Wczoraj, 27 kwietnia, holenderski monarcha Wilhelm Aleksander skończył 57 lat. Wspólnie z królem świętował cały kraj. Tradycyjnie, czyli na pomarańczowo (niderl. oranje), jako że właśnie ten kolor jest historycznie związany z królewską dynastią Oranje – Nassau. Jak wiemy, a raczej jak się domyślamy – bycie królem pociąga za sobą różnorodne konsekwencje i nawet jeśli za dzieciaka wierzyliśmy, że król może robić co mu się żywnie podoba – to już jako dorośli wiemy, że to mit, który można włożyć między bajki w baśniozbiorze.
Bo w istocie król wiedzie żywot intensywny i pracowity.
Ba, nawet we własne urodziny nie może odpocząć! Nie może zaszyć się w pokoju i zjeść kawałka tortu tylko z najbliższymi, ubrudzić sobie przy tym usta kremem, a potem zamówić pizzę albo sushi. Nie może przesadzić z alkoholem i beztrosko zalec na kanapie. No, nie ma szans! Nie ma król spokoju. I nie ma wyboru.
Co roku w urodziny Wilhelm Aleksander musi objeżdżać holenderskie miasta, za każdym razem inne, coby dobrze znać swe królestwo, coby mieć urozmaicenie i nudy nie zaznać.
Co roku król jest podawany ludowi na tacy jak jakie wykwintne danie i poddawany drobiazgowej analizie – począwszy od stroju, po zachowanie.
Czy król uśmiechał się wystarczająco często? Czy wypowiadał się z polotem? Czy błysnął poczuciem humoru? Inteligencją? Tryskał energią i wigorem?
Rok w rok wysłuchuje powitań burmistrza i zbiorowego „Happy Birthday”; ogląda występy i popisy artystyczne lokalnych zespołów i stowarzyszeń, chwali uczniowskie talenty, czynnie i z zapałem uczestniczy w zapodanych mu konkurencjach.
Czy ktoś go w ogóle pyta o zgodę? A skąd! Król musi mieć ochotę i już.
Na szczęście dla siebie samego, nie jest w tych wszystkich aktywnościach osamotniony.
Wspierają go najbliżsi. W urodzinowych wojażach towarzyszy mu oddana małżonka Maksyma i latorośle z imionami na A: Amalia, Alexia i Ariane, które wyrosły „na świeczniku”. Bo jako księżniczki nie miały wyboru.
Publika śledziła i komentowała ich dziecięctwo, teraz młodzieńczość.
Bo taki już los księżniczek (nie wspominając, że wygląd kobiet daje komentatorom większe pole do popisu – wszak repertuar strojów, dodatków, fryzur jest znacznie bardziej urodzajny do komentowania).
W tym roku zaszczyt goszczenia rodziny królewskiej przypadł Emmen, miastu w prowincji Drenthe, niedaleko granicy z Niemcami.
Od nas to ponad 200 km., toteż chociaż Igomama interesuje się zwiedzaniem i jest łasa ciekawostek i wydarzeń kulturalnych, to kładąc na drugiej szali domniemane tłumy i kwietniową pogodę, zmienną i przewrotną – do Emmen się nie wybrała.
No dobrze, nie tyle chodziło o tłumy i chmury, ile o sprzeciw i protest pozostałych członków rodziny (rodziny Igomamy, bo nie królewskiej). ![]()
A że Igomama żyje wystarczająco długo na tym świecie, to rozumie, że cementowaniu więzi rodzinnych sprzyja kompromis i umiar. I tych się trzyma. Przynajmniej próbuje.
Zatem w Dniu Króla nie szalała, nie szlajała się po koncertach, nie upijała, nie zażyła też niespodziewanej kąpieli w kanale.
Ekologicznie i ekonomicznie wybrała się rowerem na najbliższy pchli targ. Z córką.
Przeszły się wzdłuż stanowisk ze starociami. Obejrzały ozdóbki, książki, zabawki.
Zjadły lody. Kupiły włóczkową różyczkę DIY od sympatycznej nastolatki, szydełkującej cierpliwie i niewzruszenie wobec fali gawiedzi, przewalającej się co i rusz.
Późnym popołudniem część straganiarzy (tkwiących na swych posterunkach od świtu) najwidoczniej porzuciła złudzenia o zbiciu kokosów na wyprzedaży zbędnej zawartości szaf i stryszków – i z porzuceniem złudzeń porzuciła niesprzedane bibeloty, nie chcąc ich ponownie upychać w komórkach i trzymać do kolejnych urodzin króla.
Tym sposobem Okruszek zgarnął kilka gratisów: książek, ciuszków dla lalek, maskotek.
Bynajmniej nie z biedy czy skąpstwa, ale w przekonaniu, że ratuje te rzeczy przed śmietnikiem i deszczem.
A że Okruszka ma miękkie serduszko, litowała się niemal nad każdą bezpańską przytulanką: mamo, zobacz jaka biedna panda! Oj, szkoda mi tej laleczki, że tak leży tu sama.
„No mnie też szkoda, ale na pewno zaraz weźmie ją inna dziewczynka” – Igomama uspokajała córkę, a zarazem siebie, bo oczyma wyobraźni widziała, jak dziecięcy pokój – jeszcze bardziej niż dotąd – tonie pod zwałami przedmiotów, niekoniecznie niezbędnych.
Koniec końców Okruszek i Igomama wróciły do domu z umiarkowanymi łupami, zadowolone.
Jednak w przypadku Igomamy dobry nastrój wnet runął jak korona z głowy króla przy silnym wietrze. Wystarczyło, że włączyła Internet. I zobaczyła, że… że w przededniu swych urodzin, czyli w piątek 26 kwietnia Wilhelm Aleksander odwiedził szkołę w dzielnicy zamieszkanej przez Igorodzinę! I nie był to fotomontaż, lecz fakt.
Bowiem faktem jest, że już dwunasty rok z rzędu w ramach obchodów Dnia Króla królewska rodzina składa wizytę jednej, wybranej szkole w Holandii.
Nie wiadomo według jakiego klucza się to odbywa, w każdym razie w tym roku padło na podstawówkę znajdującą się w pobliżu domu Igorodziny.
Okruszek nie chodzi do niej tylko dlatego, że po przeprowadzce, rodzice chcieli oszczędzić mu zmian, dlatego pozostali przy pierwotnej szkole.
Normalnie w piątki Igomama pełni wolontariat w bibliotece w szkole Okruszka. Jednak w miniony piątek bibliotekę zamknięto właśnie ze względu na obchody Dnia Króla.
Igomama zyskała wolne przedpołudnie.
Wystarczyło, żeby poszła zrobić zakupy do sklepu umiejscowionego koło SZKOŁY, KTÓRĄ ODWIEDZIŁ KRÓL, a miałaby okazję zobaczyć na żywo rodzinę królewską.
Bo po śniadaniu zjedzonym z uczniami, Wilhelm i Maksyma przebywali na boisku szkolnym, które to boisko znajduje się przy sklepie.
Niestety, tego dnia Igomama nie poszła na zakupy.
Nie miała intuicji. I nosa też nie miała, bo nie wywęszyła, co w trawie piszczy i że król za piłką gania, parę przecznic od jej domu.
Trudno. Zdarza się. Albo i nie.
Tym razem się nie zdarzyło.
Coś nie mogę komentować. Czemu?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochana, nie mam pojęcia, co się dzieje.
Przykro mi. Dziękuję, że próbowałaś. 😉
Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
O, drgnęło, może będzie dobrze…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo sympatyczna ta królewska rodzina. Źle się stało, że Igomama przegapiła króla, bo gdyby wiedziała jak blisko przebywał, to może pozwoliłaby na wagary Okruszkowi, żeby Obie pomachały władcy. Serdeczne uściski dla Rodziny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, w Holandii wagary są niedozwolone, nawet jednodniowe.
Od razu szkoła by nas ścigała telefonem. 😉 Nie wiem, czy pani dyrektor przyjęłaby argumentację, że czekamy na króla, który – nie wiedzieć czemu – odwiedza inną szkołę, a nie naszą, bo powinien naszą, prawda? Tup. Tup.
A faktycznie holenderscy royalsi dadzą się lubić.
Nie noszą wysoko głów.
Uściski Iwonko.
PolubieniePolubienie
Bardzo sympatyczny opis holenderskiego święta:-)
Pozdrowienia ze Szwajcarii.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie za odwiedziny, komentarz i pozdrowienia.
Bardzo mi miło.
Szwajcaria piękny kraj. 😉
PolubieniePolubienie
Ale wesoło w tych Niderlandach 🙂 Tu w Niedesachsen nuuuda….
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fakt, w Dniu Króla w Holandii jest wesoło.
I gdy Sinterklaas z Piotrusiami przypływa w listopadzie.
A poza tym to już różnie. Jak wszędzie. Jak w życiu.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie