Przyznam, że miałem wątpliwości, czy w czasie naszego wypadu do Blanes warto poświęcić cały dzień na zwiedzanie Barcelony: pragnąłem pozostać w jednym miejscu i nie kusić losu, by ten mógł znów spróbować wybić nam z głowy podróżowanie. Igomama jednak nie miała tych wątpliwości: być tak blisko i nie odwiedzić Barcelony – niedopuszczalne! Jak się okazało, oboje mieliśmy rację.
Zacznijmy jednak od początku. Jak wspomniałem w poprzednim artykule wybraliśmy się do Barcelony w piątek. Pani w informacji turystycznej uprzedziła nas, że sobota może być ryzykowna: napięta sytuacja w Katalonii, oczekiwane demonstracje i potencjalne zamieszki – zdecydowanie nie jest to klimat sprzyjający turystycznym wypadom z dziećmi. Opcje podróży mieliśmy dwie: autobus lub pociąg. Ostatecznie skusiła nas oferta „dwa w jednym”: połączenie biletu w obie strony na pociąg do Barcelony z turystycznym autobusem „hop on, hop off”. Jedynym problemem była odległość od naszego noclegu do stacji kolejowej w Blanes. Ostatecznie (nie mogąc odnaleźć rozkładu autobusu jeżdżącego z centrum miasta do stacji) zdecydowaliśmy się na spacer. Bladym świtem, troszkę po siódmej, ruszyliśmy na stację. Największa korzyść z tej porannej pobudki to piękne zdjęcia wschodu słońca.
Dotarliśmy nieco wcześniej niż założyłem i dosłownie sekund zabrakło nam, by zabrać się na pociąg wcześniejszy. Nasz miał być za dwadzieścia minut, więc nie popsuło nam to specjalnie humorów. Ale los wyraźnie postanowił znów z nas zakpić…
Czekając na nasz pociąg wysłuchiwałem komunikatów, które uprzedzały o opóźnieniach. Z drugiej strony – tablica informowała o naszym pociągu bez zmian. Dopiero gdy powinien już nadjechać – zaczęły się schody. Informacja „za siedem minut” wyświetlana była przez minut dwadzieścia. W końcu wsiedliśmy: dobre czterdzieści minut po tym, jak dotarliśmy na stację.
I znów umysł podpowiadał, że najgorsze za nami. Z każdą kolejną stacją pociąg zapełniał się ludźmi, a my swobodnie siedzieliśmy na swoich miejscach. Im bliżej Barcelony, tym częściej pociąg przystawał w dość dziwnych miejscach. W pewnym momencie – wszystko ucichło. Po chwili jednak znów zaśpiewały mechanizmy. Do czasu.
Najpierw uprzedzono nas, że pociąg do Barcelony nie dojedzie. Ale wielu pasażerów pozostało w środku – tak też uczyniliśmy i my. Wreszcie pociąg stanął na dobre a tłum pasażerów wylał się na peron. Mieliśmy czekać na kolejny. „Corto” przy informacji o naszym zastępczym pociągu nie napawało optymizmem. Ostatecznie ostatnich kilka stacji pokonaliśmy wciśnięci między tłum innych pasażerów, z Okruszkiem usadowionym obok sympatycznej pani, która zrobiła jej nieco miejsca na swoim siedzeniu, i Iskierką z Groszkiem przytrzymującymi się jedynej „rury”, którą byli w stanie sięgnąć – ojcowskiego ramienia. Modliłem się w duchu, by obyło się bez gwałtownych hamowań, nie wiem bowiem, czy utrzymałbym nas wszystkich.
Wreszcie – dotarliśmy (dobiegała godzina jedenasta!). Wiedzieliśmy już, że czeka nas nie lada sprint. A plany mieliśmy ambitne. Przede wszystkim: Gaudi, z silnym wskazaniem na Park Guell. Przezornie, jeszcze siedząc w pociągu, zakupiłem on – line bilet na tę atrakcję najwcześniej jak się dało – na godzinę czternastą. Druga atrakcja, której nie moglibyśmy pominąć, to Barça Museum: obaj z Groszkiem od lat kibicujemy Dumie Katalonii, więc tego punktu nie mogło zabraknąć w naszym programie. Tam zawitać mieliśmy jak najpóźniej – o godzinie siedemnastej. Pozostałe atrakcje, jak piękne korale, nawlekaliśmy na nić rozpiętą pomiędzy naszym „lądowaniem” na Plaça de Catalunya, Parkiem, Muzeum, a naszym powrotem (zaplanowanym wstępnie na okolice godziny dwudziestej). Zaczęliśmy od gotyckiej Katedry św. Eulalii w Dzielnicy Gotyckiej.
Przepiękna fasada odbiera dech, wnętrze też zachwyca bogactwem, zwłaszcza że skrywa niespodziankę: wewnętrzny dziedziniec, w którym wita nas chór gęsi. Liczba ptaków (trzynaście) odpowiada wiekowi patronki tej świątyni, męczennicy z czwartego wieku.
Czas nas goni, ruszamy więc na nasz autobus. Komentarz oferowany jest po angielsku, niderlandzku, nie ma niestety wersji polskiej. Każdy z nas wybiera więc ten język, którym posługuje się najsprawniej (lista nie zawiera również „języka miłości”, Okruszek musi pozostać przy niderlandzkim;)). Siadamy na górnym pokładzie, gdzie co prawda mocniej wieje, ale widać też zdecydowanie więcej.
A jest na co popatrzeć: pogoda dopisuje, więc możemy cieszyć oczy cudownymi dziełami miejscowej architektury. Dominują budynki, które zaprojektował Antonio Gaudi, ale nie brakuje też dzieł innych architektów tworzących w podobnym, modernistycznym stylu, takich Josep Puig i Cadafalch czy Lluís Domènech i Montaner. Wysiadamy tam, gdzie wysiadają niemal wszyscy: przy Sagrada Familia. Świątynia, choć wciąż w budowie, robi na nas ogromne wrażenie.
Gdyby dzień ułożył się inaczej, pewnie wpuścilibyśmy Igomamę do środka, a sami udalibyśmy się na pobliski plac zabaw, niestety – przez ciągły „niedoczas” robimy jedynie szybką rundkę wokół tej monumentalnej budowli.
Dzieło życia Gaudiego, które budował świadom tego, że nie doczeka jego ukończenia – świadectwo prawdziwego artysty przedkładającego sztukę nad doczesność. I choć budowlę kojarzę, to jakoś wcześniej nigdy nie zwróciłem uwagi na otaczające ją ze wszystkich stron, potężne żurawie. Zastanawiam się, czy to dzieło photoshopa, czy też, oglądając fotografie, sam „wyciąłem” potężne maszyny jako psujące kompozycję?
Korzystając z faktu, że wokół świątyni nie brakuje sklepów z pamiątkami, wybieramy się na szybkie zakupy. Obwieszeni bibelotami typu magnesy i breloki (dla przyjaciół) ruszamy na przystanek. Pora pędzić do Parku Guell. Docieramy w samą porę – chwilę przed czternastą. Czas spędzony w Parku też jest pełen pozytywnych wrażeń. Przyroda przeplata się z zachwycającą architekturą.
Styl Gaudiego widać na każdym kroku. W wielu miejscach działa ludzkich rąk do złudzenia przypominają to, co mogłaby stworzyć natura. Czy to jeszcze drzewo, czy już kolumna…?
Do tego park, znajdujący się na wzgórzu, oferuje przepiękną panoramę Barcelony. Co ciekawe, część parku dostępna jest za darmo, a ponieważ znajduje się ona wyżej niż ta, za którą trzeba uiścić opłatę, może warto poprzestać na podziwianiu dzieł Gaudiego z góry?
Jedyne czego w ten sposób obejrzeć się nie da to – wnętrze domu, w którym Gaudi mieszkał. Niestety, mimo dość długiej kolejki rozczarowało ono nas wszystkich.
Podobnie rozczarowująca była mała przekąska obiadowa w parkowym barze (może i smaczna, ale odgrzana w sposób wołający o pomstę do nieba). Tego dnia jednak skupialiśmy się na konsumpcji innego rodzaju.
Z parku ruszamy w kierunku ostatniej atrakcji sztywno wpisanej w nasz plan: muzeum FC Barcelony. Znów na miejsce docieramy prawie „w punkt”.
Jako ostatnia grupa, proszeni jesteśmy, by w pierwszej kolejności udać się na spacer po stadionie. Najpierw kierujemy się do szatni drużyny gości. Pomieszczenie oferuje wiele wygód, w tym niewielki basen, w którym można pewnie moczyć stopy? Nie ma czasu, by to sprawdzić, ruszamy w kierunku tunelu prowadzącego na murawę.
Trybuny milczą, nie możemy więc do końca poczuć się jak piłkarze legendarnej drużyny, ale i tak czuć atmosferę wielkiego klubu. Ba – więcej niż klubu! Przypomina nam o tym napis, który zdobi trybunę na wprost wyjścia z tunelu.
Dalej mijamy niewielki sklepik z relikwiami. Tak, nie przejęzyczyłem się – jak bowiem inaczej nazwać skrawki siatki, kosteczki z oryginalną trawą? Jako żywo przypomina to stragan z relikwiami świętych, gdzieś w średniowiecznej Europie. Wreszcie trafiamy do muzeum klubu. Wokół mnóstwo ekranów, na których odtwarzane są do znudzenia szczególne momenty z historii klubu. Wiele z nich widziałem „na żywo” (niestety, jedynie przed telewizorem). Innych pamiętać nie mogę (jak występy Johana Cruijffa).
Do tego masa pamiątek w gablotach. I wreszcie multimedialne stoły, na których sami możemy odtworzyć sobie historyczne momenty: wygrane finały Ligi Mistrzów, wyjątkowe bramki, pamiętne mecze… Nie mam pewności, czy zwiedzanie warte jest swojej ceny, ale nie ma to większego znaczenia. Być w Barcelonie i nie zobaczyć tego muzeum byłoby dla męskiej części Igorodziny czymś niewybaczalnym.
Na koniec wracamy do centrum miasta, by odwiedzić budynki Gaudiego, obok których wcześniej jedynie przemknęliśmy autobusem. Słońce skrywa się za horyzontem, ale na szczęście budynki są podświetlone.
Igomama jest nieco zawiedziona – miała ochotę dokładniej przyjrzeć się tym architektonicznym perełkom w świetle dnia. Cóż, nie było nam dane…
Zapadł zmierzch, pora wracać do domu. Pociąg planowo miał być za kilkanaście minut. Podkreślam: planowo. Nikogo już pewnie nie zaskoczy fakt, że pociągi nadal nie kursowały zgodnie z rozkładem jazdy. Z początku było nieźle: pociąg w kierunku Blanes podjechał prawie natychmiast po tym, jak zaopatrzywszy się w kilka przekąsek, wylądowaliśmy na peronie. Okazało się jednak, że pociąg ten jechał jedynie do stacji w połowie drogi do naszego noclegu, następny miał być po kilkunastu minutach. Jednak gdy wysiedliśmy na docelowej stacji, nie było żadnych informacji na temat pociągu do Blanes. Wróciłem się przez bramki do kasy. Fatum znów nad nami zawisło: pociąg miał być dopiero za czterdzieści minut. Dziatwa zmęczona, wszyscy przymieramy głodem po skromnym obiedzie i jeszcze skromniejszej kolacji. Wokół stacji i na stacji zero szans na posiłek czy choćby kubek herbaty z automatu. Zdecydowaliśmy się na żabi skok o kilka stacji dalej. Na szczęście tam, przy samej stacji, stał niewielki sklepik spożywczy. Wróciliśmy na peron dzięki uprzejmości pana remontującego stację (nasz bilet został już skasowany, wrócić więc przy jego pomocy na peron nie mogliśmy). Ten sam człowiek upewnił nas, że stoimy na właściwym peronie. Wreszcie – jest! Pociąg, autobus (który czekał już na stacji) i wreszcie – upragnione wyrko. Syci wrażeń (choć zdecydowanie nie syci Barcelony) zasypiamy niemal natychmiast…
Aż odżyły we mnie wspomnienia oglądając zdjęcia 🙃
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Cieszę się, że mogliśmy Cię zabrać w tę podróż. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O to chyba masz pretekst żeby wrócić do Barcelony 😉 Sagrada Familia robi równie duże, ba! nawet powiedziałabym ogromne wrażenie ze swoich mozaikowych fantastycznych powyginanych i nie z tego świata wnętrzności :)) Następnym razem koniecznie zaplanuj ten plac zabaw i zapuść się do środka :))
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Z pewnością. To jeden z wniosków jakie nasunęły nam się w czasie tego wyjazdu. Było ich więcej, więc pewnie wszystkie zbiorę w ostatniej części tego mini-cyklu… 😉 Szkoda, że gros z nich to „nauka na własnych błędach”.
PolubieniePolubienie
Och, jestem niepocieszona. 😉
Dzięki, Dominiko.
PolubieniePolubienie
bardzo ciekawy opis waszej wyprawy .Pozdrawiam serdecznie 🙂
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Cieszę się, że się spodobało. Przed nami jeszcze tylko ostatni rozdział, „Brzydki”. 😉
PolubieniePolubienie
Wycieczka po Barcelonie bardzo miła, ale ja ucieszyłam się, że chyba pierwszy raz, gdy czytam wasz blog mogłam zobaczyć rodzinkę w komplecie. Pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Igomamę, mimo oczywistej i niezaprzeczalnej urody, trudno namówić na publikację zdjęć, na których widać tę oczywistą oczywistość. Niestety, sama często nie podziela mojego zachwytu nad swoimi fotografiami. Tym razem jednak udało się coś „przemycić”. 😉
PolubieniePolubienie
Cha cha cha 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki, Iwonko. Rozumiem Cię, bo ja w sumie też lubię ZOBACZYĆ kogo czytam. 😉
Niestety, sama nie lubię pozować do zdjęć i publikować na blogu swojej podobizny. Wolę patrzeć na buźki dzieci. 😉 Szanowny małżonek jednak nie dał mi wyboru, nie pytał. 😉
PolubieniePolubienie
Oj, coś sporo tych pechowych zdarzeń na każdym kroku, tym bardziej podziwiam Waszą determinację, prawdziwi z Was podróżnicy 🙂
Zobaczyć dzieła Gaudiego na żywo to dopiero coś, ja znam tylko z książek…
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Tak… cytując klasyków (poniekąd zdradzając przy tym swój wiek)…: „Odbiliśmy się od dna i dno się oberwało!” 😉
PolubieniePolubienie
Jotko, ja mam niedosyt Gaudiego!
I nie zobaczyliśmy Sagrady wewnątrz, wszystko było tak szybko…
Życzę Ci z całego serca, by udało Ci się podziwiać dzieła Gaudiego również na żywo.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie byłam w Barcelonie, ale dzięki Tobie mogłam tam być, dziękuję😀
Piękne, to Wasze rodzinne podróżowanie, choć z przygodami 🤗
Pozdrawiam serdecznie na miły dzień 🌼💜☕
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Morgano, przyjemność obopólna.
Dzięki za tyle serdeczności.
PolubieniePolubienie
Barcelona przepiekna, ale z transportem to macie niemozliwego pecha! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie. Mam nadzieję, że pech przyplątał się tylko do tego wyjazdu, a przy kolejnych już da nam spokój. 😉
PolubieniePolubienie
Kiedyś jeszcze wrócę do Barcelony 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja też mam niedosyt. 😉
PolubieniePolubienie