To już dziesięć lat. Kiedy to zleciało? Dziesięć lat mieszkania na obcej ziemi, daleko od rodziny, przyjaciół, typowo polskich krajobrazów i architektury. Lata posługiwania się obcym językiem niemal wszędzie poza domem: w pracy, w sklepie, w urzędzie, nierzadko również w kościele. Lata, gdy święta są za krótkie, by odwiedzić rodziców czy teściów i pozostaje w zasadzie tylko czas wakacji letnich, gdy odwiedzamy najbliższych.
I pomyśleć, że te dziesięć lat temu wsiadałem do samolotu z myślą, że to tylko na próbę. Że być może już po kilku miesiącach wrócę do Ig-mamy, by razem oczekiwać Okruszka, który wtedy był właśnie tym jedynie: maleńkim okruszkiem rosnącym pod sercem swojej Mamy. Próba okazała się udana, a już po kilku miesiącach dołączyła do mnie reszta ferajny. Okruszek zaś stał się oficjalnie pierwszym Holendrem w naszej rodzinie. Z miejscem urodzenia, którego ani urzędnicy, ani księża w Polsce nie próbują nawet wymówić. Obcym.
I pomyśleć, że po przeprowadzce zakładaliśmy, że to tylko na rok, może dwa.
Póki urlop macierzyński, póki wychowawczy. Lata leciały, a korzenie rosły. Holenderskie, bo te polskie wręcz przeciwnie, nieustannie były przycinane. Okruszek poszedł do szkoły, starsze rodzeństwo szkołę zmieniło. Z przyjaciółmi rozmawiają najczęściej w mowie miejscowej, słuchają holenderskiej muzyki, czytają książki pisane w języku niderlandzkim. Obcym.
Przeprowadziliśmy się tu ze względu na moją pracę, a ta ciągle cieszy, ciągle przynosi nowe wyzwania. Zmieniają się szefowie, zmieniają się obowiązki. Ale wciąż trudno jest nie czerpać przyjemności, jeśli przez większość czasu robię to, co lubię. Nawet jeśli z każdym rokiem jest to rzecz nieco inna.
W firmie dziesięciolecie to nie przelewki: jutro czeka mnie przemowa, którą już dziś próbuję sklecić. Dodatkowo w przeszłości jubileusz wiązał się z nagrodą: mam nadzieję, że nie uległo to zmianie w tak zwanym międzyczasie.
Nagroda idealna dla nas, podróżnicza. Nie będę jednak zapeszał… Póki nie będę jej trzymał w dłoni, póty nie zacznę planowania wyjazdu.
Dziesięć lat wyznacza też granicę ważności polskiego prawa jazdy dla osób mieszkających w tym kraju. Jeśli chce się tu zostać dłużej, prawo jazdy zmienić trzeba na miejscowe. Procedura przy tym kompletnie irracjonalna: zamiast wymienić jedno na drugie, trzeba pozbyć się najpierw tego pierwszego. Od tego momentu jest się uziemionym. Miesiąc bez prowadzenia samochodu. Ostatni raz tak długą przerwę miałem również dziesięć lat temu, po przeprowadzce do Holandii, gdy nasza stara Toyota pozostała nad Wisłą. Pamiętam, że informację o konieczności wymiany dokumentu dostałem zaraz po przyjeździe. Wtedy uznałem ją za zbędną. Wszak my tylko na krótko, bez szans by zasady te mnie kiedykolwiek dotknęły, prawda…?
Patrząc wstecz trudno nie zadumać się nad tym: czy to był dobry wybór…
Czy dzieci nie osiągnęłyby więcej w Polsce? Czy może stres związany z systemem edukacji przygniótłby je i przytłoczył? Iskierka to kłębek wrażliwości, ale też wulkan ambicji – która z cech przeważyłaby? Czy tam pozwolono by Groszkowi osiadać na laurach? A może właśnie przez to, że osiada, kiedyś osiągnie sukces? Wszak sukces szkolny nie zawsze przekłada się na sukces w życiu dorosłym… Co z Okruszkiem, który nie zna szkoły innej niż holenderska? Często ubolewa nad tym, że ominęło go polskie przedszkole… Czy istotnie by się tam odnalazł?
Nie wiem, bo wiedzieć nie mogę.
Życie to nie gra komputerowa, gdzie można wczytać poprzedni stan i podjąć inną decyzję, poznając w ten sposób konsekwencje różnych wyborów. Pozostaje wierzyć, że nawet jeśli coś utraciliśmy, to zyskaliśmy rzeczy inne, których być może nigdy byśmy nie zyskali.
Liczne podróże, codzienny kontakt z innymi kulturami, styczność z inną mentalnością, innym systemem edukacji, innym rozwiązaniem służby zdrowia.
Nie jak turyści, jak obywatele.
I choć to już dziesięć lat, to jednak wciąż: jak przybysze. Obcy?
czas umyka bezlitośnie… ja na obcej ziemi wytrzymałem ‚tylko’ siedem lat. ale mam teraz skalę porównawczą…
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Siedem lat na emigracji to też całkiem spory staż. 🙂
PolubieniePolubienie
Ja, niestety, nie nadaję się na wyjazd za granicę. Mało kto jednak z rodziny został mi w Polsce 😦 I nikt z nich już tu nie wróci 😦
Gratuluję sukcesu ułożenia sobie życia na obczyźnie i trzymam kciuki za nagrodę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
U nas sytuacja w zasadzie podobna: wiele osób mieszka na obczyźnie. Poza rodziną najbliższą (rodzicami, rodzeństwem). Co do powrotu – to kto wie… Nie wyobrażam sobie życie na emeryturze w tym kraju…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mi też się to w głowie nie mieści….
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pięknie napisałeś, dorównujesz żonie tym pisaniem od serca o najbliższych.
Gdybanie niewiele wnosi, jesteście tu i teraz, wiele doświadczacie, wszystko cieszy, dzieci rozwijają się cudownie, a to wartość bezcenna.
Gratuluję i czekam na kolejne doniesienia z życia Igorodziny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za miłe słowa, jotko. 🙂 Nawet jeśli (moim zdaniem) zdecydowanie przesadzone. 😉 I istotnie, gdybanie jest kompletnie pozbawione sensu, co nie zmienia faktu, że leży w ludzkiej naturze. A trawa u sąsiada zawsze bardziej zielona… 😉
PolubieniePolubienie
Wow 10lat ! Jakże i kiedy to minęło 🙈
Kiedy my pakowaliśmy swoje walizki po przeszło 20 latach, łza spłynęła po policzku, gdyż to było 20 pięknych lat w pięknym choć czasem srogim kraju. Niemniej to jeden z piękniejszych czasów naszego rodzinnego życia. Piękne wspomnienia. I wasze też zapewne takie są. I przemowa również będzie udana. Trzymam za Ciebie kciuki !
Za Was również mocno mocno 🫶🏻
Do zobaczenia kiedyś, być może znów w Sopocie 😉
K.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki, Kasiu! Nie mam nic przeciwko spotkaniom w Sopocie, na pewno chętnie tam wrócimy. 🙂 20 lat robi wrażenie… Już teraz wspomnień i bagażu moc, podwoić to… Nie dziwię się, że nie obyło się bez łez…
PolubieniePolubienie
Jak ladnie to napisales 🙂 – wczuwam sie w pewne aspekty, a z dylematami rodakow spotykam sie na codzien w robocie (tlumok jestem, zawodowy, wyksztalcony na tlumoka sondowego (ortografia musi byc internetowa, bo inaczej jestem ogrodnikiem!!), ale najwiecej pracy jest w opiece/sluzbie zdrowia ze specjalnoscia zdrowia psychicznego) i rozumiem. Ja poza Polska jestem od 1979 roku czyli 44 lata jak byk. Moj Maz nie jest Polakiem, wiec latwiej jest sie zaakceptowana i zagniezdzona. To na pewno.
Ale pierwsze lata zgryzoty i tesknoty (calosc dotarla do mnie na dzien przed wyjazdem – emigracja – myslalam, ze nie przestane plakac) – angielskiego sie uczylam (ucze nadal…) od 6 roku zycia, wiec i start mialam latwiejszy niz Wy chyba, jako takie wsparcie od mezowskiej rodziny, ale prawie kazdego dnia bylam sama jak palec caly dzien (zupelnie nieznane mi wczesniej uczucie) – grublam, bo zaraz w 80 roku urodzil sie Synek, to do jakiej pracy moglam isc!!. I dalej bylam samotna w sumie, bo Maz moj w pracy od rana do wieczora, inaczej sie nie dalo. Nie zaprzyjaznilam sie z lokalsami, choc sie zawsze lubilismy i lubimy i od wielu juz lat traktuja mnie bardziej jak swojego niz obcego (bez wzgledu czy znaja moje nazwisko badz meza). Za to w Polsce dawni znajomi, sasiedzi w wiekszosci juz mnie zaczeli traktowac jak nie-swojego…ciekawe. Takie ciele o dwoch glowach. NIGDY nie utracilam swojej polskosci, nawet w tych wczesnych czasach czytalam polskie ksiazki, zwozilam ich cale walizy. I tak: nie bylo internetu, nie mielismy telefonu w domu, listy szly +/- tydzien do Polski, zdjecia sie wywolywalo po skonczeniu filmu i to zajmowalo ok. tygodnia, jak Synus sie urodzil, to Maz pognal do domu ok 10 wieczorem, u swojej ciotki z telefonem zamowil rozmowe z Polska. Troche po polnocy wrzasnal moim Rodzicom – JEST MICHAL!!!!
Pierwsze zdjecia dostali pod koniec marca czyli miesiac po urodzeniu Synka. Juz nie bede pisac JAK podrozowalam z Synkiem do Polski z Nigerii w lecie 82 roku, bo to cala bajka wrecz! stan wojenny. etc etc. Zawsze bedziemy tak troszke okrakiem na plocie – niecalkiem tu i nie calkiem tam, ale w sumie bierzmy i korzystajmy z tego, co los nam rozdaje (jak karty), nie tesknijmy za czyms, czego juz nie bedziemy miec. Mam nadzieje, ze ten etap osiagnelam i np polska Wigilia musi byc – choc nie jestesmy religijni w ogole – teraz wnuki poznaja polskie obyczaje i mowia, ze pierogi babci sa NAJLEPSZE 🙂 Jestesmy obywatelami swiata, ktory z roku na rok kurczy sie, znajomi i przyjaciele naszych dzieci to osoby wielonarodowe/miedzynarodowe (mieszanki europejsko-antypodyczne, niby bez konkretnych korzeni, ale z wiedza – i duma – na temat tego, skad pochodza ich przodkowie. Prawde mowiac to idzie tez bardzo wstecz – ja jestem mieszanka polsko-ormiansko-francuska z mozliwoscia jakiegos promila krwi albo dunskiej albo holenderskiej (!), a to tak sie jeszcze historycznie kotlowalo, to bogini wie!
10 lat to kawal czasu, takiego codziennego, i chwila w zyciu. Byleby sie polskosc nie rozmyla. Ciekawe, co dzieci zadecyduja, jak juz zupelnie dorosna…
p.s. skoncze na smetnie – dopiero jak odeszli Rodzice, to poczulam sie, ze ktos mnie wyrwal z korzeniami i tesknota do Polski zbladla…
p.p.s. BARDZO przepraszam za az tak strasznie dlugi komentarz, ale Twoja Rzona juz chyba zdazyla mnie w tym wzgedzie poznac 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
p.s. znowu – trzymam kciuki za nagrode.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Komentarz istotnie długi, ale ciekawy wielce! Ciekawie jest poznać punkt widzenia osoby, która na obczyźnie spędziła większość swojego życia, nie tylko tego dorosłego, ale w całości. 🙂 Tradycji wigilijnych trzymać się nie trudno w dzisiejszych czasach – wszędzie pełno polskich sklepów, karpia chyba jeszcze nigdy na naszym stole nie zabrakło. Ale miło jest też wplatać tradycje miejscowe, dzięki czemu mamy ich pod dostatkiem.
Podróż do Polski w stanie wojennym to faktycznie musiało być wyzwanie. I to z dwulatkiem! Z Nigerii? Faktycznie, brzmi jak historia godna ekranizacji. I faktycznie: powszechność internetu sprawiła, że świat zmniejszył się znacznie. No i te zdjęcia: bez ryzyka, bez oczekiwanie na odbitki, jakże często prześwietlone, lub wykadrowane tak, że tu ucięta głowa, tam zabytek w tle się nie zmieścił. 😉 Pozdrawiamy! A nagroda jednak była, i to lepsza niż się spodziewałem. Choć opiszę ją pewnie dopiero jak już ją wykorzystamy. 😉
PolubieniePolubienie
Ooo, dziekuje za nie urwanie mi lba za przynudzanie :). Ja bylam mloda, jak wyjechalam – 23 lata w tym samym domu, z Rodzicami, pod skrzydlami – ten czas, kiedy sie niby jest doroslym, ale sie jest dzieckiem (bo w domu), a potem siup! na gleboka wode….
u nas w Wigilie je sie wszystko, co jest na swieta – i barszcz (na szynce oraz …uwaga! rosol dla osoby, co barszczu nie lubi) i szynke i pierogi i pasztet i salatke i sos grecki i ryby, byle nie w galarecie i bigos. Bo nastepnego dnia jest swiateczny obiad angielski. A potem jest wymieszane dojadanie :). Od dawna mam plan, ale jakos mi nie wychodzi – to w duchu tego internacjonalizmu, o ktorym pisalam, zeby przez Swieta Boz Nar codziennie jesc jakas potrawe swiateczna z innego kraju. Moze sie kiedys uda.
Podroz z Nigerii do Wroclawia mrozil (i na swpomnienie tez mrozi) krew w zylach – zginelam Rodzicom, o 5 po poludniu mnie nie bylo, czesc podrozy bez biletu (!!!), Rodzice ublagali wladze po pozwolenstwo bycia na dworcy=u gl o 5 rano, bo w Wwie mialam i czasu i pieniedzy na ALBO zebranie biletu na pociag, ALBO zadzwonienie do Rodzicow, ze jade jakism pociagiem do Jel Gory (z przystankiem we Wroclawiu) i tyle. hehehe i jeszcze dziecko 2 i pol letnie, jeszcze w pieluchach, mialo te sama pieluche od poludnia do 5 rano nastepnego dnia…,ale nie jedlismy od poludnia (nie bylo za co), nie pilismy niczego poza tym co nam kto dal, paszporty u pani konduktorki, ktora przysnela……
Bardzo ciekawam podrozniczej nagrody! Gratuluje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Z rybami zgoda: zjem pod każdą postacią, ale w galarecie jedynie w ostateczności, jakoś to połączenie do mnie nie przemawia.
Na szczęście barszcz (wigilijny) uwielbiamy wszyscy! 🙂
Takie podróże… wspomnienia na całe życie. Te gładkie, proste i przyjemne zapominamy szybko. Koszmarne zostają z nami już na zawsze.
PolubieniePolubienie
Nie żałuj tej decyzji, ja dałabym Ci medal za odwagę i drugi za umiejętność przestawienia się na nowe i nieznane. Nie każdy potrafi, ja z lotniska zawróciłam, nie muszę chyba mówić, jak żałuję.
Mój kuzyn wrócił z Anglii po 18 latach, kupił dom z ogrodem, by tu cieszyć się emeryturą, ale wytrzymał tylko półtora roku i wyjechał, Nie mógł znieść tych kolejek na badania, do lekarzy, chodzenia po urzędach, uciążliwości w codziennym życiu, kiedy nie mógł znaleźć nikogo do prac fizycznych i prac w ogrodzie. Wrócił tam, gdzie miał lepiej.
Cieszę się z Twojej nagrody i życzę całej wspaniałej Rodzinie moc miłości, radości i szczęścia w byciu razem.
PolubieniePolubienie
Coś jest w tym powodzeniu: lepiej zrobić i żałować, niż żałować, że się nie zrobiło, prawda…? Też mam za sobą wiele takich chwil. Ale do medali to ja się ustawiać nie będę. Jeśli komuś chciałabyś je wręczać, to mam lepszą kandydatkę… 🙂
Do emerytury mam jeszcze troszkę czasu, ale mimo wszystko wolałbym wśród swoich, choć nie wykluczam, że i mnie szybko Ojczyzna wystawi za drzwi, gdy spróbuję wrócić…
Dzięki za życzenia! Bycie razem… to faktycznie klucz. Bez tego nie wyobrażam sobie emigracyjnej egzystencji. A to smutna rzeczywistość wielu rodzin. Połowa tu, połowa tam, a miłość rozciągnięta na tysiącach kilometrów… To jedno mnie cieszy, że nas odległość nie próbuje rozerwać.
PolubieniePolubienie
Kochani!
Czytam, co u Was, zawsze z przyjemnością:)
Życzę dalszych lat w zdrowiu, radości, szczęściu:)
Morgana
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dziękujemy Morgano. Czujemy Twoją życzliwość dla nas.
Też wysyłamy moc serdecznych życzeń w Twoją stronę.
Wiem, że zdrowie potrzebne Ci nade wszystko. I spokój.
Niech będą z Tobą.
Reszta jest ok. 🙂
PolubieniePolubienie
Przeszedłem przez polski system edukacji, a na emigracji liznąłem trochę amerykańskiego (najpierw na poziomie podstawówki, potem licealnym). Nie wiem jak jest teraz, ale do dzisiaj pamiętam urzędników kwalifikujących mnie tutaj, po skończonych 3 i 4 klasie podstawówki amerykańskiej, do 3 klasy polskiej podstawówki. Wszystko dlatego, że ówczesny poziom nauczania za Oceanem był niższy od polskiego!
I faktycznie, troszkę mam porównanie. Pod względem nauki polska edukacja cisnęła bardziej. Tu było wszystkiego więcej, stresu też. Nauczyciele i uczniowie się bardziej przykładali.
Z perspektywy lat, jeśli chodzi o większą samodzielność, rehabilitację, TAM jednak miałem lepiej niż tutaj. Gdyby można było cofnąć czas, w 2006 nie wróciłbym się do Polski. I tutaj i taj przeżyłem piękne momenty, których nie doświadczyłbym, gdybym wybrał drugą stronę. Ale na dłuższą metę, wracając tutaj w 2006, więcej straciłem niż zyskałem…
PolubieniePolubienie
Dzięki za komentarz, Celcie! Ciekawa obserwacja, nie ukrywam, że też mam wrażenie, że w Polsce szkoła jest dużo bardziej wymagająca. Pytanie tylko, czy cały ten stos wiedzy, który siłą wtłacza się młodym ludziom do głów, przydaje się do czegoś w dorosłym życiu… 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Z doświadczenia powiem Ci, że w bardzo niewielkim stopniu. I dotyczy zarówno podstawówki, jak i gimnazjum (którego chyba już nie ma?), liceum i studiów (przynajmniej na 1 roku) 😉
PolubieniePolubienie