Ratunku, język niderlandzki!

DSCN9936

Mieszkamy w Holandii niecałe trzy lata…
Kiedyś niewiele wiedziałam o tym kraju, nie interesowałam się nim w żaden szczególny sposób. Prawdopodobnie nie miałam również pojęcia, jakim językiem władają Holendrzy. Niemieckim? Angielskim? Czy słyszałam kiedykolwiek o niderlandzkim?
Szczerze wątpię.
A jednak życie potrafi zaskakiwać, oj potrafi!
I tak oto los „rzucił” nas do krainy z wiatrakami w tle.
Dziś wiem już znacznie więcej o Holandii i o Holendrach, o ich zwyczajach i codziennym życiu. Zresztą swoimi emigracyjnymi doświadczeniami dzielę się z Wami na blogu.
Teraz biorę „na tapetę” język niderlandzki.

Na początek małe pytanie: spotkaliście się kiedykolwiek z wyrażeniem: „kąpiel językowa”?
Jeśli nie, to wyjaśnię, iż  określa ono naukę języka obcego poprzez całkowite otoczenie się nim, takie jakby pełne „zanurzenie” się w danej mowie.
W ten sposób każdy człowiek przyswaja sobie język ojczysty – naturalnie – słysząc określoną mowę od kołyski.

Gdy przybyliśmy do Holandii, miałam wrażenie, że wpadliśmy do niderlandzkiego jeziora. Dosłownie! Próżno szukać  go na mapie, bo istnieje jedynie w mojej wyobraźni.
I tak nasza „kąpiel” trwa do dziś.
Dzieciaki przyswoiły język niderlandzki w przeciągu roku.
Mniej więcej tyle czasu potrzebuje młodziutki umysł, by płynnie opanować język obcy (mówiony i pisany). My, dorośli, możemy pozazdrościć dzieciom, bowiem nauka nie przychodzi nam już z taką łatwością. Wielka szkoda, prawda?

Pamiętam, że jeszcze przed wyjazdem z Polski, znajomi pocieszali mnie zapewniając, że powinnam szybko nauczyć się języka. Podobno mam umysł humanistyczny, lubię się uczyć, ponoć posiadam pewne predyspozycje lingwistyczne, znam kilka metod mnemotechnicznych, a na pamięć też raczej nie narzekam. I co z tego? Nic!

Nadal, nieustannie, nieprzerwanie… uczę się języka niderlandzkiego.
Walczę z obcymi słówkami, pracuję nad gramatyką, wkuwam, czytam, tłumaczę, słucham… a efekty wciąż pozostawiają wiele do życzenia!
Oczywiście czynię postępy, ale wydaje mi się, że wciąż są za małe.
A ja chciałabym więcej! Szybciej…

Pamiętam scenę sprzed trzech lat.
Kilka dni po przyjeździe do Holandii, wyszłam z dziećmi na pobliski plac zabaw.
Maluchy bawiły się, a ja siedziałam na ławce z gazetą.
Wtedy dosiadły się do mnie dwie kobiety. Grzecznie powiedziały „Hallo”, po czym zapytały o coś, w nieznanym mi języku. Wytłumaczyłam po angielsku, że nie rozumiem; a gestem wskazałam wolne miejsce na ławce. Panie usiadły i cały czas rozmawiały, ba nawet można powiedzieć, że gadałyPuszczam oczko
Choć udawałam pogrążoną w lekturze, to nie mogłam się skupić na czytaniu, ponieważ mimowolnie przysłuchiwałam się ich mowie.
Starałam się wyodrębnić ze słowotoku jakieś wyrazy, pojedyncze frazy, cokolwiek, ale… było to niemożliwe!
Ich mowa wydawała mi się całkowicie odmienna od polskiej, trudna, dziwaczna. Zastanawiałam się, jak w ogóle można wydobywać z gardła takie „charkoczące”, zawiłe dźwięki?

W tamtym momencie, zwątpiłam, czy kiedykolwiek dam radę opanować niderlandzki… Opuściłam smętnie głowę i pomarkotniałam. Cóż, moi przyjaciele widocznie przecenili moje zdolnościSmutek
Halo, halo – tylko nie zdawałam sobie sprawy z jednej bardzo istotnej rzeczy: mianowicie, że właśnie wskoczyłam do niderlandzkiego jeziora!
Tę długą kąpiel biorę w zasadzie cały czas.
Woda jest pełna holenderskich słówek.
Czasem wciągają mnie wiry z gramatyką, niosą prądy wypełnione rzeczownikami, czasownikami, zaimkami… I tak dalej.

Co to za jezioro?

Język niderlandzki jest językiem ojczystym dla 23 milionów ludzi.
Oficjalnie używa się go w Holandii, w Belgii, w Surinamie i w byłych Antylach Holenderskich. Niderlandzki należy do grupy języków germańskich (razem z angielskim, niemieckim, szwedzkim, duńskim, norweskim).

Ach, te samogłoski

Gdy tak sobie pływam, to wciąż zderzam się z samogłoskami.
W niderlandzkim istnieje ich pięć: a, e, i, o, u.
Pozornie jest to proste, ale – uwaga! – każda z tych samogłosek występuje w dwóch wariantach: może brzmieć krótko i długo. Spotyka się wiele słów różniących się od siebie jedynie długością brzmienia samogłosek, na przykład: wyraz „maan” oznacza księżyc, ale „man”- mężczyznę lub męża.
Charakterystyczną cechą dla tego języka są dwugłoski („dyftongi”), czyli połączenia i kombinacje dwóch samogłosek: ou, au, ei, ij, ui, czego w polskim raczej nie spotykamy.

Samlogloski

Spółgłoski z „g” na czele

Podczas mojej codziennej kąpieli językowej oczywiście natrafiam także na spółgłoski. 
W ich przypadku jest łatwiej, gdyż większość ma swoje polskie odpowiedniki.
Najwięcej kłopotów sprawia mi niesforne „g”.
Nie jestem wyjątkiem, prawie każdy obcokrajowiec ma trudności z prawidłową wymową tej głoski. Hm, wymową? W zasadzie „g” się nie wypowiada, „g” się „charkocze”!
To właśnie tę spółgłoskę można uznać za winną charakterystycznego holenderskiego „charkotania”. Nie przejmuj się! Jeśli nie umiesz „zacharczeć”, zamiast „g” powiedz po prostu „h”, Holender i tak Cię zrozumie. Ach, i nie zdziw się – Holendrzy potrafią nawet śmiać się wydając specyficzne, chrząkające dźwiękiPuszczam oczko

Rzeczowniki i ich rodzajniki

Jeśli chodzi o rzeczowniki mam dla Was dwie wiadomości: dobrą i złą.
Od której zacząć? Dobra jest taka, że w niderlandzkim nie ma odmiany przez przypadki jak to ma miejsce w języku polskim. Wyrazy posiadają tylko jedną formę, występują w mianowniku. Koniec, kropka.
A zła wiadomość jest taka, że rzeczowniki mają rodzajniki określone (het i de) oraz nieokreślony (een). Próżno szukać jednoznacznej zasady określającej, przed którym rzeczownikiem stoi „het”, a przed którym „de”, więc najlepiej ucząc się słówek zapamiętywać je od razu z poprzedzającym je rodzajnikiem.
Bez paniki: i tak jest łatwiej niż w języku niemieckim, gdzie rodzajniki „der”, „die”, „das” dodatkowo odmieniają się przez przypadki.

Rzeczowniki

Czasowniki

Czasowniki sprawiają, że podczas pływania szybko opadam z sił.
Po pierwsze jest ich dużo.
Holendrzy niemal każdą czynność potrafią wyrazić jednym czasownikiem np. nie mówią jeździć na rowerze, ale „fietsen” (od słowa „fiets” – rower), zamiast powiedzieć “pada deszcz” używają specjalnego słowa „regenen” itd.
Są czasowniki zwykłe, zwrotne, posiłkowe, modalne, słabe, mocne… – wszystkie je zniosę, ba, nawet jestem w stanie polubić!
Jednak łapią mnie skurcze w wodzie, gdy mam do czynienia z czasownikami rozdzielnie i nierozdzielnie złożonymi.
W Polsce tego wynalazku nie ma, w języku niemieckim – owszem.
Zatem kto zna niemiecki, pewnie domyśla się, w czym rzecz.
Ano w tym, że czasowniki rozdzielnie złożone składają się z rdzenia i przedrostka, który wędruje na koniec zdania.
W praktyce oznacza to, że musisz dokładnie wysłuchać czyjejś wypowiedzi, „wyłuskać” sobie ten przedrostek z końca, dodać do czasownika podstawowego i dopiero wtedy będziesz mieć pewność, co dany czasownik naprawdę oznacza. Wrr…
Prawda, że skomplikowane?
A jeszcze więcej zawiłości powstaje w czasie przeszłym, gdy do akcji wkracza czasownik posiłkowy i specjalna konstrukcja z „ge” między przedrostkiem a rdzeniem, ale tym już nie będę Was zamęczać.
Zresztą… ratunku, znowu złapał mnie skurcz mnie!

Czasowniki

Przyjaciółki partykułki

Okey, przeszło…
Pomocy udzieliły mi króciutkie słówka zwane partykułami.
Zapewne ich nie znacie, bo w języku polskim trudno zarejestrować ichniejszą obecność.
Za to w ustach Holendrów mnożą się i dzielą nieustannie. Uśmiech
To takie małe wtrącenia, przerywniki, ozdobniki, które wzmacniają wypowiedź i czynią ją iście holenderską w brzmieniu.
Słówka te nie mieszkają w słowniczku i na kartach podręczników, ale za to królują na ulicy, w sklepie, w szkole, wszędzie tam, gdzie toczą się zwykłe rozmowy.
Zdanie bez nich jest poprawne i zrozumiałe, ale dopiero okraszone tymi: „toch”, „hoor”, „nou” ma prawdziwie holenderski smaczek.

Ciekawostka na koniec albo na początek

Chyba raczej na początek, bo przecież chodzi o rozpoczęcie dnia, a dokładniej o spotkanie z drugą osobą, czyli o słówko „goedemorgen” (dzień dobry), które zwykle wzbudza uśmiech, konsternację lub zażenowanie na twarzy Polaków przebywających w Holandii.
W zasadzie „goedemorgen” jest konstrukcją grzeczną i kulturalną, której niczego złego nie można zarzucić.
Natomiast pośmiać się lub zawstydzić można słysząc formę potoczną „goeiemorgen”, nagminnie używaną przez Holendrów (bo tak łatwiej, szybciej i wygodniej).
Na papierze wygląda to całkiem niewinnie. Pozory!
Pamiętasz jeszcze, że w języku niderlandzkim „g” wymawia się jako „h”?
Podpowiem, iż zbitek samogłoskowy „oe” brzmi jak „u”, „i” w tym wypadku to „j”… Wystarczy.
Damie pewne rzeczy nie przystoją. Nie to żebym byłam damą, ale…
Zresztą już chyba wszystko jasne? Puszczam oczko

Gramatyka – ciężka sprawa…
Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam?
Gratuluję („gefeliciteerd”), jeśli dobrnęłaś (dobrnąłeś) do końca tejże notatki.
Łatwo nie było.

Cóż, a ja płynę dalej…
Póki mieszkam w Holandii, nie mam wyboru.
Czasem bywam zmęczona, sił mi brakuje, styl i kondycja zapewne pozostawiają wiele do życzenia, toteż… wszelkie formy pomocy mile widziane. Uśmiech

Czytelniku, jeśli znasz jakąś metodę na szybsze opanowanie języka obcego (najlepiej sprawdzoną na sobie), to nie trzymaj jej w sekrecie, tylko podziel się nią w komentarzach.

Dank je wel (dziękuję)!

DOOS_213 koe 42 dank je wel

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

19 odpowiedzi na „Ratunku, język niderlandzki!

  1. kalipso pisze:

    No to pierwszą lekcje niderlandzkiego mam za sobą:) Byłam kiedys w Holandii i pamiętam „goeiemorgen”:)

    Polubione przez 1 osoba

  2. funnykindofyellow pisze:

    Ja kapiel jezykowa z wloskim przechodze od 15 lat, choc wszyscy prawia mi komplementy, ze mowie b. dobrze, dotad spotykam obce mi slowka! Niderlandzki jest duzo trudniejszy, z reszta jezyki germanskie sa chyba mniej „wdzieczne”, wezmy np kobiete: de vrouw??? Cooo? To ma byc kobieta??? 🙂 podziwiam Cie i zycze powodzenia w nauce, metod i sztuczek chyba nie znam, ja troszke sie nauczylam pomagajac dzieciom w lekcjach, tam spotkalam takie slowa, ktorych na co dzien sie nie uzywa, np. terminy z zakresu matematyki, geografii etc.

    Polubione przez 2 ludzi

    • Igomama pisze:

      Dziękuję za podzielenie się swoimi językowymi doświadczeniami.
      Ach, zazdroszczę Ci tej „kąpieli” we włoskim jeziorze…
      Czuję sympatię do Włoch i uwielbiam brzmienie języka włoskiego.
      W Holandii przyjaźnimy się z pewną włosko – węgierską rodziną, więc czasem mam okazję posłuchać tych wszystkich „grazia”, „basta”, „babu”;)
      Włoskie słówka brzmią jak muzyka, niderlandzkie nie mają w sobie tej melodyjności i śpierwności. A kobieta to „de vroouw” 😉
      Zadzam się z Tobą co do tego, że języka obcego można się dobrze nauczyć właśnie przy dzieciach – pomagając im w lekcjach, oglądając bajki, czytając książeczki i gazety.
      A tak w ogóle to gratuluję Ci tak pięknej znajomości języka włoskiego:)

      Polubione przez 1 osoba

  3. Dla mnie niderlandzki to bardzo zniekształcony niemiecki i angielski razem wymieszane, zarówno w mowie i piśmie..:-) Myślę, że po 3 latach jesteś już nieźle osłuchana, pozostaje tylko kwestia doszlifowania „szczegółów”:-)

    Polubione przez 1 osoba

  4. Matka Puchatka pisze:

    W ogóle nie mam drygu do języków. W angielskim się dogadam, po niemiecku (chociaż uczyłam się przez 3 lata) potrafię powiedzieć kilka zdań i znam kilka słów (w ogóle nie czuję tego języka, kompletnie), w łacinie co nieco kojarzę (ale na co komu dziś łacina), w migowym się dogadam, ale niderlandzki? Bliska mi osoba wyjechała do Holandii i czasem zdarza jej raczyć mnie słówkami, zdaniami – dla mnie to czarna magia 😀

    Polubione przez 1 osoba

  5. hrabina pisze:

    I tak to z językami jest 🙂 jak już jesteś w tym kraju i otacza cię ta ich mowa, to zdecydowanie szybciej przyswajasz, niż na jakimkolwiek kursie.

    Polubione przez 1 osoba

  6. Celt Peadar pisze:

    Oj, z językami to jest ciekawie. Będąc w szpitalu na początku lat 90-tych, kiedy dopiero przyswajałem sobie angielski i nie wszystko jeszcze umiałem, chciałem pewnego razu poprosić o podanie mi koparki. Jako że nie znałem wtedy słowa „koparka” po angielsku (czyli „digger”), kombinowałem, kombinowałem i zwróciłem się do siedzącego obok mnie dzieciaka tymi słowy: GIVE ME THIS KOPARKAS 😀 To już klasyk rodzinny jest.

    To Twoje „goeiemorgen” genialne jest XD Ale od gramatyki może się zawrócić w głowie i to niezależnie od języka…

    Moja licealna koleżanka mieszka w Holandii i wyszła za Holendra. Kiedyś stwierdziła, że w tym języku inaczej się coś pisze, a inaczej mówi… Po Twojej notce zaczynam już rozumieć, co miała na myśli 😉

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Dziękuję Celcie za podzielenie się swoimi doświadczeniami:)

      Odnośnie koparki – niemal widzę tę scenkę;) Moim zdaniem zareagowałeś bardzo naturalnie. Koparka to przecież „koparkas” i basta:) W końcu tak nas uczono przez całe dotychczasowe życie, no nie? Więc skąd nagle to „digger”?
      To w ogóle nie pasuje, nie kojarzy się itd.
      Wyjazd zagranicę sprawia, że patrzymy na język z zupełnie innej perspektywy.
      Dotąd język ojczystym był naszym punktem odniesienia, aż nagle dociera do nas, że dla innych ludzi nasza mowa jest zlepkiem nic nieznaczących dźwięków…

      Odnośnie koleżanki co to za Holendra wyszła – to prawda, że w niderlandzkim słowo mówione różni się od pisanego, ale wystarczy znać kilka prawideł i można poprawnie czytać teksty, Tych reguł nie ma wiele (g to „h”, oe – „u”, ij – aj, ie – i), więc mimo wszystko niderlandzki jest dość fonetycznym językiem. Wydaje mi się, że dużo bardziej niż angielski, w którym często mam wątpliwości, czy dobrze wymawiam dany wyraz.

      Celcie, rozumiem, że teraz już nie ma „koparkas” ?;)
      Domyślam się, że świetnie znasz angielski. Pozdrawiam

      Polubione przez 1 osoba

      • Celt Peadar pisze:

        Można powiedzieć, że uchodzę za osobę dwujęzyczną teraz 🙂 Chociaż absolutnie wiem wszystkiego, stale się uczę i zdarza mi się zapomnieć jakieś słowo od czasu 😉 Ale niektórzy Amerykanie nie mogli uwierzyć, że się w Stanach nie urodziłem, bo ja nawet mówię bez akcentu.

        Języki to duuuże ułatwienie w życiu.

        Polubione przez 2 ludzi

  7. Rayvert pisze:

    Zabawne ale troche za dlugie…
    pomieszkiwalem na holenderskim Westlandzie : w latach 90tych kilka miesiecy. Prace dorywcze w ramach dziekanki.
    Miasteczko nad morzem, cukierkowe wystawy w sklepach, sztuczne przeslodzone uprzejmosci, piaszczyste plaze i gumowy, bez smaku „chleb” w marketach Albert Hein.

    Holenderski to faktycznie raczej charkot. I tak jak znajomosc niemieckiego czy angielskiego umozliwia zrozumienie troche jezykow skandynawskich, tak – w moim przypadku – francuski otworzyl mi czesciowe rozumienie jezykow romanskich : od portugalskiego po wloski.
    Gramatyka… och, ta gramatyka, w kazdym jezyku trudna dla obcokrajowca zwykle,
    osobiscie nie ogladam wcale tele ale sporo radia slucham, poza tym rozmawiam z tubylcami
    na codzien troche i przez telefon.

    I nauczylem sie moje nazwisko wymawiac w pretensjonalny francuski sposob, oraz pamietam by
    angielskie nazwy wymawiac tutaj tak samo, tzn z francuskim akcentem : wchodzi w krew hehe.
    Ale w rzadkiej rozmowie po angielsku staram sie przelaczac zgrabnie na wlasciwy Brit akcent.

    PS a po niemiecku pada deszcz to „es regen” bodajze tez, prawie tak samo.

    pozdrowienia,

    Polubione przez 1 osoba

  8. Igomama pisze:

    Rayvert, bardzo dziękuję za podzielenie się swoimi doświadczeniami z językami obcymi.
    Zazdroszczę biegłej zajomości francuskiego i angielskiego.
    Co do metod nauki – podobnie jak Ty nie oglądam telewizji (w tym wypadku ponoć jest pomocna), ale za to staram się patrzeć na bajki z dziećmi.
    Bez wątpienia jednak najlepszą „szkołą językową” są rozmowy z tubylcami jak sam zauważyłeś.

    Ps. Zabawne, bo ja – będąc kilkanaście lat temu we Francji – miałam te same odczucia względem chleba co Ty w Holandii;) Nie wiem, jak to wygląda teraz we Francji, ale w Albert Heijn obecnie można znaleźć naprawdę smaczne pieczywo (choć polskiemu nie dorównuje;)

    Polubienie

  9. matkakarolina pisze:

    Miałam okazję być w Holandii dłużej niż kilka dni. I powiem szczerze że ten język nadal mnie zadziwia. Chyba jednak wole zostać przy swoim ojczystym i j.angielskim. na sZczęście większość Holendrów umie angielski więc szło się chociaż w jakiś sposób dogadać 😉

    Polubione przez 1 osoba

  10. oto ja. xyz pisze:

    Nie mam styczności z tym językiem ale po Twoim tekście chciałoby się zawołać: RATUNKU!
    Życzę powodzenia i efektywnego pławienia się w niderlandzkim jeziorze.
    Pozdrawiam 😉

    Polubione przez 1 osoba

  11. czipss pisze:

    Mowie w tym charczacym jezyku od jakis 10 lat i nadal nie czuje sie w nim tak komforowo jak w rodzinnym czy nawet j. angielskim, ktory jest duzo latwiejszy. Ale Twoj wpis uswiadomil mi, ze na tyle sie juz osluchalam, ze charkania i chrumkania nie zauwazam; co gorsza chrumkam bez zajakniecia, choc naturalnie ze slowianskim zaspiewem;)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Ojej, ależ ja Ci zazdroszczę! 🙂
      Chciałabym już tak chrumkać bez zająknięcia i bez zastanawiania się, jaka powinna być kolejność słów w zdaniu, czy czasownik wędruje na koniec bądź czy też stoi po podmiocie a może jest proszony o inwersję.
      I czy hebben oznacza, że coś mam czy tylko pomaga zajrzeć do przeszłości…
      O matko, nie ma lekko. 🙂
      Póki co jestem w trakcie kursu na poziom B1, czyli jeszcze sporo przede mną.
      Ale Twój przykład pokazuje, że można.:)
      Dziękuję za inspirację. 🙂

      Polubienie

  12. czipss pisze:

    Igomamo, bez zajakniecia to nie znaczy, ze mi nie brakuje slow, czy, ze skladnie mam zawsze poprawna;) bez zajaknieci, bo pogodzilam sie z faktem, ze nigdy nie bede mowila tak plynnie jak rodowici Holendrzy, tym bardziej, ze mam talentow do jezykow… nie raz brakuje mi slowa, ale wtedy albo ratuje sie angielszczyzna albo szukam pomocy u meza;)

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Wiesz, dla mnie „mówienie bez zająknięcia” oznacza:
      a) umiejętność swobodnego (w miarę) wyrażania myśli, pragnień etc.,
      b) bycie zrozumianą przez Holendrów.
      Niestety, u mnie z jednym i drugim na razie bywa różnie.
      Na ogół rozumieją, co próbuję wychrumkać, ale czasem widzę konsternację w oczach i wtedy miskuję coś po angielsku i…
      a) hura, zrozumiano mnie,
      b) konsternacja w oczach się powiększa, a ja milknę i bąkam „sorry”.

      Polubienie

Dodaj komentarz