Liście spadają z drzew, chwilę wirują w jesiennym tańcu, po czym wdzięcznie lądują na miękkiej trawie. Wiatr delikatnymi dmuchnięciami rozsiewa wspomnienia. O lecie, o wakacyjnych przygodach i podróżach.
Nie zapomniał i o mnie. Przywołał sierpniowe obrazy.
Przywiał melodię dożynkowej piosenki „Stoi byliczka na odłogu”.
Znów się zatrzymałam… Ubrana w letnią sukienkę zamknęłam oczy i skierowałam twarz w stronę słońca, pozwalając złocistym promieniom muskać swoją skórę.
Aż tu nagle słyszę wokół siebie gwar, hałas, śmiech…
Niczym młody psiak szybko otrząsam się z błogiej zadumy i rozglądam dookoła.
Gdzie ja jestem? Czyżbym zabłądziła? A dzieciaki ze mną…
Nieśmiało zagaduję najbliższą osobę z tłumu.
„Pani, na wsi jesteśmy. Dożynki są. Żniwa trwają. Robota na nas czeka.”
Ta odpowiedź bynajmniej nie przyniosła mi wyjaśnienia, ale decyduję się podążać z tłumem. Przepychamy się do przodu, może dowiemy się czegoś więcej?
Na czele pochodu maszerują wiejskie kobiety.
Chciałoby się rzec „baby”, ale może to zbyt trywialnie?
Zamaszyste spódnice marszczą się z każdym krokiem, halki szeleszczą.
Fartuchy, chustki na głowach, a na nogach… kierpce to czy chodaki?
Oj, przecież ta najgłośniejsza kobitka idzie boso!
Spódnicę podkasała, buty w ręku niesie. By nie zniszczyć, by zaoszczędzić.
Zatrzymujemy się przed małym zabytkowym kościołem i baba buty na stopy zakłada. Wchodzimy do środka, kobiety klękają i proszą Boga o urodzaj i piękną pogodę.
Po modlitwie z tłumem idziemy na pole.
Tu gospodarz przejmuje dowodzenie.
Wielka kosa, którą trzyma w ręku, dodaje mu splendoru.
Objaśnia „miastowym”, jak jej używać.
Chwilę sam kosi, po czym pomocników w tłumie szuka i znajduje – panów starszych i młodych chłopaków.
Mój syn nie kwapi się do roboty.
Leń go ogarnął czy wstydzi się oceny zebranej gawiedzi? Chcę wierzyć, że to drugie.
Chcę wierzyć, że moje dziecko jest uczynne i miłe. Nie zawiodłam się.
Za chwilę, razem z siostrą, pomaga w noszeniu snopków.
Z piosenką na ustach (tej o byliczce oczywiście), polną drogą, podążamy do stodoły. Spiekota doskwiera wszystkim, toteż z ulgą przyjmujemy zarządzenie gospodyni (tej bosej) o końcu pracy. Kobieta poczęstunek szykuje.
Zapach wiejskiego chleba czule łaskocze nozdrza. Może ktoś skusi się na sękacz? Wyciągniętym dłoniom nie widać końca…
Na szczęście kromki chleba zdają się mnożyć, tylko po sękaczu same okruchy zostały.
Pokrzepieni strawą turyści dziękują za dożynkowe widowisko i ruszają zwiedzać kaszubski skansen już indywidualnie. My zostajemy. Gospodyni zaprasza „miastowe” panie i dziewczęta do wspólnego wykonania dożynkowego wieńca.
Zadanie wydaje się trudne, ale tylko z pozoru.
Moja dziesięcioletnia córka radzi sobie doskonale przywiązując do cieniutkiej gałązeczki zioła, kwiaty i wstążki ku ozdobie.
Potem dzieciaki malują na szkle w jednej z chałup.
A później już tylko błąkamy się po rozległym terenie najstarszego polskiego skansenu: Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich.
Wędrujemy podziwiając malowniczy brzeg jeziora Gołuń.
Zaglądamy do wszystkich napotkanych chat, dworów, karczm, budynków gospodarczych i warsztatów rzemieślniczych.
Oczywiście nie zapominamy o odwiedzeniu starej szkoły.
Oho, wygląda na to, że zdążyliśmy na lekcje!
Nauczyciel jeszcze jest w klasie, sporządza notatki przy swoim wielkim biurku.
Zasiadamy w ławkach. Maczamy pióra w kałamarzach i starannie kreślimy litery, bo właśnie trwa lekcja kaligrafii. Jesteśmy pilnymi uczniami, nie dla nas ośla ławka!
Nie rozumiem tylko , czemu synek się w niej znalazł?
– Panie psorze, to chyba jakieś nieporozumienie!
Na polskiej ziemi spostrzegamy też holenderskich akcenty.
Nie mogło zabraknąć wiatraków, one nas chyba śledzą?
I rower też stoi, kwieciem ustrojony – zupełnie jak w Niderlandach…
W karczmie zjadamy pyszne babcine pierogi.
Musimy zadowolić się plastikowymi sztućcami, bo sytuacja jest wyjątkowa: cztery dni temu straszliwa nawałnica nawiedziła Pomorze.
Nie ma prądu. Zmywarka nie działa. Ekspres do kawy też ma wolne. Pozamykano łazienki. Przenośne toalety muszą ratować sytuacje.
Niemal cały dzień spędzamy na wolnym powietrzu.
Dobrze nam.
Dzieciakom podoba się wystawa „Muzeum do zabawy?”.
Dorosłym zresztą też… Dziwicie się?
Zamiast usłyszeć charakterystyczną formułkę „Proszę nie dotykać eksponatów”, tutaj na odwrót – zostaniecie zaproszeni do eksplorowania otoczenia.
W tym miejscu można rzucić się na łóżko i zanurzyć w pościeli.
W tej chacie można przyodziać fartuch i wcielić się w wiejską gospodynię.
Tutaj zakazy odpoczywają od zakazywania.
To rzadkość w muzealnej rzeczywistości, więc nie omieszkamy korzystać z tej wyjątkowej okazji.
Wybawieni, zrelaksowani opuszczamy wdzydzki skansen jako jedni z ostatnich gości.
Na koniec wspinamy się jeszcze na metalową wieżę, po drodze tocząc spory o liczbę schodów. W każdym razie jest ich… dużo!
Widok z góry wynagradza trud wspinaczki.
Przed nami Krzyż Jezior Wdzydzkich (dosłownie jak w nazwie: pięć jezior utworzyło charakterystyczny kształt krzyża)…
Próbuję zapisać w pamięci wszystkie wrażenia z dzisiejszego dnia, zatrzymać pod powiekami malownicze widoki z Kaszub.
Nie mam wątpliwości, że wrócą do mnie z powiewem holenderskiego, jesiennego wiatru…
Ps. Tę piękną wycieczkę zawdzięczam Bratu i Bratowej.
Dziękuję Wam, kochani, za Wasz pomysł i zaproszenie nas na widowisko dożynkowe „Stoi byliczka na odłogu”, które rokrocznie odbywa się 15 sierpnia (Święto Matki Boskiej Zielnej) w skansenie we Wdzydzach Kiszewskich.
Swoją drogą to kaszubskie muzeum warto odwiedzić również w innych porach roku, bo tam zawsze dzieje się coś ciekawego.
Pięknie napisałaś, a zdjęcia przeniosły mnie w wakacyjne klimaty. Uwielbiam takie rzeczy, bywam gdy tylko mogę, podobało nam się w Klukach, gdzie podobnych prac próbowaliśmy i smakołyków wszelakich.
Niech żyją żywe muzea 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Jotko!
Uspokoiłaś mnie, bo w trakcie pisania tego posta mój umysł mi podpowiadał:
„No i po co o tym piszesz? W październiku o dożynkach – co za pomysł.
Nikt tego nie przeczyta.”
A jednak nie potwierdziły się moje obawy, bo Ty zajrzałaś i poczułaś dotyk wakacji.
I dlatego było warto…
PolubieniePolubienie
Ale cudnie. Poczułam się jak u Babci na wakacjach. Co prawda opisałaś tereny mi nie znane, ale ten klimat ….. W odpowiedzi na Twój powyższy komentarz – dożynki w październiku smakują podwójnie. I zdecydowanie ocieplają obecną aurę. Pozdrawiam jesiennie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Piękny i słoneczny post:) Kiedy za oknem mokro i zimno, dobrze jest ogrzać się wspomnieniem lata. Jaki ładny kościółek w tym skansenie:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Brakowało mi taaaaaaaaaakiego słońca! Na Śląsku zimno, szaro i mokro. 😦
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem.Super, że Dożynki były takie interaktywne, że organizatorzy wciągnęli gości do zabawy.
Pozdrawiam serdecznie:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale wspaniałe wspomnienia! Rewelacja! Lakoniczny komentarz, bo Franiu się budzi 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oto ja XYZ, Kalipso, Martynko, Agnieszko i Olu – przepraszam, że tak zbiorowo, ale chciałam podziękować Wam za Wasze komentarze i odwiedziny.
Dziękuję! Trochę późno, ale byłam „na wakacjach” i nie miałam dostępu do sieci. 🙂
Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie:)
PolubieniePolubienie
A ja też oglądałam Wasze wspomnienia dożynkowe i z ciekawościa przpomniałam sobie dożynki sudeckie , i jarmark miodowy w Cieplicach. Aż mi zrobiło się słodko!. Najprzerużniejsze gatunki miodów . Byli i stragany z Czech, i miodowe wina zrobione przez zakonników. Kupiłam i próbowałam. Pozdrawiam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Och, taki jarmark miodowy to i ja chętnie bym odwiedziła!
Zabrzmiało smakowicie:)
PolubieniePolubienie