Bollo po belgijsku

IMG_20181026_110931_1

Wakacje wróciły w październiku do Holandii! Znowu? Cóż to za szatańskie sztuczki, zapytacie…? Cóż, dla nas to już norma, wakacje może krótsze, za to częstsze. Miast więc ratować się długimi weekendami, w czasie których człek rozdarty jest pomiędzy obowiązkiem i tradycją listopadowych świąt a pragnieniem, by wyrwać się gdzieś, gdzie wciąż słońce i piękna pogoda – my bez wyrzutów sumienia wyruszyliśmy pod koniec października w podróż, tym razem z Iskierką, Groszkiem i Okruszkiem (zestawem głośnomówiącym) na pokładzie. Niestety, do kraju równie ciepłego co Holandia. Zmiana otoczenia mimo wszystko dobrze zrobiła nam wszystkim.

IMG_20181022_152727_1

Zacznijmy jednak od początku. Już przeszło rok temu, gdy Igomama spędziła cudowny tydzień w Portugalii w czasie październikowych wakacji z Iskierką i Groszkiem, marzył nam się lot (tym razem już z Okruszkiem) do ciepłych krajów w okresie, gdy lato staje się powoli mglistym wspomnieniem i człek łaknie ciepła, słońca i spacerów w szortach. Niestety, troszkę przedłużyły nam się formalności paszportowe i okazało się, że samolot odpada. Zamieniliśmy więc ciepłe kraje na coś nieco mniej upalnego, ciepło znajdując raczej w przytulnych wnętrzach. Z drugiej strony, od dłuższego czasu nosiliśmy się z pomysłem by odwiedzić jeden z parków Landal – ostatnia wizyta w jednym z nich okazała się wyjątkowo udana. Oczywiście, parki w Holandii są w czasie wakacji silnie oblegane i zwykle ceny rosną stosownie do popytu (wszak podaż, z oczywistych względów, musi być ograniczona). Szczęśliwie, sąsiedzi wakacji nie mieli i ceny oferowali bardziej przyjazne – zapadła więc decyzja: ruszamy do Walonii!

IMG_20181022_152631_1

Walonia, czyli francuskojęzyczna część Belgii, to kraina różniąca się znacznie od Holandii. Ardeny zaglądają miejscowym do okien, ziemia faluje więc rozkosznie a zakrętom nie widać końca. Lasy są leśne, daleko im do tego, co mieszkańcy Holandii zwykli zwać lasem (owych parków, w których nawet jeśli drzewa nie rosną „od linijki”, to i tak ich chaotyczna na pozór natura wynika ze świadomej decyzji sądzących drzewa ludzi). Jest tylko jeden minus owej dzikości tej krainy: drogi wydają się również polem walki między człowiekiem i naturą (zakończonej bolesną porażką tego pierwszego).

IMG_20181026_112410_1

Drugim minusem wynikającym z wyboru tej części Belgii była bariera językowa. Belgowie posługują się na ogół biegle i francuskim, i flamandzkim (nie mylić, broń Boże, z niderlandzkim! Winking smile ), ale nam zdarzyło się natknąć na osoby, które znały jedynie język francuski. Szczęśliwie, w Landalu sytuacja prezentowała się odwrotnie. Widać było wyraźnie, że osoby zatrudnione w tym miejscu doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że w tym okresie czeka ich zalew gości z północy. Większość aktywności prowadzonych była po flamandzku, dzięki czemu nasze dzieci bez trudu mogły włączyć się w zabawę. Do tego, na czym aktywności te polegały jeszcze wrócimy. Najpierw krótko o samym parku. Landal Village l’Eau d’Heure powstał na brzegu największego ze sztucznych jezior (Lac de la Plate Taille) współtworzącego z czterema innymi jeziorami grupę o tej samej nazwie, co sam ośrodek (Lacs de l’Eau d’Heure). Zespół ten to największy tego rodzaju obszar w Belgii. Nasz domek znajdował się nad samym brzegiem tego jeziora…

IMG_20181022_150934_1

W parku tym, podobnie jak w innych obiektach z sieci Landal, niemal wszystko dostosowane jest do rodzin z dziećmi. Masa placów zabaw, małe bramki do gry w piłkę nożną, wielka trampolina, domek ulubieńca dzieci Misia Bollo, kryty basen z masą drobnych udogodnień dla milusińskich (i raczej niewielką przestrzenią dla osób, które po prostu chciałyby popływać…) czy wreszcie małpi gaj, gdzie dziatwa może dokonywać przemiany energii: dziecięcy entuzjazm i belgijskie frytki na ciepło i maaaasę dźwięków… aż do rodzicielskiego bólu głowy.

IMG_20181022_182711_1

Do tego wspomniane aktywności: czytanie z Misiem Bollo (jak już wspominałem – po flamandzku), tańce z sympatycznym gościem w zielonym kapeluszu, a dla dzieci starszych – tworzenie barwnego karmnika czy strzelanie z laserowej broni „na punkty” – już bez ulubieńca najmłodszych a jedynie z grupą animatorów, którzy wszystkie te zabawy przygotowywali. Nie mogło też oczywiście zabraknąć akcentów związanych ze zbliżającym się Helloween, które choć w Holandii czy Belgii nie jest traktowane z taką powagą jak w krajach anglosaskich, to jednak swoje miejsce w globalnej świadomości wywalczyło.

AktywnościLandal

Miś Bollo, jako oficjalny gospodarz Landalu, dokonał też przywitania i pożegnania najmłodszych gości. Wielka zmiana w tych ceremoniach z naszego punktu widzenia to reakcja Okruszka. Zaczęło się tradycyjnie: od łez, krzyków i ucieczki w bezpieczny azyl tatusiowych ramion. Po chwili refleksji jednak, gdy wielki Miś nie rzucił się na nią a wręcz przeciwnie – życzliwie machał, uśmiechał się i przybijał „piątki” z innymi malcami, Okruszek krok po kroku ruszył w stronę wielkoluda. Wreszcie, wspierany przez rodzeństwo zdobył się na odwagę i sam „przybił piątkę” z panem na włościach. Przy pożegnaniu nie były już konieczne żadne podchody – Okruszek śmiało ruszył w stronę miśka a gdy na jej czuprynce spoczęła kosmata łapa – na buźce malucha zagościł rozkoszny uśmiech, nie grymas przerażenia.

OkruszeBollo

Oczywiście, wakacje w równym stopnie co dziatwie, potrzebne były Igorodzicom. Nie dało się wygrzać w słonku tropików, korzystając więc ze wspomnianych promocji w belgijskich Landalach postanowiliśmy zaszaleć! Zwykle takie luksusy są poza naszym wakacyjnym budżetem, ale skoro oszczędziliśmy na przelotach i kilkugwiazdkowych hotelach, postanowiliśmy wybrać domek z sauną, z której skorzystać mogły również maluchy. Wielka zaleta przybytku, w którym samemu reguluje się temperaturę – można ją dostosować do możliwości najmłodszych, a gdy dziatwa zniknie w wyrkach – podnieść nieco temperaturę. Dokumentacji fotograficznej z odmrażania Igorodziców brak… Winking smile

Oczywiście, Igorodzice wynegocjować musieli na dziatwie nieco aktywności poza samym ośrodkiem. Zaczęliśmy od spaceru wokół jeziora, w kierunku tamy i wieży widokowej, z której przy dobrej pogodzie rozpościera się przepiękny widok na okolicę…

IMG_20181023_145843_1

Nam przyszło zadowolić się widokiem z samej tamy – platforma widokowa w okresie, w którym odwiedziliśmy tę okolicę dostępna jest jedynie we środy i weekendy. Niestety, w środę pogoda zrobiła się mało „widokowa” – chmury i mgły skutecznie przesłoniły całą okolicę. Ośrodek musieliśmy opuścić już w piątek, weekend więc też odpadał. Pozostało nam więc jedynie wyobrazić sobie jak jesienna mieszanina barw prezentowała się z punktu położonego tak wysoko nad okolicą. Dla zainteresowanych o nieco mniejszym współczynniku pe-cha polecam stronę ośrodka, który wycieczki na wieżę widokową organizuje. Atrakcji w tym miejscu jest więcej, ale większość z nich jedynie po francusku i po flamandzku, o angielskim można raczej zapomnieć. Sam spacer do tamy  był mimo wszystko bardzo udany – jeden z ostatnich tak pogodnych dni, jedyny w czasie całego naszego pobytu, doceniliśmy więc świeżość powietrza, błękit nieba, malownicze widoki z jeziorem w tle…

IMG_20181023_142601_1

Spacer ten był swoistym „butem wsuniętym w drzwi” – później przekonaliśmy pociechy do wycieczek nieco dalszych. Wszak o Walonii wiemy bardzo niewiele, nigdy wcześniej nie byliśmy w tej części świata, byłoby więc głupotą ograniczyć się jedynie do atrakcji oferowanych przez animatorów, czy wypadów na basen (który w tym ośrodku, niestety, nie był „w cenie”, w przeciwieństwie do ośrodka, który odwiedziliśmy poprzednio). Nie obyło się bez przekupstwa, o które w Belgii nietrudno. Wszak kraina to czekoladą i frytkami płynąca, do obu tych przysmaków dziatwy namawiać nie trzeba – tylko belgijskie piwo pozostało poza zestawem pokus. Może trzeba było udać, że jestem równie oporny, by Igomama tym przysmakiem przekupiła mnie…? Winking smile

Oczywiście, trudno tych kilka wypadów uznać za wystarczające, by Walonię „odfajkować” – dość jednak, by poczuć ochotę na więcej. Do Walonii więc jeszcze wrócimy w jednym z kolejnych postów, tym razem z przewodnikiem w ręku.

IMG_20181024_162702

Ten wpis został opublikowany w kategorii Belgia i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Bollo po belgijsku

  1. Igomama pisze:

    Jak dobrze, że jest mąż, który sam z siebie garnie się do pisania ( i robi to świetnie!), a ja rano zastaję niespodziankę na blogu w postaci powyższego artykułu. 🙂
    I wyrzuty sumienia, że za mało piszę, że na blogowanie czasu brakuje, jakoś nagle przestają uwierać. 🙂 Już spokojniej mogę biec tam, gdzie muszę.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Malwina pisze:

    O parkach Landal do tej pory nie słyszałam, ale skoro mamy je tak blisko (mieszkamy w Belgii), to jak tylko nasze dziecię trochę podrośnie, wybierzemy się tam koniecznie 🙂 Chętnie zostanę u Was na dłużej, w wolnej chwili przejrzę starsze posty. Pozdrawiam ze słonecznej Flandrii 😉

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję bardzo, Malwina, i witam Cię serdecznie.
      My rzeczywiście „sąsiadki” jesteśmy. 😉
      Ja chyba już nawet odwiedziłam Twój blog, ale na pewno jeszcze odświeżę znajomość, tylko ostatnio z czasem na blogowanie u mnie kiepsko.
      Pozdrawiam z północnej Holandii. 🙂

      Polubienie

  3. jotka pisze:

    Osobiście tez wolałabym wakacje częściej, bo regeneracja lepsza.
    Fajnie spędzacie czas i pożytecznie 🙂
    Widzę, że nie tylko u nas ceny windują w górę na czas ferii i długich weekendów, moim zdaniem to pazerność właścicieli…

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Może pazerność, może spryt, roztropność czy też zapobiegliwość,Jotko. Nie wiem.
      W każdym razie nam – pod względem finansowym – na te cztery noce pobytu w Parku Landal bardziej opłacało się jechać 3 godziny do Belgii niż zostać na miejscu, w Holandii, gdzie wszyscy mieli ferie, więc było drogo, a po drugie strasznie tłoczno.
      A za miedzą pusto, kuszące promocje i zniżki wielkie.
      To aż szkoda było nie sprawić dzieciakom takiej radości!

      Polubienie

  4. Iwona Kmita pisze:

    Mało się dzieje???? Tyle to u mnie przez pół roku się dziej. Może. Takie przyjaciółki nie fair, jak twojej siostry, to wszędzie się zdarzają, niestety, nie przejmujcie się kochani. Ważne, że był pomysł, a najważniejsze to mieć ciekawe pomysły. Mama Iga mam nadzieję już nie cierpi od ząbka?

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Już nie cierpię, Iwonko, dziękuję za pamięć. Jest znowu okey.
      Jak cudnie doświadcza się życia bez bólu po 2 tygodniach ciągłego pulsowania, szarpania, dudnienia, piłowania itp. Jaka ulga!

      Zgadzam się z Tobą, że kreatywność jest bardzo pożądana!
      Moje dzieciaki mają głowy pełne pomysłów (zwłaszcza ta najstarsza z ogromną łatwością i polotem wymyśla naprawdę fajne historyjki). A mnie to idzie tak opornie…
      Jak po grudzie. I czasem własnemu dziecku zazdroszczę. 😉

      Polubienie

  5. agacia336 pisze:

    Spedzilam w Belgii kilka wakacji w dziecinstwie i chociaz niewiele pamietam, to sentyment pozostal. Zazdroszcze! 🙂

    Bardzo fajny ten park Landal! Nigdy wczesniej o nich nie slyszalam!

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Agaciu, ja o Parkach Landal dowiedziałam się dopiero zamieszkawszy w Holandii, bo tu są one bardzo popularne. Holendrzy kochają kempingi, a Landale są doskonale dostosowane do przyczep kempingowych (choć można mieszkać też w domkach i bungalowach). Są różne opcje, tańsze i droższe.
      Sieć Parków z misiem Bollo, poza Holandią, jest też w innych państwach.
      Igotata pod koniec września miał zorganizowany w pracy tzw. wyjazd integracyjny, który odbywał się właśnie w Parku Landal.

      A sentyment do miejsc odwiedzanych w dzieciństwie – często zostaje w nas do końca życia… Tylko czasem jak odwiedzamy te miejsca jako dorośli, to zupełnie inaczej je postrzegamy, prawda? Wszystko jakieś mniejsze się wydaje…

      Polubienie

Dodaj komentarz