No i znowu jesteśmy w Holandii!
Po półtoramiesięcznym pobycie w Polsce, ponownie spaceruję wzdłuż kanałów.
Z przyzwyczajenia szukam tulipanów…
Oczywiście ich nie znajduję, to nie ta pora roku…
Za to wiatraki stoją niezmiennie, niezależnie od pogody, ale – w sumie – co mi po widoku skrzydlatych młynów?
Wakacyjny pociąg skończył bieg, trzeba przesiąść się do codziennej osobówki. Okazuje się, że przesiadka wcale nie jest taka prosta, łatwa i przyjemna jakby się mogło wydawać.
Zwłaszcza w moim przypadku, gdy muszę na nowo oswajać emigrację…
Bo reszta rodziny radzi sobie doskonale.
Mąż codziennie z radością jeździ do pracy. Uwielbia to, co robi.
Najmłodsze dziecię wróciło do „peueterspeelzaal” (jakby ktoś nie pamiętał – jest to holenderski odpowiednik przedszkola, tyle że w skróconym wymiarze czasu, dziecko spędza tam niecałe 3 godziny dziennie).
Owszem w poniedziałek, w Okruszkowym oku błysnęła łza, nieśmiałe chowanie się za plecami mamy również miało miejsce, ale czy w przypadku trzyletniego człowieka można dziwić się takiemu zachowaniu po długiej przerwie?
Z kolei starsze dzieci wprost nie mogły się doczekać pójścia do szkoły!
A trzeba Wam wiedzieć, że pierwszy dzień nauki nastąpił u nas dopiero we wtorek, 5 września, za przyczyną ważnego muzułmańskiego święta Ofiarowania przypadającego w poniedziałek („Offerfeest” upamiętnia ofiarę ze swojego syna, jaką miał złożyć Bogu Abraham; w tym dniu muzułmanie jedzą mięso i dzielą się nim z ubogimi).
Szkoła, do której uczęszcza Iskierka i Groszek, ma charakter „ogólnodostępny”, toteż szkolny grafik uwzględnia nie tylko święta katolickie, ale też innych kultur i wyznań.
Mąż i dzieci z łatwością zmienili pociąg. Podjęli już swoje zajęcia i obowiązki.
Zostałam sama na peronie. Nie widzę właściwego pojazdu…
Cóż, chyba mam problem. Nie wiem, dokąd jechać i czym.
Gdzie jest moje miejsce? Co ja tutaj robię?
Kręcę się w kółko i nie umiem na nowo odnaleźć się w holenderskiej rzeczywistości.
Wszak umowa była inna!
Mieliśmy przyjechać do kraju wiatraków na czas mojego urlopu wychowawczego, czyli maksymalnie na trzy lata… Powinnam teraz być w pracy, w Polsce!
A tymczasem roztacza się nade mną holenderskie niebo, a wokół wybrzmiewa obca mowa.
Ti, ti, ti… Słyszę trzaski i zgrzyty. Halo, czy coś się zepsuło?
Nasłuchuję. I znów słyszę to nieustanne: „ti, ti, ti”…
I jakby coś więcej…
Tak teraz wyraźnie słyszę metaliczny głos. Rozlega się w mojej głowie:
„Program ustalono na 3 lata… 3 lata!
Właśnie minął termin, minął termin…
Brakuje dalszej instrukcji. Brakuje… SOS!”
No tak, wszystko jasne!
Program się skończył, a ja zostałam sama!
Bez pomysłu na siebie. Nie wiem, co robić i jak żyć. Boję się przyszłości.
Wytwarzam specjalny ochronny kokon, by odgrodzić się od świata i czuć się bezpieczniej. Tak odizolowana trwam sobie w zawieszeniu, kołysana przez niderlandzkie wiatry…
Objawy samotności to czy może pierwsze symptomy kryzysu wieku średniego?
Nie wiem…
A przecież nie jest mi źle!
Tutejszy domek ciepło mnie przywitał.
Ściany szeptały coś o tęsknocie, okna z wyrzutem podpytywały, czemu tak długo nas nie było. Dach nie miał kogo chronić przed deszczem i ciemnością.
Spragnione wody kwiaty, słysząc nasze kroki w korytarzu, aż uniosły listki z zadowolenia. Nieboraki źle znoszą samotność i długie przerwy w podlewaniu!
Każdy sprzęt i mebel dawał wyraz swej radości z naszego powrotu, tak bardzo chcąc nam służyć i być potrzebnym…
Czuję to całą sobą wydeptując kilometrowe ścieżki po domu.
A jednak… nadal nie jestem w stanie ogarnąć przestrzeni wokół siebie i we mnie.
Mam problem. Z sobą. Z Holandią. Z emigracją.
„Ti, ti, ti… Potrzebny nowy program… Nowy program.
Nowy program. To pilne!”
… A może by tak poczytać?
Moja wspaniała bratowa dostarczyła mi spory zapas książek.
No, więc?
Weź się w końcu w garść, kobieto!
Dlatego własnie nigdy nie brałam pod uwagę emigracji…wiem, powodów wyjazdu są setki, i każdy robi to na własne ryzyko, ale ja wiedziałam, że gdybym wyjechała, to własnie tak byłoby – nie byłabym tam na swoim miejscu. Byłoby doskonale, przyjemnie, ciekawie…ale nie tak. Nie wspieram i nie pocieszam… no wiem… sorry.
Ja uwielbiam podróżować. Byłam w wielu miejscach, w Holandii też. I pewnie jeszcze, jak tylko zdrowie pozwoli, gdzies pojadę. Tylko że podróż ma to do siebie, że się kończy, i wracam tu, gdzie chcę być.
Masz dwa wyjścia, pewnie sama to doskonale wiesz. No, jest jeszcze trzecie – zawieszenie. I to jest jak dla mnie Twój obecny stan…
jeśłi przesadziłam z ta domorosłą psychologia, to bardzo przepraszam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W żadnym wypadku, Anno, nie przesadziłaś z „domorosłą psychologią”!
Przeciwnie – jestem Ci bardzo wdzięczna za Twoje przemyślenia.
Ależ mnie rozszyfrowałaś, aż sama się zdziwiłam. 😉
A takie zdroworozsądkowe podejście cenię znacznie bardziej niż „głaskanie po główce”.
Dziękuję i absolutnie nie przepraszaj, bo nie ma za co. 🙂
PolubieniePolubienie
Twoje troski nie są mi obce…,znam je aż za dobrze… Sevilla to miał być rok, zostaliśmy 2,5, Antibes też miał być rok,a tu płynie 4 wiosna… A to co najbardziej mnie irytuje to ja sama, nie potrafiąca się zdecydować. Czasem czuję, że wszędzie będzie mi dobrze, innym razem, że już nigdzie. Czasem myślę o Polsce,, innym razem o Sevilli, w głowie mam chyba bęben od pralki 😛 – myśli kotłują się tam i z powrotem…W ciągłej niepewności tego, co jest i co będzie dla mnie/ dla nas najlepsze i za czym tak naprawdę tęsknię.
Dominika
Ps. Dziękuję za miły komentarz pod kawalerką w Sztokholmie, jest mi bardzo miło :)!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dominiko, czuję dokładnie to samo… Tak trafnie oddałaś moje myśli i odczucia.
Niekiedy mam wrażenie, że mogę być szczęśliwa wszędzie, a z kolei – bywają dni, gdy sądzę, iż w żadnym miejscu nie odnajdę szczęścia i zawsze czegoś będzie mi brakować.
Skomplikowana jest ludzka natura!
Ale widzę, że nie jestem sama – nawet mieszkając w tak pięknych zakątkach Europy jak w Twoim przypadku (zdawałoby się – idealnych) – nadal pojawiają się wątpliwości, a pozory mogą mylić. Pozdrawiam
Ps. No jak mogłabym nie pochwalić tak uroczego wpisu z malowniczą kawalerką w roli głównej? 😉
PolubieniePolubienie
Nie dziwię Ci się wcale, ja lubię podróże, nowe miejsca,ale też chętnie wracam do siebie, nie każdy ma usposobienie kosmopolity. A może przyczyną jest tez tęsknota za pracą zawodową, jaka by nie była…czasem kobiety czuja sie spełnione, gdy ogarniają wszystkie aspekty, choć wiele to kosztuje…a może to jesienna chandra?
Książki fajne są, ale nie zastąpią realnego życia i kontaktów z bliskimi 🙂
Życzę, byś szybko odnalazła równowagę 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Jotko.
Brak pracy zawodowej i przedłużające się „siedzenie w domu” to chyba właściwy trop…
Zaczynam coraz bardziej odczuwać, że czas przelatuje mi przez palce.
Dzieci dorastają, nawet to najmłodsze już nie potrzebuje obecności i uwagi mamy w takim wymiarze jak jeszcze rok temu. No i zaczyna pojawiać się pustka i luka, którą wypadałoby czymś wypełnić.
A, swoją drogą, kończące się lato – nie wpływa na poprawę nastroju… 😉
PolubieniePolubienie
Czy nie ma możliwości, żebyś jakąś pracę tam wykonywała? Albo jakąś zdalną pracę w Polsce? Myślę, że gdybyś miała „swoje sprawy” tak jak reszta rodziny, życie na obczyźnie nie byłoby aż tak straszne.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pewnie masz rację, Iwonko, ale z tą pracą tutaj wcale nie jest tak łatwo, bynajmniej w moim przypadku.
1. Nie jestem dyspozycyjna – zaprowadzam 3 let. córkę do „peuterspeezaal” na 9 i odbieram o 11.30 (tylko tyle można, to maks.) na dodatek tylko 4 dni w tygodniu, a tak cały dzień mała jest pod moją opieką.
2. Nie wiem, czy mogłabym podjąć nową pracę, skoro jestem wciąż zatrudniona w Polsce (tymczasowo na urlopie) w moim poprzednim zakładzie pracy.
3. Nie znam na tyle języka niderlandzkiego, bym mogła tutaj pracować w zawodzie zgodnym z kierunkiem studiów.
Ach, to nie takie proste!
Ale coś z sobą zrobić muszę, „bo inaczej się uduszę” 😉 🙂
Taki żarcik, ale tak na poważnie – dziękuję za empatię i zainteresowanie.
PolubieniePolubienie
Wciągniesz się w życie na nowo… I zobaczysz, nie wiadomo kiedy i już będzie to normalnie, gładko szło.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mówisz? Chcę Ci wierzyć, droga Hrabinko i… wierzę, bo tak naprawdę obie jesteśmy w podobnej sytuacji, prawda? Dziękuję za odwiedziny, na pewno poczytam, co u Was.
PolubieniePolubienie
W Toronto byłam u polskiej rodziny i bardzo cieszyli się, że wraz z koleżanką przywiozłyśmy im trochę Polski do domu. Pytali o mnóstwo rzeczy związanych z krajem, ale są pewni, że już nie będą w nim mieszkać. W Kanadzie o prawie 30 lat jest im dobrze – mają swój własny kąt (duży kąt!), córkę za ścianą wraz z trójką wnuków, nowych znajomych, a wydarzenia i imprezy polonijne przypominają im o Polsce. Ale błysk w oku (a może i łezka) była gdy mówiłyśmy im o Polsce.. 🙂
Pozdrawiam cieplutko i życzę odnalezienia siebie na nowo – mocno trzymam kciuki!
M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie, Martynko za życzliwe słowa i za podzielenie się historią tej rodziny z Toronto. Faktycznie, różnie toczą się ludzkie losy, ja nigdy nie przypuszczałam, że będę mieszkać na obczyźnie… Tej rodzinie nie dziwię się, że nie myślą o powrocie do ojczyzny. Ich życie jest w Kanadzie – wszak tam mieszkają ich najbliżsi: córka, wnuki…
30 lat to jednak szmat czasu!
Myślę, że może byłoby im teraz nawet ciężko zacząć życie w polskiej rzeczywistości.
Najważniejsze, że są szczęśliwi i spełnieni.
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Oj, szczęśliwi są bardzo! I tym szczęściem, swoją życzliwością i miłością się ze mną podzielili. Obiecałam im cudowną kartkę na Święta i już nie mogę się doczekać aż będę ją wypisywać! 😀
M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Słuchając jakie rozterki przeżywają ludzie na emigracji bardzo się cieszę, że nigdy tego nie doświadczyłam…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Aniko, bardzo się cieszę, że do nas zajrzałaś i dziękuję za komentarz. 🙂
To prawda – w emigrację wpisane są rozterki, tęsknota, osamotnienie, ale jest też wiele pozytywów: okazja poznania innego kraju, kultury i języka, wzmocnienie swojej odporności psychicznej, pokora…
PolubieniePolubienie
Kochana, jak ja dobrze rozumiem Twoje lęki w temacie! Po pierwsze sam spędziłem sporo czasu na walizkach, a po drugie – 20-parę lat spędziłem na drugim pietrze. Wystarczyło, że wyciągnąłem ręce i mogłem ogarnąć cały pokój. A teraz? Tyle przestrzeni, tyle możliwości. Cierpię na syndrom klatki chyba…
To wszystko kwestia przyzwyczajenia. Przywykniesz, tak jak przywykły dzieciaki i książę małżonek 🙂 Daj sobie tylko czas. My również przywykniemy. Musimy.
Mama jest w takim samym stanie co Ty – przez 30 lat mieszkała na osiedlu, gdzie wszystkich znała i wszędzie miała blisko….
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie za wsparcie i słowa otuchy.
U Was też zmiany, zmiany, zmiany…
Na lepsze, ale potrafię sobie wyobrazić uczucia i lęki Twojej Mamy.
Taka przeprowadzka po 30 latach życia w jednym miejscu, zostawienie znajomych, przestawienie się na inne sklepy itp. – to naprawdę wcale nie jest łatwe.
I przypomina taką małą emigrację… 🙂
Dobrze chociaż, że język ten sam.
Trzymajcie się cieplutko, szybkiego zadomowienia się w nowej przestrzeni życzę. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba