Zadziwiliście mnie ilością komentarzy pod poprzednim wpisem. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek (poza bratową) jeszcze do mnie zajrzy, tymczasem taki odzew! I jednogłośnie twierdzicie, że warto pisać, że pisanie ma moc terapeutyczną, porządkuje myśli, dokumentuje zdarzenia, upamiętnia chwile – te bardziej i mniej znaczące. W każdym razie ma sens. A skoro tak, to odkurzam klawiaturę i zasiadam do pisania.
Dzisiejsza notka będzie wygrzana w słońcu, porośnięta ażurem zieleni i rozświergotana ptasim trelem. I nie dotyczy Holandii. Holandia jest zajęta wydawaniem na świat przebiśniegów, krokusów i żonkili, więc nie przeszkadzajmy jej w pracy. Potrzebuje spokoju: wszak wkrótce zacznie tkać kwiatowe dywany.
A jako że tydzień zimowych ferii spędziliśmy w Maroku, podzielę się z Wami marokańskimi zajawkami.
Pognało nas w tamte rejony pragnienie ciepła i nut orientu, a przy tym lot nie odstraszył długością (Schiphol – Marrakesz ok. 3,5 godziny).
Maroko, jak w lampie Aladyna, skrywa bogactwo ziół, kwiatów, przypraw, olejków.
Wystarczy uchylić wieczka, wciągnąć w płuca wszystkie te wonności, a trajektorią żył popłynie mieszanka jaśminu, róży i pomarańczy.
Muszę przyznać, że wcześniej niewiele wiedziałam o tym kraju (choć może powinnam, gdyż ludność pochodzenia marokańskiego w Holandii stanowi jedną z najliczniejszych grup etnicznych). W każdym razie dotąd Maroko kojarzyło mi się głównie z kolorowymi targowiskami i ziemią spękaną od słońca.
Tymczasem są tu piękne i zróżnicowane krajobrazy.
Nasz hotel mieścił się na przedmieściach Marrakeszu i na horyzoncie majaczyło pasmo wysokich gór Atlas, których szczyty przykrywały kapturki śniegu.
Hotel był ogromny, ale nie mieliśmy wrażenia tłumu, gdyż goście mieli pokoje w riadach: niewielkich blokach, w pałacowym stylu, swobodnie rozparcelowanych po całym ośrodku, oddzielonych od siebie palmami, drzewkami pomarańczy i szpalerami krzewów. Dzięki temu, że do dyspozycji było kilka basenów, nie miała tu racji bytu sławetna „walka o leżaki”, opisywana na forach turystycznych.
Przy głównym basenie grała muzyka i odbywały się animacje oraz wszelkie zumby, bachaty i inne wynalazki dla zdrowego ciała i ducha.
A jeśli ktoś wolał jedynie poczytać sobie książkę na leżaku, wybierał basen objęty strefą ciszy, tam miał spokój.
Ach, i były jeszcze zjeżdżalnie basenowe. Nasza młodzież je uwielbia.
W sumie nawet jeśli ktoś przez tydzień nie opuszczał terenu ośrodka, to powiem Wam, że i tak nudy nie zaznał.
My jednak lubimy na wakacjach zobaczyć coś więcej niż ogród i baseny, toteż wybraliśmy się na dwie wycieczki, o których opowiem już w oddzielnych postach.
Bardzo odpowiadała nam tamtejsza kuchnia, obfitująca w warzywa, ale nie wodniste i napompowane pestycydami, lecz pełne smaku, w większości uprawiane w małych lokalnych gospodarstwach.
W Maroku nie jada się wieprzowiny, lecz drób, ryby i rośliny strączkowe, a mięsożercy mogą spróbować popularnej tu jagnięciny i baraniny.
Zasmakowała nam klasyczna marokańska potrawa, czyli tażin. Nazwa pochodzi od glinianego naczynia w kształcie stożka, w którym jest on przygotowywany i serwowany.
Tażin to mogą być zarówno kawałki kurczaka duszone z ziołami, jak też soczewica lub inne warzywa: ziemniaki, marchew, kalafior. Obowiązkowym dodatkiem jest kasza kuskus.
Poza tym lokalna kuchnia stoi szafranem (nazywanym czerwonym złotem Maroka), oliwkami, orzechami i rodzynkami. Wśród napojów prym wiedzie marokańska herbata.
Ależ ona orzeźwia i rozjaśnia umysł!
W hotelu załapaliśmy się na pokaz parzenia herbaty, do którego używano stalowego imbryka z wąskim, długim dzióbkiem. Zwinięte listki Gunpowder zostały zalane wrzątkiem, po czym pierwszy napar („duszę”) bez żalu wylano. Ponownie napełniono imbryk wrzącą wodą i długimi strużkami przelewano napar do szklanki, do dzbanka, ponownie do szklanki, ponownie do dzbanka i tak kilka razy.
Następnie, a w zasadzie jakoś w międzyczasie, napój połączono z liśćmi świeżej mięty nona oraz bryłkami cukru.
Prawidłowo przygotowana marokańska herbata powinna mieć „turban”, czyli falbankę z pianki. Pija się ją w wąskich, przeźroczystych szklaneczkach właśnie po to, by wyeksponować ów bąbelkowy kożuszek.
Ceremonia wydaje się łatwa, jednak, gdy po powrocie do domu, wzięła mnie chętka na taką herbatkę, to pozalewałam cały kuchenny blat, a do picia niewiele pozostało. Najwidoczniej muszę jeszcze potrenować to całe przelewanie. 😉
Drodzy Czytelnicy, nie byłabym uczciwa, gdybym jedynie wychwalała Maroko i ograniczała się do palm powiewających wachlarzami dorodnych liści, do ptaków nieustannie śpiewających arie na kilka głosów i do smacznej kuchni. No, nie.
Wystarczyło wyjść poza bramy ośrodka, by wrażenie raju się rozwiało.
W niektórych miejscach bieda aż biła po oczach. Żebracy podsuwali ci niemal pod nos trzęsącą się dłoń, ułożoną w łódeczkę. Samopas biegały bezpańskie psy, koty straszyły chudością. Za zadbanym osiedlem domów w kolorze czerwonej ochry, wyrastały skupiska baraków bez okien, z prowizorycznymi płytami zamiast drzwi i rozsypanymi wokół hałdami śmieci. Płachty prania rozwieszone na sznurach i bawiące się wokół dzieci – odbierały złudzenie, że to jakieś porzucone siedziby. Nie, w takich warunkach mieszkają ludzie.
W Maroku pałacowy przepych współistnieje z biedą, brudem i niedożywieniem, jak gdyby to była naturalna symbioza, choć przecież być nią nie może.
Tu wszystko nabiera nieco innego znaczenia. Punktualność w rozumieniu europejskim nie istnieje. Przewodnicy i kierowcy zawsze się spóźniali.
Na wielopasmowych jezdniach – pęd i chaos. Między sznurami samochodów manewrowały skutery, często z tyłu siedziało dziecko i obejmowało dorosłego rękoma, oczywiście oboje bez kasku i żadnych pasów. Igotata, wyczulony na kwestie bezpieczeństwa na drodze, nie mógł patrzeć na te praktyki. Moje serce też windowało do góry.
Tak więc chociaż wakacje były udane – bo przecież wypoczęliśmy, podjedliśmy, a i pogoda tym razem nam dopisała – to jednak nasz odbiór Maroka jest poorany rysami.
Twój wpis czyta się jak opowieść pełną barw, zapachów i smaków – aż chce się przenieść do Maroka i poczuć ten orientalny klimat na własnej skórze! Pięknie oddałaś kontrasty tego kraju – od egzotyki, ciepła i aromatycznej kuchni po mniej idylliczną rzeczywistość, która kryje się poza hotelowymi murami. Bardzo podoba mi się też, jak lekko i obrazowo piszesz – aż czuć ten miętowy aromat herbaty
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Och, Andrzeju, nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawiłeś mi swoim komentarzem. 🙂 Skoro poczułeś miętowy aromat herbaty, to znaczy, że udało mi się pobudzić zmysły czytelnika, a taki był plan. 🙂 🙂 🙂
A tak na poważnie, to Maroko jest krajem pełnym skrajności.
Orientalny klimat uwodzi turystów, ale od strony zaplecza wszystko wygląda nieco mniej różowo.
PolubieniePolubienie
To właśnie jest magia dobrze napisanego tekstu – potrafi przenieść czytelnika w inne miejsce, uruchomić wyobraźnię, a nawet niemal poczuć zapach czy smak. Miętowa herbata i marokańskie klimaty to mieszanka, która brzmi jak podróż pełna kontrastów – zachwycająca, ale z drugą, mniej pocztówkową stroną. Ciekawe, jak często my, turyści, widzimy tylko to, co chcemy widzieć, a prawdziwy obraz kryje się gdzieś poza hotelowymi kurortami i przewodnikowymi atrakcjami.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak…
PolubieniePolubienie
Wszędzie są mniejsze lub większe kontrasty, lecz są i takie, które łamią serce. Dotyczy to głównie sytuacji dzieci w Afryce, Azji czy Ameryce Płd. W Indiach można zobaczyć rodziny mieszkające na ulicy bądź w grobowcach, gdzie przynajmniej nie leje się na głowę. Dzieci grzebiące w hałdach smrodu i śmieci, by zarobić na chleb, to norma, bo biedy jest dużo, zbyt dużo. Turyści widzą z reguły piękne hotele i smakowite przyprawy, ale gdy wyjść dalej, jak sama piszesz, widać różnicę, bo tam turysta nie zostawia pieniędzy. Na pustyni jeszcze trudniej, taki jest świat, niestety.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ultro, masz całkowitą rację. Niestety tak jest, choć nam, Europejczykom, czasami ciężko uwierzyć w taką skrajną biedę, bo u nas bieda też jest, ale nie dochodzi aż do takich skrajności, jak w krajach, które opisałaś.
Słyszałam o Indiach. Jedni są zakochani w tym kraju i regularnie tam wracają, inni mówią „nigdy więcej”.
My widzieliśmy tylko maciupką cząstkę Maroka, bo tylko Marrkasz, więc nie wiem, jak to wygląda w innych częściach tego kraju, chcę wierzyć, że lepiej, że mniej śmieci, mniej biedy, bezpieczniej.
Pozdrawiam już wiosennie. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nigdy nie byłam w Maroku… więc tym bardziej z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam.
Dziękuję.
Stokrotka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To ja dziękuję za odwiedziny, Stokrotko. 🙂
Cieszę się, że wpis Cię zainteresował. 🙂
PolubieniePolubienie
Po prostu bajka, warto było czekać na kolejny post, od samego patrzenia na kolory i luksusy miło i cieplej się robi na duszy!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Joteczko, te luksusy mają drugie dno, Ci powiem.
Dziękuję, że poczekałaś i jesteś. 🙂
PolubieniePolubienie