„Dzień Mamy” puszcza dziś do mnie oko z kalendarza:
– Witaj! No, hej! Jak się czujesz, mamusiu? Może byś tak coś skrobnęła na bloga? Na przykład o macierzyństwie?
Przygryzam wargi. Może faktycznie coś napisać? Jestem mamą. Wypadałoby. Ale co? Jestem mamą, powinnam wiedzieć. Tymczasem… nie wiem.
Po prostu są tematy tak szerokie i złożone, że trudno się do nich odnieść.
Bo z nimi jest jak z wodą w rzece: kryształowa toń miesza się z brudem i w korycie płynie mętna ciecz. Niedookreślona, ani ładna, ani brzydka.
Trudna do scharakteryzowania.
Macierzyństwo? Przypomniało mi się, jak pierwszy raz szłam w Tatry.
Zero doświadczenia, prosto zza biurka. Skończył się rok szkolny, egzaminy zdane, więc skrzyknęłyśmy się z dwiema koleżankami i pojechałyśmy w góry.
Ambitne dziewczyny byłyśmy, więc od razu po przyjeździe postanowiłyśmy zdobyć jakiś szczyt. Włożyłyśmy w miarę wygodne spodnie i buty, do plecaków zapakowałyśmy butelki z wodą (Iwonka nawet termos z kawą miała), po kanapce dla każdej i wyszłyśmy na szlak, nastawione na wspaniałe widoki.
Na początku było przyjemnie.
Słonko świeciło, ptaki śpiewały, powietrze – tak różne od wielkomiejskiego – orzeźwiało. Trajkotałyśmy wesoło. Po jakimś czasie rozbolały nas nogi (i szczęki), słońce stało się dokuczliwe, zabrakło cienia przy drodze i wody w butelce. Dziwne, szczyt zbliżał się i oddał jednocześnie.
Przed nami rosły tłumy turystów, za nami zresztą też.
Niektórzy mijali nas rączym krokiem gazeli, rozmawiając swobodnie.
To niesprawiedliwe, w ogóle nie było po nich widać zmęczenia.
Ja tu nie mam sił otworzyć ust, a oni żywo gestykulują?
Gestykulowanie zabiera cenną energię.
Byli też inni, bracia w niedoli. Przystawali, ścierali pot z czoła, masowali zbolałe łydki. Wyraźnie mieli dość wspinaczki. Nie musiałam długo czekać, niebawem i ja zbliżyłam się do tego momentu. „Na cholerę mi ten szczyt!” – myślałam.
Gdyby to było dziś, a nie jakieś dwadzieścia lat temu, dodałabym: Wygugluję sobie widoki w necie i obejrzę w wygodnym fotelu. Ale wtedy jeszcze się nie guglowało…
Szłam dalej, powłócząc nogami. Ambicja nie pozwalała zawrócić, chora ambicja.
Dobry humor uleciał jak powietrze z pękniętego balonika. I wtedy zza zakrętu wyłonił się widok. Widok zapierający dech w piersiach. Momentalnie zapominałam o zmęczeniu. Spuchnięte stopy, widocznie jeszcze nie były tak spuchnięte (albo może właśnie były), bo oderwały się od ziemi i przez chwilę latałam, oniemiała w zachwycie.
I jakimś cudownym sposobem wnet mi sił przybyło.
Znów dziarsko maszerowałam, w dodatku zarażając entuzjazmem innych.
Niestety, kapryśny szczyt ponownie się oddalił. W moich skroniach zagnieździł się ból głowy. Kolejny raz zwątpiłam w sens wyprawy. Po co po górach skakać? Nie lepiej było rozłożyć się z książką na balkonie i stamtąd widoki podziwiać? Albo po Krupówkach się powłóczyć, też fajnie.
Tamtego dnia jednak dotarłyśmy na szczyt.
A potem schodziłyśmy, śmiesznie kicając, bo buty uwierały. W mieście tyle się w nich biegało po galeriach, a w górach, proszę, nie zdały egzaminu.
Czy było warto tak się męczyć? Gdyby zadano mi to pytanie, w tamtym momencie (gdy w głowie walił bęben, a nogi stały się jak z waty), nie wiem, co bym odpowiedziała. Prawdopodobnie nic, przecież nie miałam sił otworzyć ust.
Dopiero po jakichś dwóch dniach, wypoczęta i wykąpana, powiedziałabym, że warto. Mimo wszystko. Mimo zmęczenia, pęcherzy na stopach, rwącego bólu łydki. No bo przecież zawsze warto wstać z kanapy, ruszyć się, zobaczyć coś innego, doświadczyć. Sprawdzić się.
W późniejszych latach byłam w górach jeszcze nie raz.
I wiecie, do czego doszłam?
Pewnie wiecie, sami do tego doszliście, wcześniej niż ja.
To nie szczyt jest najważniejszy, a droga.
Wysiłek, trud, wszystko co spotkasz na szlaku. Oglądane widoki, mijani ludzie.
Sam szczyt bywa niebezpieczny. Mami. Jak przyklei się taki do oczu, to można przeoczyć wszystko inne, szemrzący gdzieś w dole strumyk, motyla trzepoczącego pomarańczowymi skrzydłami, głaz przypominający ducha, kwiaty niebieskie jak skondensowane niebo…
Wiecie, co jest szczytem macierzyństwa, jego celem?
Dojrzały człowiek. Dobry i mądry, który potrafi być szczęśliwy i który potrafi uszczęśliwiać innych. I choćbyś stanęła na rzęsach, mamo, Ty jedna tego celu nie osiągniesz! To praca zbiorowa. Wszystkiego, co po drodze. Strumyka, motyla, głazu, kwiatów. Oglądanych widoków, mijanych ludzi. Ale przede wszystkim – ludzi obecnych. Obecnych w życiu twojego dziecka. To też ich macierzyństwo.
Ich zasługa i ich odpowiedzialność.
Co mogę zrobić lepiej? Co możemy zrobić lepiej? Pewnie wszystko.
Ale (głowa do góry!) wszystko można też zrobić gorzej, skiepścić, popsuć.
Najważniejsze, by iść. Biec i czołgać się. Sprężystym kocim krokiem i na miękkich nogach. Zachwyt połączy się ze strachem. Radość z cierpieniem.
Macierzyństwo błogosławione. I przeklęte.
nie w każdym domu papierowe motyle zapylają kwiaty. ładne to.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂
PolubieniePolubienie
Dziś jest dzień urodzin mojej mamy, gdyby żyła miałaby 91 lat. Wczoraj świętowałam jako matka, dziś wspominam jako córka i wiem, że macierzyństwo(a szerzej biorąc rodzicielstwo, bo przecież 23 czerwca Dzień Ojca), to najtrudniejsza sprawa w życiu człowieka. Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twojej wspaniałej 3 budrysów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, dziękuję Ci za życzenia, całym sercem je odwzajemniam.
Pięknie się zbiegł Dzień Matki z urodzinami Twojej Mamy.
Takie podwójne świętowanie…
Sprzyja to refleksji, no i wprowadza w nostalgiczny nastrój.
To może być trudne dla Ciebie, ale też piękne, bo budzi mnóstwo wspaniałych wspomnień.
Pozdrawiam cieplutko.
PolubieniePolubienie
Przepięknie napisałaś, dokładnie tak jest i pod wszystkim się podpisuję 🙂
I oczywiście niezmiennie podziwiam Twoje mądre macierzyństwo, ja matka jedynaka 🙂
A skoro Dzień Mamy i Taty wkrótce, to uściski dla Igotaty także:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, dziękujęmy Ci zatem wszyscy. 🙂
Pisałam o macierzyństwie, ale w sumie miałam na myśli generalnie rodzicielstwo (podobnie jak Iwona Zmyślona w komentarzu wyżej).
I nie bądź za skromna, Jotko. 😉
Matka to matka, ilość dzieci to szczegół, tylko liczba.
W przypadku trójki jest więcej gotowania, zmywania, prania, ale istota, kaliber macierzyństwa ten sam. 🙂
A poza tym ja czasem mam wrażenie, że też jestem matką jedynaka (w przypadku Okruszka), bo starsze rodzeństwo – to już trochę inny świat.:)
Uściski wielkie.
PolubieniePolubienie
Świetnie napisane, porównanie jest strzałem w dziesiątkę.
PolubieniePolubienie
Dziękuję bardzo! Tak jakoś mi się skojarzyło… 😉
Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochana
Ciekawe porównanie, bardzo trafne:)
I ja mam 3-kę, ale dorosłych już Dzieci, zatem znam smak Macierzyństwa doskonale:)
Pozdrawiam Was najserdeczniej:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Morgano, dziękuję bardzo.:)
I pewnie czasem patrzysz na swoje dorosłe dzieci i myślisz, kiedy tak urosły, jak to szybko zleciało. A teraz masz jeszcze wnusia do kochania. 🙂
Pięknie obserwować rozwój dziecka i w nim współuczestniczyć.
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie