Uczta słowem malowana

56182481_1692535880849621_3568056759895457792_n

Tydzień dobiega końca, wypadałoby wrzucić na blog nowy artykuł. Puszczam oczko
Tymczasem nikt z nas nie miał czasu na pisanie. Pogoda piękna, więc Okruszek wolał brykać po podwórku niż uzupełniać swój Pamiętnik, Igotata był (i w dalszym ciągu jest) zawalony robotą, a mnie też sporo spraw absorbuje (jeden wolontariat w polskiej szkole, drugi w fundacji Home – Start, intensywna nauka języka niderlandzkiego, dzieci, dom…).

Jednak żeby na blogu nie wiało nudą, podzielę się z Wami swoim ćwiczeniem pisarskim, w ramach którego opisałam wizytę u naszych włosko – węgierskich przyjaciół (sprzed miesiąca). Moim celem było skupienie się na wrażeniach płynących ze zmysłów i oddanie ich słowami. Nie mam zdjęć, ale to nawet dobrze, bo będziecie mogli uruchomić wyobraźnię.
Wypracowanko – czas start:

„W progu domu z czerwonej cegły stała Izabela, dziesięcioletnia córka gospodarzy. Na nasz widok uśmiechnęła się szeroko, po czym na oścież otworzyła drzwi. Owionął nas zapach ziół i pieczonego mięsa, natychmiast poczuliśmy ściskanie w żołądku. Cóż, ostatnio żywiliśmy się głównie gotowymi daniami z mikrofali.
– Jesteście w samą porę – uśmiechnęła się Andrea pojawiając się w korytarzu. – Właśnie wyłączyłam piekarnik.
– Witamy! Witamy! – zawtórował Maurizio. – Wejdźcie do środka.
Wielki dębowy stół był nakryty jak w najlepszej restauracji. Stały na nim białe, porcelanowe talerze z plecionką wyrzeźbioną wzdłuż brzegów. Na serwetkach leżały sztućce, które natychmiast skojarzyły mi się z paczką przyjaciół: każdy ważny, choć inny. Szklane kieliszki na cienkich nogach chełpiły się smukłością. Na środku królował kryształowy wazon, z którego wychylały się żółte tulipany o twardych łodygach i mięsistych płatkach. Zapachniało wiosną.
– Jak tu pięknie! – zachwyciłam się. Zaraz jednak dopadło mnie poczucie winy. Przecież nie chciałam tu przyjść, zapierałam się rękami i nogami. Wstyd zakwitł rumieńcem na moich policzkach, ale tylko Igotata znał jego przyczynę.
– Andrea, tak się napracowałaś!
– Daj spokój, to drobiazg. Maurizio mi pomógł.
– Czy ktoś tu o mnie mówił? Oto jestem. – Maurizio wyłonił się z kuchni niosąc przed sobą okrągłą tacę. Postawił ją na brzegu stołu, po czym skłonił się przed nami niczym usłużny kelner:
– Voila, zapraszam do konsumpcji.
Na tacy tłoczyły się ostrygi przywierając do siebie kamiennymi muszlami. Każdy z nas wybrał jedną. Muszla, którą trzymałam w dłoni, była duża i ciężkawa, wyczułam pod palcami liczne wypustki i nierówności. Jakie to dziwne, pomyślałam, że coś tak chropowatego i szorstkiego skrywa gładkie, wypolerowane wnętrze. A może to jednak nic nazdwyczajnego? Przecież z ludźmi bywa podobnie…
Wilgotna i galaretowata zawartość muszli, wprawiła mnie w lekką konsternację. Jeszcze nie miałam okazji kosztować ostryg… Dyskretnie spojrzałam, jak radzili sobie z tym daniem gospodarze. Acha, już wiem.
Trzeba przysunąć muszlę do warg jak małą tackę, a następnie lekko ją przechylić, wówczas zawartość sama zsunie się do ust. Byłam zdziwiona, z jaką łatwością miąższ odrywał się od pancerzyka. Moje usta wypełnił miękki, obły kształt. Przełknęłam ostrygę, zanim zdążyłam zarejestrować jej smak. Jednak nie miałam ochoty na następną.
Na szczęście przyjaciele tego nie zauważyli – byli zbyt zajęci degustacją: mlaskali, mrużyli oczy, oblizywali wargi i palce.
Gdy ostrygi zniknęły z tacy, Mauricio wytarł ręce serwetką, chwycił butelkę szampana i zręcznie ją otworzył. W czterech kieliszkach zakołysał się przejrzysty, bladożółty napój, pełen buzujących bąbelków.
– Kochani, gratulujemy! – odezwał się uroczystym głosem gospodarz wznosząc kieliszek jak puchar zwycięstwa. Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Widzisz, a nie chciałaś przyjść!
– Gratulujemy! – dołączyła Andrea również podnosząc kieliszek. W powietrzu odbył się taniec szkieł. Kieliszki dotykały się szklistymi tułowiami, dzwoniły i brzęczały; szampan falował jak wzburzone morze, a następnie orzeźwiał nasze usta, przyjemnie w nich musował i łaskotał w język.
– Jesteście kochani! – Przytuliłam Andreę.
– Dziękujemy, bardzo dziękujemy – głos Igotaty zadrżał ze wzruszenia.
– Bez przesady, nie ma za co – łagodnie odpowiedziała Andrea.
– Słuchajcie nie wiem, jak wy, ale ja jestem głodny – wtrącił Maurizio – Żona, dawaj obiad!
– Sam sobie dawaj! Jak ty się zwracasz do żony? – Andrea najpierw roześmiała się, a potem chwyciła ze stołu widelec i żartobliwie nim pogroziła.
Po chwili odwróciła się w drugą stronę i przeciągle zawołała:
– Ooobiaaad!
Niemal natychmiast rozległ się tupot nóg przypominający tętent galopujących koni. Wokół stołu pojawiły się dzieci, zrobiło się zamieszanie. Przestrzeń wypełniły piski, śmiechy, poszturchiwania, odgłos szurania krzesłami. Gdy my i dzieci usiedliśmy nastała pełna oczekiwania cisza.
Andrea i Maurizio zaczęli na przemian wnosić półmiski, wnet na stole zrobiło się tłoczno.
I kolorowo. Złociste kulki ziemniaków rozpychały się jakby brakowało im miejsca. Młode, lekkopomarańczowe marchewki przypominały panny, które z wystudiowaną obojętnością prezentują swe jędrne, smukłe kształty na plaży. Zielone brokuły posypane, brązową ziarnistą posypką z tartej bułki, śmiało mogły uchodzić za młodzieńców, z pierwszym nieśmiałym zarostem na twarzy. W tym doborowym warzywnym towarzystwie zdecydowanie wyróżniał się indyk.
– O matko, Andrea, toż to królewska uczta – nie mogłam powstrzymać entuzjazmu. – Tyle trudu sobie zadałaś – skuliłam się na krześle.
– Proszę cię, przestań! Wiesz, jakie to wszystko proste? Samo się piekło.
– Ja pomagałem – Mauricio zrobił dumną minę. Wysunął żuchwę i wskazał na siebie kciukiem. – Beze mnie nic by tu nie było.
Śmiech dzieci wystrzelił w powietrze, atmosfera się rozładowała, a moje zawstydzenie odeszło. Daj spokój, po prostu się ciesz tym, co masz, pomyślałam. Strużki pary unosiły się nad potrawami uwodzicielsko igrając ze zmysłem powonienia.
– Smacznego, częstujcie się!
Wszyscy jakby tylko na to czekali. Zawartość półmisków została zaatakowana. Łyżki, chochelki, noże i widelce zastukały donosząc o gotowości do działania. Maurizio zatopił stalowe ostrze noża w indyku. Przeciął przypieczoną na brązowo skórę, pod spodem ukazało się soczyste, białoróżowe mięso. Każdy kto chciał, otrzymał porcję. Delikatny indyk rozpływał się w ustach, dzieciom sok kapał po brodzie. Pieczone ziemniaki, oplecione łańcuchem rozmarynu, pachniały obłędnie. Po wbiciu widelca w żółtą kulę, twarda skóra pękała jak łupina orzecha, odkrywając niesamowicie miękki, wręcz rozpadający się miąższ. Smaki przeplatały się i dopełniały: słodycz marchewki, lekka gorycz brokułów, odpowiednio przyprawiony indyk i aromatyczne ziemniaki razem tworzyły idealny zespół.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam coś tak wspaniałego – oznajmiłam zgodnie z prawdą.
I pomyśleć, że nie miałam ochoty przyjść tu dzisiaj.
Parę dni wcześniej przeprowadziliśmy się. Kilka ostatnich tygodni spędziliśmy na upychaniu dobytku w kartonowe pudła, na sprzątaniu starego mieszkania i przygotowywaniu nowego. Byłam tak bardzo zmęczona i zajęta!
Przyjaciele zaprosili nas na sobotni obiad już dwa tygodnie temu, ale odmówiliśmy, zaprzątnięci przeprowadzką. Teraz ponowili zaproszenie, a ja się rozzłościłam: „Czy oni nie mają wyczucia czasu? Przecież nawet kartonów nie zdążyliśmy rozpakować! – gderałam. – Sami przeprowadzali się cztery lata temu, to powinni pamiętać, co to znaczy przeprowadzka, no nie?”
Pamiętali. Dlatego nas zaprosili.”

56349201_595408494261234_60778507407458304_n

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

14 odpowiedzi na „Uczta słowem malowana

  1. Rewelacyjni przyjaciele. A uczta opisana wyjątkowo plastycznie.

    Polubione przez 1 osoba

  2. jotka pisze:

    Powinnaś kochana umieścić napis – nie czytać na głodniaka!
    Poza tym podziwiam za pamięć do szczegółów, faktycznie wyobraziłam sobie tę ucztę i nakryty stół.
    Sprawdza się kolejny raz teoria, że jeśli nie mamy ochoty gdzieś iść, to później jest fajnie:-)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      🙂 Dziękuję, że przeczytałaś, Jotko.
      Tak, jakoś ta uczta bardzo mi się, że tak powiem, zapamiętała 😉
      Pewnie dlatego, że poprzedzał ją co najmniej tydzień śmieciowego jedzenia. 😦

      Polubienie

  3. oko pisze:

    malowanki… skądś to znam…
    zobaczymy, komu się uda.
    powodzenia.

    Polubione przez 1 osoba

  4. Aleksandra Wołynko pisze:

    Trzeba się na ludzi otwierać i do nich wyjść ,wtedy się ich pozna lepiej .A przez to zyskuje się nowych znajomych ,a potem przyjaciół. Wspaniale was przyjęli. Na obczyżnie to bardzo ważne aby mieć życzliwych ludzi obok siebie. Miło czyta się takie opowieści.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Sara pisze:

    Świetnie ujęte

    Polubione przez 1 osoba

  6. Ewa pisze:

    Bardzo fajnie przedstawione

    Polubione przez 1 osoba

  7. Sylwia pisze:

    Fajny wpis 🙂 Pozdrawiam :*

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz