Dziś słodki wpis, bajecznie cukrowy. O smaku karmelu i zapachu miodu.
W sam raz na gorsze dni, na przekór złym wiadomościom.
W głównej roli występuje stroopwafel, król holenderskich słodyczy.
Generalnie jest to ciastko; a konkretnie okrągły wafelek, dwuwarstwowy, przekładany karmelowym syropem (syrop to właśnie owo: „stroop”).
Stroopwafle można jeść zwyczajnie, jak wszystkie inne ciastka, bezpośrednio po wyjęciu z opakowania. Jednak jest pewien rytuał, którego stosowanie intensyfikuje walory smakowe.
Coś a la ceremonia herbaciana. Możesz wrzucić “ekspresówkę” do szklanki i zalać wrzątkiem albo też możesz sporządzić napar z liści w dzbanku, zważając na odpowiednią temperaturę wody.
Rytuał spożywania stroopwafli jest prosty: zaparzasz w kubku kawę lub herbatę, po czym parujący napój przykrywasz stroopwaflem.
Twardy wafelek zaczyna kruszeć, uwalniając aromat palonego cukru.
Wystarczy moment i ciastko nabiera miękkości. Wówczas zdejmujesz je z kubka, odrywasz ciepły kawałek, wkładasz do ust.
I wnet czujesz łagodną falę słodyczy rozlewającą się po języku.
Twardsze okruszki mieszają się z płynnym syropem, prawdopodobnie jakaś zbłąkana kropelka skapnie ci na spodeczek i zastygnie na nim jak złoty bursztyn. Na ten jeden moment smutki i kłopoty znikną.
Gwoli wyjaśnienia, czemu mnie tak naszło na stroopwafle:
W Holandii w ubiegłym tygodniu trwały ferie jesienne (herfstvakantie).
Taka pięciodniowa pauza od szkoły, w sam raz aby zaczerpnąć haust jesiennego powietrza.
Igotata nie miał ferii, pracował, ale ja z dziećmi odwiedziłam trzy niewielkie miejscowości, położone w promieniu 50 km od domu.
Zresztą o tych wioskach też mam zamiar wkrótce tu napisać, bo są naprawdę warte wspomnienia.
Ale wracając do stroopwafli: w jednej z tych miejscowości, a konkretnie w Volendam, odwiedziliśmy autentyczną, taką „z dziada pradziada” cukiernię, wyspecjalizowaną w przygotowywaniu stroopwafli.
Posiada ona sklep i część muzealną, w której codziennie są prowadzone demonstracje (po niderlandzku i angielsku), połączone z degustacją.
Jak się domyślacie, wzięliśmy udział w takim pokazie.
Było warto, tym bardziej że trafiliśmy na sympatyczną panią prowadzącą, z dużym poczuciem humoru i pasją, oczywiście pasją do stroopwafli.
Mimo że pewnie prowadzi takie pokazówki dzień w dzień, po kilka razy, to wszystko robiła z ogromnym entuzjazmem i bez cienia znudzenia.
Publiczność czuła się jak naród wybrany. W dodatku pani nie ukrywała, że sama lubi jeść stroopwafle. W trakcie ich przygotowywanie – pomlaskiwała, oblizywała się, strzelała takie miny jakby serwowała nam najpyszniejszy deser świata.
Jak zahipnotyzowana śledziłam jej mimikę i gesty, a słuchanie odbywało się mimochodem, przy okazji patrzenia.
Niemniej jednak coś tam mi w głowie zostało, choćby to że stroopwafle wymyślono w Goudzie (tej od sera) i tam je produkowano od 1837 r., a „nasza piekarnia” w Volendam przejęła ich produkcję w 1853 r. i do dzisiaj używa pierwotnej receptury (czyli już przez 164 lata):
– 500 g mąki
– 250 g roztopionego masła
– 150 g cukru
– 50 g drożdży
– odrobina ciepłego mleka
– 1 jajko
nadzienie:
– 500 g syropu
– 300 g ciemnego cukru
– 75 g masła
– 1 łyżeczka cynamonu
Nasza miła pani wyrobiła ciasto, oderwała niewielką kuleczkę i włożyła ją do rozgrzanej gofrownicy – dosłownie na minutę, po czym wyjęła płaski wafel. Ostrym nożem najpierw uformowała okrągły kształt, a następnie poprzecznie przecięła go na dwa cienkie krążki.
Jeden posmarowała ciepłym kleistym syropem i przykryła to drugim.
Gotowy stroopwafel pokroiła na kilka kawałków, które zaraz „rozeszły się” po sali. Gdy goście smakowali, pani z wprawą “produkowała” kolejne wafelki.
Jak wiecie w Holandii nic nie może się zmarnować: okrawki i ścinki wafli są pakowane do woreczków i sprzedawane jako „snippers” lub „kruimpels”. Degustują w nich osoby nie lubiące syropu lub ograniczające kalorie (a propos 1 stroopwafel zawiera 134 kc ).
Pierwsze stroopwafle nazywano „armenkoeken” (ciastkami ubogich), ponieważ początkowo były wyrabiane ze starych, twardych resztek ciast i pozostałości syropów.
Obecnie w Holandii stroopwafle można kupić w każdym sklepie spożywczym. Oprócz wariantu tradycyjnego w sprzedaży są: honing (miodowe), speculaas (piernikowe) i chocola (czekoladowe).
Dostępna też wersja mini (nie próbujcie ich umieścić na wierzchu filiżanki ) i bezglutenowa.
Istnieje również likier o smaku stroopwaflowym, dorośli mogli go popróbować podczas degustacji. Pycha!
Już po pokazie, przy wyjściu z cukierni każdy dostał świeżego stroopwafla na wynos. A nie mówiłam, że będzie bajecznie cukrowo?
Ps. Drodzy Czytelnicy, ten post (jak wszystkie pozostałe na tym blogu) nie jest sponsorowany.
Cukierenkę Voltjes w Volendam polecam Wam zupełnie bezinteresownie, oczarowana charyzmą pani prowadzącej degustację oraz bogatym asortymentem sklepu, z ładnie zapakowanymi stroopwafelkami, idealnymi na prezent (też prezent dla siebie).
Te wafle przywozi mi koleżanka, która mieszka w Holandii – uwielbiam je!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No takie wyprawy to rozumiem, u nas podobnie jest z piernikami. Pojawiły się tez manufaktury słodyczy, gdzie na poczekaniu sama zrobisz swoje lizaki.
Takie wafelki tez gdzieś widziałam, do rozgrzewania na kubku, ale zapomniałam jak się nazywają 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, bo te wafelki też już są w Polsce. 🙂
Tak, i nie ma to jak nasze polskie pierniki. Do dziś mile wspominam wizytę w Muzeum Piernika w Toruniu z dziećmi.
A w manufakturze słodyczy w Gdańsku był mój chrześniak na wycieczce szkolnej, podarował mi stamtąd wspaniałego lizaka. 🙂
PolubieniePolubienie
Ależ smakowity post i zdjęcia.
Przyjemnie mi się zrobiło bo jestem okropnym łakomczuchem 🙂
Dziękuję.
Stokrotka
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Stokrotko, taki był zamysł tego wpisu. 🙂
Coś dla ciała, ku pokrzepieniu ducha.
A że ostatnio byliśmy na tym pokazie stroopwafli, to tak mi to podpasowało. 😉
PolubieniePolubienie
Igomamo – czy możesz mi odpowiedzieć na maila?
Stokrotka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Stokrotko, dziękuję za informację!
Dzięki niej sprawdziłam uważnie skrzynkę mailową i znalazłam Twój mail w spamie. 😦
Ale jest, wszystko się zgadza. I już odpowiedziałam. 🙂
PolubieniePolubienie
brzmią pysznie. szkoda że tak daleko.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No daleko. 😦
Ale w Polsce też się je spotyka w niektórych sklepach.
W Twoim pięknym mieście są za to inne przysmaki (pączki) i bar „Miś”, który uwielbiam.
PolubieniePolubienie
Brzmi przepysznie. Cóż – odległość jakby mniej, pozostają mi pierniki 😉 W końcu do Torunia rzut beretem 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pierniki równie pyszne, Aksiniu. 🙂
W dodatku zdrowsze i mniej kaloryczne. 🙂
Wariantów też mają znacznie więcej.
PolubieniePolubienie
Nie lubię holenderskich wafli (choć wolę już te niż te tutejsze belgijskie z grubym cukrem bah!), ale dotąd nie znałam instrukcji obsługi i może w tym tkwi problem. Muszę wypróbować z tą kawą. Belgowie (i ja) z kolei te swoje ulubione speculosy zwykle moczą w kawie, co też zdaje się być tu pewnym rytuałem, jak wynika z moich obserwacji 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Och tak, moczenie ciastek w kawie to też swoisty rytuał.;)
Ja z kolei nie lubię, nawet nie tyle nasączonego ciastka (bo to i owszem), ale potem tych okruszków w kawie. 😉
Magdo, daj raz szansę stroopwaflowi na filiżance, może akurat Ci podpasuje?
PolubieniePolubienie
Fajne miejsce. I jak słodko sie zrobiło. dziękuję
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zainspirowałaś mnie, aby spróbować zrobić te wafelki. Nic nie szkodzi, że wyjdzie gorszy, ale słodkość nad kawą, zawsze pocieszy.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ultro, w takim razie powodzenia w wypiekach.
Na pewno domowy stroopwafel nie wyjdzie gorszy, po prostu będzie inny, a nawet lepszy, bo Twój autorski. Ku pokrzepieniu serca. :)*
PolubieniePolubienie
O, widzialam takie wafle i u nas, chociaz nie wiedzialam jak sie je prawidlowo konsumuje! Teraz juz bede wiedziec! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wypróbuj Agaciu i daj znać, czy Ci smakowały podane w ten sposób. 🙂
PolubieniePolubienie
Gdy byłam dzieckiem matka bardzo często kupowała „suche wafle”, zazwyczaj okrągłe(były duże). Ucierała krem taki jak do przekładania tortu(lub z braku składnikow, gotowała budyn czekoladowy i waniliowy) i przekładała nim wafle. Potem wkładała to na jakiś czas do lodówki. Kiedy wafle połączyły się z kremem, wyjmowała z lodówki i kroiła w trójkąty tak jak tort. Uwielbiałam takie desery. Sklep, który sfotografowałaś jest przepiękny i ma cudowną atmosferę. Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, moja mama też robiła takie wafle jak Twoja. Przekładała je kremem i dżemem.
Z kolei ja przekładam suche wafle masą z mleka w w proszku (+ mleko zwykłe, masło, cukier, kakao). Szybki i podzielny deser, zwłaszcza gdy spodziewamy się dziecięcych gości.
PolubieniePolubienie