Uwielbiam poniedziałki!

z9191558Z,-Nie-lubie-poniedzialku-

Igotata to tytuł, który noszę z dumą. Każda litera ma swą wagę: waga trzech pierwszych rośnie z dnia na dzień, pozostałe cztery zaś to zobowiązanie na całe życie. Ale bywają dni, gdy marzy mi się nie być ani I, ani G, ani O. Że o reszcie zestawu nie wspomnę. Dziś jest jeden z tych dni. Nie zrozumcie mnie jednak źle: to nie manifest człowieka nieszczęśliwego, to nie akt kapitulacji, to jedynie przekonanie, że każdy z rodziców (a może to tylko ja tak mam…?) od czasu do czasu pragnie zakrzyknąć „uwielbiam poniedziałki”!

Poniedziałkowa nostalgia to zwykle skutek wyjątkowo wyczerpującego weekendu. Przypadłość ta mija szerokim łukiem (jak mniemam) wszystkich tych, którzy przed opieką nad dziećmi nie mogą czmychnąć idąc do pracy. Nauczycieli, piastunki, przedszkolanki… Jest jednak plagą wśród wszystkich tych, których praca odbywa się w ciszy (lub choćby względnej ciszy), bez wrzasków, pisków, kłótni. Jeśli weekend wyjątkowo obrodzi w te nieobce rodzicom „atrakcje”, to poniedziałek jawić się zaczyna jako Ziemia Obiecana. Ostatni weekend zaś, pełen atrakcji dla dzieci, dla mnie był właśnie czasem, gdy mogłem przekonać się o tym, jak kiepsko znoszę tłum rozkrzyczanych dzieciaczków.

Peuter-sobota

Zaczęło się na pozór niewinnie. Igomama ma talent do wynajdowania atrakcji dla naszych pociech. Nie inaczej było w sobotę. A że w dniu tym miała masę roboty, zostałem tymczasowo awansowany na Prezesa i Przewodnika Wycieczki – słowem, szycha. Bladego pojęcia nie miałem, że tytuł ów, choć brzmi bajecznie, to de facto wyrok. Atrakcja atrakcyjną jawiła się jedynie dla naszego Okruszka. W centrum kulturalnym w naszym miasteczku zorganizowano bowiem dzień dla Peutersów (czyli szkrabów w wieku Okruszkowym), z masą atrakcji przeznaczonych dla dzieci w tym przedziale wiekowym. Oczywiście, entuzjazmu Iskierki i Groszka nie wzbudziły ani zajęcia w grupach, ani przedstawienia, ani występy muzyczne – wszystkie bowiem poziomem dostosowane były do najmłodszej pociechy. Dzięki Bogu – doświadczenie ojcowskie uczy sztuki (nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu) manipulacji umysłami nieletnich. Wiedząc, co w tym dniu może starsze duo zachęcić do współpracy (choćby współpraca ograniczyła się do działań negatywnych: nie marudzenia i nie narzekania), zapowiedziałem od razu: dobre zachowanie równa się możliwość wypożyczenia dodatkowych książek w bibliotece, która jest jedną z instytucji dostępnych w centrum kulturalnym. Oczka się zaświeciły niemal natychmiast – zwykle jeździmy do innego oddziału, więc Iskierka i Groszek oczami wyobraźni już nurkowali w morzu możliwości: ileż to książek, których zwykle znaleźć nie mogą w naszym „stałym” miejscu, mogą odnaleźć tutaj…

DSCN6128

Na początek pokręciliśmy się, próbując zorientować się w sytuacji: co, gdzie, kiedy. Warsztaty były już niestety pełne, pozostały nam więc atrakcje darmowe organizowane w holu budynku i w bibliotece właśnie, oraz płatne już przedstawienie, przygotowane z myślą o maluszkach. Z początku posłuchaliśmy więc dziecięcych przebojów, które na elektrycznej gitarze wygrywał muzyk, na co dzień zajmujący się edukacją przyszłych gitarzystów. Do tego sypał dowcipami, które niestety docenić mogłem pośrednio, po reakcji innych rodziców. Mój holenderski niestety zwykle uniemożliwiał dołączenie do zbiorowych chichotów. W drugiej kolejności wybraliśmy się na teatrzyk kukiełkowy, na który namówić się dały nawet starsze dzieci. Może przez sam fakt, gdzie przedstawienie się odbywało…? Oto wkroczyli bowiem do sanktuarium swej dziecięcej pasji. Z półek, niby osiołek ze Shreka, odzywały się głosy: „wybierz mnie”, „wybierz mnie”. Oboje jednak zwalczyli pokusę. Niby postać z pieśni Kaczmarskiego pięli się w górę, na piętro, tam gdzie odbyć się miało przedstawienie. Droga kamienista nie była, ale pokus po drodze nie brakło. Przetrwali… A po krótkim czasie przenieśliśmy się na kwietną łąkę, gdzie robaczek rósł, rósł…. aż przyszło nieuniknione.

