Katalońska przygoda Igorodziny – the Bad

_TheBad_

Odkąd poznałem Igomamę, zacząłem też doceniać podróże. Mogę śmiało powiedzieć, że to właśnie ona zaraziła mnie potrzebą poznawania innych miejsc, innych kultur, innych ludzi. Większość naszych podróży planujemy sami: zaczynam od wyboru miejsca, dowiaduję się o dostępnych opcjach podróży, wyszukujemy noclegi na booking. Wychodzi raz lepiej, raz gorzej. W czasie tegorocznych jesiennych wakacji postanowiłem podarować sobie nieco luksusu i wykupić wycieczkę w biurze podróży. Miało być nieco drożej, ale kompletnie bezstresowo…

O tym, że nie skończyło się sielanką wiecie już ze wspomnień Okruszka. Przez to, że paszporty Iskierki i Groszka odbieraliśmy niemal w ostatniej chwili opcji pozostało niewiele. Z dostępnych wybrałem więc tę, która wyglądała na przystępną i oferowała wypoczynek w miejscu, gdzie prognozy pogody były… zadowalające. Dzwoneczek alarmowy zaczął już dzwonić w czasie wykupywania wycieczki. Oto za „niewielką” dopłatą oferowano mi transport z lotniska do miejsca noclegu. Żarty jakieś? Przecież to powinno być w pakiecie! Najwyraźniej tym sposobem „biuro” uszczupliło nieco cenę. Wiadomo, tańszy produkt lepiej się sprzedaje. Wybrałem Blanes niedaleko Barcelony, więc po sprawdzeniu cen na miejscu uznałem, że oferowany przez biuro „dodatek” i tak jest korzystniejszy niż transport we własnym zakresie. Pozostało się więc spakować i dotrzeć na lotnisko o czasie.

I tu pojawił się pierwszy zgrzyt. Jak to mawiają – co nagle, to po diable. Wylot o 21.45… lądowanie około północy. Do tego podróż z lotniska około godzinki. Na miejscu meldujemy się o pierwszej w nocy. Marna perspektywa z trójką pociech. No ale nic, kupione – jedziemy. Nic gorszego przecież nie może się nam przydarzyć, prawda?

74331129_430213354210417_2769567909448515584_n

Na lotnisko docieramy o czasie, z paszportami – z naszej strony, wszystko gra. Linia lotnicza o której nigdy nie słyszałem – fakt, który nie nastraja optymistycznie, ale wszystko przebiega gładko. Zasiadamy w samolocie – Okruszek dumnie spogląda przez okienko, za którym nocnym płaszczem okrywa się Schiphol. Po chwili – komunikat po hiszpańsku. Rozumiem piąte przez dziesiąte, ale reakcje współpasażerów mówią mi wszystko: złe wieści. Istotnie, pilot informuje o burzy nad Barceloną, przez którą wylecimy dwie godziny później. Tanie linie, więc nie mogą sobie pozwolić na kołowanie nad lotniskiem…? Pewnie tak. Na wszelki wypadek wysyłam wiadomość na numer, który dostałem przed wylotem. Drodzy państwo z firmy taksówkowej w Barcelonie, mamy opóźnienie około dwóch godzin. Limit pecha wyczerpany na całą podróż, staram się więc jakoś przetrwać i zająć czymś Małego Człowieka.

75636025_454842258491148_5192457741074956288_n

Po jakimś czasie samolot rusza. Niestety, tylko odjeżdżamy od „kołnierza”, by dać miejsce szczęśliwcom, którzy w samolotach latają. Po dwóch godzinach zaczynam nasłuchiwać komunikatu, który doda godzinę trzecią… Istotnie, procedura się powtarza: hiszpański z reakcją tłumu, angielski z wyjaśnieniem skąd taka a nie inna reakcja. No, ale przecież gorzej już być nie może, prawda…?

Może. Co gorsza zaczyna się bajkowo. Odjeżdżamy, stewardessy zapinają pasy, dobitny dowód na to, że tylko chwile dzielą nas od lotu! Zaklinając rzeczywistość częstuję Okruszka cukierkami, by start przebiegł bez sensacji. Niestety, cukierki nie powstrzymują słowotoku ze strony kapitana, który wywołuje sensacje wśród znających hiszpański pasażerów. Już wiem, że będzie źle, nie wiem tylko – jak bardzo. Po chwili wiem i to. Z tym Państwem – nie polecimy… Lecąc o tej porze przekroczyliby przepisowy czas pracy. Pasażerom pozostaje czekać na wysiadkę i wiadomości od linii lotniczej.

75418271_2423924724534208_1262841752209850368_n

W pierwszym odruchu mam ochotę wrócić do domu. Z drugiej strony: mobilna aplikacja linii lotniczej łudzi obietnicą wylotu o czwartej rano. Ostatecznie – zostajemy. Dzieci śpią na ławkach i niewygodnych krzesełkach, ja staram się dowiedzieć czegoś od linii lotniczej (niestety, całodobowy numer tylko dla Hiszpanii), „biura podróży” (numer awaryjny milczy jak zaklęty, więc nagrywam się kilka razy i wysyłam wiadomości). Wysyłam też wiadomość do firmy w Barcelonie, że jednak lot odwołany, dziś nie przylecimy. Im bliżej czwartej tym perspektywa lotu się oddala. Nadany bagaż najpierw zaginiony w akacji, później według informacji jedynej osoby, która stara się pomoc pasażerom feralnego lotu, śmiga gdzieś w kółko w hali przylotów. Ostatecznie zbieram nasze paszporty, karty pokładowe i wracam do tejże hali, zgarniając po drodze nasz bagaż. Przy stanowisku linii, którą mieliśmy polecieć same znajome twarze. Niestety, obsługi brak. Gdy się wreszcie pojawiają około piątej informują nas o przesunięciu naszego lotu na… 13.50.

IMG_20191023_045458

Jeśli ktoś chce lecieć wcześniej – musi sobie kupić bilet. Lot o siódmej, dziesiątej. Trójka dzieci nie zmiękcza stanowiska pani z obsługi klienta. Odbieram więc tylko kwitki na jakieś jedzonko i wracam do rodziny: z pięcioma paszportami i kartami pokładowymi wzbudzam zainteresowanie ochrony lotniska. Ostatecznie wracam do koszmarnie zmęczonej Igorodziny, bez dobrych wieści. Czekamy…

Nadchodzi poranek. Telefony działają, szczęśliwcy śpiący w swych łóżkach budzą się wypoczęci i udają współczucie. „Och, co za okropny początek wakacji, przepraszam, przysnąłem i nie słyszałem pana telefonu”. Numer alarmowy powierzony śpiochowi, świadectwo holenderskich firm usługowych. Na dokładkę informacja, że transportu z lotniska nie da się przełożyć, sam muszę sobie zorganizować taksówkę. Dla pięciu osób, po nieprzespanej nocy, w obcym mieście – no po prostu marzenie. Moje wiadomości do firmy taksówkowej, jak się okazało, były bez szans powodzenia. Linie naziemne zwykle SMSów nie obsługują… Sad smile No TERAZ to już na pewno koniec kłopotów, prawda?

Nic bardziej mylnego. Około jedenastej próbuję odszukać na tablicy informacji o naszym samolocie. Znajduję lot, bramkę i znów – złe wieści. Opóźniony do 21.15….

IMG_20191023_100813

Próbuję dodzwonić się do linii lotniczej (holenderski numer działa w ciągu dnia). Zamiast uzyskać informacje, muszę się najpierw przebić przez setki idiotycznych pułapek telefonicznych. Po tym odpowiedzieć na kilka pytań. Wszystko po to by usłyszeć, że pani nie wie nic, a jak informacja na tablicy mówi, że jest opóźnienie, to pewnie ludzie na miejscu wiedzą więcej i mam ich spytać. Ręce opadają.

Wracam do biura obsługi klienta. Znajome twarze potwierdzają złe wieści. Teraz jakimś cudem można nas przenieść na inny lot! No cu-do-wnie. Szkoda, że nie byliśmy już od godziny w powietrzu. Przenosiny na 15.15. Znów: wahanie. Spoglądam w telefon, by napisać Igomamie co i jak. Widzę zdjęcie Okruszka sprzed kilkunastu godzin.

IMG_20191022_211551

To miał być jej pierwszy lot. Serce mi krwawi. Godzina, półtorej, co za różnica… Znów dostaję karty pokładowe, tym razem mając w ręce tylko jeden paszport. Na szczęście przytomność umysłu jeszcze mnie nie opuściła – proszę o przeniesienie naszego bagażu. Wracam do rodziny bogatszy o kolejne kwitki na papu. Ostatecznie ruszamy coś zjeść, bierzemy kanapki na wynos.

74230405_544273136307428_8409904526617739264_n

Wsiadamy do samolotu, który dla odmiany od razu rusza na pas. Niemal popłakałem się ze szczęścia. Taksówka już też załatwiona przez stronę internetową, e-mail, WhatsApp. Wiemy, że Jose będzie na nas czekał na lotnisko i zawiezie nas tam, gdzie czeka nas wreszcie wymarzone łóżko i czysta pościel, w cudnej okolicy. To nic, że taksówka kosztuje nas ekstra. To nic, że by ustrzec łóżko przed destrukcją musimy złożyć niemały depozyt. To nic, że za pościel też musimy zapłacić. To nic, że za cudność okolicy trzeba uiścić podatek. Nawet fakt, że za wszystko musimy płacić gotówką nie zmienia faktu, że po wyjściu na balkon – mimo czarnej już nocy – widzę fale rozbijające się o niedaleki brzeg. Trzymam kciuki za to, by poranek wynagrodził nam wszystkim tę przerażająco długą podróż. Jeśli dotarliście ze mną aż tutaj – zdradzę Wam, że część druga ma podtytuł „the Good”. W pełni uzasadniony, choć bez przygód się nie obyło…

73482830_836423376789154_1611168405983854592_n

Ten wpis został opublikowany w kategorii Hiszpania i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na „Katalońska przygoda Igorodziny – the Bad

  1. jotka pisze:

    Powiem szczerze, że nie byłabym tak cierpliwa i na pewno wróciłabym do domu…o awanturze w biurze podroży nie wspomnę, przecież to jakieś jaja są!
    Przede mną pierwszy lot i już się zastanawiam, jakie atrakcje mnie czekają, tym bardziej, ze w pracy tez wysłuchałam podobnych opowieści 😦

    Polubione przez 2 ludzi

    • Igomama pisze:

      Jotko, niczego się nie obawiaj i nie słuchaj opowieści typu jak ta nasza. 😉
      Naprawdę. Wszystko będzie dobrze. Loty są zwykle cudownymi przeżyciami, a ten nasz tu to tylko wyjątek potwierdzający regułę.

      Polubienie

  2. A współpasażerowie potem zamieszczają filmiki w necie, jak to dzieci fatalnie się zachowują w publicznych środkach transportu – zapominając, ile maluchy już musiały się naczekać 😦 W życiu mariana bym tyle nie czekała, cierpliwość mam bardzo wybiórczą… Biedne maleństwa. Super, że dały radę.

    Polubione przez 2 ludzi

    • Igomama pisze:

      Daliśmy radę, bo bardzo pragnęliśmy takiego krótkiego oderwania się od codzienności i od ziemi. 🙂 Dzieci nawet dobrze to zniosły, na pewno lepiej od nas, dorosłych.
      Nas zmęczenie prawie zwalało z nóg (tym bardziej, że powrót mieliśmy równie bezsenny, ale to już inna historia). 😉

      Polubienie

  3. Morgana pisze:

    Z przygodami, czyli nie nudno!
    Nieśmieszne wcale, przepraszam🤦
    Mam nadzieję, że sam pobyt był miłym😀
    Pozdrawiam całą rodzinkę bardzo serdecznie 🤗

    Polubione przez 2 ludzi

  4. Celt Peadar pisze:

    Matko Kochana! No podróż marzeń, faktycznie! Podziwiam niezmiernie Twoją cierpliwość i umiejętności ogarniania tego podróżniczego armagedonu 😀 Mojego Tatę już dawno trafiłby szlag 😀

    Współczuję Wam bardzo i mam nadzieję, że dalej już było tylko lepiej. Mam nadzieję tez, że Okruszek nie zraził się do latania przez te przeszkody, bo samolot to naprawdę fajna sprawa…

    Polubione przez 2 ludzi

    • Igomama pisze:

      Celcie, Okruszek nie zraził się. 🙂 Najchętniej to znów by gdzieś poleciał, bo już o to pyta.
      Nas też szlag trafiał, ale ja i tak cieszyłam się, że jednak lotnisko zamknięto i nie lecieliśmy w burzy. Lepiej zaczekać, nawet stracić jedną noc (i dzień), ale dolecieć bezpiecznie.

      Polubione przez 1 osoba

    • igotata pisze:

      To nie tak, Celcie, że nie brakowało mi cierpliwości… Krew zalała mnie w czasie tej podróży kilkakrotnie… Oberwało się ludziom z „biura podróży”, z infolinii linii lotniczej, z biura obsługi klienta. Ale jak każdy choleryk – wypalam emocje w gwałtownym, choć krótkim płomieniu. Potem przychodzi opamiętanie i zaczynamy działać. A Okruszek (moim zdaniem) zniósł tę podróż chyba najlepiej z nas wszystkich. 😉

      Polubione przez 1 osoba

  5. agacia336 pisze:

    Matko Boska, podziwiam za cierpliwosc! Mnie by szlag trafil ze 3 razy i wrocilabym do domu, domagajac sie odszkodowania! No jaja jakies sobie wszyscy robili!
    A Wasze dzieciaki to mali bohaterowie normalnie, szczegolnie Okruszek! Juz widze te histerie i awantury urzadzane w takiej sytuacji przez moje Potworki… 😉

    Polubione przez 1 osoba

  6. Igomama pisze:

    Dzięki, Agaciu. Ano czasem zdarzają się takie nieplanowane sytuacje, pewnie one też po coś są: może czegoś mają nas nauczyć: cierpliwości, pokory…?
    Dzieci dobrze to wszystko zniosły, zero płaczu, marudzenia. Cieszyły się z voucherów na kanapki, które dostaliśmy. Tak mi przyszło do głowy, że czasem nie doceniamy swoich dzieci, a one – jak trzeba – to potrafią wykazać się wielką dojrzałością.
    Myślę, że z Potworkami byłoby podobnie. 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz