Dziś na blogu jeszcze będzie holendersko, chociaż… może właśnie nie holendersko? Oceńcie sami. Ale najpierw cofnijmy się o jeden post wyżej, do wioski Giethoorn. Pamiętacie “holenderską Wenecję”? Zwiedziliśmy ją niejako przy okazji, wioząc przesyłkę „znajomym znajomych znajomych”, do Zwolle.
Wertowany przeze mnie w samochodzie przewodnik Pascala, podpowiadał, że – oprócz Giethoorn – będziemy mijać jeszcze jedno wyjątkowe miejsce, „wioskę o unikalnych walorach etnograficznych” o nazwie Staphorst.
A że na ogół lubimy zwiedzać małe miejscowości, toteż postanowiliśmy zatrzymać się w tej unikalnej wiosce na lody. Ach, uśmiecham się na wspomnienie naszej naiwności!
Już wiem, że w Staphorst lodów w niedzielę nie uświadczysz!
Ale nie uprzedzajmy faktów.
Z Giethoorn do Staphorst jedzie się jakieś 25 minut, nigdzie nie trzeba zbaczać, bo wieś leży przy autostradzie. Bez problemu zaparkowaliśmy w centrum (parking duży, pusty i, co najważniejsze, darmowy), a potem śmiałym krokiem ruszyliśmy na poszukiwanie mrożonych pyszności. Dzieciaki nie odpuszczały i nic innego je nie interesowało. Oni już się dosyć nazwiedzali, oni chcą lody!
W porządku, skoro to ma im poprawić humor…
Rozglądaliśmy się dookoła tak intensywnie aż na głowach wyrosły nam antenki!
I chwiały się na wszystkie strony próbując „złapać” lodowe fale w okolicy.
Wychylały się pod różnymi kątami, zginały w pół. Wszystko na nic!
Żadnych budek z lodami. Żadnych sklepów.
A nie, tam jest jakiś! Pobiegliśmy pełni nadziei w kierunku sklepu, by za chwilę poczuć rozczarowanie: zamknięte. Tam zamknięte, tu zamknięte.
Nie zjemy lodów.
Gdy straciliśmy wiarę w sens poszukiwań, wpadliśmy na dość okazałą kawiarenkę, nawet restaurację. Antenki zawibrowały wesoło, po czym smutno opadły. Tu też zamknięte!
Na szczęście, na kawiarnianym parkingu, dostrzegliśmy mężczyznę, wysiadającego z samochodu.
– Proszę pana, gdzie można kupić lody? – zapytaliśmy, bo byliśmy naprawdę zdesperowani.
Mężczyzna objął współczującym spojrzeniem nasze przywiędłe antenki i pokręcił przecząco głową. Zrozumieliśmy: nie ma lodów w Staphorst, nie w niedzielę.
Dzieciaki zwiesiły ramiona, chciały wracać do samochodu. Igotata też zaczął stroić fochy. To wszystko moja wina, zaprowadziłam ich do „nieprzychylnej wioski”, oni chcą do domu. W takich okolicznościach zwiedzanie musiało być krótkie. Spacer z łaski nie cieszy. Spacer wzdłuż autostrady – tym bardziej.
Staphorst jest holenderskim odmieńcem, na zasadzie „cała Holandia robi to, ale w Staphorst…”. No właśnie co „w Staphorst”?
Ano w Staphorst mówią „God, Vaderland, Oranje” (Bóg, Ojczyzna, Tradycja).
Ale nie tylko mówią. Oni tak żyją.
Podług surowych zasad kalwinizmu i bożych przykazań.
Ciężko i sumiennie pracują, a po pracy zgłębiają Biblię i praktykują wiarę.
W niedzielę obowiązkowo uczestniczą w długim nabożeństwie (nawet dwukrotnie).
Do nowinek technologicznych odnoszą się sceptycznie, większość mieszkańców nie ogląda telewizji (oficjalnie, bo w kuluarach mówi się, że mają anteny satelitarne poukrywane na strychach i patrzą w telewizor po kryjomu).
Gdy cała Holandia otwarcie rozmawia o aborcji, eutanazji i małżeństwach homoseksualnych, w Staphorst jest to temat tabu.
W Staphorst też nikt nie przeklina na ulicy, bo jest to ustawowo zakazane.
Kobiety noszą tradycyjne stroje (ciemne suknie, chusty skrzyżowane na piersiach, nakrycia głowy w kształcie kapturka).
Nie można im robić zdjęć, bo również jest to… ustawowo zakazane.
W latach siedemdziesiątych ci „holenderscy amisze” zyskali światowy rozgłos za sprawą epidemii polio. Kilkoro mieszkańców wioski odmówiło szczepień i w rezultacie zmarło pięcioro dzieci, a wiele doznało trwałego kalectwa.
Obecnie Holandia, jak i cały świat, zmaga się z drugą falą koronawirusa.
W tym samym czasie, gdy premier Rutte zwrócił się do narodu z prośbą, by w kościołach gromadziło się nie więcej niż trzydzieścioro osób dorosłych (dzieci się nie liczą) i by nie śpiewać zespołowo – w kościele w Staphorst zebrało się na modłach sześćset osób i to trzykrotnie w ciągu dnia.
Od razu spotkały się w mediach z krytyką, padły oskarżenia o „ciemnogród” i niesubordynację, ale staphorski pastor cierpliwie wyjaśniał, że ataki są niesłuszne, ponieważ przestrzegali zasady zachowania odległości: kościół ma 2.400 miejsc siedzących, a oni zajmowali co czwarte krzesło.
Każdy kij ma dwa końce, z których jeden gładzi, drugi uderza.
Faktem jest niskie bezrobocie w Staphorst, kult pracy, odnoszący się również do niekorzystania ze świadczeń socjalnych.
Faktem jest prawie zerowa przestępczość, brak uzależnień, wandalizmu, wysokie poczucie bezpieczeństwa, kontroli i zaufania społecznego.
Faktem jest pomoc sąsiedzka: w przypadku zgonu, sąsiedzi współorganizują pogrzeb; w razie pożaru lub innego nieszczęścia, sąsiad chodzi z kapeluszem po całej wsi.
Faktem jest nawet brak imigrantów.
Mieszkańcy Staphorst tworzą „białą enklawę” w wieloetnicznej społeczności Holandii i szczycą się: takim samym pochodzeniem, taką samą przeszłością, taką samą wiarą i hołdowaniem takim samym wartościom.
To fundament, na którym budują domostwa.
Domy kryte strzechą, z zielonymi okiennicami, niebieskimi parapetami oraz motywem drzewa nad drzwiami frontowymi. Domy z wypielęgnowanymi ogrodami, w których jeszcze można znaleźć żelazne bańki na mleko, zbite w ciasny szereg.
Ale nie wypada długo się przyglądać, mieszkańcy tego nie lubią.
Dlatego szybko wskoczyliśmy do auta, by w końcu dostarczyć naszą przesyłkę, znajomym znajomych znajomych…
Adresatka już czekała przed domem. Uśmiechała się, machała dłonią, dziękowała. A zobaczywszy zrezygnowane antenki lodowe na głowach dzieci, natychmiast skierowała nas do najlepszej lodziarni w Zwolle.
I faktycznie – lody smakowały tak niebiańsko, że antenki zatańczyły z radości. Zapomnieliśmy zrobić zdjęcie wielkim puszystym kulkom, a przecież wolno, to nie Staphorst. A może… “holenderscy amisze” w niedzielę przyjeżdżają na lody do Zwolle? Mają tylko piętnaście kilometrów.
Lody często ratują nas z opresji 😉
Sama nie chciałabym jednak mieszkać w takiej społeczności, ale jeśli wszyscy mieszkańcy szanują swoje zasady i czują się z tym dobrze, to nam nic do tego.
Oglądałam niedawno film dokumentalny o amerykańskich amiszach, tam młode pokolenie zaczyna wyłamywać się z surowych zasad…czy wyjdą na tym lepiej? Czas pokaże.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, ja chyba też bym nie mogła mieszkać w takiej zamkniętej społeczności.
Za bardzo cenię sobie wolność i anonimowość.
Ale może to kwestia przyzwyczajenia – jak od zawsze jest się zanurzonym w takim hermetycznym środowisku, to człowiek nie wyobraża sobie innego życia.
PolubieniePolubienie
Bardzo ciekawe informacje! Nigdy nie słyszałam o Staphorst. I chyba się tam jednak nie wybierzemy… A te pyszne lody w Zwolle, to gdzie dokładnie? 😉
Pozdrawiamy weekendowo
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Miejsce, które polecono nam to Galeteria Salute: https://salute.nl
PolubieniePolubienie
Fascynującaa wioska (i świetny wpis), ale w zwiazku z moją wiedzą o świecie, ludziach i tego typu zamkniętych, a rzekomo superowych i wspaniałych społecznościach perspektywa istnienia takich miejsc w realu i to dosyć bliskim zdecydowanie mnie przeraża…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Magdalena. 🙂
Faktycznie wioska Staphorst, a właściwie jej mieszkańcy, budzą fascynację i zainteresowanie, zresztą nie tylko wśród Holendrów.
Opinie na temat tutejszych „amiszów” są mocno podzielone, ale chyba przeważa jednak oddźwięk pozytywny. Owszem są konserwatystami, ale podoba się ich pracowitość i przedsiębiorczość.
PolubieniePolubienie
Sama w polowie pomyslalam „O, zupelnie jak nasi Amisze…”. I prosze. 😉 My do najblizszej takiej wioski mamy okolo 6 godzin drogi i chcemy sie kiedys wybrac, ale… kiedys. Jakos specjalnie nas nie ciagnie. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Rozumiem to, Agata.
Choć z jednej strony jest zaciekawienie odmiennością kulturową, to z drugiej niekoniecznie fajnie przyjechać, by na kogoś popatrzeć. 😉
W dodatku sześć godzin w jedną stronę, to jednak sporo.
Pozdrawiam i przepraszam, że odpowiadam z opóźnieniem – nie było nas w domu.
PolubieniePolubienie
Za garść ciekawostek dziękuję😘
Bardzo lubię do Ciebie zaglądać na bloga, zawsze tutaj mi dobrze🤗🧡
Pozdrawiam milutko, weekendowo, zdrówka życząc Tobie i bliskim😀🍂🍁🌻☕🍩
Kochana! nie wiem, co się dzieje, ale mój nowy post nie wyświetla się u Was w linkach🤔
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Morgano, Twoje wizyty (i radosne, kolorowe ikonki) niezmiennie wywołują mój wielki uśmiech. Dziękuję za życzenia. U nas akurat były jesienne ferie, toteż faktycznie odpoczęliśmy od codziennej rutyny. Miło było, bo udało nam się wyjechać na parę dni.
Co do linków – one wyświetlają się automatycznie, ale zauważyłam, że niekiedy reagują z opóźnieniem. Mam nadzieję, że już działa prawidłowo. Serdeczności.
PolubieniePolubienie