Koleżanki z innych światów

127276636_381279036538392_9196298734995003530_n

Pandemia hamuje życie towarzyskie, a brak czegoś – rodzi tęsknotę.
Jeszcze na początku tego roku dwa przedpołudnia w tygodniu spędzałam na lekcjach niderlandzkiego. Mimo że kurs był całkowicie darmowy, mimo że uczestniczyłam w nim razem z Anetką, to i tak czasami zdarzało mi się narzekać. Na Ostrą Lenę (że za ostra), na poranny pośpiech (przed zajęciami musiałam odwieźć Okruszka do szkoły), tudzież na pośpiech późniejszy (prosto z kursu należało Okruszka odebrać). Zresztą pewnie wiecie jak to działa: o powód do narzekania nie jest trudno.

Na szczęście podczas zajęć zawsze mieliśmy przerwę.
Zawsze za krótką. Za to zawsze poprawiającą humor.
Kawa w towarzystwie Anety, Karoliny z Gwatemali i Julki z Ukrainy skutecznie odpędzała zmęczenie i podnosiła poziom hormonów szczęścia.
Lubiłyśmy nasze pogaduchy. Najczęściej rozmawiałyśmy o dzieciach.
Wydawałyśmy ochy zachwytu na widok zdjęć kilkumiesięcznej Sofijki.
Kiwałyśmy głowami ze zrozumieniem, gdy Karolina opowiadała o problemach z dojrzewającymi synami. Słuchałyśmy, jak Anetka radzi sobie z córkami podczas wyjazdów męża. Ja coś wspominałam o mojej świętej – nieświętej trójcy i suma summarum przerwy nam nie wystarczało.
Dlatego założyłyśmy grupę WhatsApp, która miała nam służyć do wysyłania krótkich wiadomości i do umawiania się na spotkania.
A potem nastała pandemia, kurs holenderskiego przeszedł na zdalny tryb, a z nastaniem wakacji całkowicie się zakończył. No i latem Anetka odfrunęła w dalekie strony…

Nastała jesień. Bez Anetki, bez kursu, bez przeciąganych przerw.
Za to ze smuteczkami listeczkami, z pandemią. Można się zapłakać!
Postanowiłyśmy wspólnie listeczki smuteczki strącić i przegonić.
Karolina, Julka – czas się spotkać! Zaprosiłam dziewczyny do siebie. Upiekłam ciasto, przygotowałam szybkie danie na obiad, na wypadek jakby się zasiedziały i zgłodniały.

127184783_1763120067177081_1995991506308129378_n

Julka przyszła z roczną Sofijką, Karolina z kwiatkiem.
Próbowałyśmy połączyć się z Anetą na konferencji video, niestety nie wstrzeliłyśmy się w dobry moment.
Po znacznej przerwie rozmowa w języku niderlandzku kosztowała nas sporo uwagi i wysiłku. Na co dzień Karolina z mężem Holendrem i synami rozmawia po hiszpańsku, Julka posługuje się rosyjskim, ja – polskim.

Chociaż wszystkie mieszkamy w Holandii, odkąd skończył się kurs, nie mamy wiele styczności z holenderskim. W sklepie wrzuca się zakupy do koszyka, wykłada na ladę i płaci kartą – wystarczy Goedemorgen (Dzień dobry), dankjewel (dziękuję), tot ziens (do widzenia) i fijne dag (miłego dnia).
Do szkół, przez pandemię, rodzice nie mają wstępu.
Odprowadza się dziecko do bramy, macha dłonią do nauczyciela i na tym koniec.

Cierpi nasz holenderski, oj cierpi. Kurczy się niebożątko, chwieje na patykowatych nóżkach, dawno nietrenowanych. Dlatego wszystkie trzy musiałyśmy się rozgrzać, aby móc się rozgadać, roztrajkotać, czy w końcu rozcharkotać jak Holendrzy.
Z tym charkotaniem to jest bieda. Ja nie umiem. W szeleszczącą naturę Polki, charkotanie nie chce się wpasować. Nie leży i już. Jak buty w innym rozmiarze. Wkładasz w czubki papierowe chusteczki, niby jest okej, a za chwilę i tak botki obcierają.

127217045_384035639682717_6732388272971879101_n

W naturze małej Sofijki, przyzwyczajonej do śpiewnego rosyjskiego, holenderski widocznie też nie leżał, bo wciąż płakała.
– To taki wiek – tłumaczyła Julka, rozkładając ręce. – Nie akceptuje nowych osób i miejsc. Tylko mama i mama.
Dobrze to pamiętałam. Z Okruszkiem było identycznie.
Przygotowałam dla Sofijki kącik z kocem i zabawkami. Bawiła się, ale mama musiała być obok. Gdy Julka wstawała, Sofijka wnet krzyczała. A kawa stygła.
Chciałybyśmy z Karoliną pomóc, ale nie bardzo miałyśmy jak, bo gdy tylko zbliżałyśmy się do kącika z zabawkami, Sofijka natychmiast się temu sprzeciwiała. Ciocie, be!
Nie było rady, podzieliłyśmy się na dwa obozy: przy stole siedziała Karolina i ja, a Julka z Sofijką na kanapie, przy zabawkach. Miałyśmy się jednak nie przejmować, bo Jula i tak się cieszyła, że mogła choć na chwilę wyrwać się z domu. To dla niej święto.
Zimna kawa, niedojedzone ciasto nie miały znaczenia.

127269862_206667480972753_7723248427456021454_n

Westchnęłyśmy (i nie pytajcie, czy ze współczucia, czy z ulgi). Winking smile
My, stateczne matki, zdążyłyśmy zapomnieć, jak to jest.
Synowie Karoliny sami jeżdżą do szkoły, a gdy mamy nie ma w domu bez problemu przygotowują sobie kanapki. U mnie podobnie, jedynie Okruszek domaga się obsługi i biegania wokół siebie, ale nie w takim stopniu co Sofijka.
Zimna kawa? Kiedy to było…?

Gdy „dzieciowy” temat został wyczerpany, rozmawiałyśmy o naszych krajach.
Dziewczynom gdzieś w Internecie rzuciły się w oczy zdjęcia ze strajków kobiet w Polsce. Pytały o szczegóły. Julka wspomniała Euromajdan, ukraińską rewolucję sprzed siedmiu, sześciu lat, gdy ludzie wyszli na ulice Kijowa oszukani przez ówczesnego prezydenta Janukowycza. Do teraz nie ma lekko na Ukrainie.
Dlatego Julka i jej mąż wybrali emigrację.

W Gwatemali jest jeszcze gorzej. Karolina próbowała nam to wyjaśnić.
Holenderskie słówka, zdania, frazy fruwały wokół nas.
Powtarzały się: armoede i misdaad, bieda i przestępczość.
Kiedyś na kursie Karolina przygotowała prezentację o Gwatemali. Ze slajdów wyłaniał się kolorowy kraj, zielony, skąpany w słońcu, kuszący rajskim smakiem owoców.
A jednak to armoede i misdaad odgrywa pierwszoplanową rolę, malowniczy krajobraz, morze i góry skrywają się w cieniu, na drugim planie, a może jeszcze dalej.
Przez Gwatemalę przetacza się bezrobocie i migracje ludzi (w tym grup przestępczych) do USA. Gwatemala leży idealnie po drodze.

127237449_721605955430848_1816028301597893486_n

Niektórzy ją mijają, inni decydują się osiąść.
Do tego koronawirus zubożył i tak ubogą gospodarkę.
Z braku perspektyw puszczają hamulce i morale. Nasilają się porwania dzieci. Sad smile
Obecnie gwatemalscy rodzice są tak zdesperowani i przerażeni, że nie pozwalają swoim pociechom wychodzić nawet do ogrodu. I co z tego, że jest gorąco, że świeci słońce?
Słuchając Karoliny, Julka mimowolnie przytuliła Sofijkę.
– Po co porywają dzieci? – zapytałyśmy bezgłośnie.
– Dla okupu – usłyszałyśmy w odpowiedzi.
Desperacja, głód, uzależnienia, żądza szybkiego wzbogacenia się…

Po narodzinach chłopców Karolina i jej mąż mieszkali przez parę lat w Gwatemali.
Potem przeprowadzili się do Stanów, stamtąd do Hiszpanii, a cztery lata temu zjechali do Holandii. Teraz synowie Karoliny w każdy weekend widzą się z holenderskimi dziadkami. Niestety, dziadków gwatemalskich nie widzieli ponad rok.
Karolina bała się lecieć z nimi do Gwatemali w tegoroczne wakacje.
To było zbyt niebezpieczne.
Na chwilę zamilkła, po czym dodała:
– A wiecie, najdziwniejsze jest to, że moi synowie nie doceniają tego, co mają. Wydaje im się oczywiste, że chodzą do szkoły, jedzą smakołyki, spotykają się z kolegami, grają w piłkę. Gdy zaczynam mówić o biedzie w Gwatemali, zaraz mi przerywają. Machają rękami, jakby się opędzali od muchy. Bo Gwatemala jest daleko. A przecież mieszkali tam, sporo pamiętają.

Sofijka przerwała rozmowy. Jest głodna. Nie, nie będzie jeść dziwnej potrawy przygotowanej przez polską ciotkę. Mamoooo, ja chcę do domu!

127569740_385081646046517_206512277928586113_n

Julka zakrzątnęła się, wyszły.
Karolina została, zjadłyśmy obiad. Smakowało jej, zachwalała, że całkiem, całkiem, ale… chili by dodała. Winking smile Obowiązkowo.
Niestety, nie miałam w domu płatków chili. Muszę kiedyś kupić, spróbować dodać odrobinę Ameryki Środkowej do europejskich potraw, bo czemu by nie?
Po spotkaniu jeszcze długo zbierałam słówka i zdania z krzeseł, stołu, podłogi. Nawet moje ubranie oblepiły jak rzepy. I ozdobiły głowę niczym dziwaczna czapka. A pod tą czapką głowa aż huczała od nadmiaru wrażeń. Natłoku słów.

127605825_3736408636416367_3658791878769334470_n

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

14 odpowiedzi na „Koleżanki z innych światów

  1. jotka pisze:

    O tak, brakuje nam tego, rozmowy wirtualne i sporadyczne kontakty to nie to samo.
    Jesteś wspaniałą gospodynią, tyle pyszności!
    Już w czasie pierwszej fali pandemii mówili wszyscy, że docenimy to , czego na co dzień nie cenimy, ale ile można?
    Kolejna dawka serdeczności i bliskości dopiero w święta…oby nadeszły w zdrowiu, czego Wam życzę:-)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Jotko, wdzięczności ogromne!:)
      Jestem dla Ciebie pełna podziwu, bo dla każdego znajdujesz uwagę i życzliwe słowo.
      A co do mojego gospodarzenia – akurat piec i gotować lubię i mam dla kogo. 😉
      Ciasto znika po jednym dniu.
      Niestety, nie umiem sama wymyślać przepisów (zwłaszcza jeśli chodzi o ciasta), jestem odtwórcza, korzystam z gotowych receptur znalezionych w necie.
      Serdeczności. 🙂

      Polubienie

  2. Malwina pisze:

    Ale u Ciebie smakowicie 😉 Ja bym była Julką na Waszym spotkaniu, gdzieś obok, z dzieckiem na ręku, albo u nogi 😀 Ale najważniejsze, że udało Wam się spotkać. I odkurzyć holenderski 😉 U mnie też nie jest z nim najciekawiej, czasu brak, a wieczorem nie mam już sił na naukę słówek 😦 Ostatnio do Misi przyszła sąsiadka, bo musiałam pojechać do Brukseli pozałatwiać trochę spraw i przełamałam się i zamiast z angielskim, wyjechałam z moim kulawym holenderskim. Chyba nie było najgorzej, bo dziecko dostałam z powrotem i najedzone i wyspane 😉 Ale nie wyobrażam sobie dyskusji o sytuacji ekonomicznej w Gwatemali czy prostestach w Polsce! Jeszcze nie ten czas.
    Pozdrawiam i oby więcej takich spotkań

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Malwinko, dziękuję za miłe słowa.
      Jednak Twój holenderski okazał się nie taki kulawy, skoro bez problemu dogadałaś się z sąsiadką i wszystko było załatwione jak trzeba, a Misia zadowolona.
      Przy dwójce maluszków (jeden na ręku, drugi u nogi), ciężko jest cokolwiek zrobić, nie wspominając o nauce języka. Wieczorem pewnie padasz bez sił, wkuwanie słówek jest ostatnią rzeczą, na którą masz ochotę.
      Kiedyś przyjdzie jeszcze na to pora, a teraz w wolnym czasie pozwól sobie odpocząć.
      Dużo sił życzę.

      Polubienie

  3. Celt Peadar pisze:

    Jako urodzony gaduła ja obecnie cierpię na niedobory. Znaczne niedobory słów, odwiedzin. Nawet rodziny na wsi już nie widuję. Dobrze że chociaż Ciocia i kuzynki czasem przyjdą, bo byłaby bieda totalna.

    Mówisz, że mam dużo przyjaciół na necie. Częściowo to prawda, ale nie tak całkiem. Internet dużo daje, ale nie daje wszystkiego. Jestem przyzwyczajony do stałych, ciągłych spotkań w twarzą w twarz. Przez pandemię, a nawet jeszcze przed pandemią, od dawna tego nie mam. Tak sobie myślę, że ostatnie 10 lat, odkąd zakończyłem szkołę i Życie zaczęło zabierać mi znajomych (przez dalszyy rozwój, pracę i ich rodzinę) oraz najbliższe osoby (rak…), próbowało mnie jakoś przygotować do tych obecnych, ekstremalnych pandemicznych warunków. Po części niezbyt się to udało. Niby mogę pogodzić się z pewnymi brakami, ale nigdy się do nich nie przyzwyczaję. Lęk o moich bliskich, którzy jeszcze mi zostali, te wszystkie informacje o „koronie”, fakt, że się wszyscy oddalamy od siebie przez to. To wszystko mnie przytłacza. Staram się skupiać na pozytywach, bo zawsze taki byłem i staram się być nadal. Dostrzegać najlepsze strony we wszystkim. Ale jest mi cholernie źle…

    Takie spotkania jak to wyżej są na wagę złota zawsze, ale zwłaszcza teraz. Ty i Twoje koleżanki jesteście prawdziwymi szczęściarami. Pielęgnujcie to wszystko.

    Ściskam Cię mocno!

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      O rety, Celcie, i ja ściskam serdecznie.
      Smutny wydźwięk ma Twój komentarz, bardzo chciałabym jakoś pomóc, coś krzepiącego napisać i nie bardzo wiem co.
      Napisałeś, że jestem szczęściarą – ja się nią nie czuję: zwłaszcza gdy w domu wciąż bałagan, bo każdy zajęty sobą, gdy dzieci się kłócą i wrzaski wwiercają mi się w mózg, gdy Igotata stroi fochy, dniami i nocami przywiązany do swojego laptopa.
      Wszystko – kwestia perspektywy.

      Celcik, trochę Cię zdążyłam poznać i wiem, że jesteś wielki wrażliwiec.
      Odczuwasz świat bardziej, toteż wszelkie niedogodności i rodzinne dramaty bardziej Cię dotykają.
      Są osoby, które strząsają z siebie lęki i tęsknoty jak psy po wyjściu z kąpieli, a potem biegną dalej. Ty raczej przesiąkasz nimi i nosisz je w sobie. Oczywiście w ciągu dnia robisz swoją robotę (lęki chowają się wtedy za kurtynę codzienności), ale jak znienacka wybiegną na scenę, potrafią nieźle dokuczyć.

      Trzymaj się ciepło, otoczony życzliwością i sympatią.
      Niech żadne „psie myśli” nie psują Ci samopoczucia, a wiara (piszę o wierze, bo wiem, że jesteś wierzący) pomaga uporać się z lękiem o Twoich bliskich i o przyszłość.

      Polubione przez 1 osoba

  4. Anna pisze:

    Zazdroszczę spotkania, ja siedze zamknięta w domu właściwie od połowy marca. Chyba wariuję.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Anno, od połowy marca to strasznie długo!
      Nie dziwię się, że wariujesz, w dodatku Ty tak lubisz podróże i ruch.
      Osobom przyzwyczajonym do aktywnego trybu życia chyba jest znacznie trudniej odnaleźć się w klaustrofobicznej pandemicznej rzeczywistości.
      Trzymaj się kochana.

      Polubienie

  5. kaipso pisze:

    Igomamo, ciekawie tam u Was. Mogłabyś o tym książkę napisać, o Polce w dalekim świecie. A może z tych blogowych opowieści narodzi się książka. Lubię czytać o takim życiu, którego tłem są historie ludzi z innych krajów, innych bajek. Te kawałki próbują się ze sobą integrować, pozlepiać, powstaje ciekawy patchwork.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję, Kalipso. Bardzo!
      Ja też lubię słuchać innych, obserwować, chłonąć historię, które w sobie noszą.
      Zawsze byłam raczej z tych, co wolą słuchać niż mówić, choć przecież tu, na blogu, mówię. Dużo mówię. Może nawet za dużo..
      Ale czy wystarczająco na książkę?
      Pozdrawiam, Czarodziejko. 🙂

      Polubienie

  6. Ewa Marguzewicz pisze:

    Pieknie opisane spotkanie kolezanek z roznych stron swiata.Fascynujace doswiadczenie znac ludzi,ktorych zycie jest zupelnie inne niz nasze.A zdjecia,ktore zamiescilas to juz kosmos.Te ciasta sa mega.Wpis czytalam z zapartym tchem i nadzieja , ze po burzy zawsze wychodzi slonce.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Jejku, Ewo, ile miłych słów!
      Twój komentarz podniósł mi poziom hormonów szczęścia szybciej niż czekoladowe ciasto.
      I na pewno na dłużej. 🙂
      Dziękuję Ci pięknie i absolutnie się z Tobą zgadzam – poznawanie historii ludzi z innych stron świata, jest fascynujące. Pozdrawiam z Holandii. 🙂

      Polubienie

  7. agacia336 pisze:

    Wspaniale spotkanie! Zawsze rzewnie wspominam stara prace, w ktorej w ktoryms momencie mielismy dwie Polki, Rosjanke, dziewczyne z Dominikany, Wietnamu, Wlocha oraz Turka. Tyle kultur, tyle roznych spojrzen na swiat! 🙂
    To fakt, ja tez juz nie pamietam jak to jest byc caly czas „uwiazanym” do dziecka. Ostatnio u kolezanki, jedna z nas siedziala z 2-latkiem przyklejonym do kolan, 5-latka drugiej kolezanki co chwila przybiegala i ciagnela matke za rekaw bo costam, a ja i jeszcze jedna dziewczyna siedzialysmy sobie spokojnie, bo nasze dzieci rozbiegly sie po domu i z trudem sie ich doszukalysmy jak trzeba bylo wyjsc. 😀

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      No, dokładnie, Agaciu! 🙂
      Mam przed oczami tę scenę, jak szukasz Potworków, bo czas wychodzić.
      Niesamowite, jak to się wszystko zmienia.
      Ledwie parę lat temu to nasze dzieciaczki nie odstępowały nas ani na krok, a tu naraz takie samodzielne i niezależne. Aż troszkę żal, nie?
      Choć kawa lepiej smakuje gorąca. 😉
      Trzymajcie się cieplutko, Rodzinko!

      Polubienie

Dodaj komentarz