W Holandii doczekaliśmy się właśnie czasu, który tygryski, kłapouszki i inne miśki lubią najbardziej, czyli jesiennych ferii. Po dwóch miesiącach nauki (tutaj szkoła zaczęła się pod koniec sierpnia) w szkołach podstawowych i średnich nastał tydzień przerwy. Pięć wolnych dni roboczych, jak to cieszy!
Zwłaszcza gdy uda się gdzieś wyjechać.
Zwłaszcza gdy uda się wyjechać z przyjaciółmi. Jak nam.
Z polecenia koleżanki wybraliśmy się nad Dolinę Mozeli, do południowo – zachodnich Niemiec. Ania już tu kiedyś była i teraz chciała wrócić.
W to samo miejsce, do tego samego ośrodka, ba! nawet do tego samego domku.
„Dla takiego widoku warto wracać” – powiedziała krótko, za to ton jej głosu dopowiedział resztę.
Reszta brzmiała nader intrygująco. Kusiła, mamiła, wabiła.
Skutecznie i na szeroką skalę, bo ostatecznie na feriach w Dolinie Mozeli zawitała nie tylko Ania z rodziną I my, ale też Mauriziowie (nasi włosko – węgierscy przyjaciele z trojgiem dzieci).
Jeśli dodam, że nasze córki: córka Ani, córka Mauriziów i Iskierka są bardzo zaprzyjaźnione (papużki nierozłączki sztuk trzy), to możecie sobie wyobrazić, jak bardzo cieszą się wspólnym wyjazdem.
I nawet nikomu nie psuje humoru fakt, że ośrodek, w którym mieszkamy (Mont Royal Landal) okazał się bardzo rozległy i nasze domki znajdują się dokładnie na jego przeciwległych krańcach – spacer od nas do Mauriziów trwa ponad dziesięć minut, takie tu są odległości! Ale nie szkodzi. Przyroda oszałamia pięknem, pogoda sprzyja wyjściu z domu, a zresztą – do przyjaciół nogi same niosą.
No właśnie skoro jestem w towarzystwie, nie wypada ślęczeć nad laptopem, dlatego miejsce, w którym się znajdujemy, przedstawię skrótowo.
Centrum tutejszego świata stanowi rzeka Mozela, wszystko kręci się wokół niej, a właściwie to ona się kręci. Meandruje przez Francję, Luksemburg, Niemcy.
Mozela, jak to brzmi! Już sama nazwa smakuje.
Sylaby miękko układają się na języku, tworzą fale, delikatnie wypływają z ust i rozmywają się: mo-ze-la. Taka właśnie jest ta rzeka.
Kobieca, nurt spokojny, ale co chwilę skłania się w zakolach, kręci, zawraca.
Jakby nie mogła się zdecydować na wybór właściwego kierunku!
Chciałaby trochę na skróty, a w rezultacie nadrabia drogi.
Ładnie wygląda, a przy tym wciąż pracuje, obarczona różnymi zadaniami.
Wzdłuż brzegów Mozeli pną się wzgórza poszatkowane krzewami winorośli.
Spore nasłonecznienie terenu i światło odbijane przez Mozelę (mówiłam, że ona nie próżnuje!) sprzyja dojrzewaniu winogron.
No więc, mamy wstęgę rzeki, mamy strome stoki i poletka winorośli, a do tego dochodzą malownicze miasteczka, zamki, ruiny na szczytach.
Całości krajobrazu dopełniają lasy, dzikie, bujne mieszane.
Teraz jesień zamalowała wszystko swoimi kolorami.
Jedynie domy pozostały białe, z ciemnymi dachami i strzelistą iglicą kościoła.
Rzeka zabarwiła się na stalowo, zielone winnice w wielu miejscach pożółkły, pordzewiały pomarańczą. A las to jeden miękki, aksamitny patchwork!
Dominuje w nim ciemna zieleń, złoto, rudości; czasem trafią się małe plamki rubinu.
Zachwycam się na każdym kroku.
Na każdym punkcie widokowym widzę Mozelę, w innej pozie i… znów się zachwycam! Przenoszę wzrok wyżej, na winnice. Czuję w nozdrzach słodko – kwaśny zapach przejrzałych owoców, bardzo specyficzny, oscylujący na granicy przyciągania i odpychania. Mimo to nabieram ochoty na winogrona, chcę czuć w ustach ich kwaskową słodycz, wilgoć zamkniętą w twardej skórce.
A może zamiast winogron – lampka wina?
Wielbiciele białego trunku wysokiej jakości poczują się w Dolinie Mozeli jak w raju, bo to najsłynniejszy region winiarski w Niemczech (a może i dalej?).
W każdym miasteczku, w każdej wiosce kwitnie sprzedaż wszelakich odmian wina Riesling, odbywają się też bezpłatne degustacje.
Testerzy win znają mnóstwo określeń na te smaki, aromaty, nuty i odcienie kwaskowatości, owocowości, świeżości.
I my się delektujemy – póki miejsce, czas i kompania miła ku temu.
nie potrafię się zdecydować czy Mozela bardziej mi pasuje do musztardy czy odmiany śliwek. za to w moim Mieście na jednej z tabliczek reklamujących menu przed wejściem do knajpy znalazłem napis oferujący winko na kieliszki i owo winko kredą wyliterowane na tablicy miało na imię RYZLINK! no powiedz że cudowna nazwa! Niemcy dostaliby obłędu gdyby to zobaczyli.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 🙂 🙂
Niemcy pewnie tak. 😉 Nie wiem, czy w ogóle zrozumieliby tę spolszczoną wersję. Mnie z kolei bolą oczy, gdy latem w Polsce zdarzało mi się zobaczyć na tabliczkach z daniem dnia „polendwiczki” lub „ryby smarzoną”. 😉
Wobec powyższych wolę „ryzlinka”. 😉
PolubieniePolubienie
Czujesz piękno przyrody, stąd ten zachwyt. A Mozela to urokliwa rzeka, więc faktycznie tereny wokół niej obfitują w zieloność. Chce się zawołać: Jak tu pięknie! I przy lampce wina z okolicznych winnic posiedzieć beztrosko z przyjaciółmi.
Serdeczności zasyłam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak, Ultro, moje serce (i usta) nieustannie wołały: Jak tu pięęęęknie!
Uwielbiam taką obfitość przyrody w połączeniu z maleńkimi miasteczkami.
Wśród winnic też nie miałam wcześniej okazji spacerować.
Cudne wrażenia, a teraz już wspomnienia. 🙂 Dziękuję!
PolubieniePolubienie
Biorę w ciemno, gdybym mogła, pojechałabym od razu.
Fajnie, gdy dzieciaki podzielają zachwyt rodziców i mają dla siebie tez ulubione towarzystwo.
Okolica cudna:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, widziałabym Cię tam z mężem.
Podobałoby się Wam.
Dużo spacerów, nieśpieszne zwiedzanie, cudne widoki, spokój i kontakt z naturą. Naprawdę dobry odpoczynek.
PolubieniePolubienie
Ale widoczki! Ale przygoda! ❤ Chciałbym tam być z Wami… Cudne ferie mieliście 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki Celcik. 🙂 I nam by było miło w Twoim towarzystwie. 🙂
Wiem, że lubisz poznawać nowe miejsca i życzę Ci jak najwięcej sposobności do wypoczynku poza domem.
Zdaję sobie też sprawę, że w Twojej sytuacji nie jest to takie proste i wymaga sprzyjających okoliczności choćby w postaci urlopów rodziców – na szczęście od czasu do czasu się udaje!
PolubieniePolubione przez 1 osoba