Rozstania dotykają każdego, są wpisane w interpersonalne relacje.
Ludzie przeprowadzają się, zmieniają pracę, miejsce zamieszkania, państwo, nawet kontynent. Mam wrażenie, że odkąd mieszkam na emigracji, pożegnania towarzyszą mi znacznie częściej. Straciłam w ten sposób sporo znajomych.
Kilkoro wróciło na stałe do Polski.
Z kolei Marta z sobotniej szkoły polonijnej i z Klubu Polek na Obczyźnie, po dziesięciu latach mieszkania w Holandii, zdecydowała się zamieszkać w Portugalii (jej historia tutaj: „Ławka spełnionych marzeń”).
Ostatnio znów przyszło mi rozstać się z przyjaciółką.
Pamiętacie Anetę? Kiedyś o niej wspominałam. Chodziłyśmy do jednej klasy w podstawówce, potem nasze drogi się rozeszły. Studiowałyśmy w innych miastach, a po studiach Aneta wyjechała za granicę i nie miałyśmy z sobą kontaktu przez dwadzieścia parę lat. Jakie było nasze zdziwienie, gdy w pewne grudniowe południe wpadłyśmy na siebie w centrum handlowym w naszym holenderskim, niewielkim przecież Miasteczku.
Pamiętam jak dziś: to było w sklepie Mango.
Aneta szukała kurtek dla córek, ja chyba przeglądałam jakieś bluzki.
Odsuwałam kolejne wieszaki, gdy wtem usłyszałam polską mowę. Automatycznie się odwróciłam i… -choć nie widziałyśmy się ponad dwadzieścia lat – od razu się rozpoznałyśmy!
W dodatku okazało się, że mieszkamy niemal po sąsiedzku (mamy do siebie niecałe dziesięć minut jazdy na rowerze). Aż dziw, że nie spotkałyśmy się wcześniej!
Aneta wyszła za mąż za Holendra i mieszkała w naszym miasteczku półtora roku.
I nawet gdybyśmy wtedy, w Mango, się rozminęły, los i tak szykował nam spotkanie.
Obie byłyśmy zainteresowane nauką języka niderlandzkiego i zapisałyśmy się na bezpłatny kurs, organizowany przez gemeente, czyli władze naszego miasta.
Tych kursów była cała plejada: kilka poziomów zaawansowania, godziny zajęć poranne lub wieczorne, lokalizacje w dwóch punktach Miasteczka, różne dni tygodnia.
Choć w naszych rozmowach wypłynął temat kursu, nawet przez myśl nam nie przeszło, że mogłybyśmy uczyć się w tej samej grupie.
Prawdopodobieństwo było minimalne, tym bardziej, że Aneta umiała mówić po niderlandzku, a ja dukałam krótkie zdania (choć rozumiałam znaczniej więcej niż byłam w stanie wyartykułować).
A jednak los się do nas uśmiechnął!
A my do niego i do siebie, gdy wylądowałyśmy w jednej klasie: poziom B1, zajęcia w środy i piątki od 9 do 11.30 w bibliotece centralnej, lektor „Ostra Lena” i dwoje wolontariuszy do pomocy: Suzanne i Ali.
Po dwudziestu paru latach znów zasiadłyśmy w jednej szkolnej ławce!
Co to był za moment, z wrażenia nie mogłyśmy się skupić na holenderskiej gramatyce. Ostra Lena kilkakrotnie zwracała nam uwagę:
– Ja wiem, że obie jesteście z Polski i chcecie sobie porozmawiać po polsku. Ale bez przesady! Na zajęciach mówimy tylko po niderlandzku. Polski, turecki, arabski, angielski są zakazane! – Ostra Lena omiotła surowym spojrzeniem wszystkich kursantów, ostrzegawczo kiwając palcem, a my poczułyśmy się tak, jakbyśmy cofnęły się do czasów szkoły podstawowej i znów stały się małymi dziewczynkami: Anetką i Igomamcią. Oczywiście wszyscy szybko się zorientowali, że łączy nas znacznie więcej niż tylko tożsamość narodowa: wspólna przeszłość.
Nasza historia zdumiała Ostrą Lenę, zdumiała Suzanne, Alego i pozostałych kursantów. Nawet zdjęcie nam zrobiono: dawne koleżanki z klasy znów zasiadają razem w szkolnej ławce.
Lubiłam kurs niderlandzkiego. Obecność Anety sprawiła, że z tym większą ochotą jeździłam na zajęcia. Nawet gdy ćwiczenia czasem się dłużyły, nawet gdy krytyczne uwagi Ostrej Leny niemal wyciskały mi łzy z oczu (początkowo, bo później przyzwyczaiłam się do jej specyficznego stylu bycia), nawet gdy wyniki moich sprawdzianów przyprawiały mnie bardziej o zażenowanie niż dumę. Zawsze w perspektywie miałam piętnastominutową przerwę na kawę i wspólne pogaduchy z Anetą i to dodawało mi skrzydeł.
Wkrótce dołączyła do nas też Karolina z Gwatemali i Julka z Ukrainy.
Szybko znalazłyśmy wspólny język (cha, cha, holenderski) i zaprzyjaźniłyśmy się do tego stopnia, że spotykałyśmy się poza kursem.
Aneta wzbudzała mój podziw. Wyróżniała ją burza jasnych loków i ogromny uśmiech.
Biła od niej radość i pozytywna energia.
Z jednej strony dusza towarzystwa, z drugiej – skupiona, ambitna kursantka.
W każdej sytuacji – kobieta z klasą.
Mieszkając w Holandii poznałyśmy się na nowo i nasze dorosłe wersje polubiły się chyba nawet bardziej niż te dziecięce.
Również nasze prywatne dzieciaki szybko się zaprzyjaźniły, zwłaszcza Okruszek zżył się z dziewczynkami.
A potem…
Potem mąż Anety dostał propozycję pracy w K.
Poleciał na inny kontynent. Aneta musiała sama radzić sobie z dziewczynkami przez ładnych parę miesięcy. To był dla niej trudny czas.
Codziennie rano odwoziła córki do szkoły międzynarodowej w sąsiednim mieście, a potem biegła na zajęcia holenderskiego. Wpadała do sali zestresowana, z zaróżowionymi od pośpiechu policzkami, a mimo to uśmiechała się promiennie do wszystkich.
Obostrzenia pandemiczne dodatkowo „uwięziły” męża Anety w K., więc dziewczyny nawet Wielkanoc spędzały samotnie.
Skype musiał się nieźle nagimnastykować, by dać im namiastkę bliskości.
Ciężko żyć w ten sposób na dłuższą metę.
Wkrótce już było wiadomo, że dziewczyny się wyprowadzą.
Wrócą do swojego ukochanego K., kraju, w którym Aneta i jej mąż poznali się, pokochali i mieszkali kilka lat. Kraju, w którym mają już własne wydeptane ścieżki, sprawdzone sklepy, przyjaciół, marzenia.
Pozostała kwestia załatwiania formalności: znalezienia domu i miejsc dla dziewczynek w tamtejszej szkole. Koronawirus nie ułatwiał niczego, utrudniał wszystko.
Ale Aneta jest pokorna, cierpliwa i pracowita – życie uczyło ją tego od małego, toteż wszelkie niedogodności i przeszkody przyjmowała niemal ze stoickim spokojem.
Przeprowadzka została szczęśliwie sfinalizowana pod koniec sierpnia.
Choć cieszę się, że wszystko się udało, to jeszcze nie dotarło do mnie, że nie mam Anety po sąsiedzku. Jeszcze się łudzę, że zaraz rozlegnie się dzwonek do drzwi, a w progu zobaczę Anetę z dziewczynkami. Zacznie coś opowiadać, jej jasne loki zatańczą wokół twarzy w rytmie wypowiedzianych słów. Dziewczynki chwilę będą się czaić w korytarzu, po czym pobiegną za Okruszkiem do pokoju i zacznie się szalona zabawa.
Tak szalona, że nawet Groszek i Iskra dołączą.
My natomiast, pijąc kawę, będziemy rozmawiać i wyłapywać dźwięki dobiegające z dziecięcego pokoju, nasłuchiwać, czy wysoki pisk zwiastuje śmiech czy jednak płacz. Oddychać z ulgą, że to śmiech, oczywiście, że śmiech.
Obgadamy Ostrą Lenę, która stanowczo za dużo wymaga.
Obiecamy umówić się z Karoliną i Julką na polski obiad.
Co będzie lepsze – gołąbki czy pierogi? I sernik trzeba upiec, najlepiej z twarogu w wiaderku, który można kupić w naszym polskim sklepie…
Skończyło się. Tęsknię. Niech Wam się wiedzie, Anetko.
Szkoda, że nie zjemy razem sernika. A właśnie, macie w K. polski sklep?
Chyba nie… Za daleko.
Ps. Historia prawdziwa, tylko imię przyjaciółki zmienione.
Ależ szkoda 😦
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wzruszająca historia. Życie pisze tak nieprzewidywalne scenariusze… kto wie, jakie zaskakujące spotkanie jeszcze Was czeka 🙂
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Faktycznie, to że mieszkałyśmy tak blisko siebie w Holandii, nie wiedząc o tym wcześniej, jest aż nieprawdopodobne. Co prawda Holandia jest małym krajem, ale mimo wszystko sporo tutaj miast, a nasze miasteczko nie jest jakieś szczególnie popularne (choć ma dobrą lokalizację, to trzeba mu oddać).
PolubieniePolubienie
Historia jednocześnie smutna i wzruszająca. Ja podobnie utraciłem masę przyjaciół. Pokończyły się szkoły, pokończyło się liceum, nawet pokończyły się studia (chociaż to przecież ledwie kilka lat wstecz tylko) i pokończyły się przyjaźnie. Niektórzy powyjeżdżali w Polskę, inni nieco dalej w świat. Kontakt mam tylko częściowy i tylko z częścią osób. Gdyby nie Facebook nie miałbym pojęcia, co się u kogo dzieje.
Widzę, jak dziewczyny z uczelni spotykają sie czasem na pizzy czy kawie. 3 km ode mnie. Żadna nie przyjdzie, nie zapyta czy może chciałbym dołączyć. Widzę, jak koleżanki rodzą dzieci, biorą ślub. Jednego dnia koleżanka ma znajome, panieńskie nazwisko – a drugiego już nowe. I ja się zastanawiam skąd ją znam??
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Faktycznie, szkoda tych przyjaźni, o których piszesz.
Ludzie spędzają z sobą tyle czasu w szkole, na studiach, a potem każdy się rozchodzi w swoją stronę. Choć powiem Ci Celcie, że ja raczej utrzymuję znajomości.
Mam cały czas kontakt z kilkoma przyjaciółkami z dzieciństwa i młodości.
Gdy jestem w Polsce, staram się z nimi spotykać.
Wiem, że w Twojej sytuacji wszystko staje się trudniejsze, więc przyjaźnie są tym bardziej ważne. I byłoby cudownie, jakby przyjaciółki odwiedzały Cię i porwały „na miasto”, właśnie na tę pizzę czy lody.
A może sam się wproś? Albo zaproponuj spotkanie u siebie i zamówicie pizzę do domu?
Może by się udało, co? Fajnie byłoby tak powspominać szkolne anegdoty…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie ma już nawet kogo zaprosić, Igomamo. A przez tą pandemię teraz wszyscy i tak się boją… 😦 Mieszkam z jedną koleżanką praktycznie po sąsiedzku teraz, 10 minut spacerkiem na sąsiednim osiedlu. Ostatni raz widziałem Basię DWA LATA TEMU.
Zostają tylko netowe znajomości. Dobrze, że chociaż tak cenne, jak z Tobą na przykład 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Celcie.
Znajomość z Tobą to dla mnie zaszczyt.
A co do pandemii – mam wrażenie, że z COVIDem nastąpiła zmiana w międzyludzkich kontaktach. Jesteśmy ostrożniejszy, bardziej nieufni, zamknięci w czterech ścianach, ale i w sobie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję bardzo Igomamo ❤
I masz rację – coraz bardziej wątpię, czy po tym wszystkim zostanie nam w głowach i sercach coś pozytywnego. Zamiast być sobie bliżsi, bardziej wyrozumiali i troskliwi, coraz bardziej się od siebie oddalamy…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Niestety…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Niesamowita historia, w sumie bardzo sympatyczna, chociaż teraz pewnie Ci bardzo smutno. Może jednak będziesz miała okazje odwiedzić przyjaciółkę gdzies tam, daleko?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, Anno, dobrze odgadłaś moje intencje. 🙂
Pewnie że jest mi teraz smutno, ale cała ta historia jest tak niesamowita, że chciałam się nią podzielić. 🙂
PolubieniePolubienie
takie przyjaźnie są bardzo cenne …pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To prawda. Pozdrawiam i ja:)
PolubieniePolubienie
Piękna historia! Jak dobrze, że jest internet, dzięki temu nadal będziecie w kontakcie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! Dokładnie. Internet jest genialnym wynalazkiem i antidotum na tęsknotę.
PolubieniePolubienie
Och, smuteczki…ale wspomnienia piękne:-)
Znając Twoją otwartość i dobre serce wierzę, że wkrótce znowu nawiążesz równie silne i serdeczne znajomości:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Jotko.
Miło, że tak sądzisz. Choć powiem Ci, że przez te perspektywy rozstań, jestem coraz ostrożeniejsza w nawiązywaniu znajomości.
Poza tym covidowe szaleństwo też nie sprzyja „chodzeniu do ludzi”.
Nasz kurs niderlandzkiego też na razie jest zawieszony.
Takie czasy – mało towarzyskie. 😉
PolubieniePolubienie
Piękna i bardzo wzruszająca historia. Najważniejsze jednak, że macie siebie, czy to blisko, czy daleko. Ktoś kiedyś powiedział mi bardzo mądre słowa, że „Na swojej drodze spotykamy ludzi, którzy są nam przeznaczeni na pewien okres naszego życia”. I jest to szczera prawda. Sama jestem strasznie sentymentalna, szybko przywiązuję się do ludzi i miejsc, dlatego rozumiem Cię bardzo dobrze. A takie rozstania są też niestety wpisane w nasz emigracyjny los… Wiele jest w naszym życiu rozstań, ale równie wiele spotkań i powrotów 🙂 I to jest najpiękniejsze. A przyjaciółkę na pewno uda się kiedyś odwiedzić, będzie i pretekst do odwiedzenia nowego miejsca 😉 Pozdrawiam gorąco
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Malwinko za te mądre i piękne słowa.
Mnie te rozstania i chyba w ogóle życie na emigracji nauczyło, by cieszyć się z tego, co jest teraz i doceniać to. W życiu wciąż towarzyszą nam inni ludzie, jedni są z nami krócej, inni dłużej. Każdy jest po coś.
Anetka odnalazła się w moim życiu, a gdy się zaprzyjaźniłyśmy, wyprowadziła się na inny kontynent. Brakuje mi jej okrutnie, ale mimo to cieszę się, że tu była, że chodziłyśmy razem na kurs, że mamy tyle fajnych wspomnień.
No i na miejscu została jeszcze Karolina i Julka. 😉
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
PolubieniePolubienie
Pieknie opisalas Wasza znajomosc. Swiat jest maly, kto wie, gdzie sie spotkacie nastepnym razem:) Ja przez te czeste rozstania, tak charakterystyczne dla emigrantow, wyrobilam nawyk ”nieprzywiazywania sie” do ludzi. smutny nawyk, bo moim jedynym prawdziwym przyjacielem jest.. moj maz.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A wiesz, Czipsie, że to wcale nie jest smutny nawyk?
Nawet jeśli Twoim jedynym prawdziwym przyjacielem jest, jak piszesz, mąż – to i tak jest to wielkie bogactwo. W dodatku zobacz, jakie to praktyczne: przyjaciel – mąż mieszka z Tobą (najprawdopodobniej), więc jest zawsze „pod ręką”. 🙂 Serdeczności.
PolubieniePolubienie
Dobrze mieć kogoś takiego. I nie koniecznie mieszkając za granicą. Miałam okazje być przez 2 miesiące w Niemczech. Ciężko było. Chyba głównie dlatego że nie miałam do kogo wpadać na kawę.
PS. Czasem zdumiewa mnie jaki świat jest mały 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? Niby świat wielki, a taki mały. 🙂
Zwłaszcza gdy znajomi wpadają na siebie w miejscach, w których w ogóle by się tego nie spodziewali. 😉
A co do życia na emigracji – zanim człowiek się „zadomowi”, często przechodzi lekcję oswajania samotności.
Pozdrawiam Pani Optymistko i dziękuję za odwiedziny. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
❤️ Anielski w drodze by wspierał Was obie, 🕊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kasiu Ty moja kochana…
Ciebie też mi tu bardzo brakuje. 😦
PolubieniePolubienie
Wzruszyłam się kochana🧡🤗
Nie mam przyjaciółki, ani dziś, ani z dawnych lat.
Przeprowadzałam się wiele razy, widocznie los nie pozwolił przetrwać tym naszym koleżeńskim układom.
Wszak przyjaźń jest na zawsze!
Pozdrowionka ślę😘🌻
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, przeprowadzki nie sprzyjają przyjaźniom.
Poza tym teraz jest łatwiej, bo mamy Internet, telefony komórkowe…
Kiedyś tego nie było, więc kontakty się urywały.
Na szczęście masz przyjaciela w mężu i dzieciach, Morgano. 🙂
A, kto wie?, może jeszcze inna przyjaźń Ci pisana? :):)
I to nie jedna!
PolubieniePolubienie
Cudnie się czyta i choć szkoda przyjaźni, wspomniany skype będzie się gimnastykował, by dać Wam choć namiastkę wspólnych chwil. Moje przyjaźnie nie przetrwały. Zostały znajomości. Będę tu wracała 🧡
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Serdecznie dziękuję za miłe słowa i odwiedziny. 🙂
Zapraszam z miłą chęcią.:)
Och, smutno jest, gdy przyjaźnie nie wytrzymują rozłąki.
Niestety dorosłe życie nie sprzyja bliskości.
Pośpiech, obowiązki domowe, dzieci i nagle zapada wieczór.
Tyle dobrego, że mamy internet. 🙂
PolubieniePolubienie