Dziś cofnę się w czasie do majówki, do urokliwego Monschau i chwil spędzonych z przyjaciółmi. Kąciki ust bezwiednie unoszą mi się do uśmiechu na wspomnienia. Krótki wypad, dwie rodziny, piękna miejscowość, typowo spacerowa, z szumiącą rzeką, okolona lasami i łagodnymi wzgórzami. Do tego słońce przez cały czas naszego pobytu, luz blues i plecak pełen wolnego czasu. Naprawdę było idealnie (a jakiekolwiek drobne spięcia już dawno poszły w niepamięć, o ile w ogóle były).
Monschau wygląda jak ilustracja ze starego baśniozbioru: brukowane chodniki i stare domki ze spadzistymi dachami jak krasnale czapy, z białymi ścianami opasanymi szalikami ciemnych belek – przytulają się do siebie w komitywie. Rzeka Rur zbiera nowinki z całej okolicy, nosi je w swych wodach, szumiąc nieustannie.
I my zasłuchaliśmy się w to bajanie, przystawaliśmy na mostkach, wpatrywaliśmy się w rwący nurt, śledziliśmy obroty młyńskiego koła, a ono kręciło się, kręciło i skrzypiało aż zapomnieliśmy, który to dzień, miesiąc, rok. Dobrze nam zrobiło takie zapomnienie.
Mimo że na rynku zawsze tętniło życie, a kawiarniane stoliki przeżywały oblężenie, na twarzach gości nie widać było oznak stresu. Udzielał im się spokój zielonych wzgórz.
Nikt nie zerkał na zegarek, nie zaciskał nerwowo szczęk.
Nie pędził na autobus, bo i po co, skoro wszędzie można dotrzeć pieszo.
Chodziliśmy bez celu i planu, chłonąc atmosferę. Co chwilę zatrzymywaliśmy się: to „na zdjęcie” (bo każdy zaułek taki malowniczy, że chciałoby się zabrać go z sobą), to – na witryny sklepowe. A było na co popatrzeć!
Każdy winkiel przypominał małą galerią sztuki, z rękodziełem lokalnych artystów.
Obrazy, grafiki, biżuteria, dekoracje do domu i ogrodu, artefakty z najróżniejszych tworzyw: drutu, skóry, filcu, ceramiki, szkła i nie wiem czego jeszcze.
Wciąż coś nowego przykuwało wzrok, zachwycało, zdumiewało, bawiło.
A nie zrobiłam zdjęć wyłącznie z szacunku dla autorów (umieszczali pisemne prośby, by nie fotografować).
I co jeszcze dziwne, nie napotkaliśmy ani jednego zwyczajnego sklepu, takiego typowego spożywczaka czy sieciówki. No, nie! Bo przecież nie określę typowym sklepu o wystroju vintage, z produktami spożywczymi i drogeryjnymi, w którym ekspedientka urzęduje w czepcu i stroju z poprzedniej epoki, jednocześnie parzy kawę dla klientów i sprzedaje na wagę pojedyncze sztuki cukierków czy żelków?
Na szczęście krem z filtrem ochronnym do ciała miała na stanie, oczywiście bezmarkowy.
Takie jest właśnie Monschau – artystyczne, w nieco staroświeckim stylu, wymykające się nowoczesnym trendom.
A jeśli, drodzy Czytelnicy, moja notatka wywołała w Was poczucie niedosytu i oczekiwalibyście zamiast luźnych dywagacji, jakichś konkretów do zwiedzania, proszę, oto i one:
Rotes Haus (Czerwony Dom) – dom Johanna Heinricha Scheiblera bogatego producenta sukna
Bardzo przyjemne muzeum, akurat na godzinę zwiedzania, może dłużej – zważywszy, że z balkonu rozciąga się przecudny widok, którym warto się podelektować.
A poza tym w Czerwonym Domu każdy znajdzie coś ciekawego.
Wiem, co mówię, mieliśmy sześcioro nastolatków pod skrzydłami, a żaden nie zdążył się nudzić.
Zwiedzanie takiego miejsca to nie lada gratka, coś a la możliwość odbycia wizyty w domu zamożnej rodziny mieszczańskiej z XVIII wieku.
Okazja, by rozgościć się w reprezentacyjnych pokojach w stylu rokoko, które dają odczucie, jakby mieszkańcy dopiero co wypili herbatę z porcelanowych filiżanek.
Zresztą popatrywali na nas z portretów, toteż widzieliśmy, u kogo bawimy na salonach. Mimowolnie prostujemy plecy, unosimy podbródek, przecież trzeba się zachować. ![]()
Klatka schodowa z rzeźbionymi balustradami należy do najpiękniejszych w Niemczech, schody pokonujemy z gracją, dystyngowanie. Oryginalne meble, tapety, sprzęty kuchenne z osiemnastego wieku wzbudzają zaciekawienie.
A że właścicielem domu był przemysłowiec, który zbudował fortunę na przemyśle włókienniczym, dowiadujemy się, jak wyglądał cały proces produkcji tkanin, łącznie z eksportem: sukna z Monschau wędrowały na cały cały świat, między innymi do Warszawy (i zajmowało im to osiem dni).
Burg Monschau (Zamek) i panorama, dla której warto się wspiąć
Nad miastem góruje średniowieczny zamek, ongiś pełniący funkcję warowni, a dziś jest podzielony na część prywatną, zamkniętą dla turystów (w której mieści się schronisko młodzieżowe) i drugą – udostępnioną do zwiedzania bez biletów, bo w zasadzie są to ruiny.
Ale my lubimy takie stare pozostałości, z duszą, gdzie każdy kamień upamiętnia dawną potęgę, gdzie nad murami snują się opary historii, a z okienek wartowniczych rozciąga się panorama na całe miasteczko, łącznie z peryferiami.
Haller Ruine, czyli drugi punkt widokowy, a może pierwszy, zależy jak liczyć
Dokładnie po przeciwległej stronie od wyżej wspomnianego zamku wypatrzymy drugie wzniesienie, również z ruinami, tylko znacznie mniejszymi, bo to zaledwie jedna ściana – pozostałość po dawnej wieży strażniczej. Ruina skromniejsza, ale widok, przynajmniej naszym zdaniem, piękniejszy niż z zamku. Dlaczego? Bo zobaczymy z góry tę najbardziej urokliwą część miasteczka, czyli starówkę. Skośne dachy, szachulcowe ściany, kwadratowy ryneczek, iglice kościołów – ładnie, warto się wspiąć.
Monschauer Glashütte & Handwerkermarkt – mała huta szkła i wioska z rękodziełem
Na koniec mam dla Was coś specjalnego. Jeśli lubicie artykuły dekoracyjne, oryginalne bibeloty, ciekawe pamiątki, gadżety prezentowe – spodoba się Wam to miejsce.
Mnie oczarowało. Jest to coś a la artystyczna wioska pod dachem.
Najpierw wchodzi się do sklepu ze szklanymi ozdobami. Ciągną się tu gabloty z wazonami, kieliszkami, misami, lampami – wszystko ze szkła, pogrupowane kolorami (te same produkty występują we wszystkich paletach kolorystycznych).
Również przy wejściu znajduje się warsztat rzemieślniczy.
Można przysiąść i popatrzeć, jak się wytapia i formuje szkło. Co więcej można samemu „wydmuchać” sobie szklaną ozdobę (oczywiście w bezpieczny sposób i pod nadzorem), a nawet zachować ją na pamiątkę (5 euro taka przyjemność).
Nasza młodzież oczywiście nie omieszkała popróbować swoich sił w zawodzie szklarza artystycznego. ![]()
Natomiast w drugiej części budynku, tuż za “szklanym sklepem”, znajduje się cała wioska z rękodziełem, widoczna na mapie. Stoiska z asortymentem najróżniejszego rodzaju płynnie się z sobą łączą: od biżuterii, po torebki, zabawki, obrusy, rzeźby, bombki, pisanki…. Człowiek spaceruje wytypowanymi ścieżkami, rozgląda się i zachwyca.
Towarów DIY jest całe mnóstwo, ale znów – proszono o nierobienie zdjęć (pewnie z obawy przed plagiatowaniem). Ja pozwoliłam sobie tylko na jedno, jedyne zdjęcie: te pisanki to właśnie dla Was drodzy Czytelnicy, mała próbka, jak ten market wyglądał.
Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczona owa lekka niesubordynacja, zważywszy jak polecam to miejsce.
Senfmuhle Monschau – wieloletnia produkcja musztardy
Ten post nie byłby kompletny, gdybym nie wspomniała, że w Monschau znajduje się zabytkowa wytwórnia musztardy, gdyż okolica jest zagłębiem gorczycy.
Nam zabrakło czasu na zwiedzanie tej fabryki, poza tym nie wszystko przecież musimy zwiedzać. ![]()
Ale za to odwiedziliśmy „musztardowy sklep” na rynku, w którym można degustować najrozmaitsze rodzaje musztard, daleko wykraczające poza: ostrą, łagodną, ziarnistą czy mieloną. Wypatrzyliśmy musztardę pomidorową, czosnkową, bazyliową, piwną, lawendową, o smaku grzanego wina i inne odkrycia smakowe.
Poza musztardą w słoiku można było kupić czekoladki z nadzieniem musztardowym.
Skusiliśmy się na nie z ciekawości i powiem Wam, że były naprawdę smaczne, z nutką gorczycy wyczuwalną, ale nie dominującą.
W Monschau warto również spróbować zupy musztardowej.
I cóż Wam powiem na koniec? Że przyjemnie wspominam tę majówkę.
Myślę, że Monschau to dobra miejscówka na relaks i pobyt z przyjaciółmi.
Miasteczko jest małe, więc nie męczy i nie przytłacza odległościami.
A jak się je obejdzie wzdłuż i wszerz, zawsze można zwiedzić okolicę: tuż, tuż znajduje się narodowy park Eifel; niedaleko są również malownicze, obrośnięte winoroślą regiony Mozeli, o której pisałam na blogu jakieś dwa lata temu.
Poza tym macie stąd rzut beretem do Belgii, Luksemburga i Holandii. ![]()
To jak, jedziecie?
Niesamowite, miasteczko jak z bajki i ten spokój, o którym piszesz, prawie go poczułam ze słońcem na twarzy! Ale jeszcze zamek do kompletu, to juz raj na ziemi! Kafejka z widokiem na gwarny ryneczek, to jest to, nawet kawa lepiej smakuje!
Musze zapisać tę miejscowość, może uda się tam dotrzeć?
Uściski dla Waszych dużych dzieciaków:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy za uściski, Joteczko.
Przydały się wczoraj, na Dzień Dziecka, ale i dziś będą wskazane, na osłodę po wynikach wyborów.
A Monschau polecam w połączeniu z Doliną Mozeli lub np. Akwizygronem, Trierem, jakimś kawałkiem Belgii bądź Luksemburgiem, bo to podobna okolica.
Natomiast samo miasteczko Monschau jest na maks. 2 dni zwiedzania. Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
Zatopiłem się w tej opowieści. Czytając, czułem niemal szmer rzeki Rur, skrzypienie młyńskiego koła i spokój, który zdaje się być walutą tego miejsca. Pięknie ujęte detale, które zwykle umykają w biegu codzienności – szacunek dla rękodzieła, niespieszne spacery, sklepik z ekspedientką jak z epoki. Widać, że to nie tylko relacja z podróży, ale powrót do czegoś głębszego – do wrażliwości i czułości dla chwil. Dziękuję za tę podróż bez walizek – z plecakiem pełnym wolnego czasu i sercem otwartym na zachwyt. Monschau trafiło właśnie na moją listę miejsc do zobaczenia.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Andrzeju, trafnie to ująłeś. Monschau to właśnie takie miasteczko, które wymyka się codzienności. Turkocze w znanym tylko sobie tempie. Ma swoje osobne sprawy: nie zwykłe, a artystyczne.
Dlatego próżno w nim będziesz szukał przeciętności, ale tę przecież mamy na co dzień, prawda? Na urlopie można ją z siebie strzepnąć i nacieszyć się czymś, co jest ciut inne. 😉
PolubieniePolubienie
Właśnie takich miejsc nam trzeba — które niczego nie udają, nie gonią, nie chcą być „na czasie”. Gdzie wszystko ma swój rytm, niezależny od zegarków i kalendarzy. Gdzie człowiek, zamiast odhaczać atrakcje, po prostu jest — patrzy, oddycha, przestaje się spieszyć.
Monschau brzmi jak przestrzeń, która nie męczy, tylko koi. I może o to właśnie chodzi w dobrym urlopie: żeby nie był ucieczką, tylko spotkaniem z czymś, co przypomina nam, kim jesteśmy bez całej tej codziennej otoczki.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nic dodać, nic ująć. 😉
PolubieniePolubienie
Są takie miejsca, które nie tylko się zwiedza, ale chłonie całym sobą. Gdzie czas zwalnia, a człowiek przypomina sobie, że można żyć inaczej – spokojniej, bardziej świadomie. Właśnie dlatego warto uciekać od przeciętności, choćby na chwilę, by znów poczuć smak czegoś wyjątkowego. Takie momenty zostają w człowieku na długo i coś w nim zmieniają – czasem niepozornie, ale na dobre.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wiesz co? TAK piszesz, ze juz nie musze tam jechac – wszystko widzialam. Ale po musztarde bym poleciala 🙂 A tak poza tym, to kazdy powinien pojechac kiedys na taka wycieczke. Dziekuje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cha cha 🙂 🙂 🙂
Krysiu, poczytuję Twoje słowa jako komplement, aczkolwiek chyba nie o taki efekt mi chodziło, jaki uzyskałam. 🙂
Ale… intencje miałam dobre. 🙂
Dziękuję, że nas czytasz i komentujesz. 🙂
PolubieniePolubienie
To komplement jak byk! Pieknie opisujesz, pokazujesz, ja to chlone i widze detale rozne, czytam subiektywne odczucia i je rozumiem….mam taka przyjaciolke, co ma motorek w tylku i nie usiedzi na miejscu. I ja, czytajac jej blogowe wpisy, czuje, ze dane miejsce juz znam. I bardzo mi sie to podoba. Bo czasem po prostu nie da sie tam pojechac….
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie, Krysiu. Nie da się zwiedzić wszystkich miejsc, a też nie ma takiej potrzeby. 🙂
Bo tak naprawdę podróżowanie jest dość męczące, nie wspominając o kosztach.
Są miejsca, które chciałabym poczuć „na własnej skórze”, wszystkimi zmysłami, a są takie – które (z najrozmaitszych powodów) pozostają dla mnie niedostępne i wówczas fotorelacje na portalach w zupełności mi wystarczą.
Poza tym lubię posłuchać czyichś wrażeń z miejsca, w którym sama byłam. Tak z czystej ciekawości, czy nasze opinie są zbieżne czy odmienne.
No, to sobie wyjaśniłyśmy. 🙂
A tak w ogóle to DZIĘKUJĘ za komplement.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę się, że udało mi się słowami choć trochę oddać klimat miejsca.
A i gro zdjęć zrobiło swoje robotę.
Ale jak mogłam ich nie opublikować, skoro tam było tak pięknie? 😉
PolubieniePolubienie
Dzięki za pokazanie, uwielbiam takie miejsca. Szkoda, że tak daleko… Całuski
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochana, w porównaniu do Twoich destynacji, zachodnie Niemcy to rzut beretem. 😉
A tak na poważnie – odległość rzecz względna, zależy z której strony zacząć odmierzenie kilometrów.
Miło, że zajrzałaś. Czekam na kolejne relacje z Twoich wojaży.
Buziaki. 🙂
PolubieniePolubienie