Moi rodzice twierdzą, że dziś jest ważny dzień. Kończę pierwszy miesiąc życia i właśnie z noworodka staję się niemowlęciem, cokolwiek to znaczy;)
Ach, to były ekscytujące cztery tygodnie…
Muszę przyznać, że podoba mi się na świecie.
Przez pierwsze dni w nowej przestrzeni, moją główną aktywnością był sen. Musiałam odespać trudy podróży, a poza tym – poznawanie świata zewnętrznego i kontakt z ludźmi – potrafią być męczące. Tak naprawdę to często broniłam się przed zaśnięciem wszelkimi sposobami – donośnie płacząc i kategorycznie odmawiając przyjmowania gumowego paskudztwa zwanego smoczkiem… Szybko się zorientowałam, że im bardziej głośny mój płacz, tym szybciej znajduję się na rękach u dorosłego. A to jest przyjemne!
I w zasadzie nie mam nic przeciwko zasypianiu, gdy jestem noszona przez mamę lub tatę.
Zwłaszcza lubię, jak tatuś kładzie mnie brzuszkiem na przedramieniu. Jestem taka mała, że spokojnie się tam mieszczę. Taka pozycja żabki ma zbawienny wpływ na mój brzuszek, który czasem mnie niestety boli…
Ponoć musi się przyzwyczaić do trawienia mleka.
No właśnie, poza spaniem, moją główną aktywnością jest jedzenie.
Uwielbiam to! Jak dla mnie seans karmienia, może trwać godzinę albo dłużej… Jem powoli, bo delektuję się każdą kroplą mleka. Poza tym, po co się śpieszyć, skoro – kto jak kto – ale ja mam czas? Więc rozkoszuję się każdym łykiem, a jednocześnie wspominam stare, dobre czasy, gdy pływałam i harcowałam w swoim prywatnym balonie.
Czasem oddaję się marzeniom, czasem wsłuchuję w domowe odgłosy i aż sen mnie morzy od tego wysiłku… Jednak nie zasypiam, co to to nie! Na szczęście mam taką zdolność, że gdy zasnę podczas karmienia i zostaję odłożona na łóżko lub kanapę, w chwili zetknięcia z czymkolwiek, co nie jest rękami mamy, natychmiast odzyskuję wigor, budzę się i głośno o tym informuję. No dobrze, nie zawsze… Czasem ogarnia mnie taka senność, że już mi wszystko obojętnieje i wtedy odpływam do krainy snu…
I tak mijają dni… Jedzenie, spanie, przytulanie, poznawanie otoczenia z perspektywy ramion rodziców, czyli wysoko u taty i nisko u mamy…
Oj, dzieje się, dzieje…