Holender wie lepiej

119784198_793403538081092_1215972229593303158_n

Dziś trochę poplotkuję. Wiem, że nieładnie, ale czasem aż się prosi.
Albo sami się proszą. Holendrzy, bo mowa oczywiście o nich.
Tak w ogóle to ja do Holendrów nic nie mam.
Są spokojni, otwarci, przyjaźni, na ogół świetnie zorganizowani.
Odporni na stres i… pogodę.

Wydają się niezniszczalni, gdy w strugach deszczu pomykają do pracy na rowerach.
Wiatr chłoszcze im peleryny, a oni niczym się nie przejmują. Spokojnym krokiem wchodzą do biura, strząsają z siebie krople wody, ściągają nieprzemakalne spodnie i kurtki i, jak gdyby nigdy nic, siadają za biurkiem gotowi do pracy.

Holenderskie kobiety nie przykładają wagi do wyglądu, przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Owszem, dbają o siebie, ale koncentrują się raczej na zdrowiu niż urodzie.
Noszą się na sportowo, włosy spinają w koński ogon i, proszę, już są gotowe do wyjścia. Makijaż? Szkoda czasu! Szpilki? Po co?! Są niewygodne.
Holenderka nie potrzebuje kobiecych trików, by dodać sobie pewności siebie.

Ona PO PROSTU jest pewna siebie! Zresztą holenderski mężczyzna również.
Nie wiem, jak to działa, może wysoka samoocena tkwi w genach Holendrów?
Albo bierze się z przekory – skoro mieszkają w kraju nisko położonym, to choć samoocenę muszą mieć wysoką.
A poza tym przecież to wysocy ludzie są! Holenderscy faceci, ze średnią 183 cm, zajmują pierwsze miejsce w światowym rankingu wzrostu (holenderskie kobiety ze średnią 170 cm, miejsce drugie, zaraz po Łotyszkach).
Więc może pewność siebie jest wprost proporcjonalna do wzrostu?
A może taki klimat?
Rosną tulipany, rosną hiacynty, rosną ziemniaki i rośnie pewność siebie.
Siłą rozpędu.

cyclists-bicycle-transport-urban-people-young-people

I niech sobie rośnie, byle w granicach rozsądku. Byle nie przeszła w pychę.
A granica jest krucha i, niestety, mam wrażenie, że wielu Holendrów przekracza ją bez mrugnięcia okiem. Ich pewność siebie zmienia się wówczas w arogancję.

Przykłady? Mam kilka.
W miniony weekend znów stałam się więźniem własnego ciała, po dziewięciu miesiącach nieobecności, odwiedził mnie Pan Ostrybólkręgosłupa.
Wpadł w gościnę bez zapowiedzi, bez zaproszenia i co gorsze – wcale nie chce się wynieść. Teraz już nieco odpuścił, ale początkowo każda, nawet minimalna, rotacja ciała bolała pieruńsko, a mój próg bólu raczej nie należy do niskich.
Tymczasem sobotę i niedzielę spędziłam w objęciach Pana Ostrego, sfrustrowana i bezradna. Tyle rzeczy do zrobienia, a mnie szlag trafił!
W poniedziałek Igotata kazał mi dzwonić do przychodni. Dzwonić nie lubię, najchętniej bym podeszła do recepcji przy okazji odprowadzania Okruszka do szkoły, ale wiadomo – koronawirus, należy dzwonić.

Oczywiście żeby się w ogóle dodzwonić, najpierw trzeba trzymać telefon przy uchu z dwadzieścia minut, bo wciąż zajęte.
A gdy w końcu doczekałam się połączenia, od razu zostałam pokonana przez holenderską pewność siebie. Wiadomo Holender wie wszystko najlepiej!
Po co ja w ogóle dzwonię z bólem pleców?
Plecy dokuczają prawie wszystkim. Powinnam wziąć paracetamol, nie, nie raz dziennie, a trzy razy i ból ustanie. Lekarz mi tu nie pomoże.
Prześwietlenia się nie robi, bo rentgen nic nie wykaże, w dodatku promieniowanie jest szkodliwe. Zamiast dzwonić do przychodni powinnam wejść na stronę www.thuisarzt.nl (lekarz domowy), wpisać „ból pleców” i tam znajdę wszystkie informacje.
I filmiki też znajdę z ćwiczeniami, bo powinnam ćwiczyć.
Dzwonić można dopiero jak silny ból pleców trwa dwa tygodnie i nie mija pomimo paracetamolu. Trzy dni to za krótko.
Nie ma znaczenia, że już w styczniu dopadł mnie taki intensywny ból.
To było dawno, liczy się teraz. Holender wie lepiej. Holendra nie przegadasz.
Co ja słowo, to pani w telefonie zdanie lub dwa.
I na nic się zdały moje tłumaczenia, że chciałabym poznać przyczynę bólu i wolałabym, by lekarz udzielił mi porady indywidualnej a nie ogólnej, by zalecił ćwiczenia dostosowane do moich potrzeb, a nie generalne, bo te znam.
Niczego nie załatwiłam! Jedno szczęście, że Pan Ostry zmienił się w Pana Słabego.

Drugi przykład może wydawać się nawet zabawny.
Sytuacja miała miejsce miesiąc temu, gdy wracaliśmy z wakacji.

119679520_2676858245863122_6259313963573026068_n

Przebywałam z dziećmi w Polsce prawie sześć tygodni, więc – choć w Holandii maseczek się nie używało – to w Polsce szybko do nich przywykliśmy i zawsze nosiliśmy je przy sobie (lub na sobie). Także w czasie podróży powrotnej.
Automatycznie zakładaliśmy je na stacjach benzynowych w Polsce, a potem w Niemczech, by wejść do sklepu, zapłacić za paliwo czy skorzystać z toalety.
Po całym dniu spędzonym w samochodzie, w końcu dotarliśmy do Holandii, zjazd z autostrady „Ausfahrt” zmienił się w „Uit” (czyt. ałt).
Zapadał wieczór, w domu czekała na nas pusta lodówka, dlatego postanowiliśmy zatrzymać się po drodze i zjeść zupę w popularnej holenderskiej sieciówce „La Place”. Jedzenie jest tu smaczne, a ceny w miarę przystępne.
Kulturalnie, z maskami zasłaniającymi usta i nos, weszliśmy do „La Place”.
Na nasz widok pani z obsługi uśmiechnęła się szeroko (wręcz roześmiała) i… kazała nam zdjąć maski.
„U nas nie trzeba, nie trzeba w maskach – tłumaczyła. – W Holandii jest bezpiecznie. Dbamy o zachowanie odstępów.”
Tu pani zrobiła wymach ręką, wskazując nam klientów siedzących co drugi stolik, oczywiście bez masek.

119808491_366986974511408_1600677280221587249_n

Cóż, i my zdjęliśmy maski.
A potem zjedliśmy krem z pomidorów i poczuliśmy, że… naprawdę jesteśmy w Holandii. Bezpieczni? Bezpieczni, bo przecież Holendrzy wiedzą lepiej!
A nawet jak nie wiedzą, to i tak wiedzą. A pani z „La Place” akurat była miła.

Ale przykład holenderskiej buty też mam.
Rok temu przeprowadziliśmy się do nowego domu. To znaczy tak naprawdę dom nie jest nowy (pochodzi z wczesnych lat osiemdziesiątych) i nie jest to też stricte dom wolnostojący, lecz budynek wielorodzinny (konkretnie ośmiomieszkaniowy).
Z szukaniem domu i przeprowadzką była ostra jazda, bo sytuacja nas zaskoczyła i mieliśmy mało czasu na poszukiwania. Na szczęście zdążyliśmy coś znaleźć w pobliżu i przeprowadzić się z całym majdanem w nakazanym czasie.
No i już w pierwszym tygodniu mieszkania w nowym miejscu, około godziny dwudziestej drugiej usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Na dworze ciemno, nikogo się nie spodziewaliśmy, więc oboje z lekką konsternacją ruszyliśmy do drzwi.

119790884_1679942052163837_337938708430622298_n

W progu stał facet w średnim wieku, z włosami zaczesanymi w kucyk.
Bez uśmiechu, bez przepraszam za późną porę, bez żadnych wstępów poinformował, że przeszkadza mu światło palące się w pokoju Igotaty.
Bo on na prostopadłej ścianie ma okno i nasze światło wpada do jego mieszkania.
A tam śpi dziecko i im to przeszkadza. Powiedział i poszedł sobie.
Przez chwilę patrzyliśmy za nim w osłupieniu, po czym pokorniuchno zasunęliśmy rolety w oknie. Tyle mogliśmy zrobić. Jednak Igotata światła nie zgasił.
Ma w tym pokoju biurko, komputer. Stwierdził, że musi pracować i na pewno nie będzie teraz szedł spać z powodu sąsiada.
Zresztą wkrótce i nam coś zaczęło przeszkadzać.
Okazało się, że ten sam sąsiad pali jak smok i cały dym wlatuje do pokoju Igotaty.
Igotata dymu nie znosi, toteż teraz w ogóle nie otwiera okna.
Może jakby miał w genach holenderską butę, to teraz on poszedłby do sąsiada z pretensją, że tamten pali na balkonie, sąsiadującym z naszym oknem.
Ale Igotata nie ma holenderskiej buty. Za to ma świadomość, że mieszkając w budynku wielorodzinnym, trzeba liczyć się z różnymi typami sąsiadów i brać pod uwagę pewne niedogodności.

A, wiecie, tak w ogóle to czasem bym chciała kupić sobie trochę dekagramów pewności siebie, bo od zawsze mi jej brakowało.
Niestety, żaden Holender nie chce mi odstąpić swojej, nawet sprzedać nie chce.
Sprzedają na targowisku sery, ryby, orzechy, przyprawy, kwiaty, ale pewności siebie na stoiska nie wystawiają. Towar spod lady?
Nie wiem, w każdym razie chronią jej jak skarbu.
Widocznie to się im bardziej opłaca.
A może pewność siebie to właśnie skarb?

gouda-2800492_1280

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność, wiatrakowe zwyczaje i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

30 odpowiedzi na „Holender wie lepiej

  1. jotka pisze:

    O wielu ciekawych rzeczach piszesz, a myślałam, że tylko w Polsce takie beznadziejne leczenie.
    Dla sąsiadów jesteś bardzo pobłażliwa, bo według mnie, decydując się na wspólne mieszkanie w takim domu należy szanować innych, u nas tez niestety nie wszyscy myślą o innych. Hałasy, palenie na balkonie, szczekanie psów, śmiecenie to codzienność.
    Zaryzykuję taką tezę, że może u Holendrów to nie pewność siebie, a właśnie jej brak i chyba trochę jesteśmy do nich podobni ;-)?
    Współczuje bardzo tego bólu, bo tez go znam…

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję Ci Jotko za wszystko.
      Tak, człowiek czasem tak samo bezradny wobec procedur i systemów w Polsce i w Holandii. Choć wiesz, w moim przypadku fakt bycia imigrantem też stawia mnie z góry na straconej pozycji. Pani w recepcji inaczej rozmawia z rodowitym Holendrem, inaczej z obcokrajowcem. Moje koleżanki z holenderskimi mężami, same dobrze mówią po holendersku, to jednak wolą prosić, by mąż zapisał je na wizytę, bo Holender wie jak dogadać się z drugim Holendrem. A w przypadku lekarzy, trzeba być roszczeniowym, wymagać, nawet nieco przesadzić z opisem swoich dolegliwości.
      Ja niestety tak nie umiem.

      Polubienie

  2. Ultra pisze:

    Ból kręgosłupa miałam, powtarzał się regularnie. Jedynie mogłam leżeć na kocu na podłodze, nogi oparte na taborecie pod kątem prostym. Pomagało. Jakaś przytomna lekarka kazała ćwiczyć, dała zestaw, gdy stan zapalny minie, by wzmocnić mięśnie kręgosłupa, więc kilka lat mam spokój. Muszę uważać, by szybko nie skręcać, by na wyprostowanych kolanach nie schylać się, ale efekty są widoczne.
    Holender wynosi taką postawę z domu. W Polsce dzieciom przypomina się, że głosu nie mają, a dorosłym mówią, że są gorszym sortem, więc skąd mają wziąć pewność siebie?
    Serdeczności zasyłam

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Ultra, Ty mi nawet kiedyś polecałaś to leżenie z nogami pod kątem prostym! Jak mnie pierwszy raz tak bolało. A potem już dziewięć miesięcy było ok i nagle problem wrócił.
      I w międzyczasie ćwiczyłam, ruszałam się, ale obawiam się, że mogły to być niewłaściwe formy ruchu, bo ból zaczał się podczas biegu.
      Zgadzam się z Tobą, pewność siebie wynosi się z domu.
      Tak trochę żartowałam z genami i klimatem, Holendrzy po prostu wychowują dzieci na pewnych siebie. I to jest dobre, oczywiście pod warunkiem, nieprzekraczania granicy dobrego wychowania.

      Polubienie

  3. Przystanek Wrocław pisze:

    Ja również nie należę do osób epatujących pewnością siebie. Może to taka nasza polska cecha narodowa? 🙂 Chociaż mam wrażenie, że młodsze pokolenie to już zupełnie inne bajka i czasem to już nie wiem, jak nazwać niektóre zachowania i postawy. Czy to pewność siebie, czy już arogancja, komunikowanie własnych potrzeb czy roszczeniowość?

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Otóż to, Marzenko.
      Nasze pokolenie wychowywano w myśl zasady „dzieci i ryby głosu nie mają” , a teraz dzieci wychowuje się na królów świata i podkreśla się, że dzieci mają głos.
      Ja moim mówię, że są dobrzy, mądrzy, ważni, piękni i mają właśnie tak o sobie myśleć.
      Jednak niech nie zapominają, że inni ludzie też tacy są i trzeba się wzajemnie szanować.
      A zasada „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” przeważnie zawsze się sprawdza, więc warto wziąć ją pod uwagę, zwłaszcza w sytuacjach wątpliwości.

      Polubione przez 1 osoba

  4. kalipso pisze:

    Ja nie wiem, czy to tylko Holendrzy tak mają. Mam wrażenie, że ludzie wszędzie są tacy sami. Takie sytuacje zdarzają się przecież i u nas. Mam takie podejrzenie, że panie w recepcji w naszej przychodni to odmienny gatunek człowieka, który dość często warczy, a nie mówi. I to oczywiste, że wie lepiej. Trafiłam na sympatycznych sąsiadów, ale znajomi miewają różne sytuacje. U nas też ludzie potrafią bez pardonu zakomunikować, co im nie pasuje – światło, piesek, dziecko.
    Współczuję bólu i dmucham z daleka, żeby przeszło.
    Delikatnie ściskam:*

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję, Kalipso.
      Jeszcze chodzę nieco „połamana”, ale wierzę, że tyle miłych słów od czytelników plus Twoje „podmuszki” zrobią swoje i „aua” samo minie. 😉
      A jak nie – znowu będę dzwonić do pani z recepcji, która pewnie warknie, że miałam czekać dwa tygodnie i ćwiczyć z „lekarzem domowym”. 😉 Taki gorzki uśmiech.
      Bez pardonu komunikować, co nie pasuje – to może i dobre, byle nie krzywdzić drugiego.
      Chyba na tym polega asertywność, by uprzejmie, bez neatywnych emocji, zakomunikować swoje zdanie i powiedzieć „nie”?
      Niestety, jakoś nie po drodze było mi z takimi szkoleniami. A teraz to wychodzi. 😉

      Polubienie

    • igotata pisze:

      Ja tylko dodam, że po „przejściu” recepcji trafia się niestety na podobny poziom pewności siebie i moim zdaniem – równie niski poziom kompetencji… Parafrazując dowcip z brodą, często przy obiadku (z kolegami Holendrami) pośmialiśmy się przez łzy z tego, ze w Holandii lekarz od lekarza domowego różni się tak samo, jak krzesło różni się od krzesła elektrycznego…

      Polubione przez 1 osoba

  5. Anna pisze:

    Dobrze wiedzieć, że leczenie tam równie beznadziejne, wprawdzie to nie jest pocieszające, ale jakoś mi lepiej. Żle, że Ciebie boli, zdrowiej. A z tą butą czy też pewnością siebie – asertywna nie jestem, ale mam w rodzinie bardzo asertywną osobę i szlag mnie już nie jeden raz trafiał … ona by dopiero Holendrom pokazała 🙂

    Polubienie

  6. Malwina pisze:

    Igomamo, mam nadzieję, że już czujesz się lepiej :* W Belgii to samo, jeśli chodzi o leczenie, doświadczenia mamy jeszcze przed koronawirusowe (teraz aż strach pokazać się w szpitalu, bo zaraz zaproszą na test, a ja już drugiego nie przeżyję!). Kiedy przyjechaliśmy do Belgii, prawie 4 lata temu, T. tak się rozchorował, że miał prawie 40 stopni gorączki, kaszel, katar, ból mięśni. Poszedł do lekarki i dostał receptę na… paracetamol 🙂 I AŻ 3 dni zwolnienia. Także po dwóch dniach musiał znów wyjść na dwór (był styczeń), żeby zwolnienie przedłużyć, bo o dziwo paracetamol nie pomógł… Dobrze, że zawsze mam zapasy leków z Polski.
    Sytuacja z sąsiadem mnie rozbawiła 😛 Szczerze, to pomimo tego, że w ciągu 30 lat swojego życia, dopiero od 2 lat mieszkam w domu jednorodzinnym, to już bym nie umiała wrócić do bloku. W d…głowie 😉 się poprzewracało.
    U nas maseczki są obowiązkowe nawet w parkach, zależy od gminy. Do Holandii chcielibyśmy się wybrać na weekend, ale obawiamy się kwarantanny i testów po powrocie…
    Rozpisałam się… Pozdrawiam serdecznie 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Rozpisałaś się, a ja to lubię. 😉
      Tyle ciekawych informacji. Dziękuję.
      Tak, u mnie poprawa z każdym dniem, więc wygląda na to, że jutro powinno być jak dawniej. Cieszę się, ale jednak mam świadomość, że muszę uważać, bo problem nie jest rozwiązany i za jakiś czas najprawdopodobniej wróci.
      Co do sytuacji z T. pozostaje westchnąć z bezsilności: „Ach,te kraje zachodnie z kultem paracetamolu!”
      A co do domu, nie ma to jak jednorodzinny.
      U nas poza problemem z palącymi sąsiadami, dochodzi problem z parkingiem.
      Trzymajcie się ciepło i zdrowo!

      Polubienie

  7. Celt Peadar pisze:

    Ja zawsze miałem problem z pewnością siebie, chociaż niby nie mam powodu.

    Do kilku sytuacji tutaj przez Ciebie opisanych samemu mogę się odnieść. Podobnie jak Ty, również od czasu do czasu miewam problemy z kręgosłupem. I generalnie mam słabą odporność, więc byle co przykuwa mnie do łóżka na 2 tygodnie.

    Cały sierpień przechorowałem. Mama zadzwoniła do naszego lekarza rodzinnego po leki, a tam? Tylko teleporada. Mama dzwoni W CZWARTEK, a teleporada dopiero WE WTOREK. Szlag ją trafił. Sprzedała recepcjonistce kilka dag szczerego oburzenia i dopiero wtedy jakimś cudem leki znalazły się na drugi dzień (byłyby już tego samego dnia, ale z początku dostałem lek, którego – jak się potem okazało – nigdzie nie było).

    Druga sytuacja. Do obecnego mieszkania wprowadziliśmy się 3 lata temu. Remont tutaj nie był jeszcze skończony i Mama z Tatą powoli wszystko wykańczali. Pewnego razu Tata musiał trochę powiercić. Po pół godziny pracy dzwonek do drzwi. Sąsiadka się pyta, czy Tata może przestać wiercić, bo jej dziecku to przeszkadza i spać nie może… No i co tu zrobić, jak remont przecież skończyć trzeba? A my zawsze staramy się uprzedzać że może być ciut głośniej przez jakiś czas i że prosimy o zrozumienie i cierpliwość.

    Ściskam Was Wszystkich mocno! Zapraszam na głosowanie na nową notkę, trwa do 29.09. https://zyciecelta.wordpress.com/2020/09/21/vox-populi-i-kornwalia/ Ciekaw jestem, co Ty wybierzesz 🙂 Uważaj na te plecy proszę!

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Celcie dziękuję za wszystkie informacje.
      Zagłosowane! 🙂

      Miałeś przechlapane w sierpniu, że się tak kolokwialnie wyrażę.
      A jeszcze ta teleporada za pięć dni.:( Ludzie!
      Dobrze, że choć te dekagramy oburzenia Twojej Mamy na coś się zdały.
      W ogóle przecież Twoja Mama jest pielęgniarką.
      Pamiętam, jak harowała w czasie pandemii, a teraz jak jej syn potrzebował pomocy, została zbyta. Nieładnie.

      A co do remontu, ludziom naprawdę brakuje wyrozumiałości.
      Żeby dzwonić po półgodzinie wiercenia?
      W naszym budynku w czasie kwarantanny sąsiad chyba całkowity remont zrobił, bo ponad tydzień wiercili od rana do wieczora – dzieci miały lekcje zdalne, Igotata pracował też z domu, a hałas był taki, że bębenki eksplodowały, ale nie poszliśmy się skarżyć (choć po kilku dniach mało brakowało), tylko słuchawki na uszy zakładaliśmy i jakoś próbowaliśmy przetrwać.
      Dziwiło nas, że sąsiad nie poczuł się, by uprzedzić, że będzie taka sytuacja, w dodatku przez tak długi okres czasu.
      Gdy człowiek ma świadomość, co go czeka, łątwiej mu się nastawić.
      A tak budzi się przy wtórze borowania, zasypia i ma wrażenie, że to się nigdy nie skońćzy.
      Na szczęście w końcu się skończyło.
      Trzymaj się ciepło i zdrowo, Celcie!

      Polubione przez 1 osoba

  8. agacia336 pisze:

    Mam nadzieje, ze kregoslup juz lepiej?
    Tutaj lekarze odwrotnie. Jak powie sie, ze ma sie ubezpieczenie, to pojdzie czlowiek z bolem duzego palca, z zleca badania od stop do glow i cwiczenia rehabilitacyjne, zeby jak najwiecej kasy wyciagnac. 😉 Szkoda tylko, ze czesto nie wylecza tego, z czym sie przyszlo, ale znajda piec innych problemow. 😀
    Amerykanki tez o siebie nie dbaja. Najlepszy stroj na zakupy czy zeby odwiezc dzieci do szkoly, to bluza narzucona na pizame i puchate bambosze, a wlosy zwiazane w byle jaki kok na karku. Tyczy sie to zarowno mlodych dziewczyn, jak i pan w srednim wieku. Tez dobrze ubrane i z makijazem juz z daleka mozna rozpoznac jako Polki lub Rosjanki. Te niestety przesadzaja czesto w druga strone, bo twarz sztuczna od tapety, wlosy na tapir, obcisle spodnie, buty na koturnie i bluzeczki ledwie zakrywajace biust i pepek. Sama nie wiem co lepsze i staram sie jakos wyposrodkowac. 😉

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Zdecydowanie trzeba wypośrodkować, Agaciu. 🙂
      Zarówno piżama jak i kusa bluzeczkiaw połączeniu z obcisłymi spodniami to zdecydowanie nie jest przykład godzien naśladownictwa.
      Ale widzę, że Holenderki mają dużo wspólnego z Amerykankami.
      Też im się zdarza odwozić dzieci w piżamach do szkoły. 😉

      A kręgosłup już ok, ale biegać się boję, bo chyba właśnie bieganie mi nie służy.
      Nie wiem, a może stres.Szkoły dzieciaków, moja szkoła polonijna, obsługiwanie pięciu osób… Nie wiadomo.

      Wiesz, gdy napisałaś o tym amerykańskim podejściu lekarzy, to w pierwszym momencie pomyślałam, że nawet bym chciała być tak kompleksowo przebadana.
      Szkoda, że – jak się okazało -jest to działanie nastawione na zysk, a nie na faktyczną pomoc.
      Pozdrówka dla Was. 🙂

      Polubienie

  9. czipss pisze:

    Ale ciekawy wpis! I choc z natury plotkara nie jestem, to o Holendrach plotkowac lubie, bo roznice kulturowe mnie fascynuja, a jeszcze bardziej to, ze in dluzej sie mieszka w Holandii, tym mniej sie te roznice zauwaza! To co piszesz o lekarzu tez mnie dlugo zloscilo; teraz, po 18 latach zycia w Holandii tak sie przyzwyczailam, ze tylko wiem jak postepowac, zeby mnie nie splawili. PRzede wszystkim… wyolbrzymiam: nie plecy, tylko kregoslup, nie boli, tylko unimozliwia chodzenie, a boli nie od kilu dni, tylko od kilku tygodni. i nic nie pomaga: ani paracetamol, ani ibuprofen, ani neurofen – nic! do lekarza ide przygotowana z roszczeniem: poniwaz bol uniemozliwia mi normalne funkcjonowanie, poprosze o skierowanie do fizjoterapuety. I powiem Ci, ze do tej pory trafilam na lepszych fizjoterapuetow niz lekarzy rodzinnych: oni mnie prawidlowo zdiagnozowali i zaleczyli.

    Wiesz, z ta odpornoscia na stres sie nie zgodze: ja bylam w szoku, gdy przyjechalam do Holandii i uslyszalam o burnoutach – powiedzialam, ze w Polsce tej choroby nie mamy:DDD bo wtedy, 18 lat temu nie bylo. Z reszta, i teraz… twierdze, ze Polakow nie stac na burnouty… Holendrzy sprawiaja wrazenie odpornych na stres. Ale to dziala na krotka mete. Na dluzsza mete, maja o wiele slabsza psychike niz Polacy: widze to w pracy. Kolega wyslal dzis grant o 14.00 i poszedl do domu, tak go to wykonczylo. ja wyslalam grant o 14.00, na 5 min wyszlam na dwor lyknac slonca i wrocilam do szpitala kontynuowac obowiazki;) nie wazne, ze glowa mnie rozbolala ze stresu, ze nogi zaczely palic: pracowalam do 17.30, tak jak zawsze.
    Swiatlo i sasiad… rozwalily mnie. Chyba sie zholendrzylam, bo ja bym saisadowi poradzila zainstalowanie zaulzji w sypialni dziecka.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Czipsie, wielkie dzięki!
      Wykorzystam Twoje rady podczas następnego kontaktu telefonicznego z przychodnią.
      Już wiem, jakie błędy popełniłam, byłam uległa, za mało stanowcza i roszczeniowa, tym samym łatwo mnie było spławić. Następnym razem rozegram to inaczej. 😉

      Co do odporności pyschicznej: może Holendrzy sprawiają wrażenie ludzi o mocnych nerwach, właśnie dlatego, że mogą sobie pozwolić na odpoczynek kiedy tego potrzebują? Jak widać to na przykładzie Twojego kolegi.
      A swoją drogą – bardzo odpowiedzialną i stresującą pracę wykonujesz!
      Brawo! Życzę Ci dużo sił i mało stresu, tylko tak tyci tyci, bo trochę stresu jest ponoć wskazane, by motywacja nie osłabła.
      Pozdrawiam. 🙂

      Polubienie

  10. stopociechblog pisze:

    Och dobry sąsiad to skarb, a trudny spędza sen z powiek. A temu światło przeszkadza, co on myślał, że będziecie żyć po ciemku i jak w bunkrze. Och!

    Polubione przez 1 osoba

  11. Iwona Zmyslona pisze:

    Mnie dokucza kręgosłup lędźwiowy, ale pewnego razu doszedł do tego nagle ostry, kłujący ból przy każdym ruchu. Aż podskakiwałam. Na telezakupach znalazłam opaskę magnetyczną, zakładaną pod kolanem. Już po jednorazowym zastosowaniu na 2 godziny, ten dodatkowy ból minął i nie wraca już kilka lat. Podoba mi się, że Holenderki wolą wygodę od elegancji, bo sama tę zasadę stosuję. Swoje perypetie z służbą zdrowia kilkukrotnie opisywałam na blogu, więc doskonale Cię rozumiem. Od dwóch lat nie korzystam z lekarza rodzinnego i przynajmniej się nie stresuję chamstwem rejestratorek i lekarki.Pewność siebie jest bardzo potrzebna, bo nigdy nie wiadomo na kogo się trafi w codziennych kontaktach, chociaż zawsze trzeba pamiętać o kulturze wzajemnych stosunków. Pozdrawiam całą rodzinkę.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dzięki Iwonko za wszystko!
      Tak, pewność siebie pewnością siebie, ale kultura osobista powinna zostać zachowana.
      Cudowna ta opaska magnetyczna!
      Muszę o niej poczytać, bo pierwszy raz słyszę o tej metodzie.
      Zakładana pod kolanem, a uśmierza ból lędźwiowy? I to na tyle lat?
      Bomba! Też chcę. 🙂
      A Tobie życzę, by ból już nigdy nie wrócił, by zdrowie Ci w pełni służyło.
      Pozdrawiam najmocniej. 🙂

      Polubienie

  12. Morgana pisze:

    Pewność siebie w dzisiejszych czasach, to super cecha!
    Chętnie poczytałam więcej o narodzie holenderskim, bo nie znam nikogo z kraju tulipanów🌷
    Mile pozdrawiam🥰

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz