Rytm wrześniowych dni odmierza nam szkoła.
Ta – codzienna rejonowa podstawówka holenderska i ta sobotnia – polska szkoła misyjna w Amsterdamie.
Właśnie! W minioną sobotę przypadały pierwsze lekcje w języku polskim.
Wszystko odbywało się zwyczajnie, według planu, jak co roku.
Najpierw inscenizacja inaugurująca nowy rok szkolny, potem krótkie przemówienie księdza Krzysztofa, w końcu lekcje i msza święta z poświęceniem przyborów szkolnych.
Wszystko w porządku.
Wszystko tak jak zawsze – poza jednym małym szczegółem: ławka w kościele, ta boczna, druga z przodu, tym razem była pusta.
Wiedziałam, że taka będzie.
Byłam na to przygotowana, a przynajmniej tak mi się wydawało…
Mimo to widok pustej ławki, TEJ ławki, wzbudził we mnie masę uczuć przeróżnej treści – przede wszystkim uwolnił smutek, żal, tęsknotę…
Spoglądałam w tamtym kierunku z zadumą i lekkim niedowierzaniem.
Patrzyłam z podziwem i szacunkiem.
Zerkałam… z odrobiną zazdrości.
Zazwyczaj w tamtym miejscu siadała Marta z mężem Rysiem i trzema córkami. Mam wciąż w pamięci obraz tej rodzinki. Rodzice zamyśleni, z lekka uśmiechnięci; dziewczynki piękne jak motyle w barwnych strojach.
Nie znaliśmy się długo.
Można powiedzieć, że krótko; zdecydowanie za krótko.
Na dodatek ledwo zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, już musieliśmy się rozstać.
Marta jest autorką bloga Matka Polka Holenderka.
W kwietniu tego roku organizowała w swoim holenderskim domu nieopodal miasta Hoorn Tulipanowy Zjazd Polek na Obczyźnie.
Kiedyś wspominałam Wam o tym wydarzeniu.
Pamiętam, że w tamtym czasie mój mąż i ja mierzyliśmy się z podjęciem ważnej acz trudnej decyzji dotyczącej przyszłości naszej rodziny: zostać w Holandii czy wracać do Polski? (notabene – uprzedzając Wasze ewentualne pytania – ostateczna decyzja nie została podjęta, a jedynie odsunięta w czasie ).
Podczas gdy nasze myśli błądziły między Polską a Holandią, myśli Marty i Rysia pofrunęły w zupełnie innym kierunku.
Nasi nowi przyjaciele wprawili nas w osłupienie nagle oznajmiając, że po dziesięciu latach mieszkania w Holandii, zdecydowali się na przeprowadzkę… do Portugalii!
To MY rozważaliśmy możliwość wyjazdu z Holandii, a to ONI – wyjechali.
Z dziewczynkami, z kotem, pianinem i z całym życiowym dorobkiem.
Okazało się, że Portugalia grała i śpiewała im w sercach już od dawna.
Posłuchali tego „fado”, bo inaczej nie mogli – wiecie – w końcu to muzykalna rodzinka jest! W polskim kościele w Amsterdamie, często zajmowali się muzyczną oprawę mszy świętej. Ryś grał na skrzypcach, Marta – na organach, a dziewczynki śpiewały psalmy.
W Holandii żyło im się spokojnie i wygodnie.
Rodzice pracowali, córki uczęszczały do dobrej szkoły, miały też liczne zajęcia dodatkowe (muzyka, piłka nożna, jazda konna, gimnastyka akrobatyczna).
Mimo to nagle zdecydowali się zostawić wszystko i zbudować swoje życie niemal od początku, w nowym miejscu, w innym kraju.
Marta nieraz podkreślała, że przeprowadzka do Portugalii nie jest ucieczką z Holandii, ale wyjściem w stronę marzeń.
Rzecz jasna to nie była prosta decyzja.
Brak znajomości języka portugalskiego; perspektywa szukania domu i nowej pracy oraz konieczność zmiany szkoły z pewnością nie ułatwiały sprawy.
A jednak Marta i Ryś pokonali lęki i wątpliwości.
Wykazali się uporem i wytrwałością w pokonywaniu przeszkód.
Osiągnęli cel! Posłuchali głosu serca.
To nie szkodzi, że ich ulubiona ławka w kościele, TA ławka, chwilowo świeci pustką.
Bo Historia Marty i Rysia wcale nie jest smutna… Przeciwnie.
To opowieść o nadziei i odwadze.
A TA ławka jest symbolem spełnionych marzeń.
Ps. Marta niekiedy przesyła mi na Facebooku krótkie wiadomości z Portugalii.
Krótkie, bo na dłuższe nie ma czasu – zajęta urządzaniem nowego domu i zwiedzaniem okolicy. Krótkie, ale emanujące szczęściem i optymizmem.
I zawsze skąpane w słonecznych promykach.
Zdjęcia zawarte w niniejszym artykule również są Jej autorstwa.
