Leżenie plackiem na plaży to dla mnie żadne wakacje. Na szczęście Majorka oferuje zdecydowanie więcej niż tylko plaże. I choć towarzystwo się zmieniało, ja chodziłem. Igomama miała dodatkowe obowiązki, Iskierkę pokonało słonko, Okruszek chodzić lubi tylko po płaskim i tylko Groszek dotrzymywał mi kroku przez większość czasu (wyłączając romantyczne spacery z Igomamą, na które nie był zaproszony). Dziś zapraszam i Was na spacer po Majorce.
Spacerowaliśmy każdego dnia: najmniej w dniu o którym pisała Igomama. Wiadomo, wycieczka autokarowa spacerom nie sprzyja, niemal cały dystans pokonaliśmy bez wysiłku, w pozycji siedzącej.
W inne dni było jednak zdecydowanie aktywniej i tym sposobem “zaliczyłem” średnio dwadzieścia pięć tysięcy kroków dziennie.
Skupię się na trzech dniach, gdy liczba kroków oscylowała na poziomie trzydziestu tysięcy. I trzech trasach, których Igomama opisać nie będzie mogła, jako że albo nie dołączyła do nas wcale, albo miała okazję zobaczyć jedynie ich część.
Puig de Sant Marti
Na pierwszy spacer wybraliśmy cel położony bardzo blisko naszego hotelu. Wzgórze Puig de Sant Marti wznosi się nad Alcudią dwoma szczytami. Oba niewiele niższe niż najwyższy punkt w Holandii: niedostępny szczyt południowy ma 267m.
My (a dokładnie: ja, Iskierka i Groszek) wdrapaliśmy się na szczyt północny, 248m n.p.m.
Większość trasy to spacer po wysypanej kamieniami, płaskiej drodze wśród drzew. Dopiero sama końcówka to równa asfaltowa droga pnąca się stromo pod górę. I choć czasem brakowało mi tchu, to na koniec wysiłek został wynagrodzone cudowną panoramą, obejmującą zarówno stare miasto Alcudia, jak i kurortowo-nowoczesną część, w której nocowaliśmy – Port Alcudia. Co ciekawe – większość napotkanych turystów stanowili nasi rodacy.
Talaia d’Alcúdia
Czwartkowe popołudnie spędziliśmy po przeciwnej stronie półwyspu Victoria, kilka przystanków autobusowych od naszego hotelu. Od ostatniego przystanku w Bonaire ruszyliśmy piechotą w stronę pustelni Ermita de la Victoria. Po drodze postanowiliśmy posilić się w barze położonym nad samym morzem. Zarówno widok jak i posiłek zachwycił nas wszystkich – niejedna restauracja musiałaby uznać wyższość tego baru!
Do pustelni dotarliśmy wszyscy, a dalej ruszyliśmy tylko we trójkę: Groszek, Igomama i ja. Niestety, mimo szczerych chęci Igomama musiała wkrótce dać za wygraną: ostatnie czego potrzebowaliśmy to “powtórki z rozrywki” z karkonoskich szlaków… A jej obuwie do wspinaczki nie nadawało się żadną miarą.
Jak się okazało, było to słuszna decyzja. Dalej na przemian borykaliśmy się z osuwającymi się, drobnymi kamyczkami i szkliście gładkimi kamieniami, na których nasze sportowe obuwie z trudem łapało przyczepność. Turystów napotykaliśmy niewielu. Więcej było wszędobylskich kóz. ![]()
Na szczycie zaś (446 m n.p.m.) wiatr usiłował porwać nas (nieskutecznie), lub chociaż części naszej garderoby (sukces połowiczny – porwaną czapkę udało mi się odzyskać, nim pomknęła w dół przepaści). I choć wspinaczka była ciężka, to widoki wynagradzały te trudy z nawiązką. Najbardziej szkoda mi Iskierki, która odpuściła sobie dalszą wspinaczkę razem z młodszą siostrą. Chyba prażące tego dnia słońce pokonało jej zapał do śmigania po skałach.
Na szczęście cień, zimny napój i dłuższy odpoczynek – przywróciły jej dobry nastrój.
Park de s’Albufera (rezerwat ptaków)
Do parku tego zrobiliśmy dwa podejścia. Za pierwszym razem, całą rodziną, dotarliśmy na miejsce zdecydowanie za późno. Dopiero na miejscu uświadomiono nam, że park jest zamykany już o piątej. Informacja znajdowała się w przewodniku, który dostaliśmy w informacji turystycznej, ale do głowy mi nie przyszło by informacji tego typu szukać w przypadku tego rodzaju miejsca. Dodatkowo biuro informacyjne kończy pracę jeszcze wcześniej, przez co pierwszą wizytę odbyliśmy “na ślepo”.
I mimo pośpiechu musieliśmy wydostawać się przez zamknięte już ogrodzenie. ![]()
Drugie podejście było już w piątek, tuż przed naszym powrotem. Z tego względu musieliśmy się podzielić. Igomama i Iskierka ruszyły do starego miasta, na zwiedzanie muzealne, kulturalne. Groszek i Okruszek ruszyli ze mną w przeciwną stronę, ku naturze.
Park to przede wszystkim miejsce dla miłośników rozmaitego ptactwa. Większość gości przybywa tam uzbrojonych w aparaty z obiektywami wielkości mojego przedramienia. Rzadziej trafiają się turyści, którzy chcą jedynie obserwować, nie uwieczniając niczego, wyposażeni w lornetki. Choć i takich jak my nie brakowało, którzy zmuszeni byli uwieczniać przyrodę marnym aparatem w telefonie komórkowym, dla których podwyższenia do obserwacji były kompletnie bezużyteczne, gdyż gołym okiem widać było jedynie trzęsawiska.
Na szczęście, dwa punkty położone były zdecydowanie bliżej “celu”, więc i my podziwiać mogliśmy żyjące w naturze flamingi.
I choć na zdjęciach widać raczej niewiele, to jednak zawsze jakaś pamiątka…
Spacerów było naturalnie więcej, nie tylko pośród natury, i nie zawsze bez Igomamy (dzięki Bogu!). Raz udało nam się wybrać tylko we dwoje na zachód słońca i choć uparło się ono skryć za wzgórzami, to i tak cudownie było w październiku ruszyć na spacer bez ciepłej kurtki, swetra, długich spodni… No i w najlepszym możliwym towarzystwie, rzecz jasna. ![]()
Bardzo naturalnie pokazujesz kontrasty między oczekiwaniami turystów – leżeniem na plaży – a tym, co oferuje wyspa przy bliższym poznaniu: widoki, wąskie szlaki, dzikie kozy i przestrzeń dla aktywnych.
Podoba mi się, że opisujesz różne tempo grupy, różne potrzeby uczestników wycieczki i momenty, w których każdy robił coś dla siebie – to sprawia, że całość jest realistyczna i łatwo się z nią utożsamić. Szczególnie zabawne i żywe są fragmenty z wiatrem próbującym porwać czapkę, czy z osuwającymi się kamieniami – ma się wrażenie, że jest się tam razem z Wami, czuje zmęczenie i satysfakcję.
Równie ciekawa jest obserwacja o Parku de s’Albufera – widać, że potrafisz dostrzegać niuanse: turystów „polujących na zdjęcia” versus tych, którzy po prostu chcą obserwować przyrodę. To dodaje Twojemu tekstowi konkretnej wartości merytorycznej i pokazuje świadomość otoczenia.
Ogólnie – świetnie się czyta, jest lekko, żywo i wiarygodnie. Tekst nie próbuje zachwycać na siłę, tylko pokazuje, że podróż to przede wszystkim doświadczenie i ruch, a nie tylko „zaliczenie atrakcji”. Mam ochotę wstać i ruszyć w te same miejsca, bo widać, że naprawdę warto.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za komentarz, Andrzeju. Brzmi niemal jak recenzja. 😀
PolubieniePolubienie
Czasem tak już mam, że gdy coś naprawdę zwróci moją uwagę, to od razu zaczynam to rozbierać na części — chyba zawodowa deformacja człowieka, który lubi patrzeć głębiej, niż wymaga sytuacja.
Ale odbieram to jako komplement, że zabrzmiało jak recenzja. Widocznie tekst miał w sobie coś, co warto było docenić trochę dokładniej.
I tak po prostu — dobrze się to czytało, więc i słowo samo się napisało.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No no no, dużo tych kroków, to już był zapas na kilka kolejnych dni 😁 Zdjęcia piękne, mimo fotografowania telefonem 👍 Bardzo lubię region Alcudii…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za komentarz!
Tak to już jest: na co dzień nie zbliżam się nawet do tego poziomu. Więc robiłem te kroki poniekąd „na zapas”. 😉
PolubieniePolubienie
Wspaniałe zdjęcia, piękni na fotografiach, ciekawe widoki. Czegóż więcej do szczęścia potrzeba? Dla takich chwil warto żyć.
Serdecznie pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O tak, „w życiu piękne są tylko chwile”. 🙂 Pozdrawiam również!
PolubieniePolubienie
Licznik podziwiam, bo wiem ile trzeba się nachodzić, by tyle wydreptać! Ty czapkę odzyskałeś, a czapka mojego męża pływa gdzieś po Morzu Egejskim:-)
Gratuluję pomysłu na spędzenia czasu z dzieciakami, będą to pamiętać!
Zdjęcia bardzo ciekawe!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie ukrywam, po pierwszej próbie „porwania” ukryłem czapkę w plecaku. Dopiero niżej, gdzie wiatr nieco mniej szalał, wdziałem ją na powrót.
Dzieci rosną i już niedługo zaczną wyfruwać z gniazda, więc to ostatnie chwile, by łapać te wspólne wspomnienia, więc na pewno, cudownie było móc spędzić z nimi trochę czasu w tak pięknych okolicznościach przyrody. 🙂
PolubieniePolubienie
To jest wakacyjny Ironman w wersji – turysta aktywny! 😄
PolubieniePolubione przez 1 osoba
😀 Ironmanów w rodzinie mamy, ale mi raczej nie grozi… Ale kto wie, może młodsze pokolenie „da radę”? 😀
PolubieniePolubienie