Jako Igorodzina na ogół udajemy się tam, gdzie najwięcej atrakcji czeka Iskierkę, Groszka i Okruszka. Zazwyczaj z Igomamą rezygnujemy z własnych marzeń i priorytetów, by pociechy miały możliwie najszczęśliwsze dzieciństwo. Ale bywa i tak, że robimy sobie przerwę od tego rodzaju myślenia. Tak też było w ostatni weekend, w czasie którego odbywała się coroczna impreza w mojej firmie: Optiver Weekend, na którą mogłem pojechać sam, zostawiając resztę familii w domu.
Nasze firmowe wyjazdy integracyjne mają różną temperaturę. Czasem są to mocno niezobowiązujące podróże w miejsca średnio ciekawe, gdzie tak naprawdę sprawna ekipa animatorów jest niezbędna, byśmy przestali dostrzegać niedoskonałości otoczenia. Ale bywają też wyjazdy takie jak ten ostatni, w czasie którego po raz pierwszy miałem okazję się przekonać jak to jest wybrać się do parku Efteling bez dzieci i po raz pierwszy skorzystać z opcji „single rider”.
O wizytach w Efteling było na naszym blogu sporo. Przyczyna jest prosta: to wyjątkowe miejsce, gdzie za (za odpowiednią opłatą) można się przenieść do świata baśni (czyli zdecydowanie pieniądze dobrze ulokowane!)
Program wyjazdu obejmował dwa wieczory i jeden pełen dzień, w czasie którego można było wybrać: wizytę w SPA, na polu golfowym lub w parku Efteling. Zachodzę w głowę kto wybrałby coś innego niż Efteling, ale wiadomo – ludzie miewają różne priorytety. Niedziela to już tylko śniadanie i powrót do domu, nic nadzwyczajnego. Wróćmy więc do piątkowego wieczoru.
Na miejsce można było dotrzeć własnym transportem lub jednym z autobusów podstawionych pod naszym biurem. Pragmatyzm pchnął mnie w stronę tego drugiego rozwiązania. Podróż upłynęła nam bardzo szybko i tuż przed siódmą zawitaliśmy w miejscu, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg. Nocowaliśmy w niewielkich domkach, w których z powodzeniem pomieściłaby się Igorodzina.
Zamiast tego dwie główne sypialnie zajęliśmy z kolegą z mojego zespołu, najmniejszą z łóżkiem piętrowym pozostawiając pustą. Po krótkim zakwaterowaniu i szybkim odświeżeniu ruszyliśmy na miejsce spotkania skąd obsługa zaprowadziła nas do samego serca parku. Tam, na świeżym powietrzu, rozstawiono kilka budek z przekąskami i trunkami: pyszne frytki, smakowite curry z kurczakiem, coś z makaronem, dżin z tonikiem, piwo. Po kolacji przyszła pora na najlepszy część tego wieczoru (a może całego wyjazdu?)
Efteling, poza wspaniałymi atrakcjami słynie z jeszcze jednego: długaśnych kolejek. Nie przypadkiem park oferuje aplikację, gdzie na bieżąco umieszczane są szacunkowe czasy oczekiwania. Jakiż więc entuzjazm wśród miłośników mocnych wrażeń wywołała wiadomość, że w piątek trzy spośród najbardziej szalonych atrakcji parku: Baron 1898, Python oraz Latający Holender zostaną udostępnione na godzinę dla naszej przyjemności! Baron w środku nocy, bez kolejek, ze swobodą wyboru miejsca…
Ba, po pierwszym „przelocie” obsługa spytała nas, czy mamy ochotę na powtórkę. Chyba nikt nie protestował. W ten sposób jednego wieczora „spadałem” pięciokrotnie! Z czego cztery razy w pierwszym rzędzie. Pythona nie miałem okazji posmakować w czasie naszych wspólnych, rodzinnych wizyt, by dopełnić więc moja wiedzę o kolejka górskich Eftelingu przetestowałem i jego… dwukrotnie. Tylko na Latającego Holendra szkoda mi było czasu – założyłem, że nawet jeśli będzie oblegany następnego dnia, to na pewno nie w stopniu takim jak Baron.
Po zastrzyku adrenaliny, jaki zagwarantowały nam loty na obu atrakcjach, przyszła pora na przyjęcie, które odbywało się w restauracji Pinokio, w budynku teatru Efteling.
Koncentryczny budynek, z parkietem w samym środku – świetne miejsce by wypocić to, co się uprzednio skonsumowało. A że tańczyć uwielbiam (i ponoć nie najgorzej mi to wychodzi) bawiłem się setnie. Ostatecznie do domku wróciłem grubo po północy świadom tego, że od rana czeka mnie jeszcze więcej atrakcji.
W sobotę rozpoczęliśmy śniadaniem w restauracji „Het Wapen van Raveleijn”.
Serwis był tu niestety typowo holenderski, więc więcej czasu spędziliśmy czekając, niż jedząc. Ostatecznie jednak śniadanie pochłonęliśmy, pobraliśmy karty upominkowe z niewielką kwotą przeznaczoną na lunch bądź pamiątki i ruszyliśmy na podbój parku.
Tym razem omijałem z daleka wszystko to, co nie wiązało się z zastrzykiem adrenaliny. Na takie atrakcje wybrać się warto z dziećmi. Zamiast Droom Vlucht wybrałem więc obłędną podróż do nawiedzonego domu Villa Volta.
Zamiast Carnival, jedynej atrakcji która nie przerażała Okruszka, wybrałem Vogel Rok – kolejkę górską pod dachem. Przetestowałem też po raz pierwszy opcję normalnie dla mnie nie dostępną: single rider. Rzecz polega na tym, że obsługa zwykle pozwala większym grupom siadać razem. Jeśli więc jakiś wagonik, łódź czy inny pojazd ma „luki”, to można je wypełnić ludźmi, którym nie przeszkadza towarzystwo kogoś obcego. Zaczęliśmy od wrażeń najlepszych: na Latającym Holendrze we trzech trafiliśmy do pierwszego rzędu, przeznaczonego dla trzech osób właśnie. Czas oczekiwania… pięć minut?
Nie zawsze jednak jest tak różowo. Na Pythonie dla przykładu po skorzystaniu z tej opcji czekaliśmy tak długo, że osoby, które stały w „normalnej” kolejce pewnie swobodnie mogłyby odbyć dwa „przeloty” w tym samym czasie co my jeden. Ogólnie jednak wrażenia były nie najgorsze, szczególnie gdy czas miał dla nas większe znaczenie, niż miejsce, które będzie nam zaoferowane przez obsługę.
Oczywiście wróciliśmy też na Barona… dwa razy. Za pierwszym poszliśmy „na całość” – choć czas oczekiwania na pierwszy rząd jest zdecydowanie dłuższy niż na miejsca w rzędzie drugim i trzecim, to jednak postanowiliśmy wytrwać. Było warto, zwłaszcza że trafiło mi się miejsce na brzegu. Mamy bowiem pierwszy rząd, gdzie patrzymy śmierci w oczy.
Ale mamy też i brzeg, gdzie wrażenie, że spadek zakończy się nieuchronnym spotkaniem z gruntem jest większe przez bliskość krawędzi otworu, w którym wagonik musi się zmieścić. Dodatkowo każdy skręt odczuwa się mocniej: raz cała masa wagonika spoczywa na nas, raz siła odśrodkowa usiłuje nas katapultować i pozwolić grawitacji dokonać reszty.
Drugi raz to już byle szybko, byle zdążyć, gdy większość uczestników siedziała już w Teatrze Efteling, gdzie miała się odbyć uroczysta kolacja połączona z przedstawieniem dla pracowników naszej firmy.
Znów jednak – choć rząd przypadł mi trzeci, to miejsce na brzegu. Taki fart, na który narzekać nie zamierzam. Ostatecznie drugi dzień to dwa Pythony, dwa Barony, dwa przeloty z Latającym Holendrem i Vogel Rokiem, dwie rozchwiane wycieczki do Villa Volta. Po razie Joris i Drak oraz Pirana. To ostatnie przypłaciłem przemoczonymi butami, ale nie martwiłem się tym zbytnio: chwilę później lunął deszcz, uprzedziliśmy więc po prostu resztę gości i przemokliśmy zanim moknięcie stało się „trendy”.
Zrobiliśmy sobie też małą „przerwę”. Przelot na Pagodzie, by ustrzelić kilka fotek z lotu ptaka.
Dalej rejs na najwolniejszej chyba atrakcji Eftelingu: łódkach, które mkną po niewielkim jeziorku. Tego ostatniego troszkę żałowałem: dwadzieścia minut, które z pewnością można było lepiej wykorzystać.
Żałowałem też jeszcze jednego: przez program obejmujący kolację o 18.30 nie było nam dane skorzystać z przedstawienia fontann, muzyki i światła, które odbywa się o tej porze roku o 19.15. Ale jak nie Kuba do Boga… Nie uprzedzajmy jednak faktów!
Do teatru dotarliśmy akurat w momencie, gdy zaczynało się przedstawienie.
Jak się później okazało: jego pierwsza część, ponieważ artyści kilkakrotnie do nas wracali. Nie mogło też zabraknąć przemówienia naszego szefa.
Na szczęście był on jak zawsze rzeczowy, konkretny i jak mniemam – równie jak my głodny. Oprócz menu dla ciała, było też menu dla ducha: grupa wokalna spacerowała od stolika do stolika i losowej osobie proponowała wybranie utworu z odpowiedniego menu, który następnie przy akompaniamencie niewielkiej, „magicznej” pozytywki wykonywali.
Niestety, ani nie było mi dane wybrać, ani utwór wybrany przez kolegę nie był mi specjalnie znany. Szczęśliwie stoliki stały blisko, mogłem się więc przekonać co straciłem słuchając tego, co wybierali sąsiedzi. Wreszcie jedzenie zostało spożyte, występy zakończone, przyszła pora na kolejną imprezę. Z małym przerywnikiem…
Otóż w drodze na przyjęcie zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie zwykle odbywają się wspomniane przeze mnie spektakle ze światłem, wodą i muzyką w roli głównej.
Zamiast więc przedstawienia, które widziałem już kilka razy, mogłem obejrzeć coś zupełnie nowego i równie (o ile nie bardziej – wszak twórców nie ograniczała opowiadana zwykle opowieść) spektakularnego.
Po tych wrażeniach nie pozostało nam nic innego jak tylko udać się do budynku Fata Morgany, gdzie już czekał na nas DJ i jego dwie pomocnice: jedna z mikrofonem, druga ze skrzypcami.
Znów: zabawa była przednia a taniec przeplataliśmy wizytami w budce fotograficznej, gdzie z użyciem rozmaitych rekwizytów można było sobie strzelić szalone, wspólne zdjęcia. Późno w noc wsiedliśmy w wagoniki i ruszyliśmy na nocleg. Pełni wrażeń, pełni wspomnień i stęsknieni za tymi, którzy pozostali w domach. Kolejny firmowy wyjazd integracyjny odfajkowany. Dla mnie jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy). Fajnie tak czasem zostać Igotatą, single riderem.
Gratuluję takiego wypadu, rzadko zdarzają się podobne imprezy, tyle atrakcji naraz!
Mam nadzieję, że odreagowany nabrałeś sił do pracy, a opowieści dla rodzinki starczy na kilka wieczorów. Szkoda, że Igomama nie mogła Ci towarzyszyć…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ano nie mogła. 😉 Ktoś musi zostać w domu z dziećmi, by bawić się mógł drugi ktoś. 🙂 🙂
PolubieniePolubienie
Pięknie! [aczkolwiek trochę mnie ubodło to pierwsze zdjęcie 😉 ale tylko trochę, bo rozumiem ideę]
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki. 🙂 Niestety, nie potrafię zinterpretować komentarza o pierwszym zdjęciu… To tylko fotka dwóch kolejek: zwyczajnej i dla „pojedynczych”… 🙂
PolubieniePolubienie
Brrr… Nie znosze rollercoaster’ow. Tylko raz dalam sie namowic i myslalam, ze umre ze strachu. Wydawalo mi sie, ze wagoniki jak nic odpadna od toru, albo przywale glowa w murek wpadajac do tunelu. 😀
Ciesze sie jednak, ze Igotata sie tak rewelacyjnie bawil. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale właśnie owo „umieranie” ze strachu to źródło największej frajdy! Choć mam świadomość, że nie każdy lubi dla przykładu horrory i inne przerażacze, które ja osobiście uwielbiam.
PolubieniePolubienie
super relaks ! Niezapomniane wrażenia na długo . Atrakcji moc po prostu świetna zabawa .
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, na pewno. 🙂
Pozdrawiamy Was, Ciociu. 🙂
PolubieniePolubienie