Poza ostatnim wystąpieniem Okruszka, ostatnio na blogu gościły głównie smutki i zmartwienia. Dziś troskom mówię „nie”, a Was porywam do krainy malarstwa, wszak nie od dziś wiadomo, ze sztuka jest dobra na wszystko.
W zeszłym tygodniu trafiła mi się okazja odwiedzenia Hagi. Koleżanka jechała tam do pracy i zaproponowała mi podwózkę samochodem w obie strony. Dobrze się złożyło – tym bardziej, że w ambasadzie od dwóch miesięcy czekały nasze paszporty do odbioru.
Tego styczniowego dnia aura nie zachęcała do spacerów, na dodatek z moją nogą już wtedy nie było dobrze.
Ale gdy człowiek po dłuższym czasie wypełznie z grajdołka smutków, to cieszy się wolnością zapominając o zdrowym rozsądku. Cóż, ja o moim tak zupełnie nie zapomniałam – nastawiłam się na zwiedzanie wnętrz (“Muzea przybywam!” ) 🙂
Chciałam wykorzystać swoją kartę muzealną, zanim straci termin ważności (karta przez rok zapewnia darmowy wstęp do prawie wszystkich muzeów w Holandii).
Ja wybrałam dwa, bo czułam, że na więcej i tak nie starczy mi czasu (sił również).
Po załatwieniu spraw paszportowych skierowałam się do Muzeum Mauritshuis.
W pięknym klasycznym budynku czekała na mnie uczta barw, świateł, kontrastów, cieni… Ponad dwieście obrazów najwybitniejszych malarzy niderlandzkich i flamandzkich: Rembrandta, Vermeera, Jana Steena, Antoona van Dycka, Rubensa, Breughla…
Największą „gwiazdą” jest „Dziewczyna z perłą” (1665 r.) Jana Vermeera, zwana „Mona Lisą Północy” lub „Holenderską Mona Lisą”. Obraz, za sprawą książki i filmu, obrósł w liczne legendy. Jego bohaterka wydaje się stworzona do kochania, ale czy w rzeczywistości była sekretną miłością artysty – tego tak naprawdę nie wiadomo.
W skupieniu podziwiałam piękną twarz dziewczyny, jej miękkie rysy, delikatną cerę, błyszczące oczy, lekko wilgotne usta… Jak tak można malować?
Perłowa kula w uchu to symbol doskonałości. Turban na głowie dziewczyny udowadnia, że zimny lazuryt idealnie komponuje się ze słoneczną żółcią.
Zmiana kolorystyki – oto Rembrandt w całej krasie, światowej sławy malarz „Złotego Wieku”. Przede mną pojawiła się słynna „Lekcja anatomii” (1632 r.).
Artysta namalował ten obraz mając zaledwie dwadzieścia pięć lat.
Otrzymał zadanie przedstawienia amsterdamskich chirurgów podczas pracy.
Już wtedy błysnął talentem do kontrastów i portretów grupowych.
Na płótnie rozgrywa się akcja, jest dynamika, każda postać patrzy w inną stronę, każda jest inna.
Ale nie tylko Rembrandt doskonale panował nad wielością postaci na płótnie.
Hendrik Avercamp też to potrafił.
Ten głuchoniemy malarz (z przydomkiem „Niemowa z Kampen”) specjalizował się w zimowych krajobrazach, a zwłaszcza w typowo holenderskim zjawisku, czyli w zabawach na lodzie. Dokładnie taki tytuł nosi poniższy obraz (ok. 1610).
Ileż tu się dzieje! Są stare chaty, łódka, oczywiście wiatrak, ale przede wszystkim wielki, skuty lodem kanał. Na lodowisku tętni życie: ktoś gra w hokeja, ktoś ślizga się, jakaś pani wpadła do przerębli, pan biegnie do niej z drabiną.
„Powieszę sobie na ścianie reprodukcję tego obrazu, gdy wrócę do Polski – przebiegła mi przez głowę myśl. – Będzie przypominać mi krainę wiatraków i kanałów”.
Z Holandią, a właściwie z jej życiem domowym w XVII wieku, kojarzą się dzieła Jana Steena.
To ekspert od codzienności, doskonały obserwator, artysta pełen humoru i sarkazmu.
Jego znakiem rozpoznawczym jest umiłowanie detali. Na pierwszy rzut oka tematyka twórczości Steena wydaje się być z gatunku tych lekkich, łatwych i przyjemnych.
W centrum – biesiadowanie, trunki, śpiewy, psoty, ale za wesołą kurtyną – choroba dzieci, strata, bieda – ot, życie w całej swej rozciągłości.
Jako ciekawostkę zdradzę Wam, że Jan Steen miał słabość do przysłów, często tytułował swoje obrazy aforyzmami np.: „Jak starzy śpiewają, tak młodzi zagrają” (1663 – 1665).
Może właśnie dlatego, mając na uwadze upodobanie artysty do złotych myśli, po dziś dzień w Holandii krąży powiedzenie „domostwo Jana Steena” (uwaga, jest to synonim bałaganu!)?
Obrazy zaczynają mieszać się w głowie, nazwiska się mylą…
Spokojnie, już kończymy.
Jeszcze tylko został nam Rubens, geniusz niezwykłych efektów świetlnych na przykład takich, jak na płótnie „Stara kobieta i chłopiec ze świecami” (1616 – 1617).
Rubens nigdy nie wystawił tego obrazu na sprzedaż, traktował go jako materiał ćwiczebny do nauki malarstwa dla swoich uczniów.
A wiecie, co się dzieje, gdy jeden mistrz dogada się z drugim mistrzem?
Dwukrotnie wzrasta prawdopodobieństwo powstania arcydzieła! Nie wierzycie?
Jako dowód niech posłuży „Raj i grzech pierworodny” (1615) – flamandzkiego duetu: Peter Paul Rubens i Jan Brueghel Starszy.
Najpierw Brueghel zaplanował całość kompozycji, potem wkroczył do akcji Rubens: naszkicował Adama, Ewę, drzewo, węża i konia. Brueghel dopełnił obraz o pozostałe rośliny i zwierzęta. Efekt? Murowany (choć malowany)!
Przewodnik po Mauritishuis zwraca uwagę na jeszcze kilka obrazów.
Zalicza się do nich między innymi „Byk” (1647) Paulusa Petera.
Nie sposób przeoczyć tego płótna, bo jest sporych rozmiarów.
„Byk” stanowi ikonę holenderskiego naturalizmu. Autor malując coś tak zwyczajnego jak trzoda hodowlana, wykazał się odwagą i zapoczątkował nowe malarskie trendy.
Wielka postać byka współistnieje z drobiazgami: natrętnymi muchami, krowimi wąsami…
Kontemplując mistrzowskie płótna można stracić poczucie czasu, opisując je – również.
Będąc w Hadze odwiedziłam jeszcze drugie muzeum, znacznie mniejsze, choć także warte wspomnienia. Ale o nim opowiem następnym razem.
Trafiłaś w samo moje serce tą notką 🙂 Nie umiem namalować nawet kota, ale kocham malarstwo. I malarzy. I oczywiście mam swoich faworytów: Rubens nie dorasta do pięt Rembrandtowi, zaś Brueghel’a solo nie oceniłabyś pewnie tak akceptująco 😉 Petera nie znam, ale to, co pokazałeś jakoś mnie nie zachęca do poznania jego twórczości.
Dobrze, że miałaś taką muzealną możliwość i miły dzień.
A co z Twoją nogą? Przegapiłam coś?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się, że notka się przydała tym bardziej, że opis zwiedzanych miejsc przychodzi mi z większym trudem niż pisanie o życiu codziennym.
Tu muszę się napracować, posprawdzać daty, fakty… Nie zawsze jest na to czas.
Jeśli chodzi o nogę, od trzech tygodni coś mi się pojawiło na łydce. źle wygląda i boli.
Lekarz podejrzewał „różę” bakteryjne zapalenie skóry i przepisał mi antybiotyk, brałam go przez tydzień, ale noga bez zmian, stać nie idzie.
Muszę zrobić więcej badań, bo nie wiadomo, co jest.
Ale… mam przynajmniej powód, by więcej odpoczywać bez wyrzutów sumienia. 🙂
A Bruegla solo bardzo lubię, właściwie obu, bo tam cała rodzina malowała.
Ich obrazy przypominają mi pocztówki i bardzo oddziałują na moją wyobraźnię.
Choć i tak najbardziej kocham impresjonistów. 🙂
PolubieniePolubienie
Prawdziwa uczta, pewnie już mówiłam kiedyś, że Rembrandt to mój ulubiony malarz. Za Rubensem nie przepadam. Ale miałaś gratek, zazdroszczę!
O właśnie, a jak noga, mogłaś tak latać, czy noga była potem?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, pamiętam o Rembrandcie.
W tym roku przypada 350 lecie jego śmierci i w Holandii jest mnóstwo wystaw na temat twórczości Rembrandta.
Ja wciąż mam w planach odwiedziny w Domu Rembrandta w Amsterdamie, ale zawsze brakuje na to czasu i okazji.
A noga już wtedy bolała pieruńsko, ale spuszczona z łańcucha codziennych obowiązków, nie zważałam na ból i ranę tylko latałam.
Nie było to ani mądre, anie rozsądne no i teraz mam.
Siedzę z nogą w górze. 😉
PolubieniePolubienie
ta pani z perłą, to przecież dziewczynka. buzię dziecka ma zupełnie. wystrojona na starszą, niż jest w rzeczywistości. tak mi się wydaje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jesteś dobrym obserwatorem, Oko (wiemy to nie od dziś, prawda?) 😉
A jedna z hipotez zakłada, że do „Dziewczyny z perłą” pozowała dziewczynka: córka malarza.
PolubieniePolubienie
znam ten obraz. widziałem go wcześniej – reprodukcję nie oryginał. ale buzia tego dziecka jeszcze nie ma charakteru, a strój nie skrywa nawet zalążka piersi. może ma 10 lat? dzieci czasami się stroją, ubierając ciuszki dorosłych. wg mnie to własnie taki przypadek.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I pewnie masz rację. 🙂
PolubieniePolubienie
Coś pięknego. Zazdroszczę wrażeń. Czekam na kolejne muzeum 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Aksiuniu. To naprawdę przyjemne muzeum, bo nie jest zbyt wielkie i przez to zwiedzanie nie męczy. W bodajże dwunastu salach, są praktycznie same dzieła mistrzów.
PolubieniePolubienie
Uwielbiam muzea. Byłam w Hadze tylko raz, ale tylko przejazdem… Nie było wiele czasu na zwiedzanie. Jednak po Twoim poście nabrałam ochoty na powrót. I fajnie, że mogłaś tak miło spędzić czas, zawsze to oderwanie od rzeczywistości, coś innego i niecodziennego 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
Oj tak, potrzebowałam takiego oderwania się od rzeczywistości choć na moment.
A w Hadze jest sporo do zwiedzania, więc pewnie się jeszcze zabiorę z koleżanką, ale to już na wiosnę, gdy pogoda będzie zachęcać do spacerów.
Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie
Super ,ze mogłaś się wyrwać choć na chwilę z ” codzienności”,to tylko mogę pozazdrościć tych chwil sam na sam ze SZTUKĄ. Też lubię pooglądać muzealne eksponaty. Życzę zdrowia !
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie za życzenia zdrowia i za miłe słowa.
Każdy z nas, od czasu do czasu, potrzebuje się zresetować, przewietrzyć umysł, a sztuka pomaga na chwilę zapomnienia.
Pozdrawiam serdecznie!
PolubieniePolubienie
Obrazy trzeba umieć oglądać. Potrzeba czasu i wrażliwości…To nie jest proste, zwłaszcza dzisiaj, prawda?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Słuszne spostrzeżenie.
Obrazy wymagają zatrzymania się i skupienia uwagi choć na chwilę.
A to nie jest łatwe, gdy zazwyczaj jest się w biegu.
Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie