Macierzyństwa 7 grzechów głównych

DSCN9432

Ostatnio zrobiło się u mnie na blogu słodko jak w sklepie z landrynkami.
A wiadomo, nadmiar słodyczy każdego może zemdlić. Było o przebytej kolędzie, wspólnie spędzonych świętach, polskiej szkole… Ostatnio pisałam też o młodych ludziach, którzy kierują się w życiu dekalogiem…

Można by pomyśleć, że jestem „super woman”. Religijna, patriotyczna, wzorcowa pani domu, zapatrzona w dzieci i męża. O tak! Prawdziwa „matka Polka”, choć przecież w Holandii. Gdy jedna Czytelniczka napisała mi o swoich obawach związanych z rolą mamy, starałam się przekonać ją, że macierzyństwo nie boli, a wprost przeciwnie.
Przedstawiłam sielską wizję rodzicielstwa – jako nowego rozdziału w życiu; rozdziału pełnego miłości, wzruszeń, przygód… Byłam naprawdę przekonana o słuszności swoich słów. To przecież tak pięknie brzmi: „rodzina jest dla mnie świętością”, prawda?

Przez kilka dni chodziłam po domu w aureoli, którą notabene sama sobie na głowę wsadziłam. Nic tylko zdjęcie zrobić, w ramkę oprawić i powiesić na ścianie, jako wzór cnót do naśladowania dla innych matek. Pewnie obrastałabym w dumę i pychę aż do dzisiaj, ale los spłatał mi figla!
W czasie wieczornej toalety, spojrzałam w lustro i od razu zauważyłam brak mojej matczynej korony. Zwierciadło drwiło ze mnie. Poczułam się jak w salonie śmiechu w wesołym miasteczku. W szklanej tafli widniała moja skurczona do rozmiarów krasnoludka postać i zdeformowana twarz. Och, niedobrze! Zaniepokoiłam się nie na żarty. A wtedy lustro przemówiło do mnie tymi słowami:

-Hej, matko Polko, no i gdzie twoja korona? Poza włosami w nieładzie, które dawno nie znały fryzjerskiego cięcia, nic szczególnego na twej głowie nie widzę. Może ewentualnie jakieś siwe pasemko by się znalazło… I co masz taką skwaszoną minę?
Skoro jesteś bohaterką wspaniałego rozdziału życiowej powieści zwanej macierzyństwem, powinnaś się uśmiechać od rana do wieczora.
Czemu na twojej twarzy brakuje oznak szczęścia? Rano stajesz przede mną zmęczona, z podkrążonymi oczami i z miną jak po zjedzeniu cytryny. A wieczorem nie jest nic lepiej! Znów muszę oglądać twe zaniedbane, niemal zbolałe oblicze cierpiętnicy.
I ty jesteś szczęśliwa? Kogo chcesz okłamać? Ładnie to tak uczciwych ludzi w błąd wprowadzać?
Jak lubisz słodycze, to zwijaj swój kram i załóż sklepik z landrynkami!
Tam wszelka słodkość będzie jak najbardziej pożądana…

Tutaj lustro zamilkło i wróciło do swej poprzedniej znieruchomiałej postaci.
W pierwszej chwili pomyślałam, że mam halucynacje wskutek chronicznego niewyspania.
A w drugiej… ze skruchą przyznałam zwierciadłu rację.

Rzeczywiście nadaję się do sklepu z cukierkami. A macierzyństwo na pewno nim nie jest! Oszukuję Czytelników i okłamuję samą siebie. Uwierzyłam w lukrowane słówka.
Upiekłam ciasteczka z komplementów.
Częstowałam czekoladkami z czułych słówek.
Serwowałam muffinki nadziewane dobrymi radami. ..

I tak było mi przyjemnie słodko aż do wczorajszego wieczoru, gdy to rozmowa z lustrem przywróciła nieco rozsądku, a wyrzuty sumienia nie pozwalały zasnąć.
Chciałam śnić karmelkowe sny o pulchnych dziecięcych stópkach.
Pragnęłam marzyć o różowych sukieneczkach i snuć fantazje o błękitnych pajacykach…

Nic z tego! Matko Polko, choć w Holandii, stań w prawdzie! Porzuć kłamstwa! I nie chowaj się pod kołdrą, bo to nie pomoże zagłuszyć mowy lustra…

Nie było innego wyjścia. Musiałam wyjść spod pierzynki przypominającej bitą śmietankę i spojrzeć jeszcze raz w zwierciadło. Pokazać prawdę o macierzyństwie.
Pozbyć się lizaków i batoników.

Zabrałam się do pracy i stworzyłam swoją subiektywną listę „macierzyństwa grzechów głównych”. Pokażę Ci ją, ale pamiętaj, że to tylko moje prywatne spostrzeżenia.
Każda mama umieściłaby w swoim spisie coś innego.

Moja lista: 7 rzeczy, których nie znoszę w macierzyństwie

1. Bałagan – Lubię żyć w świecie uporządkowanym. Ład w otoczeniu korzystnie wpływa na moje samopoczucie. Gdy mam czysto w mieszkaniu, gdy książki równo stoją na półkach, gdy w szafach ubrania leżą w pięknych stosikach – to czuję spokój i harmonię.
Mam lepszy nastrój, chętniej zabieram się do pracy, efektywniej wypoczywam.

Jednak odkąd zostałam mamą, wciąż współegzystuję z nieporządkiem. Sprzątam, a efektów jakoś nie widać.
Nie próbuj, więc, przyjść do mnie znienacka!
Twoja niezapowiedziana wizyta dodatkowo mnie zestresuje. Będę cię przepraszać za brak porządku. Będę się tłumaczyć, że tak właściwie to było czysto, ale dzieci jadły śniadanie i rozsypały płatki. Najmłodszy bąbelek pił z kubka i rozlał sok. Wytarłam plamę, ale nie zdążyłam umyć na mokro całej podłogi. I te wszędobylskie zabawki! Nasza maleńka córcia wyjmuje rzeczy z półek i rzuca na podłogę. Otwiera pudełka z grami, wysypuje zawartość i sprzątamy, oczywiście, ale czasem zdarza nam się przeoczyć jakiś pionek lub kostkę. I to właśnie na nią przed chwilą nadepnęłaś! Przepraszam, nie myśl, że jestem flejtuchem. Gdybyś mnie odwiedziła w erze przed dziećmi, zobaczyłabyś, jaka byłam zorganizowana i jak dbałam o czystość w mieszkaniu. Aż błyszczało!

Tylko teraz wszystko tak się zmieniło…
Tylko teraz mam problemy z poskramianiem bałaganu.
Tylko teraz już nie daję rady…

2. Niewyspanie – Z natury jestem śpiochem. Aby czuć się wypoczęta, potrzebuję dużo snu; zwłaszcza w sezonie jesienno – zimowym upodabniam się do niedźwiadka.
W poprzednim rozdziale mojego życia, przed epoką dzieci, codziennie wstawałam rano do pracy, ale w weekendy lubiłam powylegiwać się w łóżku.

Teraz wydaje mi się, że to było „dawno i nieprawda”!
Możesz mi nie wierzyć, ale moja najmłodsza córeczka przez trzynaście miesięcy swojego życia w całości przespała tylko jedną noc! W pozostałe budziła się, regularnie, co 2 – 3 godziny. Tak było każdej nocy. Budziła się i płakała. Co dwie, czasem, co trzy godziny. A ja budziłam się z nią. Opadałam z sił.
Przez cały pierwszy rok życia małej cierpiałam na chroniczne przemęczenie.
Non stop piekły mnie oczy, pod powiekami czułam piasek, a w głowie słyszałam nieustanny szum. Były dni, gdy wychodziłam z córką na spacer i gubiłam łzy. Zmęczone oczy chyba w ten sposób się oczyszczały.

Aż w czternastym miesiącu życia naszego dziecka, nagle nastała zmiana.
Samoistnie, z dnia na dzień, mała zaczęła przesypiać ciurkiem najpierw 5 godzin, potem całą noc. Jakaż to była ulga! Od razu z mężem odżyliśmy, wróciło normalne samopoczucie, w końcu ziarenka piasku przestały drażnić powieki, zniknęło dudnienie pod czaszką.

Teraz córka ma niecałe dwa latka, zazwyczaj śpi mocno, ale nie jest to regułą. Zdarzają się noce pełne pobudek i płaczu.
A rano, dzień w dzień, pobudkę mamy skoro świt.
Godzina szósta jest normą.
Spróbuj powiedzieć mojej małej księżniczce, że na dworze panuje jeszcze ciemność, że w łóżku jest stanowczo przyjemniej i cieplej, że przecież mamy czas i nie musimy wstawać. Ona i tak wie swoje. I to ona wyznacza reguły gry.
Spróbuj stawiać opór – zaserwuje ci taką dawkę „terapii wrzaskowej”, że sama w te pędy wyskoczysz z łóżka spragniona jedynie odrobiny ciszy.

3. Hałas – Od kiedy zostałam mamą, w moje ciche dni, wtargnęły różnorodne dźwięki, nie zawsze przyjemne.
Jednak od kiedy zostałam mamą trójki pociech, poziom decybeli w domu, często przekracza granice mojej tolerancji.
Lubię muzykę, lubię odgłosy śmiechu czy melodię rozmowy. Uwielbiam tupot dziecięcych stópek. Nie przeszkadzają mi nawet dziecięce piosenki płynące non stop z radioodbiornika. Serio!
Nie znoszę natomiast kłótni! I krzyku. Wrzasku. Wymuszonego płaczu. I nocnych koncertów, gdy bisy rozlegają się niemal do rana.
A moje dzieci mi to wszystko serwują może nie codziennie, ale wystarczająco często, bym czuła zmęczenie, smutek, złość.
Wiem, że sprzeczki między rodzeństwem są naturalne i potrzebne. Dzieci uczą się w ten sposób kontaktów społecznych, ale… jakoś boli mnie widok ściągniętych gniewem twarzyczek. Każdy krzyk boleśnie wdziera się w mój mózg powodując znużenie całym tym macierzyństwem…

4. Monotonne posiłki – W erze „przeddzieciatej” w wolnych chwilach uwielbiałam pitrasić i kucharzyć. Eksperymenty kulinarne były dla mnie najlepszym sposobem na relaks. Kupowałam różne gazetki z przepisami, wertowałam zasoby Internetu w celu znalezienia czegoś wyjątkowego, założyłam specjalne zeszyty do różnego rodzajów potraw. Następnie zaskakiwałam małżonka wymyślnymi daniami. Zawsze szykowałam coś innego. Wciąż testowałam nowe receptury. Na stole pojawiały się kulinarne niespodzianki.
A małżonek uwielbiał moje tarty, sałatki, zapiekanki, przystawki, desery…

A teraz? Gdzie się podziała moja kulinarna pasja?

W erze „dzieciatej” gotowanie stało się codziennym obowiązkiem, wymyślne dania ustąpiły miejsca potrawom prostym, egzotykę zastąpiła monotonia.
Dziś gotuję to, co zjedzą dzieci, choć sama nie przepadam za rosołem, nie lubię krupniku, a zamiast mięsnego kotleta wolę jarskiego. Dzieci dopominają się wciąż o leniwe kluski, placki, naleśniki, spaghetti, schabowe.
Gdy ugotuję zupę z soczewicy, mam gwarancję, że będę ją jadła sama z mężem.
To nic, że mam ochotę na szpinak albo brokuły! Moje potrzeby i smaki zsunęły się na dalszy plan.

Teraz najważniejsze jest, by obiad został zjedzony przez dzieci. I jeszcze, by przemycić w nim jak najwięcej warzyw w taki sposób, by młody konsument nie zorientował się, że coś zdrowego jest na rzeczy, znaczy się  – na talerzu.

Każda matka wszak wie, że gdy dziecko obiadek ładnie zje, to dzień można zaliczyć do udanych. Przepisy na wymyślne zapiekanki, tarty i naleśniki z wytrawnymi farszami dawno trafiły do lamusa!

5. Dres – Wierzę, że istnieją „seksy mamy”, nawet mam książkę o jednej z nich.
Cóż z tego, sama jestem przeciwieństwem matki atrakcyjnej.
Przebywam na urlopie wychowawczym, do pracy nie chodzę, siedzę w domu z małym dzieckiem, więc siłą rzeczy zaprzyjaźniłam się z dresem.
Bo tak mi po prostu wygodniej!

Bo dresowe spodnie nie krępują ruchów, gdy nieustannie biegam za półtorarocznym szkrabem. Ponadto luźny strój fantastycznie maskuje dodatkowe kilogramy, które zostały mi po ciąży. Lekka nadwaga jest efektem ubocznym macierzyństwa. Właściwie nie wiem, skąd się wzięła. W ciąży przybyło mi zaledwie dziesięć kilogramów, zresztą wszystko poszło w brzuszek. Położne chwaliły mnie, że taka szczupła ciężarówka jestem.

Dopiero po porodzie zaczęło się tycie. Karmienie naturalne, braki snu; podjadanie w celu dodania sobie energii, odreagowania stresu, poprawienia humoru.
W rezultacie obecnie ważę tyle samo, co w ósmym miesiącu ciąży.
Dresowe ubranko pomaga ukryć wstydliwą prawdę o matce Polce, choć w Holandii…

Nie zakładam ładnej bluzki po domu, bo szybko byłaby zaplamiona przez małe rączki, które jakimś dziwnym trafem wciąż się brudzą.
A każda mama wie, że dania z marchewki nie boją się prania i lubią zostawiać trwałą pamiątkę na odzieży. Szkoda mi nowej bluzki! Dlatego zakładam starą.

Gdy mnie spotykasz, nie mówisz, że ładnie wyglądam. Bo nie wyglądam!
Oboje to wiemy, więc po co silić się na kurtuazję?
Przestałam się malować. Po co? Szkoda czasu i pieniędzy na kosmetyki.
I tak siedzę w domu.
Przestałam chodzić do fryzjera z prozaicznej przyczyny; po prostu nie mam, z kim zostawić dziecka. Paznokcie maluję sobie sama, ale to syzyfowa praca. Wystarczy, że kilka razy umyję naczynia i już lakier odpada.

Więc taka jestem „matka Polka” – w dresie, bez makijażu, z nijaką fryzurą.
Na szczęście czasowo mieszkam w Holandii, więc specjalnie się nie wyróżniam, wręcz wtapiam się w tło; bowiem Holenderki nie są tak zadbane i atrakcyjne jak moje rodaczki w Polsce.

6. Brak wolnego czasu – Gdy nie masz dzieci, możesz być panią swojego czasu.
Chcesz iść na zakupy, prosta sprawa – ubierasz się, bierzesz torebkę i wychodzisz.
Masz ochotę na plotki z koleżanką, to umawiacie się w dowolnym miejscu i kiedy wam pasuje. Postanawiasz zapisać się na basen. Żaden problem! Kupujesz karnet i regularnie odwiedzasz pływalnię.

Natomiast, gdy masz małe dziecko, każde wyjście z domu urasta rangą do poważnego przedsięwzięcia.
Robię zakupy spożywcze z córeczką w wózku. Nie odważyłabym się jednak jechać z nią do centrum handlowego na „wyprzedaże”.
Po pierwsze, szkoda by mi było dzieciaka. Wizyta w galerii nie sprawi maluszkowi przyjemności, jedynie go umęczy, narazi na mnóstwo niepotrzebnych bodźców.
Zamiast spaceru wzdłuż półek z ciuchami, małe dziecko woli spacer po parku.

Na plotki z koleżanką mogę się umówić… z dzieckiem u boku. I okazuje się, że w czasie tychże odwiedzin nawet kawy spokojnie nie mogę wypić. Nie spuszczam oczu z córki, która z zapałem eksploruje nowe otoczenie i tylko patrzy, jakiej szkody dokonać.

A pływalnia? Musi poczekać do czasu aż najmłodsza pociecha pójdzie do przedszkola. Na razie mogę jedynie pójść na basen z maluchem. Co prawda sama nie popływam, ale chociaż nacieszę się widokiem mojej juniorki, rozchlapującej wodę tłuściutkimi nóżkami!

Odkąd jestem mamą, na nic, nie mam czasu.
Książki leżą odłogiem, kawę przeważnie dopijam zimną.
Czasem tylko czekam aż najmłodsza uda się na południową drzemkę, bo wtedy łapię chwilę relaksu.
Ale tylko chwilę, bo przecież priorytetem jest ugotowanie obiadu, nie wykwintnego, tylko takiego, który zjedzą dzieci.
I jeszcze w tym czasie naczynia trzeba pozmywać, podłogi zamieść, poodkurzać, wstawić pranie, poprasować… Żeby tylko!
Długość drzemki pótoraroczniaka pozwoli mi wykonać tylko część z zaplanowanych czynności. Na resztę przyjdzie pora wieczorem…
Ale wtedy już nie starczy chwil na „sam na sam” z książką i koło braku czasu się zamyka…

Teoretycznie mogłabym „wziąć wolne” od macierzyństwa w weekend; zostawić dzieci pod opieką męża i ruszyć samej na rajd po sklepach, złożyć wizytę w muzeum, pójść do kina, poszwendać się samotnie po ulicach bądź pojeździć w pojedynkę na rowerze.

A jednak siła macierzyństwa jest tak wielka, że każe mi zostać w domu, spędzić wolny dzień z rodziną.
Nie stracić ani chwili z rozwoju moich dzieci.
Bo jak to tak?
Sama będę delektować się sztuką w galerii, a w tym czasie moje dziecko po raz pierwszy zbuduje wieżę z klocków lub powie prawidłowo imię rodzeństwa…
Przegapię wówczas milowy kamień w jego rozwoju, a tego nie chcę.

Czasem traktuję swoje macierzyństwo jak kulę u nogi, a jednak jak jest okazja uwolnienia się od roli mamy, choć na chwilę, to dobrowolnie rezygnuję z takowej możliwości.
Bo nie umiem.
Bo nie chcę.
Bo taka ze mnie „matka Polka”, acz w Holandii.

7. Więcej „grzechów” nie pamiętam w tym momencie…
A nie! Jeszcze wymieniłabym brak możliwości swobodnego podróżowania, zwiedzania zabytków, wyjścia tylko z mężem. Gdziekolwiek. Czy to będzie kawiarnia, restauracja, czy zwykły spacer po mieście – w naszym przypadku nic nie wchodzi w grę.
Bo kto w tym czasie zajmie się naszymi dziećmi?

I jeszcze wspomnę o zajęciach. Nie swoich, bynajmniej.
W domu królują dzieci i ich pasje. Balet, piłka nożna, basen, gimnastyka – wszędzie trzeba je zawieźć i przywieźć. Każde hooby kosztuje.
Twoje zainteresowania matko Polko muszą pójść w odstawkę.
Nie ma na nie czasu, nie ma funduszy.
Nie ma Ciebie…?

Teraz już naprawdę “więcej grzechów nie pamiętam”….
Albo nie chcę pamiętać. I tak za dużo napisałam…

Może Ty, droga Mamo, odważysz się uzupełnić moją listę?

Mam nadzieję, drogie lustereczko, że teraz przestaniesz zarzucać mi kłamstwa i wysyłać mnie do sklepu z landrynkami?

Macierzyństwo, które przedstawiłam nie ma smaku ptasiego mleczka i nie pachnie czekoladowo…
I niestety nie mogę obiecać Ci, że będziesz się nim delektować jak porcją domowej szarlotki.

DSCN8409

Ten wpis został opublikowany w kategorii wiatrakowa codzienność i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na „Macierzyństwa 7 grzechów głównych

  1. hrabina pisze:

    Chciałąbym coś napisać, ale się boję… Powiem tylko tak: wydaje mi się, że za bardzo wykluczyłaś siebie z tego wszystkiego. Naprawdę. Jesteś super oddaną mamą, taką na 100%, ale wydaje mi się, że przez to czujesz się sama „lekko nie tak”. Nie chcę Ci dawać rad, bo to nie o to tu chodzi, każdy jest inny.
    Kiedy czytałam o tym porządku, to jakbym widziała siebie sprzed 10 lat. Mając jedno dziecko, wszystko wyglądało pięknie, mając dwójkę niechodzących do szkoły – też jeszcze jakoś szło, ale bałągan już się wkradał i mnie irytował, a przy trójce…. W końcu siadłam i powiedziałam sobie: stop!
    Oczywiście, że zabawki będą naokoło, bo masz dzieci! A że rozlany sok itp. co z tego? ja też znam koleżanki z PL, które mają lśniące mieszkania. I co z tego? Moja przyjaciółka nie ma dzieci, a ma bałągan i wiesz co mi powiedziała: wysprzątane mieszkanie jest oznaką straconego życia. A tu w Irolandii przeczytałam coś takiego: tylko nudne osoby mają idelnie posprzątane mieszkania. I jakakolwiek byłam kiedyś… teraz się z tym zgadzam.
    Wiesz co ja robiłam kiedy miałam małe, brudzące mnie dzieci? Kupowałam na kilogramy ubrania w SH, ale za to piękne, takie, które bardzo mi się podobały. I co z tego, że wytrzymały krótko? Za centy kupione, to i posżło na ściery 🙂 Za to moment kiedy miałam na sobie uroczą białą bluzkę, czy jasną sukienkę był bezcenny. To mnie doładowywało.

    Postaraj się zadbać o siebie, naprawdę. Mam na myśli, znaleźć czas na książkę, kosztem rzeczy mniej istotnej. To ważne, i tego właśnie nauczyły mnie Irlandki, bo szczęśliwa mama da więcej szczęścia dzieciom. Jeszcze więcej, w Twoim przypadku 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Oj, wspaniała jesteś Hrabinko! Zawsze można na Ciebie liczyć:)
      Potrafisz wesprzeć dobrym, mądrym słowem, dodać sił, „postawić do pionu” – oczywiście w takim pozytywnym znaczeniu.
      Jesteś mądrą kobietą i doświadczoną mamą. We wszystkim przyznaję Ci rację. Postaram się skorzystać z Twoich doświadczeń i trochę „zgapić” od Irlandek;)
      Swoją drogą, niegłupie z nich babeczki:)
      Może mój tekst wyszedł trochę zbyt gorzki…
      Czasem miewam takie momenty zwątpienia, choć przecież jestem szczęśliwą, spełnioną mamą i dzieciaki też mam kochane i fajne (na ogół).
      Niekiedy wystarczy, że coś się nawarstwi: kilka nieprzespanych nocy, bałagan, kłótnia między dziećmi, mąż wciąż jakby za taflą szkła i …coś we mnie pęka;(
      Ale po takim kryzysie odbijam się i znów się cieszę macierzyństwem:)
      Bynajmniej dotąd tak bywało i oby to się nie zmieniało!
      Ps. A mnie nie trzeba się bać – pisz szczerze, co czujesz, nawet jakby miało mnie zaboleć.
      Jesteś moją wierną Czytelniczką (dziękuję Ci za to bardzo!!!) i masz w związku z tym specjalne przywileje;)

      Polubienie

      • hrabina pisze:

        A myślisz, że ja nie mam dni zwątpienia? Czasem chciałabym się zamknąć w jakiejś skorupie i obudzić w świecie dzieciństwa. Dzieci potrafią „dokopać” nawet tak niechcący, a jak do tego dojdzie choroba, czy Twoje zmęczenie, to łatwo o zwątpienie. Zwłaszcza, jak chce się być na tip top, zawsze na 100%.
        A właśnie niedawno rozmawiałam z moją przyjaciółką, która jest w ciąży i ona przypomniała sobie radę swojej babci(radę dla młodych mam, co to gdy niemowlę śpi, to nadrabiają zaległości w domu): widzisz bałągan – odwróć głowę. I tego Ci moja droga życzę, choć nie jesteś już mamą z pierwszym dzieciątkiem 🙂 daj sobie czasem na luz

        Polubione przez 1 osoba

  2. Ola pisze:

    O nie… i co ja teraz zrobię? 😉 Bo to przecież wszystko właśnie są moje obawy i lęki, które odstraszają mnie od posiadania dzieci. Bałagan. Już go mam. Ja po prostu nie mam kiedy sprzątać! (ale świetna wymówka, prawda?). Chociaż trochę podniósł mnie na duchu komentarz hrabiny, że mój bałagan może być oznaką ciekawego życia. Jednak nie wyobrażam sobie jak ja do tego mojego bałaganu miałabym sprowadzić dziecko jeszcze. Hałas – mam go tyle w szkole, że więcej chyba nie zniosę. Brak możliwości podróżowania, wychodzenia z mężem sam na sam – przecież ja bez tego umrę… Brak wolnego czasu. Nie umiałabym chyba, żyć tylko dla dziecka. Tak, żeby mnie nie było. Jak to mogłoby mnie nie być?! Niewyspanie. To mnie przeraża. Można być jeszcze bardziej zmęczonym niż ja w trakcie roku szkolnego, albo ja kiedyś podczas sesji egzaminacyjnej. Ponoć można. I to permanentnie.

    No to jak żyć w macierzyństwie? Powiedz proszę, że miałaś po prostu zły dzień jak to pisałaś. Postaram się uwierzyć w to landrynkowe kłamstwo.

    No to idę się napić z koleżanką. Bo jeszcze mogę.

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Droga Olu, właśnie tego się najbardziej obawiałam publikując ten tekst,
      że Cię przestraszę i zniechęcę do macierzyństwa;) Przepraszam, nie takie miałam intencje;) Dotąd było za landrynkowo, więc chciałam pisać bardziej obiektywnie, a w rezultacie zaserwowałam…ocet;)
      Potraktuj te przemyślenia jako „macierzyństwo w krzywym zwierciadle” i złóż moje pisanie na karb złego dnia;)
      Tak naprawdę znam mnóstwo dziewczyn, które mają dzieci idealne – grzeczne, spokojne, niemowlęta przesypiające całe noce od pierwszego miesiąca życia; mogą brać je z sobą wszędzie.
      I taką opcję przewidujemy dla Ciebie;)
      A za parę dni postaram się napisać małe sprostowanie swego tekstu;)
      Pozdrawiam Cię, Olu, ciepło i serdecznie
      Ps. Mam nadzieję, że popołudnie z koleżanką było udane:)

      Polubienie

      • Ola pisze:

        Nie martw się, nie zniechęcisz mnie, a dobrze mieć świadomość, że przecież nie będzie tylko różowo. Bo jakby człowiek się nastawił, że będzie idealnie pięknie, to później mógłby sobie nie poradzić z rozczarowaniem.

        Spotkanie z koleżanką bardzo udane, dziękuję 🙂 Postanowiłyśmy kultywować tradycję śledzikową 🙂

        Polubione przez 1 osoba

  3. Kasia pisze:

    Moja droga! Dziękujemy za przemiłe wpisy u nas. W końcu znalazłam chwilę, żeby i do Was zajrzeć. 😉 Słonko, mogłabym się podpisać pod Twoimi słowami zarówno rękami, jak i nogami, gdybym te również nauczyła pisać 😉 Sama wiesz jak bardzo oczekiwałyśmy na swoje pociechy, więc teraz powinnyśmy się cieszyć z tego, że rosną, pięknie się rozwijają i co najważniejsze – są zdrowe. Oczywiście potrafimy się tym cieszyć, jak najbardziej, ale codzienność bywa przytłaczająca dla każdej mamy. Powiem Ci, że jak tak patrzę z perspektywy czasu, to chyba mamy pracujące, mimo tego, że „padają na twarz”, są w lepszym stanie psychicznym niż te, które siedzą w domu. Sama zobacz jak to było z nami. Wprawdzie wtedy wszystko było w biegu, więc bez stresu się nie obyło, ale jednak kontakt z koleżankami z pracy dawał dużo dobrego. Fizycznie na pewno nie było łatwo, logistycznie również, ale wyjście z domu pozwalało nam zadbać o siebie i zatęsknić za domową codziennością. A teraz mamy ją na co dzień i nie zawsze potrafimy się nią cieszyć. Myślę, że to dlatego, że mimo tego, że jesteśmy nie tylko matkami, ale również odrębnymi istotami, które potrzebują mieć choć minimum czasu tylko dla siebie. Na pewno przy starszych dzieciach jest już o wiele łatwiej, z młodszymi już nie jest tak różowo. Ale w trudnych chwilach warto spojrzeć na to z drugiej strony. Maluszki tak szybko rosną i później strasznie się tęskni za tymi małymi stópkami. Pamiętam jak Ty tęskniłaś, a nawet ja po latach zatęskniłam, choć raczej typem matki Polki nie jestem. 🙂 Przyznam się bez bicia, że ja również mam chwile zwątpienia i rezygnacji, bo chciałabym też zrobić coś dla siebie, poczytać książkę czy spędzić trochę czasu z mężem albo móc wyjść z koleżankami, co na razie nie jest takie proste, póki karmię. I choć wiem, że dla chcącego nic trudnego, mleko też przecież można odciągnąć, to mam podobne odczucia do Twoich. Nie dość, że czuję się niezastąpiona, to mam jakieś wewnętrzne obawy. Pamiętam, jak spotkałam się kiedyś z przyjaciółką na mieście. Domi miała wtedy na pewno skończone pół roku, a może nawet więcej. Niby wszystko miało być pięknie, na noc zamiast mleczka tata podał małej kaszkę, ale gdy mi później opowiadał o tym, jak bardzo płakała przed snem, bo wcześniej zawsze zasypiała przytulona do mnie i swojego cycusia, to miałam straszne wyrzuty sumienia, że mnie przy niej nie było. Wolałabym już chyba o tym nie wiedzieć. Poza tym też nie chciałabym stracić tych cudownych chwil i możliwości zachwycania się nowymi umiejętnościami naszych pociech. Wiem Kochana, że czasami trafiają się gorsze dni, ale po nich przychodzą te lepsze. Przy Domi bardzo pomogły mi spotkania z koleżankami, które miały dzieci w podobnym wieku. Mamy mogły sobie porozmawiać, dzieci się bawiły. Pamiętasz nasze spotkania w kuleczkach i wspólne świętowanie urodzin? To nie była atrakcja tylko dla dzieci, my też miałyśmy wtedy czas dla siebie i naszych koleżanek. 😉 Jeśli jest wokół nas grono znajomych z maluchami, może warto by było z tego korzystać? Choć wiem, że jeśli ma się jeszcze starsze dzieci, to logistycznie czasami może nie być łatwo, bo trzeba obiad zrobić, pomóc w odrabianiu lekcji, etc., ale próbować zawsze można.
    Kochana, mam nadzieję, że wraz z nadchodzącą wiosną przeminą te Twoje smuteczki, a zastąpi je radość z codziennego dnia i z drobnych rzeczy. Postaraj się, oczywiście w miarę możliwości, znaleźć trochę czasu tylko dla siebie. Wiem, że nie zawsze można wygospodarować takie chwile, ale jeśli trafia się taka możliwość, nie rzucaj się od razu w wir sprzątania, ale zadbaj o swoje dobre samopoczucie. Bo jak to się mówi, szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci… A Ty jesteś szczęśliwa i stworzona do bycia mamą, tylko każda mama musi mieć czasami swoją przestrzeń życiową. Gdy jej brakuje, pojawiają się rozmaite uczucia i emocje. Towarzyszą nam poddenerwowanie, smutek, zniechęcenie, o które później same siebie obwiniamy, bo przecież chciałybyśmy być IDEALNE. A ja myślę, że dla naszych dzieci i tak jesteśmy idealne i niezastąpione. Nasze pociechy okazują nam to każdego dnia. 😉
    Buziaczki dla całej Waszej piąteczki, a dla Ciebie dużo, dużo optymizmu! :-*

    Polubione przez 1 osoba

    • Igomama pisze:

      Kasiu, bardzo Ci dziękuję za ten piękny, po prostu piękny list…
      Za zrozumienie moich rozterek, za wsparcie, za krzepiące słowa, za podzielenie się osobistymi doświadczeniami, za parę mądrych podpowiedzi, z których chciałabym skorzystać. Bo warto.
      Masz rację pisząc o konieczności posiadania przez mamę także swojej prywatnej przestrzeni życiowej. To prawda i właśnie tego chyba mi zabrakło…
      Z pojawieniem się na świecie wymarzonej pierworodnej córeczki stałam się mamą.
      I tylko mamą! Ten stan pogłębił się z narodzinami synka, a przy najmłodszej córci to już w ogóle stałam się typową matką Polką, acz w Holandii – tak, jak to opisałam.
      Zapomniałam o sobie samej. I w tym chyba tkwi mój problem…
      Zapamiętam Twoje cenne wskazówki:
      1.warto robić coś dla siebie (książka!),
      2. warto szukać towarzystwa innych mam (wyjść do ludzi!),
      3.nie starać się być idealną (to prosta droga do obwiniania się i ciągłych wyrzutów sumienia). Dziękuję Kasiu!

      Polubienie

  4. plucazycia pisze:

    Kochana!!!!! Ściskam mocno. Ten wpis jest tak szczery i piękny, że brakuje mi słów. Wiesz co jestem Ci bardzo wdzięczna tak, że serio bym usciskala Cie jakbym mogła 🙂 Obecnie wszędzie otacza widok idealnych mam, gdzie czysto i wszystko poukładane a one wypoczete i takie wzorcowe dosłownie we wszystkim, że aż człowiek wpada w kompleksy i myśli: ja tego nigdy nie osiągnę. A Ty pokazujesz szczęście, ale nie takie pozorne i udawane, bo nie oszukujmy się to nie jest proste nie było i nie będzie, ale jednak ogarniasz to i idziesz do przodu. A ten kurz czy zalana podłoga to tylko potwierdzenie tego, że jest dobrze 🙂 Trzymaj się i śpij dobrze!!!

    Polubione przez 1 osoba

  5. Igomama pisze:

    Nastka, dziękuję Ci pięknie! Twój komentarz tak pozytywnie mnie podładował, że czytając go, mimowolnie uśmiechałam się do komputera aż siedzący naprzeciwko mąż zaczął się dopytywać, co ja czytam, że mam taką rozpromienioną twarz.
    Masz rację, w mediach aż roi się od „seksy mam”, które od razu po porodzie są szczupłe, piękne, zadbane. Wracają do pracy, podróżują z dzieckiem. Mogą wszystko. A potem zwykła kobieta taka jak ja wpada w kompleksy. Czuje presję, że ona też taka musi być. A gdy się to nie udaje (bo bez dodatkowych rąk do pomocy w postaci niań, babć, cioć) ciężko pogodzić opiekę nad maluchem, wychowanie starszych dzieci, zajmowanie się domem, a do tego zachować atrakcyjny wygląd i być ubraną w zgodzie z najnowszymi trendami mody. W każdym razie mi to nie przychodzi łatwo…
    Cieszę się, że moja notka Ci się spodobała.
    I dziękuję za te wirtualne uściski, tak pełne ciepła, choć spływające z twardych i zimnych klawiszy komputera;) Ja również ściskam serdecznie.

    Polubienie

  6. puchatka pisze:

    Czuję, jakby to tak trochę o mnie było – o mnie na początku tej mojej macierzyńskiej drogi. Nagle po prostu wyłączyłam się ze świata i kompletnie oddałam dziecku, pogubiłam się w tym całym bałaganie, przywykłam do hałasu, jadłam, bo musiałam, byle jak i byle tylko coś ciepłego. Zawsze w dresie albo jeszcze gorzej – w szlafroku. Było tak, oj było.

    Dzisiaj córa ma 4 lata i ja mam w głowie trochę bardziej poukładane, chociaż w domu nadal jest bałagan – już nie szaleję i nie sprzątam godzinami, by tylko móc pomarudzić, że „znowu”! W kuchni kombinuję z dzieckiem, jak hałasuje, to upomnę, uczę posiedzenia w ciszy (z marnym skutkiem, ale na wszystko przyjdzie pora).

    Wróciłam do normalności, nieco zniekształconej, ale takiej mojej 🙂 A grzechy jakieś zawsze będą, wiadomo – jesteśmy matkami 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz