Dziś u mnie nietypowo…
Inaczej, bo wcale nie po holendersku. Dlaczego?
Ano tak wyszło, że w miniony weekend zaszalałam.
Wyjechałam na całe trzy dni do Belgii. Bez dzieciaków. Bez męża. Dacie wiarę?
No i … I wszystko jest w porządku (może poza stanem mieszkania, ale mniejsza o drobiazgi)! Najważniejsze, że dzieciaki są uśmiechnięte i zdrowe, mąż – zadowolony, a mnie wypełnia pozytywna energia; przy okazji mam wiele nowych przeżyć, wspaniałych wspomnień, a zdjęć – to już w ogóle bez liku!
Najciekawszymi wrażeniami oczywiście podzielę się z Wami na blogu, gdy tylko pozwoli mi na to czas i wena.
Niestety, lojalnie uprzedzam, że w tym tygodniu oba te dobra są u mnie towarem deficytowym za przyczyną ferii zimowych (tzw. “krokusvakantie”), które właśnie się rozpoczęły w Holandii Północnej.
Siłą rzeczy, w bieżącym tygodniu, moja energia i uwaga skupia się wokół pewnej trójki łobuziaków, a blog schodzi na plan dalszy. Gwoli pójścia na kompromis, żeby całkowicie nie zaniedbać biedaka, będę pisać zwięźle i krótko.
A zatem… Belgia jest południową sąsiadką Holandii, obie łączy 450 km linii granicznej. Relacje między mieszkańcami obu państw określić można mianem (hmm…)„życzliwego dystansu”. Holendrzy spoglądają na Belgów nieco z góry, z pewnego rodzaju pobłażliwością. Zarzucają im brak inteligencji oraz skłonność do objadania się i pijaństwa, co uwidacznia się w wielu dowcipach.
O, na przykład takim jak ten:
„Napis na kartonie z mlekiem w Holandii brzmi: „Tu otwierać”,
zaś w Belgii: „Otwierać w domu”.
Oczywiście Belgowie nie pozostają dłużni.
Głównie naśmiewają się z holenderskiego skąpstwa.
„Kiedy Holender wygrał w lotto, jego żona powiedziała, że chciałaby teraz zobaczyć świat. Mąż… kupił jej atlas.”
I tak na zmianę…
Cóż, międzynarodowe sąsiedzkie dowcipy to nic nowego, są powszechnie spotykane i zapewne zawsze będą.
O Belgii można usłyszeć bądź przeczytać wiele skrajnych opinii, że „nudna”, że „dziwna”, że „podzielona”, że w zasadzie… „nawet niepotrzebna”.
Serio, ponoć naród belgijski, jako taki, nie istnieje.
Terytorium Królestwa Belgii jest zamieszkane przez Flamandów, Walończyków i mieszkańców regionu stołecznego. W urzędach obowiązują trzy języki: niderlandzki, francuski, niemiecki; a codzienne życie regulują oddzielne prawa…
Jednocześnie Belgię uważa się za jeden z najbardziej rozwiniętych krajów zachodnioeuropejskich. Siedziba Unii Europejskiej nie znajduje się w Brukseli przez pomyłkę.
Belgowie cieszą się życiem i lubią biesiadować.
Na potęgę konsumują frytki z majonezem oraz małże.
Potrafią wyczarować pyszną czekoladę i pieką znakomite gofry.
Wielbiciele piwa kochają smak i różnorodność tutejszego trunku.
A flamandzkie malarstwo i architektura są znane na całym świecie i doceniane nie tylko przez miłośników sztuki…
Cóż, najlepiej wyrobić sobie opinię na jakiś temat poprzez własne doświadczenie.
Tym sposobem postanowiłam naocznie sprawdzić, czy warto odwiedzić Belgię.
Zważywszy, że mieszkam w Holandii Północnej, podróż do frytkowo – czekoladowego raju zajęła mi raptem dwie godziny jazdy pociągiem.
To był weekend pełen atrakcji.
Zwiedziłam dwa piękne miasta: Antwerpię i Brugię.
Poznałam dzieła Rubensa, Picassa i Salvadora Dali.
Podziwiałam cudowne katedry i kościoły.
Spacerowałam malowniczymi uliczkami pełnymi uroczych kamieniczek.
Wpatrywałam się w sklepowe wystawy, kuszące najróżniejszymi cacuszkami i skarbami: począwszy od wyrobów czekoladowych, poprzez rękodzieła koronkarstwa, aż po biżuterię z diamentów.
Wdrapałam się na wieżę widokową, pokonując 366 schodów, a wcześniej tracąc godzinę czasu na czekanie w kolejce.
Pływałam łódką po kanale.
Objadałam się frytkami próbując dociec tajemnicy ich wyjątkowości.
Rozkoszowałam się czekoladą według średniowiecznej receptury Madame Sevigne serwowanej w oryginalnej filiżance.
Ale nie wszystkie moje przygody były godne pozazdroszczenia!
Już pierwszej nocy, niemal udało mi się spaść z łóżka, czego konsekwencję – w postaci bólu i sztywności szyi – odczuwałam do końca pobytu.
(Nie śmiejcie się, bolesność karku znacząco zawęziła moje pole manewru i ograniczyła widoczność jedynie do strony frontowej. )
Jednak nawet ta drobna niedyspozycja (oraz brak sportowych butów i ubrań) nie powstrzymały mnie przed wzięciem udziału w dziesięciokilometrowym nocnym biegu ulicami średniowiecznego miasta.
I nazajutrz nawet zakwasów nie miałam, tylko dalej chodziłam i zwiedzałam…
Wiecie, o czym się przekonałam?
Że Belgia nie jest nudna, lecz ciekawa i warta zobaczenia.
Mam nadzieję, że już wkrótce zaproszę Was na mały spacer po Antwerpii i Brugii na kartach bloga.
Ciekawie to brzmi i już nie mogę doczekać się kolejnych postów. Sama niewiele wiem o Belgii poza sloganami a i kraju tez jeszcze nie zwiedziłam. Zatem czekam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziekuję serdecznie! Jak miło:) Świadomość, że kogoś może interesować to, co napisałam – mobilizuje i dodaje skrzydeł do pisania;) Pozdrawiam:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A pewnie, ze interesuje nie ustawaj w pisaniu 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
wiem jak to jest wyjechać na weekend bez męża dzieci z jednej strony dziwnie z innej mega wypoczęcie:D jak każde miejsce i Belgia ma swoje uroki tylko trzeba je znaleźć i dostrzec.. wiem coś na temat ograniczenia pola widzenia przez ból szyji to istna masakra na szczęście mam lek który mi pomaga w ciągu 3 dni 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Olga, oj, to mnie rozumiesz. W sumie mogłam też zajść do belgijskiej apteki i nawet na migi wytłumaczyć swój problem 😉 , ale jakoś mi to wtedy nie przyszło do głowy.
Nawet nie przypuszczałam, że istnieje antidotum na taką dolegliwość.
Niby nic poważnego, ale potrafi zepsuć humor.
Na szczęście przeszło samo po 2 dniach…
Masz rację – wyjazd na weekend „bez ogona” w postaci rodzinki z jednej strony przynosi wypoczynek, z drugiej – jest tak trochę dziwnie i pusto. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Świetnie, że spędziłaś wyjątkowy weekend 🙂 Świetna relacja zachęcająca do odwiedzenia Belgii 🙂 Czekam na Twoje kolejne wpisy 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrówka 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Aneta, dziękuję bardzo za tak ciepłe i miłe słowa. Ciąg dalszy nastąpi, bynajmniej taki jest plan;) Pozdrawiam:)
Ps. Twoje podróże to dopiero robią wrażenie (Australia, Filipiny, Wietnam…) Też będę zaglądać:)
PolubieniePolubienie
Dobrze, że pojechałaś:)
Z przyjemnością przeczytałam o Belgii. Tak myślałam, że to niezwykle ciekawy kraj. Ciekawostką był dla mnie sposób postrzegania Belgów przez Holendrów i odwrotnie.
Czekam na kolejny wpis:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Kalipso, to bardzo miłe.
Mnie też interesują relacje między ludźmi i między narodami.
Holendrzy Belgów traktują z pobłażliwą aprobatą.
Co prawda dowcipkują o nich, ale z sympatią.
Natomiast Niemców zdecydowanie nie lubią, dlatego na przykład lepiej „ugryźć się w język” niż oznajmić Holendrowi, iż jego mowa przypomina niemiecki.
Następny wpis wkrótce;)
Ps. Żeby tylko chciał się sam napisać;)
PolubieniePolubienie
bardzo ciekawe ,pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cudownie, że weekend spędzony w zacnym gronie artystów 😊 Przyznaje ze nie zaskoczyło mnie dawno nic bardziej w ostatnim czasie niz to ze wybrałaś sie sama. Cudownie że zadbałas o siebie, choc mniemam ze było to nie lada wyzwanie 😉 Koniecznością jest spotkanie na kawę, chetnie posłucham wrażeń 😊 Ściski 😘
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, tak Kasiu, weekend w gronie artsytów dobrze mi zrobił, był wspaniałą odskocznią od codzennej zwyczajności, czasem nawet bylejakości, bo i tak u mnie bywa;)
Ps. Kawa z Tobą jest zawsze mile widziana i bardziej smakuje:)
PolubieniePolubienie
Jak moze byc nudna ojczyzna Herkulesa Poirota, mojego ulubionego detektywa?
Dopiero zaczynam poznawanie Twojego bloga, więc czasem coś tam dopiszę 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie jest nudna, Jotko! 🙂 Wprost przeciwnie. Spędziłam w Belgii raptem 3 dni, mam niedosyt. A za komentarz bardzo dziękuję. 🙂
PolubieniePolubienie