Wrzesień zrobił swoją robotę i pomału może odejść. Pochował wakacyjne walizki, pootwierał szkolne wrota, na biurkach porozrzucał książki i zeszyty.
Nasze dzieci wróciły do szkół, każde do swojej, każde – na ostatni rok. Okruszek będzie kończył podstawówkę (w Holandii do szkoły średniej idzie się w wieku dwunastu lat), Groszek i Iskierka – swoje licea.
My, rodzice, zaliczyliśmy już zebrania szkolne.
U Okruszka wychowawczyni opowiadała o egzaminie końcowym, wyborze szkół średnich; musicalu, który uczniowie przygotują na pożegnanie podstawówki, biwaku, wycieczce do Muzeum Anny Frank i jeszcze o paru innych rzeczach. Siedziałam w klasie z innymi rodzicami, patrzyłam na slajdy, słuchałam głosu nauczycielki i… czułam SPOKÓJ. Niby nic nadzwyczajnego, ale właśnie w tym rzecz.
Bo ja ten spokój sobie uświadomiłam. Zarejestrowałam go, trochę mnie zaskoczył, a jeszcze bardziej – ucieszył.
Spłynął na mnie spokój, bo ROZUMIAŁAM.
Rozumiałam słowa, zdania, frazy po niderlandzku. Rozumiałam system szkolny (już to wszystko „przerabiałam” ze starszymi dziećmi). Uderzyło mnie własne ROZUMIENIE. Nie zawsze tak było!
Pamiętam początki naszej emigracji i pierwsze zebrania, na których czułam się jak kosmitka, która znienacka znalazła się na innej planecie.
Na jednym z zebrań – za przyzwoleniem nauczycieli – towarzyszyła mi sąsiadka, Polka, która przebywała w Holandii już siedem lat (SIEDEM – z mojej ówczesnej perspektywy to była cała wieczność!). Siedziałyśmy razem w szkolnej ławce, a Gosia szeptała mi do ucha tłumaczenie z holenderskiego na polski: szu, szu, szu. Starałyśmy się być niesłyszalne, ale i tak wszyscy słyszeli nasze: szu, szu, szu. Kosmitki z Planety Szuszu – może tak nas postrzegali?
Potem chadzałam na zebrania sama, zapisywałam trudne słowa w kajecie, niektóre tłumaczyłam w telefonie na bieżąco, inne – później w domu.
Zwykle największy dyskomfort odczuwałam, gdy nadchodził czas pytań i swobodnych rozmów. Wówczas to rodzice zabierali głos. Słuchałam melodii i rytmu słów; dziwiłam się, jak można tak biegle mówić po niderlandzku, jak można rozumieć ciągi dziwnie brzmiących wyrazów, zbitki dźwięków…
Skupiałam się na mowie ciała. Rejestrowałam śmiech, pauzy, chrząknięcia. Śmiech występuje w odmianach. Milczenie jest podparte potrzebą refleksji, troską lub wynika z niewiedzy i konieczności sprawdzenia danych… Próbowałam zgadywać. Nieustannie się domyślać. Próbowałam dostrajać się do grupy. Raz za razem. Chciałam dać coś od siebie, a jednocześnie paraliżowała mnie bezsilność. Niemoc.
I właśnie ta niemoc gnała mnie do domu i popychała do nauki. Wiedziałam, że muszę uczyć się języka; muszę umieć się komunikować. To było trudne. To nadal jest trudne.
Dlatego, gdy na zebraniu w szkole Okruszka, przyszedł do mnie SPOKÓJ – od razu go zauważyłam i z ulgą ujęłam pod ramię. Dobrze, że jesteś przy mnie, przyjacielu. Już mnie nie opuszczaj.
A dla lepszego zobrazowania moich uczuć z początków emigracji, wklejam miniaturkę, którą napisałam jakiś czas temu. Inna bohaterka, inny kraj, inna sytuacja, ale… tak dobrze znane mi uczucie wyalienowania. Może ktoś odnajdzie w Monice z Norwegii siebie? Ku pokrzepieniu.
***
Miniaturka „Most”
Monika czuje się jak kosmitka na zebraniu w klasie swojego dziecka. Nie chodzi o niewygodne krzesełko ze sklejki i drzazgę, która zaciągnęła jej oczko w rajstopach. Swoją drogą, po co włożyła sukienkę? Tu nikt nie przejmuje się strojem. Jest istotą z obcej galaktyki, nie tylko za sprawą wyglądu.
Ma na głowie poliwęglanowy hełm, którego nie może się pozbyć.
Przez przezroczystą osłonę obserwuje tubylców. Nauczycielka, Kari Hansen, wyświetla slajdy; na tablicy multimedialnej przewijają się zdjęcia dzieci: pochylonych nad zeszytami, tańczących w kręgu, wspinających się po drabinkach. Kucyk Lili zamiata ekran jak lisia kita – Monika śledzi lisa, to akurat łatwe. Gorzej, gdy na ekranie pojawia się ciąg liter, niby znanych, a jednak tworzących bezsensowne korowody, jakby litery upiły się szampanem w sylwestra i zapomniały wrócić na swoje miejsca.
Usta Kari Hansen kurczą się i rozkurczają jak meduza. Wydają dźwięki. Monika ich nie rozumie. Rozgląda się w nadziei, że znajdzie sprzymierzeńców: halo, czy ktoś z państwa też nosi kosmiczny hełm? Nie? Niestety! Pozostali rodzice mają na twarzach zrozumienie, wybijają podbródkami takt do słów nauczycielki. Śmieją się, więc Monika też zaczyna się śmiać. Taki kamuflaż.
Właściwie czego oczekiwała? Że Kari Hansen będzie dla niej prowadzić zebranie po angielsku? Przecież od roku mieszkają w Norwegii, Lila chodzi do publicznej szkoły. Monice brakuje powietrza. Dusi się. Hełm ciąży. Ma ochotę wstać, walić nim o ścianę – niech pęknie, rozbije się! Niech już jej nie więzi! Nauczy się tego cholernego norweskiego! Bo język jest mostem. Przejdzie po nim do serc tubylców. Dostanie się do jądra tego kraju. Innego sposobu nie ma.
Spokój to towar reglamentowany, edycja limitowana, więc gdy się zdarza, trzeba się cieszyć! Z przeszłości najbardziej żałuję tego, że nie nauczyłam się kilku języków, a mój angielski zanika powoli, za mało używany, przed wyjazdem do Grecji musiałam sobie odświeżyć to i owo. Teraz młodzi mają tyle możliwości…
Powodzenia dla uczniów i rodziców!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, kochana! Spokój zawsze na wagę złota, przynajmniej w pewnym wieku, człowiek coraz bardziej go docenia i potrzebuje.
A jak pomocna jest znajomość języków obcych, przekonujemy się dopiero na wyjazdach, w podróżach, a już w szczególności na emigracji.
Oj wtedy bardzo potrzeba się dogadać.
Pozdrawiam, Jotko. 🙂
PolubieniePolubienie
Zawsze uważałam, że na emigrację powinni wyjeżdżać młodzi ludzie, gdyż są bardziej bezpośredni w proszeniu o pomoc i szybciej nauczą się języka. Tymczasem mojemu siostrzeńcowi w UK zajęło sporo czasu zanim opanował „ichni” angielski, gdyż pracował z Hindusami, Pakistańczykami, Urugwajczykami…, a każdy władał innym angielskim. Tak więc początki zawsze są trudne. Nie byłaś kosmitką, a kobietą, która musiała nauczyć się języka i to wcale niełatwego, a przy tym pracować, prowadzić dom z trójką dzieci. To ja Ciebie podziwiam, Bohaterko!
Zasyłam pozdrowienia i serdeczności dla całej Rodziny
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Ci kochana! Nie zasługuję na tak piękne słowa, naprawdę.
Aż poczułam się winna. Żadna ze mnie bohaterka, no chyba że dnia codziennego, jak my wszystkie. 😉
Ultro, dla mnie to Ty jesteś bohaterką, gdyż na przekór ciężkiej chorobie oczu – cały czas piszesz ciekawe mądre felietony na swoim blogu.
I mimo trudnej sytuacji, mimo cierpienia i bólu, z którym codziennie się zmagasz – zachowujesz pogodę ducha i humor. To jest dopiero sztuka!
Podziwiam bardzo i z całego serca, zawsze i wszędzie, życzę Ci dobrego lekarstwa dla Twoich oczu, byś mogła dobrze widzieć, bez podwajania konturów.
Uściski ogromne!
PolubieniePolubienie
Cieszę się że miałaś tak miłe zebranie, a przede wszystkim że już rozumiesz ten język, bo wtedy zupełnie inaczej to wszystko wygląda i spokój ogarnia. Myślę że to nasz punkt widzenia z tym byciem kosmitą, bo skoro nie zwraca się uwagi np na ubiór, to także jest dużą ilość tolerancji i szacunku dla inności także językowej 😃 Pozdrowienia serdeczne!
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dziękuję za miłe słowa. 🙂 Tak, trafiłeś w sedno: bycie kosmitą to oczywiście subiektywne odczucie, głęboko we mnie.
Czy dostrzegalne dla tubylców – nawet jeśli, to są na tyle tolerancyjni i wyrozumiali (przynajmniej ci, z którymi się stykam), że nigdy nie spotkałam się z krytyką mojego pochodzenia i narodowości. Na szczęście. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
siedzę w domu. nie kusi mnie żaden piękny i bogaty kraj. dobrze mi tu, a z językami na bakier miałem od zawsze – nie idzie i tyle. może dlatego, że nie musi?
cieszę się, że Tobie udało się dobrnąć do spokoju. gratulacje.
PolubieniePolubienie
Bardzo dziękuję za komentarz, ale wiesz co, Oko – nie mogę uwierzyć, że z językami miałeś na bakier? Ty – władca słów i niezwykłych metafor? No coś Ty, pewnie skromny jesteś i się nie doceniasz?
A i tak najważniejsze, że odnajdujesz szczęście i spełnienie w miejscu, w którym jesteś. No i ten bezcenny spokój, rzecz jasna. 🙂
PolubieniePolubienie
zasadniczo nie mam, bo są mi niepotrzebne. radzę sobie (ledwo) z własnym. a skoro nie ciągnie mnie w świat, to po co marnować energię? żeby zostać z tym angielskim, jak Himilsbach?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 🙂 🙂
No, ba!
PolubieniePolubienie
Mogę podzielić się moją opowieścią? Do Kanady wyjechałam po kilku latach we Francji. Z francuskim radziłam sobie już nieźle, ale angielski… Miałam ulubioną stację radiową, anglojęzyczny „Montreal’s home of Rock n’roll”, której słuchałam głównie w drodze do i z pracy (prawie godzina drogi). Rano prezenterzy opowiadali dowcipy i zaśmiewali się z nich do łez. Pewnego zimowego dnia jechałam wolniutko w śnieżycy i słuchałam ich pogaduszek. I śmiałam się z ich głupich żartów! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że rozumiem o czym mówią… To była ta wielka chwila. Całuski.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! Jaka piękna, motywująca historia!
Ależ Ty jesteś poliglotką, kochana – francuski, angielski, no brawo!
Patrz, jak gładziutko wszedł Ci ten angielski do głowy – codzienne słuchanie audycji prowadzonej w żartobliwym tonie.
I tak sobie myślę, że to jest clue sukcesu nauki: systematyczność, dobry nastrój, zabawa, humor, na pewno nie stres i presja.
Ps. Powodzenia w rejsie! Przepraszam, że nie komentowałam – podczytuję w mailach. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zawsze mówię że znajomość języka to podstawa. Tak wielu Polaków wybiera być nieogarami, którzy muszą wszystkich dookoła prosić o pomoc. A przecież człowiek czuje się lepiej, kiedy sam o sobie może stanowić. Kiedy rozumie, co się dzieje i co jest w jego mocy. Myślę, że jestem już bardziej tutwjsza niż kosmita, ale niekiedy różnice nadal wychodzą.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za komentarz, Traszko. 🙂
Zaglądam do Ciebie i już Ci chyba kiedyś pisałam, że dla mnie jesteś takim właśnie pozytywnym przykładem, że w Holandii można się fajnie zaaklimatyzować, integrować, rozwijać i czuć nawet lepiej niż w Polsce.
Ale, tak jak mówisz, to się samo nie zadziało, tylko to efekt Twojej pracy, umiejętność komunikacji w języku niderlandzkim i angielskim, a Ty masz obie na bardzo zaawansowanym poziomie.
I brawo, bo dzięki temu nie czujesz się kosmitką, tylko pełnoprawna obywatelką, która co chce to przeczyta, zrozumie i nie musi wciąż prosić o pomoc i być zdaną na łaskę/niełaskę lokalnych mieszkańców.
Pozdrawiam i szacun dla Ciebie! 🙂
PolubieniePolubienie