Nie wiem, z czego to wynika: czy na emigracji jest większa potrzeba spotkań towarzyskich, czy po prostu w mojej okolicy mieszkają wyjątkowe, szalone dziewczyny (przypominam: bycie dziewczyną to stan umysłu, nie kwestia wieku), w każdym razie regularnie spotkamy się na babskich imprezach. ![]()
Być może pamiętacie nasze czerwcowe wianki, gdy skakałyśmy przez ognisko w białych sukienkach? Dla odmiany, w miniony piątek, włożyłyśmy kiecki czarne jak listopadowa noc. Zebrałyśmy się bowiem na sabacie czarownic.
A żeby dolecieć, musiałyśmy pierwej przygotować miotły.
Obowiązywała pełna dowolność, wystarczyło puścić wodze wyobraźni. Można było zrobić lifting miotle domowej lub podwórzowej, można było takowoż wykonać nowy pojazd od A do Z z bambusa, gałęzi, patyka, po czym obwiązać toto tekturowymi wycieruchami, słomianą wiechą lub zielem, kwieciem – w zależności do czego która miała dostęp.
Miotła przyszykowana – czas na przekąski, jako że na naszych spotkaniach przestrzegamy niepisanej zasady, że każda przynosi, co może i chce. Ja z pomocą moich prywatnych czarowniczek: Okruszki i Iskierki przygotowałam paluchy wiedźmy i jajka z farszem, strzeżone przez groźne tarantule.
Ciemna suknia, kapelusz na głowę, miotła w dłoń i fru!
Siostry wiedźmy, miotły odpalamy i na sabat się zjeżdżamy!
Srebrzysta tarcza księżyca oświetlała nam drogę, gwiazdy obsypywały nas brokatowym pyłem. Wiatr wydymał spódnice na kształt kościelnych dzwonów.
Ryk miniaturowych silników, furkot ciężkich tkanin, zapach leśnych ziół przenikający powietrze…
Przybyłyśmy! Bez korków, bez kraks, żadna miotła się nie złamała, żadna nie zawiodła. W chatce czarownicy – organizatorki ogień żarzył się w kominku, a pomarańczowe jęzory pląsały w wężowym tańcu brzucha. Wyjęłyśmy z czeluści kieszeni wszystkie problemy i rytualnie wrzuciłyśmy do ognia.
– Niech kłopoty i zmartwienia znikną w płomieniach! – wypowiedziałyśmy zaklęcie.
W kotle bulgotała aromatyczna zupa dyniowa. Na stole czekały specjalne nakrycia: czarne sztućce, małe miotełki do zamiatania okruszków z talerzy (bo my jesteśmy wiedźmy ekologiczne), nietoperze serwetki i inne stylowe gadżety. Figlarny diabełek bujał się na suficie, a pęki balonów w kolorze czarnym, pomarańczowym i fioletowym nadały wyjątkowego charakteru wiedźmiej chatce. Zaparkowałyśmy nasze miotły pod ścianą i zabrałyśmy się do biesiadowania.
A jak to na naszych sabatach bywa, na stole królowała wszelaka obfitość.
Dynię spożywałyśmy nie tylko w zupie, lecz również zapiekaną z serem gorgonzola. Nie zabrakło też makaronu z robalami, sałatki z pokrzyw, deski serów, a nasza koleżanka Jaga poczęstowała nas słodkościami prosto ze swojej chatki na kurzej łapce. Co prawda niektóre pierniki były nadgryzione przez dwoje niesfornych dzieciaków – szkodników, co ongiś po lesie bez rodziców krążyły, ale i tak zajadałyśmy do syta.
Oczywiście nie obeszło się bez czarodziejskich eliksirów mocy: był bujaniec na urodę, trunki na zdrowie i siły witalne, toasty wodą z cytryną i miętą na oczyszczenie relacji i atmosfery.
Pamiętajmy: kto pije czarowne mikstury, nigdy nie bywa ponury!
Odtąd szarobure niebo, bezlistne drzewa, podmuchy wiatru prosto w twarz i zimne holenderskie prysznice pogodowe nie popsują nam nastroju!
Po uczcie przeszłyśmy do rytualnych tańców. A nikt nie tańczy tak, jak wiedźmy na sabacie, w noc Dziadów. Obcasy stukały o parkiet, fałdy spódnic oplątywały nogi, ręce imitowały ruch mieszania w kotle, tudzież czarowania.
– Zamieszaj w kotle i leć na miotle! – wołałyśmy, bo przecież czarownica i miotła to duet nierozerwalny, a potem skandowałyśmy jeszcze tak: – Tańczy z miotłą czarownica i niech życie ją zachwyca!
Działo się, działo…
Grubo po północy odpaliłyśmy silniczki w miotełkach i, po pożegnalnych całuskach, odleciałyśmy do własnych chałup, czarnych kotów, kruków z lśniącymi skrzydłami, do swoich codziennych bolączek i wyzwań (one przynależą do życia, nie czarujmy się, są i będą).
Ale po takim sabacie MY JESTEŚMY SILNIEJSZE, napełnione optymizmem i kobiecą mocą po korek, jak eliksir w fikuśnej butelce.
A w razie potrzeby wszystkie troski odgarniemy w kąt naszymi miotełkami! ![]()
Ojojoj, brawo dziewczyny! takie smakołyki to wspaniała uczta! fantazji i umiejętności wam nie brakuje. Żałuję, że nie mogę namówić znajomych na podobne spotkania, każda w swoim domu, jak w twierdzy zaszyta, z jedną za to mam częsty i miły kontakt.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, oj to szkoda! Ale dobrze, że choć jedna koleżanka chce się spotykać.
Nie wiem, z czego to wynika. Może pandemia miała wpływ na to, że ludzie trochę się na siebie pozamykali i tak im zostało?
Może dostęp do mediów, telewizji, internetu stał się zastępnikiem spotkań?
Wiesz, na emigracji to jest chyba inaczej, przynajmniej w moim otoczeniu Polki chcą się integrować, szukają towarzystwa rodaków, bo mogą poczuć się swobodnie, wszak łączą nas podobne kody kulturowe, podobne dzieciństwo, mentalność, potrawy, język, muzyka…
Wiesz, ja w sumie jestem bardzo nieśmiała i spokojna (nawet trochę sztywna na takich spotkaniach), ale bardzo doceniam, że to nikomu nie przeszkadza i mogę dołączyć nawet z tą moją „cichością”. 😉
PolubieniePolubienie
Szkoda, że nie jestem bliżej, chętnie dołączyłabym do tego stanu umysłu. Uwielbiam spotykać się z ludźmi, śmiać się i cieszyć z byle czego. Tak odstresowuję się nagromadzone złe emocje szarości życia.
Zasyłam moc serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie, Ultro.
Ponoć relacje to coś co nas naprawdę uszczęśliwia i podnosi dobrostan. Ja akurat jestem introwertyczka i cicha myszka, która najchętniej schowałaby się za miotłą, ale widzę po sobie, jak wiele dobrego przynoszą mi tego typu spotkania, a towarzystwo otwartych, radosnych i życzliwych dziewczyn cieszy mnie i ubogaca.
Serdeczności dla Ciebie, kochana!
PolubieniePolubienie
W świecie, który często wymaga od nas bycia „poważnymi” i „produktywnymi”, takie chwile beztroskiej zabawy mają ogromną wartość – przypominają, że poczucie humoru, kreatywność i wspólne śmiechy to też forma terapii i wzmacniania więzi.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie, czasem potrzeba odmiany, a zabawa w gronie fajnych kobiet odpręża i podnosi nastrój. 🙂
PolubieniePolubienie
Nigdy nie przemawiał do mnie zwyczaj przebieranek na Halloween. Odkąd pamiętam listopad był dla mnie najsmutniejszym i najtrudniejszym do przetrwania miesiącem. Bardzo lubię ludzi i chętnie spotykałam się z nimi, gdy miałam okazję. Te pazury i jaja faszerowane chętnie zjadłabym, ale bez tych ośmiornic. Czarnego koloru nie lubię, bo zawsze kojarzył mi się z żałobą. Wesołe czarownice, to dobre wiedźmy, więc niechaj będzie Wam dane spotykać się jak najczęściej. W grudniu pewnie będziecie Śnieżynkami? Uściski.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki, Iwonko, jak najbardziej Cię rozumiem.
Wiesz, w sumie ja też nigdy nie obchodziłam Halloween, pierwszy raz się przebrałyśmy i akurat tak się zbiegło w czasie.
Któraś kiedyś stwierdziła, że nasze babskie spotkania sabaty czarownic i rzuciła pomysł, że może powinnyśmy się przebrać i na miotłach przylecieć. I gdzieś ten pomysł zawisnął w powietrzu, a teraz wrócił i został zrealizowany.
Holendrzy nie obchodzą Święta Zmarłych i nie odwiedzają cmentarzy 1 listopada. Ba, my niektóre cmentarze są zamknięte. My chcieliśmy w sobotę i niedzielę po mszy iść na cmentarz i dowiedzieliśmy się od innej Polki, że nie mamy po co, bo brama zamknięta (to akurat dotyczyło Haarlemu, może w innych miejscowościach jest inaczej).
Teraz mieszkam poza Polską 11 lat, więc już niewiele rzeczy mnie dziwi, ale na początku emigracji – powiem Ci, że często byłam w szoku mierząc się z różnicami kulturowymi.
Pozdrawiam cieplutko.
PolubieniePolubienie