W tym roku szkolnym w Holandii na wakacje musimy się naczekać, bo te zaczynają się dopiero 22 lipca. Za to pogoda czekać nie chce, jest słońce i gorąc.
Całe szczęście atmosfera w szkole bardziej na luzie.
Mniej nauki, za to więcej zabaw, ganiania po podwórku, wycieczki.
Iskierka poleciała wczoraj z klasą do Rzymu. Dziś mają w planie zwiedzanie zabytków archeologicznych: Koloseum, Forum Romanum – niestety wszystko w upale 38 stopni.
Jak ona zniesie te gorące „rzymskie wakacje”?
Żeby się nie martwić, próbuję przerzucić uwagę ze starszej córki na młodszą. ![]()
Opowiem o klasowej wycieczce Okruszka do Muzeum Sztuki Współczesnej Cobra w Amstelveen, w której – z dwiema innymi mamami – uczestniczyłam jako pomoc opiekuńcza.
Odżyły wspomnienia z czasów, gdy mieszkałam w Polsce i pracowałam w klasie integracyjnej. Wtedy regularnie jeździłam gdzieś z uczniami.
Teraz szybko wczułam się w rolę. Wrócił nawyk liczenia, palec mimowolnie tańczył jak dyrygent – na przystanku, w autobusie, po wyjściu, przed wejściem do muzeum, po… Oczywiście starałam się, by “dyrygował” w sposób niewidoczny dla innych, to nie ja byłam tu juf, nauczycielką.
Na przystanku autobusowym energia rozpierała dzieci. Przypominały wrzącą lawę, chłopcy próbowali bawić się w berka, dziewczynki zrobiły sobie “klasy” z płytek chodnika.
Gdy w końcu nadjechał autobus, dzieci przybrały zdziwione miny:
– Juf, DLACZEGO w NASZYM autobusie są inni ludzie?!
Cóż, nie jechaliśmy autokarem, lecz zwykłym środkiem miejskiego transportu publicznego.
Usadziłyśmy naszą gromadkę, na ile to możliwe, gdyż niektóre osobniki nie pozwalały się „posadzić”: ja nie chcę! Ja nie muszę! Ja wolę stać, itd..
Na nic się zdało tłumaczenie, że siedzieć jest bezpieczniej, a poza tym jazda będzie trwała godzinę.
Na każdym przystanku rotacja – ktoś wsiada, ktoś wsiada, co oczywiście dzieci natychmiast rejestrują i komentują:
– Juf, z tyłu zwolniło się miejsce! Idę tam.
– Mogę zamienić się z Joyą?
Oczy wędrowały mi dookoła głowy, gdy podążałam wzrokiem z jednej sztuki dziecka na drugą, potem znów i jeszcze raz. Nie wspominając o sytuacji, gdy naraz wspomniana wyżej Joya wdrapała się z koleżanką na wzniesienie służące do położenia torebek, tudzież oparcia łokci. Dumne z siebie dziewczynki pomachały z góry: “Zobaczcie, jak jesteśmy wysoko!”, a moje czoło momentalnie zrosił pot, bynajmniej nie z gorąca.
Z ulgą w końcu wysiedliśmy z autobusu. A tu jeszcze trzeba było dojść do muzeum.
Dzieci nie chciały ustawić się w pary, szliśmy więc w luźnej kolumnie, na czele juf Marije, tył i środek obstawiałyśmy my, mamy.
Mijane centrum handlowe wywołało zainteresowanie.
– Proszę pani, możemy wejść do środka?
– Jestem głodny!
– A mnie się chce pić.
– Juf, będą potem lody?
– Gorąco mi! Mogę zdjąć koszulkę?
Juf jednak była niewzruszona i nie reagowała na komentarze.
Gdy dotarliśmy do celu, muzealny budynek momentalnie przegrał bitwę o atencję… z fontanną. ![]()
![]()
– O, woda! – Ucieszyły się dzieci rzucając się w pogoń za połyskującymi kropelkami, nadstawiwszy ręce, brzuchy, nawet plecy. Niektórym i to nie wystarczyło. Już ktoś wszedł do wody w butach, inni wnet ruszyli naśladować.
Juf Marije zauważyła, że sytuacja wymyka się spod kontroli, więc zebrała grupę: Hola, hola! wchodzimy do budynku. Celem wycieczki jest lekcja muzealna, nie kąpiel w fontannie – przypomniała.
W progu powitał nas kustosz. Zapoznał z regulaminem, wskazał toalety, do których oczywiście wszyscy hurtem się skierowali, a potem rozdzieliliśmy się na dwie grupy, nasza podążyła za panem Marcelem.
Pan Marcel nie mówił, tylko szeptał. Nie jestem pewna, czy bolało go gardło, czy robił to celowo, by nakłonić dzieci do ciszy. Najważniejsze, że podziałało. Wesoła gromadka wnet się uspokoiła, bo całą energię przekierowała na USŁYSZENIE pana Marcela, który wyjaśniał, oczywiście szeptem, dlaczego muzeum nazywa się CoBrA.
Nazwa jest myląca, nie ma nic wspólnego z wężami, choć te dla dzieci prawdopodobnie byłyby atrakcyjniejsze.
Cobra była stowarzyszeniem artystycznym, założonym w Paryżu, w 1948 roku, czyli dokładnie 75 lat temu („Ojej, juf, to dawno temu!), przez młodych, pomysłowych twórców.
Nazwa CoBrA powstała przez połączenie pierwszych liter stolic państw, z których wywodzili się założyciele: Copenhaga, Bruxela, Amsterdam.
– Wyobraźcie sobie szary krajobraz po wojnie – monotonnym głosem szeptał pan Marcel. Dzieciom trudno to pojąć, ale próbowały: ruiny, zburzone domy, bieda… – Trzeba było wszystko posprzątać i odbudować. Domy, szkoły, fabryki, sklepy. To samo zadziało się ze sztuką.
„Chcemy zacząć wszystko od nowa, zupełnie jak dziecko” – mówili artyści.
Zatem odtąd obrazy mają być inne od namalowanych wcześniej, mają być świeże, witalne, pełne ruchu, jak gdyby świat sztuki rodził się na nowo.
Mocne, radosne kolory. Grube kreski. Dość niewoli i tyranii. Nastała wolność! Wolność jest w sztuce, każdy może malować, co chce. – Pan Marcel wpadł w trans, znudzone dzieci rozpierzchły się po sali, a my, matki, zagarniałyśmy je jak owce w kierunku przewodnika stada.
Udało się! Pan Marcel usadowił grupę przy wielkim płótnie z abstrakcyjną kompozycją nieregularnych brył – w kolorze czerwonym, żółtym, niebieskim i czarnym.
Oznajmił, że jest to obraz holenderskiego malarza ekspresyjnego Karela Appela. Początkowo jego twórczość nie podobała się w Holandii, więc wyemigrował do Paryża, w którym mieszkała i tworzyła artystyczna bohema i w którym powstał ruch Cobra.
Powyższy obraz Appel namalował w pierwszym roku swojego pobytu w Paryżu (1950) i przez wiele lat wisiał on na ścianie jednej z paryskich kawiarni.
Tutaj przewodnik oddał głos dzieciom, zapytując: „Co widzicie?”, a jak wiemy wyobraźnia najmłodszych jest nieokiełznana (przynajmniej do czasu zanim szkoła jej nie okiełzna), więc zaczęły padać najrozmaitsze skojarzenia.
Pan Marcel pociągał je jak wstążki, splatał z sobą i ostatecznie cała nasza ekipa była święcie przekonana, że na obrazie znajdują się roboty, które się razem bawiły na placu zabaw, a potem się pokłóciły, bo jeden robot wciąż zajmował drabinki i nie chciał na nie wpuścić tego drugiego, a w zasadzie tej drugiej, bo to była dziewczynka, robotka, a na koniec przyszedł jeszcze jeden robot i wytłumaczył, że tak nie wolno, ponieważ plac zabaw jest dla wszystkich i ten niegrzeczny robot się zawstydził i uciekł. Wszyscy myśleli, że on poszedł do domu, a on poszedł na łąkę i wrócił z kwiatami, by przerosić. I dał kwiaty dziewczynce „robotce”. Ot, taka historyjka, inspirowana obrazem.
Na odchodnym, zerknęłam na jego faktyczny tytuł: „Femmes, enfants, animaux” (fr. Kobiety, dzieci, zwierzęta). Więc jednak nie roboty. ![]()
Po drodze minęliśmy rzeźbę, która przypominała pluszową zabawkę i aż prosiła się o pogłaskanie. Pan Marcel zdawał sobie z tego sprawę, dlatego zapobiegliwie poprosił dzieci o niedotykanie. Tłumaczył, że ta wełniana rzeźba ma sześćdziesiąt lat i gdyby każdy jej dotykał, już dawno przestałaby być taka ładna i miękka.
Znów dzieci zgadywały, co przedstawia.
Dzwonek, cyrk, czapkę, pająka, spódnicę… – padały odpowiedzi, ale po bliższych oględzinach (z rękoma pod kontrolą) – dzieci uznały, że to na pewno jest ośmiornica, która schroniła się na kapeluszu przed morskim potworem.
Niestety znów szybko się znudziły (bo skoro nawet pogłaskać nie można!) i się rozproszyły, a ja zaczęłam je liczyć i już nie zdążyłam spojrzeć na tabliczkę z autorem i tytułem.
Udaliśmy się do kolejnej sali i do kolejnego obrazu, który już nie był abstrakcją, więc nie trzeba było zgadywać, co się widzi, bo każdy widział to samo: kobietę z dzieckiem, kota i drzewa. Oczywiście pan Marcel nie byłby sobą (albo wypadłby z roli), gdyby nie drążył: w co jest ubrana kobieta, co robi? Dlaczego ona jest bosa, a dziecko ma buty, w dodatku – spójrzcie – jakie ładne, sznurowane. Czemu tło jest czerwone i pomarańczowe? Jaka to może być pora roku i pora dnia?
Dzieci chętnie odpowiadały, wciąż jakaś ręka wymachiwała w górze.
Okruszek również zabrał głos, w sprawie kota. No jakżeby inaczej, jeśli chodzi o koty, nasza córa jest znawczynią, wielbicielką, nawet „mamą”.
A więc nasza „kocia mama” obwieściła, że dziecko z obrazu kocha koty, ale ma alergię na sierść i nie może ich głaskać, choć często o tym zapomina. I teraz jak zobaczyło w parku kota, to zaraz chciało do niego pobiec, więc mama je złapała i przytrzymała, w ten sposób, by nawet nie mogło patrzeć na kota. Teraz dziecko jest złe na mamę, a mama zrobiła się smutna.
Pan Marcel pochwalił Okruszka za wypowiedź, juf Marije puściła do mnie oczko w stylu „całkiem sprytnie!”.
A ja zerknęłam na tytuł obrazu: „Tanja i Frida w parku”. Łatwo zapamiętać.
Potem w Internecie doczytałam, że jest to praca Tanji Ritterbex – młodej, holenderskiej malarki, która mieszka w Berlinie. Inspirację czerpie z macierzyństwa, a swoją twórczość traktuje jak pamiętnik:
„Moja praca Frida i Tanja w parku, która teraz wisi w Cobra Museum, jest autobiograficzna: siedzę na trawie z moją córką Fridą. Ale trawa jest czerwono – pomarańczowa, a kapelusz na mojej głowie wydaje się unosić jak dziwne UFO. Można to nazwać malarstwem naiwnym, ale dla mnie emanuje ono wolnością”. (…) Często mówi się o sztuce Cobra: „Cóż, moje dziecko też to potrafi!” Ale sam spróbuj.(….)”
No właśnie, sam spróbuj, czy to takie łatwe, jak się wydaje.
Zatem dzieci próbują. Pan Marcel zaprowadził naszą gromadkę do artystycznego atelier, gdzie już czekały kredki i rolka papieru.
Dzieci skupiły się wokół stołu w akcie twórczym.
I najwidoczniej sztuka zadziałała terapeutycznie (a może to była kwestia zmęczenia?), w każdym razie droga powrotna przebiegła znacznie spokojniej, choć również nie obyło się bez chlapania się w fontannie, wołania: „Juf, w NASZYM autobusie teraz jedzie jeszcze więcej ludzi!”, wieszania się na poręczach, ciągłej zmiany miejsc.
Ostatni zapas energii dzieciaki zostawiły na placu zabaw już w naszej miejscowości.
Na szczęście wszystkie wróciły do szkoły w jednym kawałku, plus uśmiech na twarzy.
My, opiekunki, również, choć do zestawu dołączył mały ból głowy, taki bonus – efekt uboczny klasowej wycieczki. ![]()
Jestem pod wrażeniem tej wycieczki i ciekawych opowieści kustosza. Po raz kolejny okazuje się, że praca nauczyciela nie jest łatwa, a prawdziwy egzamin zdaje się na wycieczkach właśnie, kiedy trzeba mieć „oczy dookoła głowy”. Pozdrawiam serdecznie :)))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Całkowita racja, Ulu.
Dziękuję za miły komentarz i również pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Byłam nauczyielką przez 35 lat. Wystarczająco długo, by przypomnieć sobie moje bóle głowy z wycieczek i niezwykle wyczerpujące problemy nauki w przeładowanych klasach łączonych. 🙂
Dziś już uśmiecham się na wspomnienia i niezmiennie powtarzam, że powinnaś być prasowym sprawozdawcą, tak ciekawie relacjonujesz każdą sprawę.
Pracownicy muzeum powinni dostać brawa za podejście do przybliżenia młodzieży tematu malarstwa.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Och, Ultra, dziękuję za Twą życzliwość i dobre słowo. 🙂
Podziwiam, że przez 35 lat pracowałaś w zawodzie nauczycielskim.
To spory staż pracy, bagaż doświadczeń, a też mnóstwo różnorakich wspomnień.
A tak swoją drogą, jako uczeń, chętnie znalazłabym się pod Twoją opieką.
Czuję, że jesteś typem nauczyciela/człowieka, który pomaga innym rozwijać skrzydła i wzlatywać coraz wyżej.
A tak z ciekawości – zdradzisz coś więcej: jakiego przedmiotu uczyłaś, pracowałaś w szkole podstawowej czy średniej?
Jeśli możesz, jeśli nie – potraktujmy to jako pytania retoryczne. 😉
Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie
Zaciekawić dzieci sztuką to niełatwe, ale wiele zależy od przewodnika.
Wiele dzieci, przynajmniej w Polsce, jeśli nie pojedzie na wycieczkę z klasą, to często nie pojedzie wcale, podobnie z kinem , muzeum itp.
Ogarnąć gromadkę tez nie jest prosto, wiem cos o tym, jako etatowa opiekunka wycieczek…choć rodzice często są innego zdania.
Warsztaty po zwiedzaniu – super sprawa!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, jeśli rodzic jest innego zdania, wystarczy żeby pojechał na wycieczkę jako opiekun i pomoc nauczyciela – gwarantuję, że zdanie zmieni bez zawahania.
Podpisuję się pod tym, co powiedziałaś: często szkolna wycieczka jest jedyną możliwością dostępu dziecka do muzeum, galerii itp.
Niektórzy rodzice nie przywiązują do tego wagi, nie mają czasu ani ochoty na zwiedzanie, być może brakuje im funduszy albo zwyczajnie wolą je przeznaczyć na rzeczy materialne.
Ja zdecydowanie wolę kolekcjonować wrażenia, wiem, że Ty podobnie. 🙂
PolubieniePolubienie
Ale fajna wycieczka. Mowie to z perspektywy starej baby i nie pamietam jak to ze mna bylo jak bylam mala. Wiem, ze chodzilam po muzeach, do opery i takie tam. I COS tam zostaje. Ale dobry przekaz pomaga…teraz mam problem ja – nasze dwa Krasnale (prawie 8 lat) przyjezdzaja we wtorek i ich Tatus juz obiecal, ze Babcia Ci powie. Dziecko zaczelo zadawac pytania wrecz filozoficzne na temat sztuki (Tatus jest bardzo uzdolniony w sztuce, ale wlasciwie nie praktykuje). Dziecko pyta co to jest sztuka,po co, kto jest najlepszy, i dlaczego ktos jest lepszy od kogos innego, dlaczeo cos mi sie podoba a drugie cos zupelnie nie. No to Tatus cos tam powiedzial, ale wyraznie zwala na Babcie… I Babcia musi bardzo uwazac, zeby dziecka nie przysypac informacjami. I nie wiem od czego zaczac – od odcisku reki gdzies w australijskiej jaskini czy rysunkow jeleni w grotach Lascaux….
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tatuś dobrze wie, co robi i oddaje dziatwę pod najlepsze skrzydła, babcine.
A że Babcia kocha sztukę, to już wiemy – jakby nie kochała, to by na wystawę Vermeera nie poleciała. 😉
Jestem pewna, że teraz Babcia sprosta pytaniom Krasnali i, bez obaw!, jak informacji będzie za dużo, dzieci same dadzą znać.
Powodzenia!
A tak w ogóle to radości i przyjemności z towarzystwa wnucząt! 🙂 🙂 🙂
PolubieniePolubienie
Towarzystwo wnuczat jest ogromna przyejmnoscia, jako babcia wole obserwowac niz, jak ja to mowie, narzucam im swoje towarzystwo. Ale przychodza, pytaja, pokazuja co zrobili. A ze sztuka to wezme na szczeke to, co im Tatus naopowiadal, bo jeden Krasnal jest pelen pytan. Zobaczymy jutro albo pojutrze. Ale i tak na pierwszy ogien pojdzie basen i Pokemony – te dzieci sa raczej analogowe i nie maja telefonow, ani smartwatches a tableta dostali pod choinke. Ale jak sa tu to ciocia i wujo pozyczaja im telefony tylko na pobyt na Pokemony. Chlopacy grzecznie oddaja telefony pod konie c pobytu i nie medza w domu, ze musza je miec. Podobno juz cos przebakuja, ale Synus jest odporny dosc – na zewnatrz, bo w srodku, jak kazdy rodzic, by im dal po 20 telefonow…. Nawracajac do glownego tematu – najchetniej bym z nimi pojechala do muzeum jakiegos, moze Zacheta, moze Narodowe poogladac obrazy i rzezby. Niech sami zadecyduja czy cos jest dobre czy nie, co nie? 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Widać, że macie fajny kontakt z sobą. 🙂
Wspaniale, że spędzicie razem czas.
Te pytania dziecięce są słodkie, niech pyta Krasnal, znaczy się jest ciekawy świata, gorzej jakby nie pytał. 😉
Miłych zabaw w wodzie, łapania Pokemonów, a co do sztuki – może faktycznie znajdzie się czas i okazja na odwiedzenie Zachęty lub Narodowego.
Ale nic na siłę. Jak nie w tym roku, to w kolejnym.
Zobaczycie co Wam w duszy zagra i na co będzie ochota, pogoda, czas, nastrój itp. Dobrych wspólnych chwil dla Was!
PolubieniePolubienie
P.S. Jestem pelna podziwu dla kazdego, kto sie opiekuje gromada dzieciakow – toz to jak lapanie za ogony dziewieciu kotow!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak.
Również podziwiam nauczycieli, którzy codziennie opiekują się dziećmi i jeszcze przemycają wiedzę do ich główek.
Niech odpoczną podczas wakacji, jedni i drudzy. 😉
PolubieniePolubienie