Gdy dzieci przebywały na koloniach, matka zaszalała. Najpierw delektowała się ciszą, która spadła na dom jak spadochron, a gdy się nią nacieszyła – pojechała na Pol`and`Rock Festival, inaczej Woodstock lub Najpiękniejszy Festiwal Świata.
No dobra, przyznaję się, Igomama zaliczyła tylko jeden dzień festiwalu.
Za mało, by mianować się pełnoprawnym uczestnikiem, wystarczająco, by poczuć atmosferę przyjaźni i rock`n`rolla, a nawet się w niej zanurzyć – też dosłownie: czego dowodem są buty, ubłocone, przemoczone do najgłębszej warstwy.
Z tymi butami to nic dziwnego! Najwyraźniej pogodzie udzieliło się festiwalowe szaleństwo i cała ta różnorodność, bo tu też było na bogato: słońce, mało słońca, deszcz, wiatr, ulewa, wietrzysko, urwanie chmury, mokro, zimno, ciepło. I błotniście, oj bardzo błotniście!
Igomama była na Festiwalu Owsiaka po raz pierwszy i wiele rzeczy ją zdziwiło.
Nie spodziewała się, że jest to tak olbrzymia impreza, w której wszystko działa jak w zegarku. Porównałaby festiwal do kampusu, doskonale zorganizowanego i oznakowanego, w którym znajdziesz wszystko, co potrzebne do codziennej egzystencji. A nawet więcej.
Trąc oczy ze zdumienia nad ogromem wydarzenia, przedzierała się najpierw przez morze samochodów, później przez morze namiotów (jeszcze większe!), mijała Dużą i Małą Scenę, pole słoneczników, punkty gastronomiczne, warsztatowe, higieniczne, medyczne.
Z podziwem (i lekkim przerażeniem) obserwowała śmiałków skaczących na bungee.
Do Czaplinka zjechały się niebywałe tłumy (ok. 200 tyś. osób)! Dla muzyki, przyjaciół, znajomych.
Festiwalowicze mogli w końcu zrzucić szpilki i gorsety, zdjąć garnitury, poluzować krawaty.
Igomama „wycinała” i kolekcjonowała różnorakie puzzle woodstockowej rzeczywistości.
I jak to zwykle bywa w przypadku imprez tak monstrualnych rozmiarów, możesz sobie złożyć obraz całości z tego, co CHCESZ zobaczyć.
Wartościowe spotkania, piękne koncerty, akcje charytatywne, wszechobecni wolontariusze, fajne darmowe zajęcia: joga, stanowiska z planszówkami, gdzie można po prostu pograć w gry.
Oczywiście możesz też wybrać ciemniejszą stronę mocy i pokazać facetów sikających pod płotem, kolejki do prysznica, nagusów myjących się pod kranami, zataczających się osobników, którzy przesadzili z używkami.
Igomama postanowiła jednak skupić się na pozytywach, dobrze się bawić i wziąć to, na co miała ochotę. A miała ochotę na spotkanie z Martyną Wojciechowską. Wybrała się na nie razem z Bratem i Śnieżką. Martyna z kolei miała obawy (jak się później przyznała), że przyjdą dwie, trzy osoby, nie więcej. Dwie, trzy osoby?! Dobre sobie!
Zainteresowanie spotkaniem było niebywałe. Powiedzieć, że widzowie siedzieli ściśnięci jak sardynki w puszce, to za mało. Tym bardziej, że sardynki zazwyczaj pływają w sosie. Widzowie prędzej byli pinezkami w pudełku, dopasowującymi się ułożeniem do sąsiadów. Ale było warto. Po stokroć.
Martyna opowiedziała historię swojego życia inaczej, przez pryzmat porażek, w stylu „co mi w życiu nie wyszło i dlaczego wyszło mi to na dobre”. Niektóre okazały się humorystyczne jak nieudana ucieczka z domu, gdy na stacji benzynowej przy wylotówce na Połczyn została przechwycona przez rodziców – miała wtedy… z trzy, cztery lata.
Poza tym nie dostała się ani na medycynę, ani na dziennikarstwo. Nie wyszła jej kariera kierowcy rajdowego, tudzież modeling.
Jednak, koniec końców, znalazła się na okładkach czasopism.
W dodatku na swoich warunkach, nie ze względu na wygląd, ale za to kim jest i co zrobiła.
Potem przez jakiś czas płynęła na wysokiej fali. Uprawiała sporty ekstremalne. Podróżowała po świecie. Zdobyła popularność.
I… spadła z łoskotem w przepaść. Zalało ją morze łez, a może nawet był to cały ocean.
Wypadek. Zdarzył się wypadek.
Zginął operator i przyjaciel Martyny, Rafał Łukaszewicz, ojciec trojga dzieci.
Ona przeżyła. „Tylko” złamała kręgosłup. I serce.
Długo nie mogła pogodzić się ze śmiercią Rafała. Długo nie mogła się wydostać spod fali. Nawet nie chciała. Długo zeszło jej zbieranie sił. Na szczęście gdzieś tam je znalazła i wzmacniały ją jak stelaż, trzymały, by nie upadła.
Postanowiła, że skoro dane jej było przeżyć – to przeżyje dwa życia.
Będzie żyć też za Rafała. Zrobi dwa razy więcej dobrego.
NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE!
Siedziała na wózku inwalidzkim, lekarze kręcili głowami: „Pani Martyno, musi pani nauczyć się żyć inaczej i pogodzić się z ograniczeniami.”
Półtora roku później, po katorżniczych ćwiczeniach, zdobyła Mont Everest, najwyższy szczyt na świecie. Już piętnaście lat tworzy projekt „Kobieta na krańcu świata”, w którym pokazuje kobiety z innych kultur i kontynentów, odmienne punkty widzenia.
I tak Igomama dowiedziała się, że na południu Chin kobiety żyją w klanach, bez mężczyzn.
Z kolei w Nepalu mają kilku mężów. Jest to bardzo wygodne: jeden opiekuje się dziećmi, drugi dogląda zwierząt, trzeci pracuje w ogrodzie, czwarty idzie na zakupy do miasta…
Co o tym sądzicie, miłe panie?
Bo nie ma jednego przepisu na życie.
Martyna Wojciechowska jest mamą, ma córkę biologiczną Marysię (mimo że lekarze stwierdzili u niej bezpłodność) i adopcyjną Kabulę, która właśnie ukończyła pierwszy rok studiów prawniczych. Otwarcie mówi o zdrowiu psychicznym młodych. Stworzyła darmowy projekt profilaktyczny Mlodeglowy.pl, gdzie uczy jak reagować i jak NIE reagować.
„Wejście na szczyt jest tylko połową drogi. Trzeba mieć jeszcze siły, by z tej góry zejść” – podkreślała.
Słuchacze zapomnieli o niewygodzie. Śnieżce i Igomamie po ciele biegły ciarki, oczy wilgotniały, co nie było niczym szczególnym, bo prawie wszyscy ocierali łzy i to wcale nie ukradkiem.
I chyba wszyscy wyszli ze spotkania umocnieni. Kroki odmierzały rytm: NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE.
Tylko bądź życzliwy. Tylko bądź odważny. Bądź pokorny i cierpliwy.
Igomamie urosły skrzydła. Przestała zwracać uwagę nawet na buty uwalane błotem. Nie były jej potrzebne, skoro fruwała.
I tak wieczorem przyfrunęła na koncert Kwiatu Jabłoni! Absolutnie wyjątkowy, bo podczas wakacji zespół występuje na żywo tylko raz, właśnie tu, na Najpiękniejszym Festiwalu Świata.
W tym momencie Igomama zatęskniła za resztą rodzinki, bo piosenki Kwiatu Jabłoni tworzą jej holenderską codzienność, towarzyszą w podróżach samochodem, snują się po domu. Wyrośnięty Okruszek większość tekstów zna na pamięć. Pięknie je śpiewa.
Oj, przydałby się ten Okruszek tutaj. Oj, zaśpiewałby, zaśpiewał.
Zachwyciłby się Kasią w zwiewnej białej sukience. Wyglądała jak rusałka lub leśna nimfa. Jacek też miły, łagodny.
Buka, Mogło być nic, Wybierasz drogi proste, Płachta nieba.
Piosenki rozkołysały publiczność, Brata, Śnieżkę, Ich Przyjaciół.
Swoją drogą „rozpostarta płachta nieba” nad Czaplinkiem była podziurawiona jak stare sito, krople deszczu padały nieprzerwanie. Ale to nie szkodzi.
Widzowie skryli się w foliach przeciwdeszczowych i już. Bujali się dalej.
Przecież piosenki Kasi i Jacka mają magiczną moc, deszcz przestaje być nieprzyjemny. 🙂
Można płynąć, tańczyć, fruwać.
„Tylko raz powiedz tak. A zacznie się początek”.
Albo: „I to zapiera dech, że jest coś, a nie nic. Gdy budzisz się, to nadal jesteś ty. I to zapiera dech, że obok ciebie jest ktoś. I że mogło być nic. A jest wszystko… A jest wszystko… Jest wszystko…ooo”
I niech będzie wszystko, co najlepsze. Dla Was.
Pozdrawiam z wakacji,
Igomama
Ps. Pamiętajcie: NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE!
– Woodstockowicze: „Zaraz będzie ciemno!” 😉
Świetnie to opisałaś, aż żałuję, że tez tam nie byłam, niejeden dziennikarz wypada przy Tobie blado.
Zawsze i wszędzie można zauważyć niefajne sytuacje, ale po co się na nich skupiać, słusznie!
Dziękuję za ten ładunek pozytywnej energii, to potrzebne każdemu od czasu do czasu!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak, Jotko, bardzo potrzebne, zwłaszcza, gdy dopada marazm i zwątpienie. 😉 Dziękuję za miłe słowa, jak już zdarzyło mi się być w takim miejscu, to chciałam się podzielić wrażeniami. 🙂
PolubieniePolubienie
Jaka szkoda, że nie jesteś dziennikarką, gdyż nie tylko umiesz obserwować, ale piszesz empatycznie i z głębi duszy, więc delektuję się każdym zdaniem płynącym prosto z serca.
Serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Ci Ultro po stokroć!
I przepraszam, że reaguję tak późno.
Jednak Twój komentarz przeczytałam wcześniej w telefonie i od razu rozjaśnił mi dzień. 🙂 🙂
Dziękuję, trzymaj się w zdrowiu i dbaj o siebie.
PolubieniePolubienie
Och ! Jaki ciekawy, osobisty reportaż !!! Jakaż to była przygoda ! Spotkanie z Martyną – godne pozazdroszczenia ! Kobieta, która zgłębia tajniki życia innych kobiet w różnych krajach, religiach, subkulturach – musi mieć coś ważnego do przekazania. Na pewno było emocjonalnie i interesująco.
Kwiat Jabłoni – też lubię bardzo i śpiewam ich piosenki. Pozdrawiam serdecznie :))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ula, pięknie dziękuję (choć z opóźnieniem, wybacz).
Dokładnie tak było jak piszesz. 🙂
Emocjonująco, ciekawie, inspirująco i wzruszająco.
Musiałam się podzielić! 🙂
Pozdrawiam wakacyjnie, wypoczywaj. 🙂
PolubieniePolubienie
Darze Martyne wielka sympatia i tez bym sie z checia na spotkanie z nia wybrala. A co do mezow, to ja juz od dawna trwierdze, ze opcja z Nepala, to moja opcja: miec meza: do opieki nad dziecmi, meza kochanka, meza przyjaciela-powiernika, meza elokwentego, meza na wyjcia na imprezy i jeszcze meza przynoszacego pieniazki:) Taaak, to bylby raj na ziemi:DDD tylko czy ci mezowie by sie nie klocili?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No właśnie, oto jest pytanie. 😉
Albo każdy byłby wyspecjalizowany w swojej roli i czułby się z tym ok, albo może zmienialiby się funkcjami jak w sztafecie?
Na pewno ciekawa koncepcja z tymi mężami. 🙂
PolubieniePolubienie
Ależ Ci zazdraszczam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, troszkę przez przypadek mi się udało. 🙂
Z inicjatywy brata i bratowej. 🙂
PolubieniePolubienie
No i bardzo dobrze! Niech Twój dzień będzie dobry!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję. 🙂 Twój także.
Ps. My jeszcze zaliczamy ostatnie spotkania rodzinne w Polsce.
PolubieniePolubienie
Nigdy na podobnej imprezie nie byłam, ale na spotkanie z Martyną też wybrałabym się. Oglądałam(raczej przez przypadek) kilka reportaży z cyklu „Kobieta na końcu świata”. Podziwiałam odwagę. Nigdy nie miałam męża, więc mieć ich kilku, to chyba nie dla mnie. Chociaż jeżeli mężczyzna może mieć kilka żon, to posiadanie przez kobietę kilku mężczyzn, wydaje się normalnym „następstwem cywilizacyjnym”. Pozdrawiam całą Rodzinę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, co racja, to racja. Jakaś sprawiedliwość przecież musi być, zwłaszcza, że kobiety raczej wciąż mają w życiu bardziej pod górkę niż faceci.
A co do męża, znaleźć dobrego, jest ciężko, a utrzymać dobrą relację wśród różnych życiowych perturbacji, to jest nie lada wyczyn. 😦
Mało komu się udaje.
A tak w ogóle to lepiej nie mieć męża, niż męczyć się z jakimś toksycznym typem.
Pozdrawiamy Iwonko i przepraszam, że tak późno odpowiadam na komentarz.
Jakaś blogowa niemoc mnie dopada. ;/
PolubieniePolubienie