, więc ten okres komunijny pośrednio mnie dotyczył. Musiałam przeprowadzić z dziećmi wiele rozmów – nie na temat religii, bo nic mi do tego – o tych prezentach właśnie. Dzieci bywają okrutne, bardzo okrutne. Wszystkie dostały tablety/laptopy/telefony i tego typu zbędne siedmiolatkom gadżety. Jedna dziewczynka dostała bransoletkę, z krzyżem, prostą. Czasem wydaje mi się, że tylko ona coś z tego zrozumiała. A reszta? Większość dzieci podeszła do tej małej jak do biedaczki/żal/wiocha itp. Dlaczego? Bo przecież wszyscy dostali takie świetne prezenty… Bo to dla prezentów, a potem i dla licytacji, kto więcej i jakie, było…

    Polubione przez 1 osoba

  4. Igomama pisze:

    Puchatko, dziękuję za komentarz:) Pamiętam rowery Wigry, ja miałam Jubilata;)
    Dziękuję, że podzieliłaś się refleksją i swoim doświadczeniem odnośnie prezentów komunijnych.
    Wszystko to prawda… Gorzka i smutna, ale prawda.
    Dzieciaki bywają okrutne. Mierzą wartość kolegi na podstawie tego, co posiada, co dostał w prezencie. Im więcej i im drożej – tym oczywiście lepiej…
    Myślę, że w dużej mierze niestety to, my, rodzice, uczymy dzieci takiego konsumpcjonizmu i materialistycznego spostrzegania otoczenia. Dzieciaki obserwują dorosłych, a potem naśladują.
    Na szczęście znam też wiele rodzin, w których dobra konsumpcyjne mają wartość drugorzędną…
    Pozdrawiam:)

    Polubienie

  5. Ola pisze:

    Też miałam katechezę w salce. Bardzo miło to wspominam, chociaż i mój ksiądz był surowy. Jednak sam momenty przejścia ze szkoły do salki przez zielone pagórki był wspaniały. Trwało to może z 15 minut, ale zawsze to jakaś rozrywka.

    Przeżywałam podobne ukłucia zazdrości jak Ty. Moja przyjaciółka miała na swojej „imprezie” komunijnej ok. 100 osób, ja zaledwie najbliższą rodzinę. Kolega dostał 2000 zł i… przyniósł do szkoły, żeby się pochwalić. Do dzisiaj pamiętam jak przeliczał przy wszystkich czy się zgadza. Do dzisiaj zastanawia mnie czy rodzice o tym wiedzieli… Toż to straszna głupota była!

    Ale pamiętam też aspekt religijny. Najbardziej chyba same przygotowania – długie próby śpiewów, ćwiczenie czytań. To było wyczekiwanie na coś wielkiego.

    Polubione przez 1 osoba

  6. Igomama pisze:

    Witaj Olu, jak miło, że podzieliłaś się swoimi wspomnieniami i przeżyciami.
    Nawet sporo wspólnego między nami się znalazło:)
    Powiem Ci, że stu osób to ja nawet na weselu nie miałam;)
    A przyniesienie takiej gotówki do szkoły na pewno nie było rozsądne.
    Obstawiam, że jednak chłopiec wdrożył swój pomysł w życie bez wiedzy rodziców.
    Choć może się mylę?
    Te przeciągające się próby śpiewów też pamiętam…
    Mam wrażenie, że teraz już się tak nie śpiewa…
    Pozdrawiam OIu 🙂

    Polubienie

  7. Kasia Wrona pisze:

    Uwielbiam Cię czytać, choć maj zaniedbałam – byłam myślami.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz