Ach, te powroty z wakacji! Wiem, wiem, większość powtarza: „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” i „nie ma to jak spać we własnym łóżku!”, ale gdy się żyje na emigracji i gdy się raz w roku przyjedzie do Polski na wakacje i spotka z całą rodziną i przyjaciółmi – to potem powrót do domu ma smak słodko – gorzki. Powrót do domu. Dom, do domu.
Podrzucam to słowo na języku, by je odkryć na nowo. Może coś przegapiłam? Jakiś niuans?
Wyraz „dom” z wdziękiem układa się w ustach, smakuje błogo, litery d i o – przyjemnie zaokrąglone nie kaleczą ostrymi końcówkami, za to m to miłość, mama, maliny, cała moc tego świata.
Dom to przyjemny ciężar na języku, a gdy go podrzucam jak na trampolinie, naraz traci wagę, widzę go i czuję z innej perspektywy.
A zatem wróciliśmy do domu. W Holandii w poniedziałek, 25 sierpnia, ruszył kolejny rok szkolny. Trzeba było wrócić do szkoły, szkół, bo u nas przecież każdy w innej.
Rozpakowaliśmy bagaże, wyprałam ciuchy, zrobiliśmy zakupy, umyłam lodówkę, wypełniliśmy ją produktami pierwszej potrzeby, zamiotłam kilka pajęczyn dekorujących rogi sufitu. Przegląd roślin doniczkowych, usunięcie uschniętych liści. Wygłaskanie kota za całą naszą nieobecność. Wyprawienie dzieci do szkół, no dobra, tego najmłodszego, starsze już całkowicie samodzielne.
Powinnam teraz usiąść w swoim ulubionym fotelu (bo przecież jakie by nie były te wakacyjne fotele, człowiek tęskni za swoim, tak jak za łóżkiem), a więc powinnam usiąść wygodnie, najlepiej z kubkiem herbaty, oczywiście swoim ulubionym (nawet niech sobie będzie wyszczerbiony), wypełnionym herbatą, oczywiście również ulubioną (za której aromatem wypadałoby się choć trochę stęsknić) i tak oto siedząc, powinnam omieść wzrokiem wysprzątany pokój, westchnąć i rzucić w przestrzeń to słynne: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.” Każdy by to zrozumiał w tych okolicznościach. Tak byłoby najlepiej. Byłoby właściwie.
Tylko że ja siedzę w ciszy.
Nie wzdycham z ulgą. Nie mówię klasycznego zdania o domu. Nic nie mówię.
W całkowitym milczeniu obracam wyraz dom na języku, taki mały domek, domeczek, żongluję nim w milczeniu.
I tylko się zastanawiam.
Gdzie jest mój dom?
Czy w Holandii?
Ten, w którym mieszkamy i którego będziemy spłacać jeszcze przez wiele, wiele lat?
Czy dom gdzieś tam w Polsce, na przykład tam, gdzie się wychowałam, chodziłam do szkoły, a może tam, gdzie studiowałam i pracowałam?
Gdzie jest mój dom?
Czy TU, gdzie brzmi obcy język, co wymaga ode mnie nieprzerwanej uważności, ciągłego wpasowywania się, ZASŁUGIWANIA na życie, na bycie pełnoprawnym członkiem tejże społeczności czy też mój dom jest TAM, gdzie wszyscy mówią tak samo jak ja, gdzie rozumiem każde (prawie) słowo i co więcej brak słów też rozumiem.
I kontekst, cały kontekst rozumiem: historyczny, kulturowy, dowcipy, przysłowia, powiedzonka, cytaty z z filmów, piosenek, wierszy. Wiem, kim był Wokulski (lubiłam go, choć bardziej subiekta Rzeckiego), że u boku Bolka i Lolka pojawiała się Tola, a Pawlak z Kargulem toczyli dysputy u płota, aż iskry leciały.
Kiedyś zbierałam pocztówki i obrazki z gumy balonowej Donald, a parę pokoleń później dzieciaki w szkołach wariowały na punkcie Pokemonów, zaś obecnie na topie są lalki Labudu, nie mylić z Lafufu…
Nie twierdzę, że są to informacje konieczne. Nie są, bynajmniej!
Ale też nikomu nie szkodzą, czasem wręcz się przydają, w sumie nawet dość często.
Każdy z nas nosi w sobie kiedyś zasłyszane piosenki. O kamyku zielonym, jarmarkach, orła cieniu, mojej i twojej nadziei, whisky, co była żoną. I wiele innych, pewnie jakbym w schowku pamięci poruszyła jedną nutkę, kolejne by się na mnie wręcz zwaliły, jak stos ubrań przytrzaśniętych w szafie na strychu.
Takimi strzępkami piosenek, słów, obrazów jesteśmy przez całe dzieciństwo nasączani jak gąbeczki, nawet specjalnie naciskać nie trzeba, by kropelki “kim Piłsudski był” i „kochać to nie znaczy zawsze to samo” albo czym różnie się wyrób czekoladopodobny od czekolady (rzecz, której komuś wychowanemu w PRL tłumaczyć nie trzeba).
Otóż wyrób czekoladopodobny nie był czekoladą, choć na oko ją przypominał. Na oko.
Wiecie, przyszło mi teraz do głowy, że emigrant to trochę taki wyrób czekoladopodobny (hej, proszę nie obrażajcie się na mnie, emigranci, może w Waszym przypadku jest inaczej – piszę o sobie). Jestem wyrobem czekoladopodobnym.
Nigdy nie będę tutejszą czekoladą.
Mimo że mieszkam wśród polderów, kanałów, a wiosną wśród dywanów kwiatowych; mimo że próbuję integrować się z lokalsami – nie będę czekoladą.
Taką prawdziwą, z dużą zawartością kakao, też prawdziwego.
Znam język na tyle, by się porozumieć w codziennych sytuacjach; przeczytać maile, napisać maile, ale moje słowa, zdania są jak wieże z kart. Pamiętacie, kiedyś wznosiło się takie konstrukcje? Trzeba było przy tym wykazać się cierpliwością i zręcznością (nie wiem czym bardziej), a wówczas na podłodze obitej linoleum rosły wielokondygnacyjne budowle, zamki okazałe.
Niestety, wystarczyło zrobić jeden niefortunny ruch ręką albo wprawić powietrze w drgania samym oddechem, by misterna konstrukcja opadła, karta po karcie, odsłaniając pustkę. NIC.
Mam karty, bo wyuczyłam się słówek, mam karty, bo wbiłam sobie do głowy zasady gramatyczne, mam karty, więc próbuję wznosić konstrukcje zdań (nieudolne).
I owszem, mówię po holendersku, ale mojemu językowi brakuje KONTEKSTU, tych strzępków piosenek, wierszy, filmów, książek, gromadzonych od dzieciństwa.
Pewnie można je jakoś nadrobić, wystarczyłoby poszperać w czeluściach Internetu, a potem przyszyć sobie jak się przyszywa łaty do spodni podziurawionych na kolanach.
Jeśli mamy partnera wychowanego w danym kraju, powinno być łatwiej: partner nam pomoże, objaśni konteksty wszelakie, poda rękę i wciągnie na pokład swojego kraju.
Ale w naszym przypadku jest inaczej.
Przeszłość budowaliśmy w Polsce, ja i Igotata, tam zbieraliśmy doświadczenia i subtelne wrażenia, te, których w wersji niderlandzkiej nie nadrobię, nie nadrobimy.
To nie tak, że ja nie lubię Holandii. Lubię! Doceniam, szanuję.
Holandia daje nam chleb, za który jestem wdzięczna. Tylko czasem jest to chleb z miodem, a czasem z ostrą papryczką.
Dlatego powroty z wakacji mają posmak słodko – gorzki.
Dlatego od dawna nie mówię: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.
Poczucie „domu” nie jest jedynie miejscem geograficznym, ale skomplikowaną mieszanką wspomnień, języka i kontekstu kulturowego. Emigracja w tym ujęciu jawi się jako stałe balansowanie między tym, co znane i bliskie, a tym, co nowe i praktyczne. Naturalnie rodzi się refleksja, że dom to nie tylko cztery ściany, ale też cała przeszłość i codzienne niuanse, które trudno przenieść w nowe środowisko. Bardzo trafne porównałaś „wyrobu czekoladopodobnego” – obrazowo oddajesz poczucie, że choć można funkcjonować w nowym kraju, autentyczność korzeni zostaje niezmiennie obecna.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Andrzeju, tak, tak, tak!
Bez korzeni można całkiem nieźle funkcjonować na obczyźnie, naprawdę się da, tylko czasem przychodzą takie momenty i sytuacje, gdy doskwiera ich brak i wtedy pojawia się takie nieprzyjemne uczucie obcości, tego, że „to nie moje”, ja nie stąd…
Zawsze z wielką empatią i uważnością odczytujesz emocje i je nazywasz.
Bardzo Ci za to DZIĘKUJĘ!
PolubieniePolubienie
Życie na obczyźnie uczy funkcjonowania bez silnych korzeni, ale momenty tęsknoty i poczucia obcości bywają nieuniknione. Dobrze, że potrafisz tak uważnie obserwować i nazywać emocje, bo to pomaga zrozumieć własne doświadczenia i nadaje im sens. Twoja refleksja pokazuje, jak ważna jest świadomość i empatia wobec siebie w takich sytuacjach.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pięknie i refleksyjnie, faktycznie zagwozdka dla napływowych 🙂
Mówią, że dom, to nasi najbliżsi, nasze miejsce, gdzie swobodnie nam się myśli i odpoczywa. Wielu młodych dziś nie przywiązuje wagi do miejsca, kraju, języka, nazywają się obywatelami świata, nawet pracują online.
Lubię podróże, ale lubię tez wracać do swojego domu, choć to tylko mieszkanie w bloku…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Joteczko, blok to jak najbardziej dom. W dodatku super wygodny, mimo że mieszkanko niewielkie, ale najważniejsze, że dla Ciebie i męża wystarczające i tak jak mówisz – możecie w nim odpocząć, czuć się swobodnie i po prostu dobrze. Jak u siebie.
Wiesz, my też mieszkamy w budynku (lata 80 te) wielorodzinnym, bo jest nas 8 rodzin, my zajmujemy mieszkanie narożne. Mimo to z sąsiadami nie za bardzo się znamy, ot dzień dobry i tyle.
Sąsiad, którego naprawdę lubiłam (łączyły nas kocie tematy) wyprowadził się w lipcu i na ten moment nie miałam okazji poznać nowych lokatorów. 😉
Ale wiesz to nie kwestia sąsiadów, tylko doświadczania jakiegoś braku, niedopasowania, nostalgii…
Portugalczycy chyba nazywają ten stan „saudade”, taka melancholia trochę.
Dziękuję Jotko, że niezmiennie przy nas jesteś. 🙂
PolubieniePolubienie
Nigdy nie czułam się w Polsce jak w domu, a jeśli już to jak w jakimś dysfunkcyjnym. Niemcy są czwartym krajem, w którym mieszkam, myślałam, że ostatnim, ale jednak chyba nie… Mam pewnie coś z mózgiem, że ciągle mnie gdzieś ciągnie za horyzont. Chyba jak w piosence Dido: „I haven’t ever really found a place that I call home
I never stick around quite long enough to make it”. Buziaki
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Ci za ciekawy komentarz, kochana.
Zobacz, Twoje postrzeganie domu i doświadczenie emigracyjne jest całkowicie odmienne niż moje i to jest fascynujące!
Ta różnorodność i to że każdy z nas może mieć inny odbiór danej sytuacji.
I mówisz, że to już czwarty kraj i że jeszcze nie ostatni? 🙂 🙂 🙂
Szalenie mnie zaciekawiłaś i chętnie dowiedziałabym się więcej…
Bo czuję, że miałabyś co opowiadać. 🙂
Pięknie i brawo dla Ciebie za tę łatwość adaptacji i umiejętność odnalezienia się w różnych warunkach.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ooooo, dziękuję… Mogę ci jakoś dodać otuchy, kiedy ci źle?
Obiecuję, że kiedyś opowiem o wszystkich moich „ojczyznach”, ale chciałabym ci powiedzieć, że nie jesteś skazana na życie w danym miejscu. Możesz wybierać wśród setek możliwości, bo po pierwsze jesteś jeszcze młoda, po drugie przekraczanie granic obecnie jest bardzo łatwe, a po trzecie… życie jest za krótkie żeby tkwić w jednym miejscu. Przytulaski
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochana jesteś! 🙂 🙂 🙂
Bardzo dziękuję! 🙂 🙂 🙂
I też przytulam.
PolubieniePolubienie
Ja szybko przestałam czuć dom w mieszkaniu rodziców. Wyprowadziłam się 20 lat temu i wszystkie miejsca, gdzie akurat spałam były dla mnie domem. Holandia stała się również szybko domem. Charakterem nie pasowałam nigdy do Polski. Jestem indywidualistą I zawsze walczyłam z próbami zrównania mnie do innych. Walczyłam zadając niewygodne pytania. Mówiąc otwarcie co myślę. Robiąc wszystko po swojemu. I wszystkim mam wrażenie to było nie wsmak. W Holandii nikt nie powiedział mi „zadajesz za dużo pytań” „nikogo nie interesuje twoje zdanie” albo „dziwna jesteś ze tak robisz”. Nikogo nie dziwi, że biegam i nie zadaje od razu pytania czy mam zamiar pobiec maraton. Nie pyta „chce ci się? Nie masz prawdziwych zmartwień?” łatwo więc przyszło mi oswojenie się z krajem. Nie nazywałam tego emigracja. Ja się po prostu po raz kolejny przeprowadziłam. Czy mam do mieszkania rodziców 100 czy 1000 km to bez różnicy. I tak nikt się tak naprawdę nie cieszy jak przyjeżdżam. Trzymam się więc słów „tam dom twój, gdzie kot twój”. Czyli Zijpe.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Traszko, bardzo dziękuję Ci za szczerość.
Fajnie, że się podzieliłaś swoją historią. Przeczytałam Twój komentarz z wielką uwagą, bardzo doceniam Twój autentyzm.
Wiesz, zaglądam na Twój blog (choć ostatnio rzadko, przyznaję, ale jakoś generalnie mniej mnie na blogach, też na swoim), więc pamiętałam, że akurat Ty jesteś przykładem tego, że na emigracji można świetnie funkcjonować, ba lepiej niż w Polsce.
Myślę, że to między innymi kwestia osobowości, stylu życia i chęci.
Jesteś młodą osobą, znasz języki, pracujesz, masz wiele zainteresowań , utrzymujesz znajomości z Holendrami i myślę, że to wpływa na to, jak Ciebie postrzegają i jak Ty się tu czujesz.
Robisz kawał dobrej roboty i możesz być z siebie dumna.
A powiem Ci, że u mnie tak różnie się to odbywa, często mój nastrój płynie falami – najczęściej czuję się zaaklimatyzowana i „na swoim miejscu” do tego stopnia, że aż zapominam, że mieszkam za granicą, ale potem nagle bum! – napływa fala pesymizmu i zwątpienia w moje życie tutaj, dobre samopoczucie ucieka, wpadam w jakiś dół, zaczynam tęsknić za życiem w Polsce. No, i tak to bywa. 😉 A ten post pisałam właśnie w takim stanie. 🙂
Ale podoba mi się Twoje powiedzonko o kocie. 🙂
Może i ja powinnam je sobie wziąć do serca?
Pozdrawiam, Traszko.
PolubieniePolubienie
Ja niby wróciłem do domu jakieś dwa tygodnie temu – ale wciąż jeszcze tak jakby nie. Z całą mocą uderza mnie to, jak się czuję tutaj w Sączu, a jak się czuję na wakacjach gdziekolwiek indziej. Kiedyś miałem tu w Sączu pół rodziny i masę przyjaciół. Z biegiem lat wszyscy powyjeżdżali albo poumierali. Teraz jedyne, dla czego warto tu wracać, to Buddy. Zresztą wiesz, jak się czuję, bo ostatnio nawet o tym rozmawialiśmy. Tam jest zupełnie inne powietrze, inna przestrzeń i atmosfera. W ogóle podejście ludzi. Coraz wyraźniej odkrywam, że z miejscem urodzenia, gdzie spędziłem i spędzam większość czasu, nic mnie tak naprawdę już nie łączy. Zdecydowanie lepiej czuję się gdzie indziej…
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Celcie, smutne to, co piszesz. Bardzo mi przykro, że tak się czujesz.
Mam nadzieję, że Twój nastrój to jeszcze efekt powakacyjnego bluesa i ma charakter przejściowy. Minie, a Ty znów poczujesz się w Sączu jak w domu, bo to przecież jest Twój dom, rodzina, przyjaciele, sąsiedzi (nie wszyscy wyjechali). A nawet jak wyjechali, to zapewne przyjeżdżają w odwiedziny, a to już jest okazja do spotkania.
Wiesz, niniejszą notatkę też pisałam pod wpływem emocji, smutku, żalu, bo „wypisanie się” pomaga oczyścić głowę.
Teraz już jest lepiej, ale jak czasem nachodzi mnie czarnowidztwo i tęsknota za życiem w Polsce, to pozwalam sobie na mały smuteczek i zaraz „‚przypominam” sobie, jakie są plusy życia w Holandii i za co lubię ten kraj.
I skupiam się na pozytywach, bo tak mi łatwiej.
Pozdrawiam cieplutko i życzę, byś czuł się dobrze w miejscu, w którym aktualnie jesteś. I by zawsze tak było, gdziekolwiek się znajdziesz.
A wiesz – może kiedyś zamieszkasz nad morzem? Kto wie, co nam przeznaczone. Warto marzyć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Owszem, warto. Już niejedno marzenie mi się spełniło 🙂 Morze też jeszcze 5-6 lat temu było w sferze marzeń…
A z tym bluesem to najpewniej masz rację. Ja też z zasady staram się skupiać na pozytywach, tylko tak jakoś czasem tęskno i smutno.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 🙂 🙂 Tak to właśnie jest. 🙂 🙂 🙂
I pewnie jest w tym jakiś sens.
Wyobrażam sobie każdy dzień (albo tydzień, miesiąc) jako wagę z dwiema szalkami, na jedną stronę spadają lepsze momenty i nastroje, na drugą – właśnie te jęki duszy. I gdy te drugie przeważają, może warto dołożyć trochę pozytywów, by pozostać w stabilności, czego Tobie i sobie życzę. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przeprowadzałam się w życiu wiele razy. Naliczyłam kiedyś, że miałam łącznie 30 współlokatorów tylko przez studia. Ale gdy wyjechałam do nl to od razu uznałam, że tu jest mój dom. No ale ja wyjechałam z zamiarem zostania. Ostatnio rozmawiałam z mężem, czy on nie uważa za dziwne, że kiedy na wakacjach pytają się skąd jestem, ja mówię że z Holandii. No bo tu żyje. Tu jest wszystko, co posiadam łącznie z większością kolegów i znajomych. Tu mam swoje punkty zainteresowań. Mam paszport. Polska to miejsce gdzie byłam kiedyś. W innym życiu można powiedzieć. Dla męża to nie problem. Ale znam takich Polaków, których to obraża, że nie mówię, że jestem z Polski. Bo dla nich choćbym uszami klaskał, to że mną zostanie na zawsze jak ta słoma z butów, bo jestem tylko wsiórą mimo że wyszłam ze wsi mając 18 lat. A rodzice nigdy nie mieli gospodarstwa.
PolubieniePolubienie