DSCN6121

Po przedstawieniu planowaliśmy znów oddać się muzyce – ale koncert przygasał. Okruszek jednak szybko odnalazł inne zajęcia: zabawa siankiem, karmienie krówki, wariactwa na prowizorycznym placu zabaw. Kolejne przedstawienie zaplanowano na drugą, uznałem więc, że pora całą trójcę porwać na coś posiłkopodobnego. Wybór padł na pobliski lokal, gdzie jadaliśmy już w przeszłości. Cóż jednak z tego: właściciel się nie popisał. Miast zadbać o dodatkowe „zasoby ludzkie”, cały lokal zostawił na łasce i niełasce jednej osoby. Gdy mężczyzna ów zapowiedział nam niemal godzinny czas oczekiwania postanowiliśmy jednak spróbować gdzie indziej. Ku radość całej trójcy mój wybór padł na lokal, gdzie do jedzenia są głównie… Frytki. Tak jest – pisane przez wielkie F. Posiłek może mało wyszukany, ale w wykonaniu pracowników tego lokalu, godzien polecenia. A po posiłku – podział ról. Starsze rodzeństwo wróciło tam, gdzie pragnęliby chyba zamieszkać – tym razem już bez wymogu zwalczania pokus. Mieli wybrać swe Nagrody. Okruszek zaś podjął kolejną próbę udziału w przedstawieniu przez wielkie P.

DSCN6138

Takiego ze Sceną, Widownią, Kurtyną i Aktorami. Tym razem jednak walkę wygrał bez trudu. Jednak rok dla takiego malucha to szmat czasu… Po poprzednim przedstawieniu Igomama dumała, czy warto zabrać małe dziecko do teatru. Ja nie miałem takich wątpliwości. Okruszek bawił się świetnie. Tylko tacie przydałyby się stopery do uszu… Aktorzy nawiązywali kontakt z salą wychodząc z założenia, że im głośniej, tym lepiej. Nawet rodzicom i dziadkom się oberwało: bez chrumkania, szczekania i muuuczenia nikt nie miał prawa opuścić sali. Pomny tych gróźb posłusznie naśladowałem mieszkańców farmy.

Po przedstawieniu zaś atrakcji nie brakowało: kolorowanki, zdjęcia z głównymi bohaterami, „tatuaż” na przedramieniu dla upamiętnienia udziału w wydarzeniu.

DSCN6141

No i naturalnie sklepik. Kość niezgody między rodzicem a nieletnim terrorystą. Nauczony doświadczeniem z terrorystami nie negocjuję. Łzy nie przyniosły pożądanego efektu, przemyły je więc łzy kolejne. I tak z głową huczącą od wcześniejszych hałasów, dźwigałem syrenę, której „śpiew” bardziej odstraszał, niż wabił. Dumam, że niedojrzałe syrenki tak już mają. Później uczą się uderzać w milsze dla ucha tony i oferować stanowisko Prezesa i Przewodnika Wycieczki. Winking smile

Balo-niedziela

Po sobocie przyszła pora na niedzielę. Dzień odpoczynku, dzień relaksu… To znaczy: na ogół. W tę niedzielę relaks i odpoczynek przyszły dopiero wieczorem. W tę niedzielę w polskim kościele organizowany był doroczny bal dla najmłodszych. Bal poprzedzały jasełka i msza święta. To właśnie przygotowania do balu sprawiły, że Igomama w sobotę musiała zdać się na zastępstwo i zaryzykować, że nie wszystkie atrakcje dnia peutersów zostaną należycie spożytkowane. Dodatkowo: w jasełkach brały udział wszystkie nasze pociechy (okruszek w roli statysty, bez konieczności mówienia – choć przy kolędach usteczka otwierał szerzej niż niejeden ze starszych uczestników przedstawienia).

DSCN6155

Koniec końców z domu wyszliśmy kilka minut po dziesiątej. Wróciliśmy po piątej…

Na początek odbywać się miała próba generalna. Już ze strojami i dekoracjami. I choć zapowiedziano próbę na wcześniejszą porę, to koniec końców odbyła się ona praktycznie tuż przed rozpoczęciem właściwego przedstawienia. Co oznaczało, naturalnie, że dzieci przebrane za królów, pasterzy, owieczki i aniołki po dłuższym okresie zaczęły się nudzić – a najlepsze lekarstwo na nudę, jak wiadomo, to szaleńcze pościgi, przy akompaniamencie wrzasków i pisków. Potem przyszła pora na kulturalną ucztę… próbną (gdzie lepiej wypadł Okruszek) i właściwą (gdzie, jak przystało na doświadczonych aktorów, lepiej wypadli Groszek i Iskierka). Okruszek zaś, zmęczony okrutnie, ledwie przetrwał mszę, która nastąpiła później. Po czym już w stroju Anny (który to strój wypatrzyła dla niej starsza siostra) ruszyła w tan. Znów – inaczej niż w zeszłym roku. Wtedy często chowała się w bezpiecznym azylu tatusinych ramion. W tym roku korzystała z nich jedynie wtedy, gdy nóżki zaczynały dokuczać.

DSCN6162

Cóż jednak z tego, że tatko wydawał się niemal zbędny: trwał jednak twardo na posterunku, próbując uwiecznić poczynania pociech (i Miłej Żonki, która z racji swej funkcji w balu musiał brać czynny udział). Każdy zaś konkurs, każdy sukces, to kolejny pocisk mknący przez salę wprost w umęczony już dniem wczorajszym Igotatowy czerep. Eksplozje Wrzasków, Strzały Entuzjazmu, Bełty Dziecięcej Radości. Wziąłem tych ciosów dość, by głowa spuchła mi jak otaczające nas zewsząd balony. I razem z tymi balonami zaczęła głowa strzelać, gdy grupka nieco starszych uczestników balu (już po zakończonej imprezie) zaczęła sprawdzać jak mocno na balon taki trzeba stąpnąć, by utracił bezpowrotnie swój kulisty kształt. Nie mogę niestety powiedzieć, że nikt w wyniku eksperymentów tych nie ucierpiał. Ofiary szły w dziesiątki: biedne truchła balonów, które tortury tej nie zniosły, leżały bez ruchu na podłodze, skąd później zbieraliśmy je wspólnie, roniąc łzy. Przynajmniej tak to zapamiętałem, tak opowiadać o tym strasznym zdarzeniu będę wnukom. Wreszcie przebrzmiał ostatni ton, dobiegł końca ostatni konkurs (taniec z krzesłami – widowisko tyleż zabawne co chaotyczne i – tak, nie da się ukryć – hałaśliwe). Sali przywrócono wygląd sprzed imprezy. Dzieci zebrały wszystkie zdobyte w konkursach fanty, ja zebrałem się w sobie i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Igomamę czekało jeszcze zebranie, ale znalazła się dobra dusza, która odwiozła ją po nim do domu. Potem tylko jeszcze wieczorna walka z wyczerpanymi (a przez to bardziej skłonnymi do płaczu i narzekań) maluchami, spokojna noc i wreszcie nadszedł. Poniedziałkowy Poranek. Wybawienie. Zwiastun Wolności. Rodzicielski Święty Graal. Przechyliłem go, spijając smak codziennego trudu. Niestety, Igomamie nie było dane…

DSCN6186

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Uwielbiam poniedziałki!

  1. Viola pisze:

    Świetny weekend i naprawdę sporo się u Was działo. A samo sprawozdanie perełka 😀

    Polubione przez 1 osoba

  2. szarabajka pisze:

    Gratulacje dla obojgu rodziców za ofiarność i dyscyplinę ;), Igomamie dodatkowo za piękne stroje i postawę prospołeczną; Igodzieciom za heroiczną zabawę bez (zbędnego) marudzenia, a Igotacie – za wyczerpującą relację. Jesteście wielcy!!!

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Z tą naszą wielkością to różnie bywa, Igotata najwyższy, ja wzrostem malutka. 😉
      Ale po TAKIM komentarzu – wszyscy nieco urośliśmy, dziękujemy!
      Ps. Stroje niestety nie są moją zasługą, już były na stanie szkoły.

      Polubienie

  3. Anna pisze:

    O rany, ale się działo… padłabym na wszystkie kończyny po takim dniu, chociaż za dawnych lat tez tak było…

    Polubione przez 1 osoba

  4. Martynka pisze:

    A ja w poniedziałek miałam paskudny egzamin i ledwo żyję! Dzisiaj mam w planach się pouczyć.. Oby mi wyszło. 😀
    U Was zawsze fajnie i ciekawie! Gratuluję niepodjęcia negocjacji z małym terrorystą – trzeba postawić na swoim. 🙂
    Buziaki ślę!

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Oj, biedna byłaś z tym egzaminem! Faktycznie – mamy czas sesji.
      Też przez to kiedyś przechodziłam. Nie martw się, Martynko, zobaczysz, że za parę lat będziesz miło wspominać studia. Nie przeszkodzą nawet najpaskudniejsze egzaminy!
      A z tym postawieniem na swoim i konsekwencją – Igotata jest bezkonkurencyjny, ja wymiękam od razu (mimo studiów pedagogicznych).
      Buziaki i powodzenia na kolejnych egzaminach, niech będą lżejsze, łatwiejsze i przyjemniejsze. I niech wszystkie kończą się sukcesem!

      Polubienie

  5. jotka pisze:

    No tak, konflikt interesów, w weekendy rodzic chce odpocząć, dzieci chcą sie bawić.
    To dotyka też rodziców dorosłych dzieci. Gdy studenci lub pracujące dzieci przyjeżdżają do domu, robią zamieszanie, wracają o nienormalnych porach, w kuchni dyżur 24/dobę i gdy przychodzi niedzielny wieczór, oboje z mężem mówimy – poniedziałek przydałby sie wolny….

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Cha, cha, cha… I można powiedzieć, że wtedy uwielbiacie poniedziałki, gdy dorosłe dzieci wracają do siebie. Ale faktycznie przydałoby się jeszcze mieć dzień wolnego na ogarnięcie się i powrót do zwykłego rytmu..,
      Rodzicielstwo nigdy się nie kończy…

      Polubienie

Dodaj komentarz