Wendy

76717570_536055890272674_3927603053657587712_n

Aleksander pracuje z Igotatą. Poznałam go cztery lata temu na firmowej imprezie noworocznej. Rzucił mi się w oczy, bo jak przystało na typowego Holendra, wyróżniał się z tłumu wysokim wzrostem. Śmiał się często i głośno, a jego uśmiech sięgał oczu i to bynajmniej nie było zwyczajne: owszem, przeciętny Holender uśmiecha się uprzejmie, ale wylewnością nie grzeszy.
Na tamtej imprezie czułam się nieswojo, mało mówiłam.
Aleksandra to nie zraziło. Dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa.

W lipcu odwiedził ze swoją rodziną Kraków, w którym odbywały się Światowe Dni Młodzieży, więc z entuzjazmem opowiadał mi o spotkaniu z papieżem Franciszkiem na Błoniach. W ogóle zachwycał się Polską.
Jakiś czas później Igotata poinformował mnie, że żona Aleksandra ciężko zachorowała. U Wendy zdiagnozowano raka z licznymi przerzutami. Ten rak musiał w niej siedzieć już w Krakowie, równie złośliwy co inteligentny, przyczaił się skutecznie, nie zdradzając swej obecności żadnym specyficznym objawem. Pasażer na gapę.
Gdy Wendy udała się do lekarza, nie było szansy na wyleczenie, chodziło tylko o przedłużenie życia o parę miesięcy, w najlepszym wypadku – o kilka lat.
– Tu może pomóc tylko cud – mówili lekarze, załamując ręce.
Typowy Holender nie wierzy w cuda. Typowy Holender to agnostyk, który uważa, że nie ma podstaw na potwierdzenie bądź zaprzeczenie istnienia Boga. Jednak, jak powiedziałam już wcześniej, Aleksander nie jest typowym Holendrem.
Aleksander modlił się o cud.
Cud nie chciał się zdarzyć.

W marcu tego roku w firmie, w której pracuje Aleksander (i Igotata), znów odbyła się impreza integracyjna, tym razem dla rodzin. Poszliśmy tam z dziećmi. Aleksander był z Wendy i synami. Wendy miała na sobie kołnierz ortopedyczny, kolorowa bandamka zawinięta wokół głowy ukrywała brak włosów. Dwaj mali chłopcy, niewiele starsi od Okruszka, stanowili przedłużenie jej rąk.
Podeszliśmy się przywitać.
“Dzień dobry, co słychać, jaka miła impreza, tyle atrakcji dla dzieci, fajnie, że można się spotkać”… Uprzejmy small talk.
Zawsze mam problem, co powiedzieć w takich sytuacjach. Poruszyć trudny temat, czy lepiej ślizgać się po powierzchni, nie zaglądać w głębię bólu, ran nie dotykać, nie szarpać? Próbowałam wyobrazić sobie, czego bym oczekiwała będąc na miejscu Wendy…
Gdy spytałam o jej samopoczucie i dodałam, że jest bardzo dzielna, ona tylko uśmiechnęła się i machnęła ręką. Dlaczego szlachetni ludzie zawsze bagatelizują swoje zasługi?
Impreza była udana, dzieci bawiły się znakomicie, zjedliśmy pyszny posiłek.

ImprezaFirmowa

Aleksander i Wendy siedzieli przy sąsiednim stoliku, też jedli. Chustka Wendy pojawiała się i znikała przed moimi oczyma jak barwna plama farby. Pożegnaliśmy się zwyczajnie: „Super było się spotkać. Miłego dnia. Powodzenia w leczeniu. Do następnego razu!” Czułam, że te słowa nie do końca pasują do sytuacji, ale… nie znałam innych.

Po wakacjach raczysko zaatakowało ze zdwojoną energią.
– Będę miał teraz więcej roboty – oznajmił któregoś dnia Igotata, a gdy podniosłam na niego wzrok, wyjaśnił: – Aleksander przez jakiś czas nie będzie przychodzić do pracy, Wendy się pogorszyło.
Kolorowa bandamka zawirowała mi przed oczami. Zacisnęłam kciuki. Panie Boże, proszę! Zrób cud. Wendy jest za młoda, by umierać. Ma małe dzieci. Potrzebna jest im, nie Tobie.
Gdy Igotata wracał wieczorami z pracy, nie musiałam o nic pytać, czytałam z jego cery szarej jak gazeta. Bez zmian. To już tylko kwestia dni.
Boże, dlaczego nic nie robisz?!

Aż w pewien październikowy czwartek Igotata rzucił: – Jutro jadą do Eftelingu.
– Do Eftelingu? – Chwyciłam tę informację niczym koło ratunkowe. – To znaczy, że jest lepiej?
– Nie jest. – Od razu sprowadził mnie na ziemię. – Po prostu chcą fajnie spędzić dzień. To ostatnie marzenie Wendy.
– Ale od tygodnia pada – szepnęłam. – Jak oni będą w deszczu chodzić po parku? – Zastanawiałam się, jakby pogoda miała największe znaczenie.
A jednak Bóg nie próżnował. W piątek przykleił na niebie wielkie słońce.
Po południu mieliśmy jechać na weekend do Paryża. Nie mogłam skupić się na wyjeździe, nie interesowała mnie pogoda w stolicy Francji. Liczyło się tylko słońce w Holandii – słońce świecące dla Wendy, dla Aleksandra i dla chłopców; słońce rozjaśniające mroki choroby; słońce, które wskoczy do albumu z ostatnią porcją wspólnych chwil.

44c0068e-4476-4486-8447-b2c94a24e6b7

Wendy zmarła w niedzielę.
Wracaliśmy wtedy z Paryża. Po kilku dniach otrzymaliśmy kartkę z informacją o pogrzebie. Na białym tle było wydrukowane imię: Wendy, a pod nim widniały dwie daty.
Życie ludzkie rozpościera się między nimi jak tęcza. Pierwsza data tkwi zakorzeniona w naszej pamięci jak pacierz, a druga do końca pozostaje zagadką.
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień…?
Można by pomyśleć, że Bóg bawi się ludzkim życiem.
Ma ogromny kalendarz, bierze wstążkę i wkłuwa ją przy pomocy jakiejś gigantycznej szpilki w okienko z wybraną datą. Wstążka na ogół wisi sobie spokojnie, niekiedy zakołysze się z lekka, a czasem wiatr miota nią we wszystkie strony tak mocno, że ta wybrzusza się niczym nadmuchany balon. Wtedy Bóg bierze nożyczki i – ciach! – ucina wstążkę. Znów unieruchamia ją szpilką, tym razem przy okienku z inną datą.
Wstążka życia staje się odcinkiem – martwą naturą, dekoracją, wysuszonym motylem w gablocie naukowca.

Odwiedzamy grób Wendy. Kolorowa bandamka kwitnie bukietami kwiatów.

75474054_585866145308251_6333090755837427712_n

Uśmiech Aleksandra nadal sięga oczu, ale cierpienie wypłukało z nich blask i przepasało żałobną kirą. Aleksander zaprasza nas do domu. Ścianę salonu ozdabiają wstęgi kartek kondolencyjnych. Stos kopert niemal zsuwa się z komody.
– Jeszcze nie wszystkie otworzyliśmy – tłumaczy. – Mamy z chłopcami taki wieczorny rytuał: codziennie otwieramy dwie, trzy kartki, czytamy, a potem wieszamy.
Na biurku dostrzegam zdjęcie przedstawiające grupę roześmianych osób z kolorowymi parasolkami w rękach. Rozpoznaję Aleksandra i jego zminiaturyzowanych synów.
– To z Krakowa – wyjaśnia. – Ze spotkania z papieżem. Cała nasza ekipa. Tu jest Wendy. – Pokazuje palcem młodą kobietę z uśmiechniętą twarzą okoloną półdługimi, kręconymi włosami. Nie poznałabym jej. Wendy, którą widziałam na imprezie integracyjnej, wyglądała prawie jak staruszka.

Gdy wychodzimy, zauważam w korytarzu damskie buty.
Na wieszaku wisi wełniany ażurowy szal. Na półce leży zwinięta bandamka.

75456942_1496226857202366_318660932408442880_n

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na „Wendy

  1. Morgana pisze:

    Kochana
    Bardzo mi przykro, śmierć nie przychodzi nigdy w porę.
    Bóg nie zabiera nikogo, tylko zaprasza do Nieba z wielkimi honorami- to słowa mojego duchowego przyjaciela, pomogły mi w trudnych chwilach.
    Pozdrawiam z refleksją, ale serdecznie, ciepło:)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Morgano i za tę ciepłą, piękną refleksję wdzięczna Ci jestem bardzo.
      Muszę pamiętać, by patrzeć na śmierć w ten sposób: jako na zaszczyt zamieszkania w Niebie. Piękna to przecież perspektywa.
      Tylko tych bliskich żal. No i wiary na to trzeba.

      Polubienie

  2. jotka pisze:

    Gdy zmarł mój dziadek,zapamiętałam słowa babci, które zabrzmiały bardzo gorzko, tym bardziej że była wierząca – to był taki dobry człowiek, tak mi go brak; jego brat pił, tłukł żonę i dzieci i Bóg go nie skarał, a mnie ukarał samotnością na stare lata, to niesprawiedliwe.
    Podobno nie zadaje się Bogu pewnych pytań, ale sama miałabym kilka…
    Bardzo przykra historia, najbardziej żal mi dzieci.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      O tak, Jotko, dzieci szkoda, bo małe jeszcze, potrzebują fizycznej obecności mamy, jej ciepła, bliskości, zapachu. A tu niedługo święta i bez mamy będzie tak pusto.
      Bo Aleksander sobie poradzi, on silny jest i skupia się na wdzięczności za czas spędzony z żoną.
      A co do Twojej babci – po ludzku patrząc – ona ma rację: życie nie jest sprawiedliwe.
      Ale pewnie w tym wszystkim jest jakiś większy sens, którego nasz ludzki umysł nie ogarnia.

      Polubienie

  3. Stokrotka pisze:

    Przerażające są takie wydarzenia. Serce przestaje bić gdy się o tym czyta.
    Napisałaś o tym pięknie…
    Ja też zawsze pytam – dlaczego Bóg zabiera matkę małym dzieciom? Nigdy tego nie zrozumiem…

    Polubione przez 1 osoba

  4. czipss pisze:

    az trudno napisac komentarz… przez serce przechodzi wspolczucie, zal, smutek i…. lek, zeby do nas nigdy takie nieszczescie nie zajrzalo:(

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      To prawda… Jak tu skomentować, skoro nawet czytać o tym ciężko i serce się rozpada?
      Wiesz, wahałam się, czy w ogóle wstawiać taki artykuł i zasmucać ludzi, ale z drugiej strony byłam tak poruszona tą historią, że musiałam „wypisać się” w ramach własnej autoterapii.
      A poza tym pomyślałam sobie, że jest w tym wszystkim coś pozytywnego i niezwykłego: ci ludzie, mimo choroby i rozpaczy, mają uśmiech na twarzach, a dany im czas potrafili wykorzystać do maksimum.

      Polubienie

  5. Iwona Zmyslona pisze:

    Ze śmiercią dzieci i młodych ludzi najtrudniej przychodzi nam się pogodzić. Niechaj Wendy(gdziekolwiek jest) spoczywa w pokoju, a Ci którzy są na ziemi, niechaj nie zapomną o Jej dzieciach. Non omnis moriar!

    Polubione przez 1 osoba

  6. kalipso pisze:

    Bardzo smutny i wzruszający tekst. Żal mi Wendy, Aleksandra, a najbardziej dzieci. Tak bywa i nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić.Zostaje modlitwa.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję, Kalipso. Faktycznie, poza modlitwą, ciepłym słowem, wspomnieniami niewiele można zrobić. Śmierć idzie w parze z życiem, ale boli, gdy zjawia się za wcześnie i jakoś zupełnie nie w porę. Uściski.

      Polubienie

  7. Traszka pisze:

    Raz zdarzyło mi się być na pogrzebie Holendra. Bliskiego przyjaciela. Holendrzy byli zdystansowani ale smutni. My wylismy jak bobry. Straszne przeżycie właśnie przez tą bardziej ludzka formę pogrzebu niż kościelny w Polsce. Nudzący ksiądz jakoś wyplukjje żałobę z człowieka. Ludzie opowiadający o zmarłym zaś sprawiają że tęskni się bardziej. Jan kochał święta. Dziwnie myśleć o świętach bez niego.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Bardzo dziękuję za wizytę na blogu i tak osobisty komentarz.
      Przykro mi z powodu straty przyjaciela.
      Dużo, dużo sił – też na Święta, które bez Jana – mogą zaboleć, niestety. 😦
      Pozdrawiam.

      Polubienie

Dodaj komentarz