Gdyby ktoś przypadkiem pytał, co u nas, śpieszę z odpowiedzią: zimno, głośno i bez ciepłej wody. Wysiadło nam ogrzewanie. Usterka okazała się poważna, piec stary, specjaliści radzą wymienić. Póki co grzejemy się farelką. A głośno jest, bo sąsiad za ścianą zaczął remont. Oczywiście wszystko przypadło na tydzień, w którym Igotata przebywa za wielką wodą, jakżeby inaczej. ![]()
Szczelnie owijam się kocem i tym chętniej uciekam myślami do Maroka.
Może wspomnienia choć trochę mnie rozgrzeją? Zwłaszcza że dziś przywołuję te najpiękniejsze, a słowa – klucze to: pustynia, wielbłądy, zachód słońca. Jakaż to była cudna wycieczka!
Wiem, że pustynia kojarzy się przede wszystkim z rozległą, zasypaną piaskiem Saharą albo Pustynią Libijską, po której podróżowali Staś i Nel, więc od razu sprostuję, żeby nie było niedomówień: my udaliśmy się na skalistą pustynię Agafay, nie tak spektakularną jak powyższe, ale za to w pobliżu Marrakeszu (ok. 40 km), „osiągalną” w godzinę jazdy samochodem.
Po jaskrawej, gwarnej medynie, obstawionej straganami z piętrami towarów – pustynia była jak okład na rozgorączkowaną duszę, jak masaż dla przebodźcowanych zmysłów.
Napięte struny nerwów mogły się wreszcie poluzować i pokołysać w majestacie natury.
W oczekiwaniu na „nasze” wielbłądy najpierw przespacerowaliśmy po skalistym terenie Agafay, a potem rozsiedliśmy się na płaskich poduchach.
Sączyliśmy marokańską herbatę (klasyk!) i kontemplowaliśmy surowe piękno pustyni. Rozkoszowaliśmy się ciszą i czystym powietrzem, przyjemnie nagrzanym, suchym, innym niż w Europie. W dali majaczyły szczyty wysokich gór Atlas. Chwilo, trwaj!
Byśmy mogli lepiej wczuć się w rolę Beduinów, wręczono nam przewiewne tuniki i turbany na włosy.
Nasza karawana składała się z kilkunastu wielbłądów. Wszystkie miały poczciwy wygląd, długie, wywinięte zalotnie rzęsy; delikatne nozdrza, mięsiste wargi – to budziło czułość i sympatię. Odpoczywały „na siedząco” i w tej pozycji nie wydawały się takie olbrzymie. Przywitaliśmy się z nimi, po czym z pewną nieśmiałością usadowiliśmy na wełnianych siodłach z rączką.
Parę głasków w szyję, czółko, i tu zdziwienie, sierść okazała się nad wyraz miękka i przyjemna w dotyku. Okruszek nazwał swojego „rumaka” Bombastyk Śliniak, nie dopytujcie dlaczego.
Moment wstawania wielbłąda, połaskotał nas adrenalinowo, bo „rozkładał się” na dwa etapy: raz! – garbusek rozprostował tylne nogi, a my przez moment zawiśliśmy w skosie z całych sił trzymając się uchwytów i dwa! – rozprostował nogi przednie – uff, dobra nasza, już jesteśmy w poziomie, tak trzymać. Ale wysoko! Wielbłąd jest wyższy od konia.
I porusza się w specyficzny sposób, inochodem, stawiając równocześnie nogi to jednej, to drugiej strony ciała. Trzeba się przyzwyczaić do wysokości i wpasować się w rytm wielbłądzich kroków, a wtedy zaczyna być przyjemnie, jakbyśmy płynęli tratwą po skalistym dnie morza, z którego wyparowała woda.
Ta przejażdżka ma w sobie coś magnetyzującego: czas zwalnia, przestrzeń rozciąga się jak z elastyny. Jesteśmy starożytnymi koczownikami pustyni. Narasta w nas szczęście, dziewczyny się śmieją, żartują ze swoich wielbłądów, zwracają się do nich pieszczotliwie.
Znów nie robię zdjęć. Chciałabym, teoretycznie mogłabym, fotografowanie pustyni nie jest zabronione, jednak nie czuję się na tyle pewnie na wielbłądzim grzbiecie, by móc operować telefonem. Na szczęście synek nie miał w sobie tego lęku, a że zamykał karawanę – trochę nas obfocił. Bujając się rytmicznie z boku na bok, przemierzaliśmy skaliste wydmy.
Pustynia złociła się w ciepłym świetle, które opadało niżej i niżej. Ot, słońce wsiadło do niewidzialnej windy i zsuwało się delikatnie aż w końcu całkowicie schowało się za skałami.
Spodziewałam się fajerwerków, tego że niebo zabarwi się na czerwono, jak to zwykle przy zachodzie słońca bywa, ale nic z tych rzeczy. Obyło się bez czerwieni; łagodnie, choć zdecydowanie: jest złota kula, nie ma złotej kuli.
Zostaliśmy wrzuceni w bezkres i wtedy przyszło mi do głowy słowo: „wolność”.
Nie musieliśmy nic robić, jedynie pozwolić się nieść wielbłądom, zaufać ich doświadczeniu i sile. Nic nie robić, jedynie odpocząć od informacji, które na co dzień w nadmiarze nas atakują, a na pustynię nie mają wstępu. Jakież to uwalniające!
Gdy zsiedliśmy z wielbłądów, lekko drżały nam mięśnie nóg, nieprzyzwyczajone do pozostawania w tak szerokim rozkroku. Rozprostowaliśmy kolana, zdjęliśmy beduińskie szaty i przeszliśmy do obozowiska z namiotami, gdzie czekała na nas kolacja.
Pustynia powoli zapadała w drzemkę. Na baldachimie nieba migotały gwiazdy, jakieś większe, bardziej błyszczące niż zwykle.
W namiotach, na niziutkich stołeczkach podano nam kolejny marokański klasyk: tażin z kurczaka i kuskus z duszonymi warzywami, a do tego afrykański chlebek, oliwki i sałata.
Smakowało wybornie! Znów poczułam szczęście, szczęście skondensowane: miałam przy sobie rodzinę, dopiero co doświadczyliśmy jazdy na wielbłądach, a teraz spożywaliśmy aromatyczny, ciepły posiłek, na pustyni, z dala od zgiełku miasta i wifi.
Podziwialiśmy gwiazdy, mogliśmy ogrzać dłonie nad płomieniem ogniska.
Berberyjski zespół umilał nam kolację śpiewem i grą na bębnach.
Wdzięczność przepełniała mnie po kokardę, szeptałam w przestrzeń: „dziękuję, dziękuję za ten wieczór!”
Wiele osób sporządza Bucket List, czyli rejestr rzeczy, które chciałyby zrobić w życiu chociaż jeden raz, zobaczyć, zwiedzić. Pomyślałam wówczas – i pamiętam tę myśl – że przejażdżka na wielbłądzie po pustyni doskonale wpisywałaby się w takową listę. Warto tego doświadczyć.
A że marzenia są rozciągliwe, to „rozmarzam się” i teraz bym chciała zrobić jeszcze kroczek w przód: spędzić noc w namiocie na pustyni i tym razem na pustyni piaszczystej, jak Sahara.
Marzenia – dobra rzecz, prawda?
No właśnie, drodzy Czytelnicy, jak jest u Was z marzeniami?
Spisaliście może swoją Bucket List?
A jeśli tak, to czy znajduje się na niej wielbłąd i pustynia?
Bo zachód słońca to pewnie nie jeden.
Pierwszy raz czytam taka relacje i ten filmik!
Siedziałam na wysokim koniu, a jeśli wielbłąd jeszcze wyższy, to szacun, naprawdę!
Wyprawa pełna zaskoczeń, uwielbiam takie:-)
Póki co, marzenia zamieniam na bliższe plany i żyję tu i teraz, bo dalsze plany lubią się psuć, a na marzenia kasy lub sił już brak.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, fakt takie większe marzenia kosztują, ale są też mniejsze typu spacer, dobra kawa w kawiarni – tylko takich chyba nie umieszcza się na Bucket List.
W sumie to nie wiem, bo ja takiej listy nie mam, choć przyjaciółka ma i mi polecała. Ponoć warto mieć pewne rzeczy spisane, by nie uleciały.
A mi wiele rzeczy umyka, zapominam, rozpraszam się.
Pozdrawiam Jotko i samych przyjemnych wypraw Ci życzę.
PolubieniePolubienie
Dziękuję za piękną relację z wycieczki, której istotny fragment mnie ominął.Byłem na pięknej wycieczce po australijskiej pustyni, w tym przejażdżka na wielbłądzie (w Australii jest prawie 5 razy więcej wielbłądów niż w Maroku :).I właśnie ta przejażdżka na wielbłądzie się nie udała… wszystko się tak trzęsło, że po kilku minutach miałem dosyć… może przewodnik to tak ustawił żeby mieć mniej roboty.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, co za pech, nie powinno się tak wszystko trząść na wielbłądzie!
Siedzisko musi być stabilne, faktycznie coś tam nie do końca zagrało.
Szkoda, bo to fajna przygoda i zupełnie nowe doświadczenie.
No ale żeby było fajne, musi być bezpiecznie i zapewniać choć minimum wygody.
PolubieniePolubienie
Twój artykuł to prawdziwa podróż w głąb marokańskiej pustyni – czytając, niemal czułem ciepło piasku pod stopami i bujanie na wielbłądzim grzbiecie. Pięknie oddałaś magię tej chwili: spokój, oderwanie od codzienności, poczucie wolności. To świetny kontrast do chłodu i hałasu remontu, który akurat Ci towarzyszy. Mam nadzieję, że awaria ogrzewania szybko się rozwiąże, a do tego czasu niech te wspomnienia będą Twoim ciepłym kocem 😊Zapraszam również do mnie, dawno Cię u mnie nie było.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki, Andrzeju, Ty jak zawsze w punkt.
Masz rację, wspomnienia rozgrzały mnie jak ciepły kocyk, taki z wielbłądziej wełny, o! Niemniej w chatce mamy nadal zimno, bez ogrzewania, dobrze, że na dworze słońce, to nas ratuje.
W południe na dworze cieplej niż w domu. 🙂
Pozdrawiam i na pewno do Ciebie zajrzę. 🙂
PolubieniePolubienie
Ciepłe wspomnienia potrafią ogrzać lepiej niż niejeden kaloryfer. A jeśli jeszcze do tego dochodzi słońce, to już prawie jak naturalne ogrzewanie. Niech ten dom szybko wypełni się ciepłem – nie tylko tym fizycznym, ale i tym, które dają dobre chwile i ludzie. 😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Moja córka nocowała na pustyni, by zobaczyć wschód słońca. Nawet kupiła kurtkę i ciepłą chustę, bo wiatr urywał głowę. Cóż wschód to tylko wschód, ale ta magia oczekiwania na pierwszy promyk, potem drugi w skupieniu i ciszy, był bezcenny. Duchowe przeżycie, a nie tylko widokowe.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oczywiście, Ultro!
Niesamowite przeżycie dla Córki! To musiało być coś pięknego.
Magiczna chwila zatrzymania w tak wyjątkowym miejscu.
Wyobrażam sobie to trwanie w ciszy i ten pierwszy nieśmiały promyk światła, a potem eksplozję jasności. Ach, świat jest piękny!
PolubieniePolubienie