Marken jak ze starej, holenderskiej pocztówki

248344197_245599404254719_199941386852469374_n

Jakiś czas temu obiecałam Wam pokazać piękną holenderską „miejscówkę”, którą odwiedziliśmy podczas jesiennych ferii. Mój zapał ostygł, gdy okazało się, że straciłam zdjęcia w telefonie. Wrażenia z wycieczki wnet zbladły, a mnie zaabsorbowały bieżące sprawy, choćby święta czy lockdown. Jednak malownicza „miejscówka” sama się o siebie upomniała! Winking smile

Ale co ma do tego żyrafa?

A było tak: Okruszek poprosił, żebyśmy obejrzeli pewien film familijny na Netflixie:
– Bo Joya polecała i to jest o chłopcu, co się przyjaźni z żyrafą.
Widocznie nie wyglądałam na przekonaną, toteż Okruszek dodał (wie co trzeba dodać!):
To jest holenderski film. Będziesz mogła uczyć się języka.
Argument trafił. Włączyłam telewizor. Polska adaptacja filmu nosi tytuł „Moja żyrafa”, w oryginale jest to „Dikkertje Dap”.

88nzb6q4lyjmduo5_art

I tak oto zobaczyłam na ekranie chłopczyka z przyjemną buzią, jego rodziców, dziadka, tytułową żyrafę, a w tle… drewniane, pomalowane na zielono domy na palach. Takie domy łatwo zapadają w pamięć. Takie domy to ja już gdzieś widziałam! No przecież to Marken!
Marken, które zwiedziliśmy, gdy październik czarował rdzawymi liśćmi.
Marken, o którym chciałam napisać.
Marken, o którym w końcu nie napisałam.
„Moja żyrafa” została nakręcona właśnie tam.

xxl

Widocznie musiałam trafić na ten film, by wydobyć wspomnienia i obrazy zza zasłony jesiennych liści, by usiąść do komputera i napisać ten tekst. Winking smile

Marken x2?

Nazwa Marken ma dwa znaczenia.
Odnosi się zarówno do malowniczej rybackiej wioski jak i do całego półwyspu, na którym ów „żywy” skansen się mieści.
Tak, skansen, bo wśród tych domków z trójkątnymi dachami, przycupniętych między kanałami, odnosi się wrażenie, że czas zwolnił.

marken-eiland

Przyczyniło się do tego wyjątkowe usytuowanie: Marken wcześniej była wyspą , toteż przez długi czas mieszkańcy żyli w izolacji. Dopiero w 1957 r. uzyskało połączenie z lądem, gdy zbudowano wąską groblę (1,6 km) z ulicą dla samochodów, autobusów, rowerów oraz chodnikiem dla pieszych.

Ale jak tam dotrzeć?

Obecnie do Marken można dostać się na dwa sposoby: drogą lądową – samochodem lub autobusem 315 z Amsterdamu (25 min jazdy) albo drogą wodną – promem kursującym z pobliskiego Volendamu, praktycznie przez cały dzień.
My wypróbowaliśmy tę drugą opcję.

Płyniemy!

Jako że podczas jesiennych ferii zaniosło nas do Volendamu, postanowiliśmy w ramach wycieczki, wybrać się stamtąd statkiem do Marken.
Przystań promowa znajduje się na głównym deptaku Volendamu, nie sposób jej przeoczyć: „Volendam Marken Express”.
Cena biletu na prom „tam i z powrotem” dla dorosłego wynosi 12,50 euro.
Dzieci 4 – 11 lat płacą połowę ceny, do 3 r. ż – podróżują bezpłatnie.

247190406_4570295849658313_1644303115575063414_n

Warto zwrócić uwagę na tzw. „combi ticket”, czyli rejs połączony z opłatą za atrakcję.
My wybraliśmy opcję: rejs promem + pokaz przygotowywania stroopwafli + zdjęcie w ludowych strojach. Koszt 25 euro (zamiast 40).
Ale są też inne kombinacje – uwzględniające wizytę w fabryce sera czy pokaz robienia „klompów” za pomocą maszyny parowej.
Czas rejsu wynosi dokładnie pół godziny, płynie się bardzo przyjemnie, bo ze statku rozciąga się niezapomniany widok: najpierw na malejące w oczach wybrzeże Volendam i rosnące Marken, a w drodze powrotnej – odwrotnie.
Wymarzona sceneria dla wielbicieli fotografowania.

55660_fullimage_haven_marken

A gdy wieje, można się schować pod daszek, napić kawy lub szampana, jak kto woli (koło nas grupka Niemców raczyła się właśnie tym trunkiem), bo na promie działa kawiarnia.

Takie położenie to atut czy przekleństwo?

Marken zwiedza się miło, łatwo i przyjemnie.
W zasadzie wioska dzieli się na dwie części: portową (Havenbuurt) i kościelną (Kerkbuurt). Choć ulice nie mają nazw, nie sposób zabłądzić.
Od razu po wyjściu z promu naszym oczom ukaże się idylliczny widok: rząd małych drewnianych domów, tawern i sklepów z pamiątkami.
Wyspa Marken (zanim stała się półwyspem) była narażona na zalania i powodzie, dlatego mieszkańcy zaczęli budować domy najpierw na kopcach, a potem na palach, co stanowi zjawisko unikatowe  światowej skali.
W części portowej znajduje się pomnik przypominający o wielkiej powodzi ze stycznia 1916 r, która odebrała życie szesnaściorgu mieszkańcom i przyniosła ogromne straty materialne.

monument-watersnood-1916

To właśnie po tej powodzi zaczęto budowę tamy Afsluitdijk, która uczyniła z Zatoki Zuiderzee sztuczny słodkowodny zbiornik IJsselmeer i zapobiegła kolejnym zalaniom.
Jednak autentyczne domy na palach zostały zachowane.

„Kijkhuisje” jak z obrazu van Gogha

Od razu po wyjściu z promu zajrzeliśmy do „Kijkhuisje” (Havenbuurt 22).
Jego niebiesko- żółta kolorystyka przywodzi na myśl obraz „Pokój van Gogha w Arles”. To domek pokazowy, w którym można zobaczyć, jak sto lat temu żyli mieszkańcy.

Sijtje-Boes-750x500

Maleństwo, w zasadzie ogranicza się do jednej izby, w której gnieździła się cała rodzina, a rodziny wtedy były liczne, nawet z dziesięciorgiem dzieci. Ludzie spali więc we wnękach ściennych, podobnie jak na statku. W mieszkaniu panowały chłód i wilgoć, oczywiście brakowało toalety – nie były to luksusy.
Z “Kijkhuisje” sąsiadują sklepy z pamiątkami i tawerny rybackie.

Kościół ze statkami

Ale my udaliśmy się w głąb wsi, w kierunku Grote Kerk, Wielkiego Kościoła.

GrooteKerkMarken

Wnętrze okazało się dość pustawe jak to zwykle się zdarza w przypadku świątyń protestanckich.  Najbardziej zapamiętaliśmy liczne modele statków zawieszone w bocznych nawach.

Nie pomińcie muzeum!

Zaraz na tej samej ulicy znajduje się niewielkie Marken Museum.

Kerkbuurt_44_Museum_28224

Cena biletów nie robi spustoszenia w portfelu (3 euro – dorosły; 1,5 euro – dziecko). Uwaga, placówka nie ma terminala (mówiłam, że tu czas się zatrzymał?), można płacić tylko gotówką, a bankomat jest jeden w całej wsi, przy „dużym parkingu” (tu każdy wie, że jest to parking dla autobusów i aut przybywających na półwysep groblą.
W muzeum panuje familiarna atmosfera.

1280px-Museum_Marken_09

Kustoszki w tradycyjnych strojach uśmiechają się przyjaźnie. Odnieśliśmy wrażenie, że cieszą się z naszego przybycia i żywo okazywanego zainteresowania historią i tradycjami ich wioski. Eksponatów nie ma wiele, przeważają tradycyjne stroje i tkaniny.

Chwała bohaterom wojennym

Kawałek dalej, bodajże przecznicę za muzeum, znajduje się monument poświęcony brytyjskim lotnikom alianckim i mieszkańcom, którzy zginęli na tych terenach (głównie nad Zatoką Zuiderzee) w czasie II wojny światowej.

472084_20201109_onthulling_vernieuwd_herdenkingsmonument_marken_8871---Pieter_Pereboom

Dla nas to był ostatni punkt wycieczki, po którym zawróciliśmy w stronę portu, by zdążyć na prom do Volendamu.

Do widzenia Biała Damo Marken!

Gdybyśmy mieli więcej czasu (albo rowery, które zresztą można zabrać na prom), to jeszcze odwiedzilibyśmy latarnię morską z 1839 r. „Paard (tł. koń) van Marken”. Znajduje się ona na końcu półwyspu, jakieś 3 km od wsi, i nadal działa.

LatarniaMarken

Niestety dzieci nie miały ani ochoty, ani sił na tak długą przechadzkę, więc matka musiała zadowolić się widokiem tejże latarni w Internecie, a jak zobaczyła, to z kolei nie mogła odżałować (matka, nie latarnia), że jednak nie „przycisnęła” dziatwy do marszu, bo okazała się piękna i romantyczna (oczywiście latarnia, nie matka; matka to może drzewiej, bardzo drzewiej). Winking smile
A tak w ogóle to żaden koń, tylko biała dama w czerwonym kapelusiku, co uciekła na koniec świata. Ujrzeliśmy ją z oddali w czasie powrotnego rejsu promem do Volendamu. Pomachała nam tym swoim kapelutkiem na pożegnanie. Winking smile

1634738594530

Ten wpis został opublikowany w kategorii Holandia i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Marken jak ze starej, holenderskiej pocztówki

  1. jotka pisze:

    Jak na takie miniaturowe miejsce jest tam wiele atrakcji!
    Na pewno warto zwiedzić, kto wie, może dana mi będzie podróż do Holandii?
    Przypadek rządzi naszymi działaniami, tak jak w przypadku tego filmu:-)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Jotko, no właśnie z jednej strony przypadek rządzi działaniami, z drugiej mówi się, że nic nie dzieje się przypadkowo. 🙂
      A odnośnie podróży do Holandii – na szczęście to niemal „rzut beretem” od Polski, więc myślę, że uda Ci się ją zobaczyć osobiście.
      I wtedy koniecznie daj znać, to może razem odwiedzimy jakieś ładne miejsce?

      Polubienie

  2. Pięknie, dobrze, że żyrafa przypomniała Ci o zaległym wpisie

    Polubione przez 1 osoba

  3. Ultra pisze:

    Dzięki temu poznałam ciekawe miejsce na tym świecie oraz jego trudną historię. Wspaniałe miasteczko z domkami na palach i laurowiśniami, które budzą zachwyt zielonością zimą (a u mnie przemarzły). Dzieci poznały nowe miejsca, super.
    Cieplutko pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję, Ultro. Dzieci poznały nowe miejsce, a ja roślinę. 😉
      Niestety nie mam pamięci do nazw roślin. Ale tę zapamiętam – laurowiśnia. 🙂
      Ładnie. To ten „żywopłot”, prawda?
      W Holandii zima jest łagodniejsza niż w Polsce, więc tu laurowiśnie rzadko marzną (teraz wszędzie będę je zauważać 😉 ). Serdeczności.

      Polubienie

  4. Iwona Zmyslona pisze:

    Jestem pełna podziwu dla Ciebie, jako Matki, że potrafisz zachęcić swoje duże już dzieci do zwiedzania. Mam też słowa uznania dla dwóch pięknych dziewczynek i bardzo przystojnego młodzieńca, że potrafią oderwać się od laptopow i telefonów i poznają swoją ojczyznę(bo teraz ona nią jest, choć o tej polskiej nie zapomną, odwiedzając rodzinę). Dużo zdrowia dla Was i dziekuję za pokazanie czarownego miejsca. Buziaki.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Iwonko, bardzo dziękuję za wszystkie komplementy. 🙂
      Wiesz, z tym zachęcaniem do zwiedzania to różnie bywa.
      Szczerze mówiąc najłatwiej wybrać się z najmłodszą pociechą, bo starsze dzieci już mają swoje sprawy: a to nauka, lekcje do odrobienia czy po prostu wolą spotkać się z rówieśnikami.
      Choć jest nam w takich sytuacjach przykro, ale nie zmuszamy ich do wyjazdu i zdarzało się, że starsi zostali w domu, a tylko Okruszek z nami jechał.

      Teraz twardy lockdown w Holandii też zrobił swoje, wszystko było pozamykane, więc nigdzie nie jeździliśmy. Myślę, że i dzieciom brakowało bodźców i gdy w końcu nadarzy się okazja pojechać do muzeum czy poszwendać się po jakimś miasteczku – to juź wybierzemy się w komplecie.

      Cieszę się, że w październiku udało nam się wybrać do Volendam i Marken (mamy godzinę drogi), bo to był nasz ostatni wyjazd przed lockdownem.
      Uściski, Iwonko. 🙂

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s