Kiedyś mówiłam, że własciwie to same marzenia jako takie nie mają sensu, sens ma ich spełnianie. Ta rodzina najwyraźniej była tego samego zdania. Niech im się wiedzie:). A Ty… Ty i Twoja rodzina wybierzecie to, co najlepsze dla Was.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Otworzyłaś mi oczy, Anno. Nigdy tak nie patrzałam na marzenia. Zawsze wydawało mi się ważne, by je mieć. A tymczasem… Może rzeczywiście nie tędy droga?
Kiedyś pisałam na blogu, że mam półkę z marzeniami. Wszystkie cudne, pięknie zapakowane, obwiązane wstążeczkami… I co z tego?
Skoro ich nie spełniam?
Pełnią funkcję wystawki…
Dziękuję za tę świeżość spojrzenia i życzenia dla nas.
PolubieniePolubienie
Podziwiam, nie wiem czy sama miałabym odwagę na taki krok, może już zbyt zasiedziała jestem, a może to nie kwestia odwagi tylko osobowości?
Cokolwiek przyjdzie Wam wybrać, oby sie udało i przyniosło szczęście 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, ja też zastanawiam się, czy spełnianie tak wyjątkowych marzeń i decydowanie się na tak ogromne zmiany w życiu są związane z odwagą czy cechami osobowości.
Pewnie chodzi o jedno i drugie. Są osoby łatwiej tolerujące zmiany, wręcz łaknące ich, a są – też bardziej „zasiedziałe” jak napisałaś.
Ja to chyba też z tych „zasiedziałych” raczej jestem. Cenię spokój i bezpieczeństwo.
Źle znoszę wszelkie sytuacje stresowe.
Ale czasem bardzo potrzebuję zmian i moja „zasiedziałość” mnie męczy, dręczy do tego stopnia, że wymyślam sobie nowe zajęcie czy jakąś aktywność.
PolubieniePolubienie
ławka spełnionych marzeń – patrz na nią, niech i Twoje się spełnią.
ależ ludzi goni po świecie… to dobrze – nudą by wiało, gdyby wszyscy byli jednakowi
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Racja. Pięknie napisane.
Rzeczywiście ludzie są tak różnorodni w wyborze swojej życiowej drogi!
Na dodatek nie ma uniwersalnego patentu na szczęście: jeden woli prowadzić koczownicy tryb życia i poznawać różne zakamarki świata, inny – niczym pustelnik – najlepiej czuje się w stałej, oswojonej przestrzeni życiowej.
I oba wybory są dobre, o ile są NASZYMI WYBORAMI.
Ps. „Ławka spełnionych marzeń” – ładnie, tak mogłam zatytułować ten post…
PolubieniePolubienie
zrób to – nic straconego – może to będzie bardzo malutkie, ale spełnione marzenie? mnie ucieszy i nie będę tupał nogą, że jakieś prawa do owej ławki mam. zrób – niech cieszy oko
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Marzenia trzeba spełniać! Najlepiej zacząć od tych drobnych i nabierać odwagi do tych większych i poważniejszych! U mnie podziałało. 🙂
Buziaki, M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Muszę iść za ciosem i skorzystać z Twojego patentu, Martynko: praktykować na małych marzeniach, by potem móc zabrać się za te większe i trudniejsze.
Cieszę się, że Tobie się powiodło:) Super!
PolubieniePolubienie
Takie dzisiaj życie, że krążymy między różnymi krajami. Holandia i inne kierunki, nigdy nie wiadomo, gdzie za jakiś czas trafimy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie. Jeszcze kilkadziesiąt lat wstecz takie podróżowanie było w strefie marzeń wielu ludzi, nie wspomnę już o życiu zagranicą.
Zmieniły się czasy, a wraz z nimi pojawiło się więcej szans i wyborów – także w kwestiach mieszkaniowych. Dziękuję za odwiedziny i komentarz!
PolubieniePolubienie
Może trzeba usiąść na tej ławce spełnionych marzeń, by dowiedzieć się czegoś ważnego. A może ta szczególna ławka pomaga podjąć ważne decyzje?
Pozdrawiam już prawie jesiennie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dobry pomysł!
Nie pomyślałam o tym w ten sposób, a przecież nie zaszkodzi spróbować… 😉
A nuż – moc ławeczki zadziała również w naszym przypadku?
Dziękuję za tę cenną podpowiedź i pozdrawiam jesiennie (patrząc na wrześniową pogodę).
PolubieniePolubienie
To cudowne, ze ludzie spełniają swoje marzenia. A Portugalia jest tak piękna, ze wcale się Twoim przyjaciołom nie dziwię. Mam nadzieję, że osiedli w jakimś słonecznym miejscu nad oceanem:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Iwonko. Zamieszkali w malowniczej wiosce w północnej Portugalii.
Mają słoneczną pogodę i piękne widoki na co dzień, a nie tylko na urlopie.
Ich przykład daje „porządnego kopa” do spełniania marzeń…
PolubieniePolubienie