Dawno, dawno temu ludzie nie mieli dowolnej informacji w zasięgu kciuka gładzącego dotykowy ekran. W telewizji nie leciały reklamy, ale wybór był ograniczony do dwóch kanałów. Wielu z Was pewnie pamięta te czasy… Ja z tego okresu pamiętam serial, który wprost uwielbiałem: “Było sobie życie”.
Niedawno mogłem poczuć się jak bohaterowie tego serialu i udać się w podróż w głąb ludzkiego ciała.
W wyprawie tej wyjątkowo nie towarzyszyła nam ani Iskierka, ani Groszek. Kolejny znak czasu, dziatwa coraz częściej wybiera kolegów i koleżanki…
Nie brakowało nam bynajmniej towarzyszy w tej podróży. Śnieżka i Szwagier, korzystając z wspomnianej już przez Igomamę wizyty w Holandii, dołączyli do nas w trakcie tej wyprawy. Całość odbywała się w Corpus – miejscu, które “chodziło za nami” od dłuższego czasu. Charakterystyczna budowla, z olbrzymią figurą człowieka – widzieliśmy ją i w parku miniatur Madurodam, i na żywo, w czasie jazdy autostradą. Wcześniej zwlekaliśmy z wizytą, gdyż minimalny wiek zwiedzających to sześć lat, czyli Okruszek musiałby pozostać w domu. Teraz najmłodszy członek rodziny w “widełkach” się łapie, za to innym wycieczkowanie nie w smak. Ot, taki psikus losu.
Wizytę w muzeum należy (szczególnie w obecnym szalonym czasie) zaplanować wcześniej. Bilety rezerwujemy telefonicznie w dniu zwiedzania, lub online, jeśli decyzję podejmiemy wcześniej (naturalnie, jeśli są jeszcze wolne miejsca). Wybieramy nie tylko dzień, ale też czas wejścia. Musimy stawić się punktualnie, gdyż każda grupa ma ograniczoną liczebność a zwiedzanie odbywa się etapowo, nie ma więc możliwości by do grupy doczłapać później. Najpierw pobieramy elektroniczne wspomaganie, które do uszu szeptać nam będzie co się wokół nas dzieje. Niestety, jak w większości holenderskich muzeów język polski jest niedostępny. Dla nas wybór ograniczał się do angielskiego i niderlandzkiego.
Ze słuchawkami na uszach ruszamy w górę, wprost w staw kolanowy olbrzyma, Olbrzym ten stanowi nie tylko ozdobę budynku – to w jego wnętrzu odbywa się zasadnicza część zwiedzania. Telefony wyłączone, gdyż rejestrowanie czegokolwiek ściśle zakazane. A że pamięć dobra, lecz krótka, kolejność kolejnych ekspozycji będzie dość przypadkowa i niekoniecznie zgoda z tą, w jakiej przyszło nam je zwiedzać.
W kolanie dowiadujemy się jak działają mięśnie, stawy, kości, ścięgna; w jaki sposób nasze ciało wprawiane jest w ruch, czym różni się kolano od biodra. Dowiadujemy się też, jakie znaczenie dla mięśni ma układ krwionośny i podróżujące w nim elementy.
Dalej poznajemy zawartość naszych brzuchów. Dowiadujemy się, jak działa układ trawienny: żołądek, jelita, wątroba, trzustka. Spacerujemy w sali otoczeni poniekąd przez te narządy. Panuje tu półmrok a ciemności rozpraszają jedynie lampy rozświetlające wnętrze układu pokarmowego.
Następnie poznajemy cel i działanie nerek, ich rolę w filtrowaniu z krwi wszelkich toksyn. Wreszcie przenosimy się do łona, gdzie dowiadujemy się, jak w tym miejscu rodzi się życie. Na filmie trójwymiarowym towarzyszymy roztańczonej plejadzie plemników mknących ku majestatycznej komórce jajowej, razem z jednym z nich docieramy do celu, patrzymy na rozwijający się zarodek… Winda wynosi nas wyżej…
Oto serce. Krew tłoczona w trwającym nieprzerwanie przez całe życie człowieka tańcu komór, przedsionków, aorty, głównych naczyń krwionośnych. Słychać wyraźnie jak komory serca wybijają rytm, w jakim toczy się nasze życie. Tu, uzbrojeni w trójwymiarowe okulary, ruszamy w swoistą podróż po układzie krwionośnym. Towarzyszy nam zaprzyjaźniona, sympatyczna chciałoby się rzec krwinka.
Krwinka uśmiechnięta zdawać by się mogło, choć naturalnie nie ma ust, na których uśmiech mógłby wykwitnąć. Przez serce, do płuc, znów do serca, do najdalszych zakamarków naszego ciała, by wrócić tam, gdzie rozpoczęła swą podróż.
Żegnamy krwinkę, ruszamy do kolejnej windy – wędrujemy do płuc.
Pomieszczenie wypełnia powiew świeżości. Oddychają płuca wokół nas, ale i my oddychamy jakby swobodniej. Przyglądamy się jak cieniuteńkie naczynia włosowate wokół pęcherzyków płucnych zmuszają krwinki do marszu w szeregu, jedna za drugą, aż każda odda niepożądany dwutlenek węgla i wchłonie upragniony tlen. Z tą wiedzą ruszamy znów wyżej… Przed nami głowa.
Zaczynamy od ust. Wielgachny język rozświetlany w miarę podawania poszczególnych obszarów z najliczniejszymi kubkami smakowymi.
Nad nami i pod nami zęby. Czujemy się troszkę jak Pinokio. Zamiast próby ucieczki ruszamy dalej, do nosa.
Tu atakują nas rozmaite wonie. Nos wącha, wąchamy i my. Dowiadujemy się, jak ważny dla nas jest nos i jak ważne jest to, by właśnie przy jego pomocy wdychać powietrze. Dalej przez wąską szczelinę (trąbkę Eustachiusza?) ruszamy do ucha. Widzimy jak skomplikowany jest mechanizm, dzięki któremu możemy słyszeć.
Dowiadujemy się też, jak ważne by o uszy dbać i nie niszczyć słuchu dźwiękami o zbyt wysokim natężeniu.
Wreszcie docieramy do oka. Dowiadujemy się jak działa źrenica, soczewka, jak odwrócony obraz powstaje na siatkówce i przenosimy się jeszcze wyżej, by dotrzeć do miejsca, gdzie obraz zyskuje właściwą orientację.
Mózg. Ostatni bastion. Chyba najsłabiej zbadany organ naszego ciała, który jednocześnie jest odpowiedzialny za to, że w ogóle mamy możliwość (i ochotę!) prowadzić jakiekolwiek badania… Poznajemy ciekawostki na temat półkul mózgowych i ich głównych ról, o tym jak powstają skojarzenia. Naturalnie, ta część stawia więcej pytań niż udziela odpowiedzi. Tu też kończy się nasza podróż w ludzkim ciele, ale nie kończy się zwiedzanie.
Po wyjściu czeka nas bowiem masa interaktywnych zadań. Możemy przekonać się, jak łatwo jest oszukać nas wzrok.
Jak statyczne kropki mogą zacząć tańcować a barwne plamy – znikać. Możemy pobawić się w specjalistów od transplantacji i dobrać dawców do potencjalnych biorców. Dowiadujemy się, jak koszmarną ilość wody marnujemy w czasie każdego prania, prysznica czy korzystania z toalety.
Bawimy się wszyscy, ale w końcu przychodzi pora by wrócić do domu – wszak kto wie, czy jest do czego wracać. Na szczęście obie nastoletnie pociechy wspaniałomyślnie (przynajmniej tym razem) nie spaliły domostwa i nie zrównały go z ziemią. Corpus “odfajkowany”. Nie ukrywam – chyba spodziewałem się więcej. Owszem, miejsce ciekawe, ale raczej na jednorazową wizytę. Mimo wszystko polecam tym, którzy uwielbiają ciekawostki o ludzkim ciele (i nie wadzi im fakt, że będą musieli o nich słuchać w obcym języku…)
a już myślałem, że zostaniecie „wydaleni”
jakoś tak mi się gastronomicznie skojarzyło, że najpierw Was połkną, a potem, no… ten tego… sama wiesz.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Przyznam, że na początku sądziłem, że początek wycieczki jest właśnie tam, gdzie Ty oczekiwałeś zakończenia. Dopiero na górze zorientowałem się, że to jednak kolano… 😉
PolubieniePolubienie
”Nie ukrywam – chyba spodziewałem się więcej. ” – ja tez:) bylismy w Corpusie kilka lat temu i troche jednak mnie zawiodl. Fajna rozrywka dla dzieci, ale za duzo konkretnej wiadomosci nie przyswoily. Rzeczywiscie, rozrywka na jeden raz.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zastanawiałem się, czy mój zawód nie był funkcją rosnących z każdym „odroczeniem” wizyty oczekiwań. Dzięki za komentarz – przynajmniej wiem, że to raczej nie tylko to.
PolubieniePolubienie
Dla mnie takie muzeum to rewelacja. W końcu na co dzień nie zaglądamy do środka siebie. Znaleźć się w środku wnętrzności w 3D nie każdy ma takie możliwości, a dla dzieci porcja dodatkowej wiedzy. Szkoda, że u nas nie ma takiego kształcącego muzeum.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Mam odczucie, że właśnie tego wrażenia przebywania wewnątrz ciała czasem brakowało… Tak jakby twórcom momentami brakowało pomysłu jak tę iluzję podtrzymać… Stąd chyba moje częściowe rozczarowanie?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Podobnych miejsc powstaje sporo i dobrze, mamy naukę przez zabawę, dotykamy, słuchamy, sama przyjemność!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, atrakcje wyrastają jak grzyby po deszczu specjalnie dla Ciebie i Twojego nowonarodzonego wnusia (gratulacje!). 🙂
PolubieniePolubienie
Dla mnie rewelacja! Szczegolnie, ze swojego czasu rowniez uwielbialam serial „Bylo sobie zycie”. Zarazilam zreszta tym uwielbieniem moje dzieciaki, ktore ogladaly go dzielnie po polsku, bo nie znalazlam anglojezycznej wersji. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agacia, fajnie, że Potworki w ogóle chcą oglądać „Było sobie życie”.
Oprócz walorów edukacyjnych samego serialu, dochodzi doskonalenie języka polskiego (dwa w jednym).
A może, skoro mieszkacie w Stanach, Twoje dzieciaki zainteresowałaby też kontynuacja „Były sobie Ameryki”? I chyba jeszcze o Kosmosie coś było.
PolubieniePolubienie