Ociec, wspinać się?

DSCN7632

Ostatnio zabrałem Was, drodzy czytelnicy, na wycieczkę do Gniezna. Po niej przyszła pora na odwiedziny u przyjaciół, ślub, wesele, poprawiny. Gwarno, tłoczno, hałaśliwie – choć naturalnie radośnie i z uśmiechem na ustach. Wreszcie przyszedł poniedziałek. Byliśmy blisko Krakowa, pierwsza więc myśl: domknąć klamrą nasze wojaże po dawnych stolicach Polski. Ale tłumy. Ale gwar i hałas. Choć wciąż przecież uśmiech na ustach… Wreszcie zapadła decyzja: Kraków poczeka. Szybko rezerwuję noclegi i ruszamy. Tam, gdzie lasy, skały, a jedyna hałaśliwa gromada to ptactwo, skryte wśród gałęzi. Trzeba odpocząć!

DSCN7714

Do Ojcowskiego Parku Narodowego przybyliśmy w zasadzie nieprzygotowani. Igomama co prawda wydobyła co się dało z przewodnika, który towarzyszy nam w każdej podróży do Polski: „Polska z dziećmi”. Ale oczywiście siłą rzeczy informacje tam były dość ogólnikowe. Ostatecznie lądujemy na parkingu w Ojcowie (płatność na tym parkingu, podobnie jak na większości pozostałych w pobliżu parku, jest „za wjazd” – na cały dzień). Dzień zapowiada się gorący (pogoda w czasie tego wyjazdu była wybitnie wakacyjna!), ale w planach mamy zwiedzanie jaskiń, przezornie więc pakujemy „coś cieplejszego” dla pociech i dla siebie. Jeszcze wizyta w sklepiku tuż przy parkingu, gdzie zaopatrujemy się w nieco bardziej szczegółowy przewodnik z mapą (raczej planem… mapy zwykle są bardziej przejrzyste i szczegółowe) i ruszamy! Choć nie, mała zmiana planów. Pora zrobiła się mocno obiadowa, szukamy więc najpierw posiłku. Wiadomo, na szlaku może być z tym różnie a małe brzuszki zakres „rezerwa” mają wyjątkowo wąski. W dodatku kontrolki brak, więc bez pytań zwykle się nie obędzie. Nasz wybór pada na niewielką, uroczą restaurację „Pod Bocianem”, chwilowo pustą, z pięknym widokiem na to, co nas czeka po posiłku (swoista przystawka do turystycznego dania głównego).

IMG_20180507_132532

Dziewczynki wypełniają czas oczekiwania rysowaniem, my podziwianiem wystroju i widoków. Wreszcie po pysznym posiłku ruszamy na szlak, tym razem na poważnie. I choć pociechy chcą nas od razu zaciągnąć na lody, to spotyka ich stanowcza odmowa. Lody mają być nagrodą za wędrówkę bez protestów, marudzeń i narzekania. Z początku kierujemy się szlakiem czerwono-żółtym. Tak docieramy do Bramy Krakowskiej, Źródełka Miłości i… zakończenia szlaku zielonego. Od początku mieliśmy smaka na jaskinie, a według mapy wracając tym szlakiem „wpadniemy” na Jaskinię Ciemną.

PierwszaStacja

Brama Krakowska wygląda okazale z bliska i jak dowiadujemy się – prowadzi ku Jaskini Łokietka, którą pierwszego dnia postanowiliśmy pominąć. Chwilę później już moczymy dłonie w Źródełku Miłości. Spacerujemy w dole, ze zgrozą wypatrując maleńkie ludzkie postacie, które przemieszczają się pośród skał przesłaniających nam horyzont. Świadomi tego, że my również planujemy w te same miejsca dotrzeć. Przerdzewiałe sworznie w moich stawach kolanowych już zaczynają protestować przeciw przyszłym torturom, na które będą narażone… Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie szlak zielony „wpada” na żółty i czerwony. Zaczynają się schody – dosłownie i w przenośni!

Schody

Iskierka i Groszek pląsają jak górskie kozice – szybko znikają nam z oczu i zostają przywołani do porządku (rodzicielska wyobraźnia to straszne narzędzie, szczególnie gdy co i rusz przepaść – co z tego, że zabezpieczona barierką…?). Okruszek co prawda często wyciąga rączki w wymownym geście, ale gdy robi się zbyt stromo i „na barana” przestaje być bezpieczne, dzielnie drepcze na swoich króciutkich acz silnych nóżkach. Wędrówka jest wyczerpująca, ale wreszcie wśród drzew prześwituje kawałek nagiej skały. Serca wywijają nam fikołka (nie ostatni raz tego dnia) bo oto przed nami panorama, której spłaszczające rzeczywistość zdjęcia nie są w stanie oddać. Uśmiechy wracają, choć pot przecież nie znika. Szczęśliwie płynów mamy sporo. A w dole – ścieżka, którą uprzednio wędrowaliśmy.

DSCN7649

Tu jednak nasza wyprawa się nie kończy. Dziwne uczucie, gdy droga prowadzi w dół. I ta świadomość, że za swobodny marsz trzeba będzie wkrótce zapłacić… z procentem. Istotnie, nie mija wiele czasu, gdy droga znów zaczyna się piąć w górę. Kolejny punkt widokowy, kolejna zapierająca dech w piersi panorama. Kolejny moment na złapanie oddechu i uzupełnienie płynów.

Postój

I znów – szlak zaczyna przesuwać się pod naszymi stopami. Szlak usłany korzeniami i zdradliwymi kamieniami. Okruszek drepcze, coraz chętniej wspinając się na ojcowski grzbiet. Groszek, Iskierka i Igomama drepczą zaś sprawnie i pewnie, z uśmiechem na ustach i wyraźnie czerpią przyjemność z tej wędrówki z dala od ludzi, od cywilizacji, od gwaru i zamieszania, które towarzyszyły nam na weselu. Tu spotykamy chyba tylko jedną parę zagranicznych turystów, poza tym jesteśmy sami wśród wapiennych skał i pachnących żywicą lasów. I wreszcie jest – skała, której urodę podziwialiśmy już w miejscu zakupu planu naszej wycieczki.

DSCN7661

Tam wielka fototapeta przedstawiała panoramę z widokiem na Skałę Rękawicę jesienią, barwniejszą niż ta, która nam się ukazała. Ale nawet obramowana wiosennie zieloną ramką wygląda wspaniale. W tle ta sama Brama Krakowska, przy której staliśmy przecież ledwie kilkadziesiąt minut temu. Dotarliśmy tam, gdzie od początku chcieliśmy dotrzeć…

Wreszcie schodzimy w dół, ku wejściu do Jaskini Ciemnej. Jest tylko jeden mały problem. Malutki. Maciupeńki. Tak na 60m wysokości i jakieś 400m „halsem”. Kasa mieści się na dole, na drugim końcu tego odcinka zielonego szlaku. Tego dowiedziała się Igomama wraz z dziećmi od przewodniczki, gdy ta ujrzała grupę turystów bez biletów, czekających u wrót jaskini. Ja w błogiej nieświadomości ruszyłem w dół, z każdym krokiem uświadamiając sobie, że znów – przyjdzie oddać z procentem… Prześwit między drzewami, nadzieja – i rozczarowanie. To dopiero połowa drogi. Rozczarowanie połowiczne, bo widok znów przepiękny. Podziwianie jednak odkładam na przejście numer trzy, gdy dołączy do mnie reszta „wycieczki”.  Wreszcie jest kasa. I droga powrotna. W przeciwieństwie do Stanisława Augusta Poniatowskiego nie wyposażono mnie w konia, ścieżki z korzeni i kamieni nikt też nie uprzątnął. Koniec końców jednak udało się wrócić do reszty rodziny w jednym kawałku.

DSCN7668

Zwiedzać jaskinie można jedynie o określonych porach, w asyście przewodniczki. Najpierw prowadzeni jesteśmy na platformę, z której widać fragmenty jaskini, które dziś jaskini już nie przypominają. Pozostały jedynie elementy stropu dobitnie dowodzące tego, że kiedyś znajdował się w tym miejscu korytarz: kotły wirowe to widoczne gołym okiem potwierdzenie tez stawianych przez przewodniczkę. Widzimy też ludzi pierwotnych, którzy jaskinię tę zamieszkiwali. I choć szkieletu mieszkańców nie udało się odnaleźć, to wykopaliska pozwoliły odkryć unikatowy ślad po naszych przodkach: noże prądnickie. Najstarsze ślady bytności człowieka są datowane na 120 tysięcy lat wstecz! Homo wtedy już był myślący, ale jednak na sposób neandertalski…

PlatformaCiemna

Samą jaskinię zwiedzamy ze świecami w dłoniach, powoli oswajając się z panującymi wewnątrz egipskimi ciemnościami. Jest przyjemnie chłodno, niestety – nasza najmłodsza pociecha reaguje na to w sposób dość nieoczekiwany. Charakterystyczny taniec, toaletowa samba sprawia, że Igomama w eskorcie przewodniczki musi opuścić lokal z naszym małym, dzielnym podróżnikiem. Niepokonana przez skały i korzenie, padła wreszcie zdradzona przez swe własne, malutkie ciałko. My zaś poznajemy historię jaskini, opis wizyty króla, opis barbarzyńskiego ogołocenia jaskini przez pierwszych turystów… Świadomość, że tysiące lat tworzenia się form skalnych zostało „uprzątnięte” przez żądnych pamiątek turystów daje do myślenia… Uchowały się jedynie formy, których z jaskini wynieść się tak łatwo nie dało. Mamy też możliwość poznać z bliska maleńkiego nietoperza (podkowiec mały), który mimo temperatur na zewnątrz nadal hibernował w tej jaskini.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jego więksi kuzyni już oczyszczają lasy z komarów, on zaś otulony szczelnie skrzydłami czeka… Chyba już lata, bo wiosna na zewnątrz pełną gębą. Na koniec zwiedzania gasimy świece. I nagle ta sama jaskinia wydaje nam się rozświetlona. Szczegóły może nie są wyraźne, ale nie ma wątpliwości: nasze oczy mają wbudowane noktowizję!

Wreszcie schodzimy w dół. Widzimy też, jak powoli Ojców zamiera. Zamknięta kasa, nieczynna toaleta, przed nami wizja niespełnionej obietnicy… Szczęśliwie sympatyczna pani sprzedająca lody daje się przekonać, by Iskierkę, Okruszka i Groszka uszczęśliwić obiecaną, duuuużą porcją lodów, mimo iż zaczęła już sprzątać swoje stanowisko pracy. Wdzięczność zarówno rodziców jak i dzieci nie zna granic. Docieramy na nocleg zmęczeni, ale pełni wrażeń.

Drugi dzień zaczynamy od Jaskini Łokietka. Parkujemy praktycznie tuż przy jaskini, dla naszej piątki rozwiązanie optymalne. Pomni na dezercję Okruszka z Jaskini Ciemnej decydujemy się rozdzielić: Igomama z Iskierką i Groszkiem rusza pod ziemię, Igotata próbuje odwrócić uwagę Okruszka od faktu, że czas płynie zdecydowanie wolniej na ławce obok wejścia do jaskini. Wypełniamy ten czas lekturą i dowiadujemy się o pajęczynie, której obecność miała według legendy uratować Łokietka i jego świtę. Postanawiamy więc choć bramę wejściową, stylizowaną na pajęczynę, uwiecznić.

IMG_20180508_113736

Reszta rodzinki zachwyca się później wnętrzem jaskini, nam pozostaje opis z przewodnika. Drugi punkt programu na ten dzień to Zamek w Pieskowej Skale. Odległość znaczna, wracamy więc do autka i przemieszczamy się na kolejny, całodniowy parking, położony u stóp zamku. Droga jest kręta, często biegnąca tuż przy stromych skałach – wspaniała odmiana po niekończącej się płaskości i prostości autostrad… Po drodze Herkules grozi nam swą Maczugą – nie poddajemy się jednak lękowi i po pokonaniu kolejnej, solidnej porcji schodów docieramy do zamku. Uzbrojeni w bilety ruszamy na zwiedzanie – głównie muzeum, którego ekspozycja ułożona jest wspaniale. Przenosimy się najpierw do wieków średnich i stopniowo, krok po kroku, sala po sali, wracamy do współczesności. Dziatwa dodatkowo uzupełnia fotografie-widokówki o brakujące elementy. A to figura z drewna, którą diabeł nakrył ogonem. A to lichtarz ktoś ze zdjęcia „podprowadził”. A to krzesło komuś psuło kompozycję. Okruszek wkleja, a tata przemyca informacje o tym, co zostało wklejone.

DSCN7681

Na koniec wysiłki małych poszukiwaczy zostają nagrodzone stemplem, potwierdzającym spostrzegawczość i wytrwałość. Niestety, stemplowanie na papierze kredowym sprawdza się raczej marnie, wkrótce więc wszystkie pieczęcie stają się mało czytelne. Ale satysfakcja się nie rozmazuje, w końcu w każdej sali trzeba było zwracać uwagę na eksponaty, by żadnego nie przeoczyć.

DSCN7684

Posiłek spożywamy w tym samym budynku, w którym mieści się kasa muzeum, podziwiając wspaniały widok na zamek, przyzamkowe ogrody… Wreszcie przychodzi pora by odbyć poważną rozmowę z Herkulesem. Maczugę niestety zastajemy bez właściciela – może też zgłodniał i zrobił sobie przerwę obiadową? Plan mamy napięty, więc nie czekamy na jego powrót. Uwieczniamy jedynie jego porzuconą broń.

Maczuga

I znów: wskakujemy do samochodu i ruszamy ponownie w stronę Ojcowa. Plan: uzupełnić listę miejsc zwiedzanych o Kapliczkę „Na Wodzie” oraz ruiny Zamku w Ojcowie. Pierwszy zabytek to swoisty prztyczek w nos zaborcy. Jeśli wierzyć legendzie, kapliczkę zbudowano „na wodzie” omijając w ten sposób przepis zabraniający wznoszenia świątyń na ziemi ojcowskiej. Niestety, kapliczka była zamknięta, nie mogliśmy zatem podziwiać jej wnętrza. Okazało się więc, że położenie kaplicy było również (nieco opóźnionym) prztyczkiem w nosy turystów: obejście kaplicy zbudowanej w ten sposób jest nieco… utrudnione. Nie mogliśmy więc nawet przez okna próbować wypatrzeć ołtarz kaplicy, który również mógł się zaborcy nie spodobać (choć jak sądzę, nikt się specjalnie nie kwapił, by symbolikę trzech węży dybiących na dwa orły zaborcy tłumaczyć…). Pozostało zatem jedynie uwiecznić kształt samej świątyni i jej ciekawe ustawienia na palach ponad korytem rzeki.

KapliczkaNaWodzie

Ostatni punkt wycieczki – ruiny zamku – zwiedziliśmy już chyba tylko z rozpędu. Po zamku pozostał jedynie zarys, kilka zabudowań, wielka studnia. Przy okazji dowiadujemy się, jak ważna dla obronności zamku był ten kamienny zbiornik na wodę. Cóż bowiem obrońcom po grubych murach i stromych skałach, jeśli można ich pokonać odcinając od zewnętrznych źródeł wody pitnej? Głęboka na kilkadziesiąt metrów studnia czyniła ten manewr dużo trudniejszym.

DSCN7719

Po zwiedzaniu znów wracamy do samochodu. Wypoczęci psychicznie, choć wykończeni fizycznie, ruszamy w dalszą drogę. Gdzie? Cóż, uznaliśmy, że nie możemy pozwolić zabytkom Krakowa czekać już dłużej. Plan: przenocować w Krakowie możliwie blisko centrum i spędzić następny dzień w drugiej stolicy Polski. Ostatecznie życie znów zweryfikowało nasze plany. Ale to już zupełnie inna historia…

DSCN7638

Ten wpis został opublikowany w kategorii Polska i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Ociec, wspinać się?

  1. jotka pisze:

    No brawo Wy! Zwiedzałam kiedyś Jurę, ale zamek był nieczynny, a niektórych miejsc nie znam wcale… czas to nadrobić, stanowczo.
    Wreszcie Igomama zapozowała do zdjęcia i widać podobieństwo dzieci rozłożone sprawiedliwie na oboje rodziców 🙂
    Relacja świetna, powinniście pisać przewodniki dla turystów z dziećmi, najlepszy jest własny przykład 🙂
    Pozdrawiam upalnie 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dzięki, Jotko.
      Okolice Ojcowa marzyły mi się od dawna. W płaskiej Holandii tęsknię za odrobiną wysokości, Tatry trochę za wysokie dla nóżek czterolatki, natomiast ojcowskie skały wydają się idealne na spokojne wyprawy z dziećmi.

      Zamek w Piaskowej Skale naprawdę wart jest obejrzenia, też w środku, bo muzeum ma naprawdę wartościowe zbiory i są tam obrazy czołowych polskich malarzy i nie tylko.
      Wszystko chronologicznie poukładane, każda sala reprezentuje inną epokę, zwiedzanie uczy, sprawia przyjemność, a przy tym nie zdąży zmęczyć i znużyć.

      A co do zdjęć, na jednym zapozowałam, na drugim wprost przeciwnie. 😉
      Mąż wrzucił oba, bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną. 😉
      Chyba był to przytyk, do mojej ostatniej notki, gdy pisałam (żaliłam się 😉 ), że nie mam zdjęć. No to teraz mam 😉 – i wcale nie jest mi z tym dobrze.

      Polubienie

  2. Anna pisze:

    Trafiliście w piękny region POlski, bardzo go lubię ( mam niedaleko). Trzeba z czasem powspinac sie w jurajskich skałkach…to dopiero przygoda. I polecam jurajskie zamki – ruiny

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Anno, byliśmy w Ojcowskim Parku Narodowym zaledwie 2 dni – bardzo nam się spodobało! Mamy niedosyt i ochotę na więcej. 🙂
      Czytałam w przewodniku o możliwościach wspinaczki skałkowej – też dla dzieci.
      Myślę, że spodobałoby się mojej starszej córce, która pod tym względem jest trochę jak małpeczka, wszędzie musi wejść, wdrapać się i jeszcze fikołka lub gwiazdę zrobić.
      A z ruin zdążyliśmy zwiedzić jedynie zamek w Ojcowie.
      Ale pewnie wrócimy w te tereny. 🙂

      Polubienie

  3. szarabajka pisze:

    Igotata ma do czynienia ze słowem pisanym na co dzień i nie jest to tylko blog 🙂 Mogę się o to założyć.
    I ma takie długie nogi jak mój tata i tak samo nosi Okruszka na ramionach, kiedy podróż jest zbyt męcząca. Mam nadzieję, jednak, że nie popełni błędu mego ojca, który przeciągnął mnie do okresu dorastania przez wszystkie polskie pasma górskie i na wiele lat zniechęcił do wspinaczek tak, że nawet do kawiarni nie wchodziłam, jak po drodze były schodki 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Cha, cha… 🙂
      I żeby nawet do kawiarni…?;)
      Oj, to widzę tata pasjonat i wielbiciel górskich wędrówek!
      Uwielbiam ludzi z pasją, ale problem zaczyna się wtedy, gdy zapominają, że inni niekoniecznie muszą podzielać ich pasję w 100%;)

      A zakładać się nie musimy, i tak wygrałaś! Masz nosa albo dobrą intuicję. 🙂

      Polubienie

  4. cichosza pisze:

    wspaniała wyprawa ,pozdrawiam 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  5. oko pisze:

    demokracja wygrała? (myślę o prowadzeniu zapisków w blogu)
    dzieciaki będą miały świetną pamiątkę – oby blog nie zaginął w czeluściach sieci.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję! Na szczęście mąż lubi pisać, więc nawet specjalnie nie muszę go prosić o wsparcie bloga swoim piórem – sam się garnie:) To co mi pozostało?
      Cieszyć się i doceniać. 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz