Ależ to był superowy weekend! Odwiedził nas Mikołaj, i Piotrusie.
Aż wyjęłam z kąta mój zakurzony „Pamiętnik Okruszka”, by Wam wszystko opowiedzieć. Miałam trochę stracha, że Mikołaj nie da rady przyjechać, bo ponoć w Holandii ciągle fruwają wirusy w koronach.
Fruwają, fruwają i ani myślą odlecieć.
A powinny – najlepiej od razu na bezludną wyspę, by nikomu nie zatruwać życia.
Jednak Mikołaj i Piotrusie to twardziele.
Nie przestraszyli się wirusów ani niczego. Zgodnie z tradycją wsiedli na statek i przypłynęli do Holandii już w połowie listopada. Przez cały miesiąc, w telewizji, leciał “Sinterklaasjournaal” (tł. dziennik świętego Mikołaja).
Jako wierna fanka nie przegapiłam ani jednego odcinka (a w szkole dodatkowo oglądaliśmy powtórki, ale nie mówcie o nich czasem mojej mamie).
Niestety niedobre wirusy jednak trochę namieszały.
Po pierwsze podczas tegorocznego pobytu w Holandii Mikołaj i Piotrusie siedzieli głównie w swojej rezydencji i nie byli tacy skorzy jak zazwyczaj do biegania po mieście, rozdawania ciasteczek pepernoten i robienia zdjęć z dziećmi.
Kiedyś wyglądało to inaczej, jak nie wierzycie, to popatrzcie na tę fotkę sprzed czterech lat.
Co prawda minę mam tu nietęgą, bo mała byłam i troszkę się bałam.
Za to teraz jestem duża i już się nie boję. Ale co z tego, skoro Mikołaja i Piotrusiów więcej jest na ekranie telewizora niż na osiedlu?
Dobrze chociaż, że prezenty nie są jeszcze wirtualne, tylko całkiem zwyczajne, czyli takie, którymi można się bawić.
Ale o prezentach za chwilę. Bo jeszcze muszę się wyżalić.
W piątek, 3 grudnia, Mikołaj i Piotrusie mieli odwiedzić naszą szkołę. Tak mówiła pani dyrektor, a przecież pani dyrektor wie wszystko.
Miał być poczęstunek, każda klasa piekła pepernoten, dzieci szykowały występy.
Ja też miałam śpiewać i tańczyć. Mama wypożyczyła mi kostium Piotrusia od jednej pani na Facebooku, bo w sklepach stroje rozeszły się jak świeże bułeczki i były nie do zdobycia.
W oczekiwaniu na szkolną imprezę skreślałam dni w kalendarzu.
Tymczasem w środę, 1 grudnia, przyszedł mail ze szkoły.
Okropny mail z informacją, że nasza pani nauczycielka zrobiła test Covid, otrzymała wynik pozytywny i musi iść na kwarantannę.
To nawet nie była nasza prawdziwa pani, tylko zastępcza. Bo nasza prawdziwa pani, juf Ellen, już od kilku dni siedziała na kwarantannie z synkiem i na razie nie mogła wrócić do pracy. Pani dyrektor napisała, że szkoła robi co w jej mocy, ale nic nie poradzi na to, że brakuje nauczycieli na kolejne zastępstwa i w związku z tym nasza klasa musi zostać w domu w czwartek i piątek.
Czy to żart? Jeśli tak, to kiepski!
Przecież ja tak czekałam na ten piątek, piątunio, piąteczek!
Na występy, na poczęstunek, a przede wszystkim na Mikołaja i Piotrusie!
Niestety, to nie był żart.
Płakałam cały wieczór. Mama próbowała mnie pocieszyć mówiąc, że może w poniedziałek sytuacja wróci do normy i wtedy pójdę do szkoły w stroju Piotrusia, będę tańczyć i śpiewać.
Ale marna to pociecha! Mama niczego nie rozumie. W poniedziałek będzie za późno! Mikołaj i Piotrusie już będą wracać do Hiszpanii!
Żeby osłodzić mi gorycz rozczarowania, mama zabrała mnie do kina na film „Zaginiony Piotruś”. Zobaczyłam w nim szkołę dla Piotrusiów, w pełnej słońca i palm Hiszpanii. Piotrki szykowały się do podróży. Najmłodszy, Fernando, pierwszy raz miał płynąć do Holandii i stresował się, jak sobie poradzi w obcym kraju. Co prawda uczył się języka niderlandzkiego, ale jeszcze nie mówił dobrze. Sinterklaas, czyli Mikołaj pocieszał go i w dowód zaufania dał mu klucz do skarbca z prezentami.
Fernando był tak podekscytowany, że nie spał prawie całą noc.
I potem oczywiście zaspał!
Statek odpłynął bez niego. I bez klucza.
Co tu robić? Fernando strasznie się wstydził. Gorączkowo szukał rozwiązania. Oglądał mapy, aż wreszcie doznał olśnienia: wyruszy do Holandii drogą lądową, na swym koniu.
W tym samym czasie Mikołaj odkrył nieobecność chłopca na statku i zlecił jego poszukiwania dwóm Piotrusiom, którzy wrócili motorówką do Hiszpanii i tam, od pani woźnej, dowiedzieli się, że Fernando wyruszył konno do Holandii.
I wtedy zaczyna się akcja! Piotrusie gonią go na tandemie, a drogę rozpoznają po… końskich śladach, hm hm, wiecie co mam na myśli i bynajmniej nie chodzi o kopyta.
Wróciłam z kina zadowolona i rozśpiewana.
Jednak gdy zaczęłam opowiadać fabułę filmu mojemu rodzeństwu, to oczywiście brat i siostra wszystko krytykowali. I powiedzieli, że to niemożliwe, by mały chłopiec sam pojechał na koniu tak daleko, bo to niebezpieczne.
A przecież to był Piotruś, to znaczy Ferdynand, ale Piotruś! Piotrusie potrafią wszystko!
Cały rok ćwiczą w szkole chodzenie po dachach, wrzucanie prezentów do komina; też jazdę konną. Groszku, Iskierko, nie ma się czemu tak dziwować!
Natomiast przyznam, że w sobotę, sama się trochę dziwowałam w naszej polonijnej szkole, gdy na lekcjach zjawił się… Mikołaj i częstował dzieci czekoladkami. Jak gdyby nigdy nic!
W dodatku mówił po polsku i nie towarzyszyły mu Piotrusie.
A przecież w „Sinterklaasjournaal” ogłaszali, że w sobotę Mikołaj nie będzie opuszczał domu, bo musi nabrać sił przed pracowitą niedzielą, gdy wieczorem z Piotrusiami będzie odwiedzać domy w całej Holandii. No i w ogóle przed powrotem do Hiszpanii musi zapiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik.
Dlatego wszyscy w mojej klasie byli w szoku widząc Mikołaja.
A gdy już się z niego otrząsnęliśmy, to znaczy z szoku a nie Mikołaja – to odbyliśmy naradę i zgodnie stwierdziliśmy, że to nie mógł być prawdziwy Sinterklaas!
Po prostu jakiś polski pan próbował się przebrać za Mikołaja, żeby nam zrobić przyjemność. I nawet brodę miał sztuczną, bo odstawała mu od skóry.
Czy on naprawdę myślał, że tak łatwo damy się nabrać?!
Przecież my czekaliśmy na prawdziwego Mikołaja, nie podrabianego!
A w Holandii prawdziwy Mikołaj przychodzi zawsze 5 grudnia, w pakjesavond (tł. wieczór prezentów).
A wraz z nim Piotrusie, które uwijają się jak w ukropie, by dotrzeć do wszystkich domów z upominkami. I MUSZĄ zdążyć, bo następnego dnia mają rejs powrotny do Hiszpanii.
Piotrusie są sprytne. Nie lubią, by ich podglądać podczas pracy.
Nam też nie dane było zobaczyć ich osobiście, choć próbowaliśmy.
Pech chciał, że weszli do naszego mieszkania od strony ogrodu, a my wypatrywaliśmy ich od frontu. Trochę szkoda!
Ale i tak najważniejsze, że dostaliśmy prezenty. Brat w końcu doczekał się telefonu (pamiętacie? Jego wcześniejszy mu ukradziono).
A ja dostałam pieska, który chodzi, szczeka i śmiesznie kręci ogonkiem.
Jest naprawdę słodki. Oczy mu się świecą na niebiesko i mi się to akurat podoba, choć moje rodzeństwo uważa, że piesek straszy. Owszem straszy, ale tylko Guzika!
Guzik uciekał przed nim pod stół.
Ale z drugiej strony koty zazwyczaj boją się psów, więc nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Z czasem Guzik się przyzwyczai. Będzie musiał, bo piesek jest odtąd kolejnym członkiem naszej rodziny.
Ale ze mnie szczęściara! Mam siostrę, brata, kota i jeszcze psa.
Piękny klimat. Ale jak patrzę na zdjęcia – to trochę straszne, jak szybko dzieci się zmieniają. Dopiero Okruszek zaczynał przygodę ze szkolnictwem – a teraz już i włosy długie, i twarzyczka poważniejsza, i jakieś to wszystko trochę straszne, a trochę słodkie.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
No taka kolej rzeczy, Aksiniu, niestety stety. 😉
Czas pędzi, a dzieci są najlepszym jego miernikiem.
Na szczęście dorastanie dzieci – niesie z sobą też plusy. 🙂 🙂 🙂
Zobaczysz, kochana, to jakoś tak jest, że my, rodzice, „dorastamy” razem z dziećmi.
PolubieniePolubienie
Przepiękny, wzruszający tekst.
Masz wspaniałe dzieci Igomamo:-))
Pozdrawiam całą rodzinkę Okruszka.!
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Stokrotko, pięknie, pięknie dziękujemy za tak przemiłe słowa. 🙂 🙂 🙂
Pozdrawiamy również. 🙂
PolubieniePolubienie
Dobrze Cię znowu czytać i widzieć, Okruszku! Nawet jakiś czas temu pytałem Twoją Mamusię, czy będziesz jeszcze coś pisać, bo brakowało mi tego…
Mikołaj jest istotą szczególną i nieprzewidywalną – co pokazał w tym wpisie też! Raz mówi, że nie przyjdzie, bo jakieś wirusy fruwające, a tu nagle się pojawia… Znaczy nie on sam, tylko jeden z wielu jego pomocników na całym świecie (jesteś mądrą dziewczynką i magia magią, ale jak myślałaś, że on ogarnia cały świat w jedną noc? 😉 Musi mieć pomocników…).
A Piotrusie to faktycznie bywają twardzielami. Najczęściej kiedy muszą…
A do mnie też Mikołaj przyszedł! 🙂 Bardzo słodki – pączuś i babeczka 😉 Mniam!
Ściskam mocno Ciebie, Twoje Rodzeństwo, Mamusię i Tatusia 🙂 Pisz częściej!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Celcie kochany jesteś.
Twoje zapytanie o „Pamiętnik Okruszka” w którymś z komentarzy było bodźcem do powstania tej właśnie notki. Dziękuję za zmotywowanie 🙂
I oczywiście dziękuję też za przeczytanie i tak piękną odpowiedź.
Masz rację zarówno w sprawie Mikołaja, jak i Piotrusiów.
Mikołaj musi mieć pomocników – rozprowadzanie paczek wymaga pracy zespołowej.
A Piotrusie, Piotrki, Piotry to opoka, skała, twardziele z pięknymi duszami. Ty wiesz. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Och, Okruszku, pewnie ze jesteś szczęściara, z takim rodzeństwem i rodzicami?
Piesek superowy, jak prawdziwy!
miłego oczekiwania na święta:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, wielkie, wielkie dzięki. 🙂
Za całokształt.
Kochana jesteś. 🙂
PolubieniePolubienie
Świetnie mieć taką kochaną rodzinę, Okruszku, gdzie jest ciepło, bezpiecznie, nawet Mikołaje i Piotrusie to doceniają i przynoszą prezenty. Piesek jest super!
Serdeczności dla Wszystkich
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Utro, dziękuję najmocniej. 🙂
Wzruszona jestem tak miłymi słowami.
Każde dziecko powinno mieć spokojne, beztroskie, wesołe dzieciństwo.
Bardzo boleję nad tym, że tyle dzieci jest pozbawione ciepła i bezpieczeństwa.
Serdeczności, kochana. 🙂
PolubieniePolubienie
Okruszku, cudownie, ze Mikolaj zdazyl dojechac i zostawic prezenty!
A Guzik sie moze jeszcze z pieskiem zakumpluje. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agaciu, chyba się nie zakumplują. 😉
Powiem Ci w sekrecie, że ja już mam tego pieska dosyć.
On jest taki hałaśliwy! Gdy się porusza, wydaje takie dźwięki, że może głowa pękać.
Tylko Okruszkowi to nie przeszkadza, a wprost przeciwnie. 😉
PolubieniePolubienie
Hihihi, dobrze Cie rozumiem Igomamo! Bi ma stworzenie z Hatchimals – moze kojarzysz? To byl jej wymarzony prezent na 8 urodziny. Boszzz, jak mnie to ustrojstwo wkurza! Spiewa, tanczy, gada, powtarza, a wszystko takim piskliwo – skrzeczacym glosem! W ktoryms momencie lezalo dluuugo na polce i juz mialam dyskretnie sie go pozbyc… a ostatnio Bi znow go wyciagnela i zaczela zabawe z tym skrzeczacym potworkiem! :O
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O, to dziękuję za ostrzeżenie, Agatko. 😉
Zapamiętam, by unikać. 😉
Choć z drugiej strony, jak dziecko się cieszy i bawi, to w sumie najważniejsze dla rodzica.
Nawet skrzeczące dźwięki da się przeboleć. 😉
PolubieniePolubienie
Pozdrawiam Was serdecznie i niech Was dobre humory nie opuszczają w święta i potem przez cały następny rok.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy serdecznie. Oby tak było. 🙂
PolubieniePolubienie