Wiedeńskiej przygody ciąg dalszy. Dziś podążymy śladami cesarzowej Sisi.
Zajrzymy do pałacowych wnętrz, posnujemy się po ogrodach. Zanurkujemy w XIX wieku, by potem wspiąć się na przypałacowe wzgórze, stanąć na marmurowej gloriecie i wynurzyć się w wieku XXI. Obejmiemy wzrokiem panoramę miasta z sukcesem godzącego nowoczesność z tradycją.
Wiedeń padnie nam do stóp, mówię Wam.
Taki oto ambitny plan mamy na dzisiaj.
Poznajcie cesarzową Sisi
Ale zanim wyruszymy, pozwólcie, że przedstawię Wam Sisi.
Cesarzowa Austrii i królowa Węgier tak naprawdę nazywała się Elżbieta Bawarska, ale przydomek Sisi, nadany jej przez rodzinę i przyjaciół, na trwałe do niej przylgnął i to z nim przeszła do historii oraz do kultury popularnej.
Najpiękniejsza kobieta ówczesnej Europy.
Wydawałoby się dziecko szczęścia, tym bardziej że przyszła na świat w wigilię Bożego Narodzenia, w rodzinie książęcej jako prezent choinkowy (w Monachium, skoro dbamy o szczegóły). Ponoć urodziła się od razu z dwoma ząbkami, co również wróżyło pomyślność fortuny.
Dzieciństwo Sisi tętniło beztroską. Jako czwarte dziecko w rodzinie, w dodatku ukochana córeczka tatusia, cieszyła się dużą dozą wolności.
To jej najstarsza siostra, Helena, była przygotowywana do roli cesarzowej.
Tak się jednak złożyło, że przyszły cesarz Austrii, zakochał się nie w tej księżniczce, którą mu przypisano, lecz w piętnastoletniej, nieco nieokrzesanej, Sisi.
Tym sposobem w 1853 r. odbyły się zaręczyny z cesarzem Franciszkiem Józefem i Elżbieta została cesarzową. Niestety, ta rola nie dawała jej szczęścia. Cesarzowa odrzucała surowe zasady panujące na dworze, dworska etykieta ją uwierała, nie dogadywała się też z teściową, a z mężem więcej ją różniło niż łączyło. Wiadomo, trudno o małżeńską jedność i porozumienie, gdy on twardo stąpa po ziemi, a ona buja w obłokach.
Ku zgorszeniu teściowej i dworzan Sisi żyła „po swojemu”- godzinami jeżdżąc konno, podróżując, czytając książki, pisząc wiersze, dbając o urodę.
Urodziła czworo dzieci, lecz radości macierzyńskiej doświadczyła dopiero przy najmłodszej Marii, trojgiem starszych zajmowała się teściowa i nianie.
W życiu cesarzowej nie obyło się bez tragedii i żałoby. Straciła najstarszą córkę, gdy ta miała zaledwie dwa latka. Jedyny syn cesarskiej pary, Rudolf, popełnił samobójstwo w wieku młodzieńczym. W końcu sama Sisi zginęła tragicznie z rąk anarchisty, w Genewie. I na razie na tym poprzestańmy, zostawiając inne ciekawostki na czas zwiedzania.
Ruszajmy. Najpierw do Muzeum Sisi, położonego w centrum miasta, a potem metrem – do letniej rezydencji cesarskiej, czyli Pałacu Schonbrunn.
Muzeum Sisi od kuchni po siłownię 
Muzeum Sisi mieści się w jednym ze skrzydeł kompleksu pałacowego Hofburg, któremu też warto poświęcić „słówko”. Jest to zespół olśniewających budynków, o których zwykło się mówić, że „zapierają dech w piersiach”.
Wiecie, co mam na myśli? Bogato zdobione fasady, antyczne kolumny, płaskorzeźby, posągi, fontanny, czyli wszystko co uosabia władzę i bogactwo.
Tutaj można poczuć puls miasta. W tych murach rodziła się, i zresztą nadal rodzi się, potęga Wiednia, gdyż właśnie w Hofburgu ongiś rezydowała dynastia Habsburgów, a dziś sprawuje władzę prezydent.
Zespół pałacowy rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, ponieważ zwyczaj panujący w cesarstwie austriackim nie pozwalał nowemu władcy na zamieszkanie w komnatach poprzednika.
Dlatego wciąż dobudowywano kolejne skrzydła, oczywiście zawsze w zgodzie z nowymi trendami.
Znawcy architektury na pewno dostrzegą różnice w stylach poszczególnych budowli, jakieś niuanse i smaczki, natomiast przeciętny turysta będzie cieszył oczy pięknie skomponowaną, spójnie wyglądającą całością.
Muzeum Sisi składa się z dwóch kondygnacji.
Na dole, w salach wypełnionych dębowymi gablotami z czasów monarchii, znajdują się sprzęty kuchenne: miedziane naczynia, patelnie, formy, porcelana, serwisy obiadowe i deserowe, świeczniki, wazony, dekoracje z serwet.
Natomiast na górze mieszczą się prywatne apartamenty cesarzowej.
I o ile porcelanę i szkło można uwieczniać bez ograniczeń, o tyle w części „mieszkalnej” panuje całkowity zakaz fotografowania, dlatego przykro mi – nie mam stamtąd zdjęć.
Zwiedzanie apartamentów rozpoczyna się „od końca”, czyli od śmierci Elżbiety. Widzimy maskę pośmiertną cesarzowej i jest to chyba jedyna jej podobizna wykonana w wieku dojrzałym. Sisi chciała zostać zapamiętana wiecznie młoda i piękna, dlatego pozwalała się uwieczniać tylko do swojego 31 roku życia.
Wręcz obsesyjnie dbała o urodę i aby opóźnić efekty starzenia posuwała się do zabiegów dość radykalnych jak na przykład obkładanie na noc twarzy… świeżą cielęciną. Wiele źródeł podaje, że cesarzowa cierpiała na anoreksję i dysmorfię – zaburzenie postrzegania swojego wyglądu np. szczupła kobieta widzi siebie grubą.
Sisi uważa się za prekursorkę współczesnego ideału kobiecego piękna: była dość wysoka 1,72 cm; bardzo szczupła (45 kg – 50 kg), z wiotką talią (obwód ok. 47 cm). Figura woskowa prezentuje naturalne wymiary cesarzowej, więc można się przyjrzeć i porównać (oczywiście jeśli któraś z pań ma ochotę na dobrowolną torturę).
Warto dodać, że ówczesny wiedeński kanon urody preferował u kobiet obfitsze kształty, ale Sisi na to nie zważała! Chciała być chuda i aby utrzymać takową sylwetkę podobno jadła jeden posiłek dziennie (nabiał, wywary mięsne, warzywa i owoce), stosowała dietę i okresowe głodówki, codziennie wykonywała forsowny program ćwiczeń na sprzęcie gimnastycznym, który kazała sobie zainstalować w każdym pałacu.
„Sala gimnastyczna” Sisi jest zachowana w muzeum, więc można zerknąć na jej prywatne drążki i drabinki. Do wglądu są też przedmioty osobiste: zestawy podróżne, apteczki, sekretarzyk, harfa, suknie w tym te najznamienitsze – ślubna z krynoliny i koronacyjna.
Jest też toaletka z mazidłami do pielęgnacji skóry i włosów.
Sisi szczyciła się gęstymi, kasztanowymi włosami, sięgającymi kostek.
Rytuał czesania i fryzowania zajmował codziennie koło dwóch godzin, wymagał użycia licznych akcesoriów i zaangażowania dam dworu.
Cesarzowa wtenczas nie próżnowała, lecz uczyła się greki i innych języków obcych z prywatnym nauczycielem.
Włosy myto jej co dwa tygodnie miksturą z jajek i koniaku.
Rytuałów urodowych było jeszcze sporo: Sisi kąpała się w oliwie z oliwek, codziennie musiała mieć świeże mleko, dlatego kozy i krowy zabierała z sobą nawet w podróż.
A propos, bardzo spodobała mi się imitacja wagonu, w którym podróżowała. Zadbano o każdy detal. W wagonie jest wygodna kanapa i toaletka, a nieustannie zmieniający się widok za oknem naprawdę daje wrażenie przemieszczania się.
Jeszcze taka smutna refleksja: mimo że na ślubnej sukni Sisi wyhaftowano napis: „O, mój Panie, jaki piękny sen” w mniemaniu samej cesarzowej jej egzystencji bliżej było do koszmaru sennego niż do marzenia.
Potwierdzają to jej zapiski: „Małżeństwo to niedorzeczna instytucja. Piętnastoletnie dziecko zostaje sprzedane i składa przysięgę, której znaczenia nie rozumie, a potem żałuje tego kroku przez trzydzieści lat lub dłużej, nie mogąc się już z tego wycofać”.
Ta myśl snuła się za mną podczas zwiedzania i nawet piękne wnętrza i przedmioty nie mogły zatrzeć wrażenia smutku i niezrozumienia.
Biedna Sisi po prostu urodziła się dwieście lat za wcześnie!
Wydaje mi się, że w obecnych czasach czułaby się bardziej szczęśliwa, spełniona i rozumiana.
Naprawdę barwna z niej postać.
Tyle już o niej napisałam, a jeszcze nie koniec! Został nam Pałac i Ogrody Schonbrunn, obiekt wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Pałac Schonbrunn zachwyca pięknem i bogactwem
I znów pałac to nie jeden budynek, a cały kompleks do zwiedzania – można tu spokojnie spędzić dzień.
Przy Pałacu jest Kindermuseum, Muzeum Powozów, Oranżeria, Palmiarnia, Glorieta, Ogród Zoologiczny (najstarszy na świecie) i rozległy teren parkowy.
Wejście na teren Schonbrunn przypomina dworzec kolejowy – kilka kas biletowych i okienko z informacją prezentującą rozmaite opcje biletów łączonych i zniżek.
Ja skupiłam się na zwiedzeniu Pałacu i Ogrodów (te są udostępnione do użytku za darmo). Wahałam się czy wybrać tańszy bilet Imperial Tour, zapewniający wstęp do 22 komnat czy Grand Tour (40 pomieszczeń).
Wydawało mi się, że pierwsza opcja będzie wystarczająca, tym bardziej, że chciałam zachować energię na wędrowanie po ogrodach.
A jednak zwiedzanie Pałacu okazało się tak przyjemne (w cenie biletu dostaje się przewodnik audio i mają język polski!), że opcja Imperial wywołała we mnie niedosyt i gdy tuż – po obejściu apartamentów cesarza Franciszka Józefa i Sisi – głos w słuchawkach podziękował mi za uwagę i oznajmił koniec zwiedzania, z zazdrością spoglądałam na ludzi, którzy szli dalej trasą Grand wiodącą po „starszych” pałacowych pomieszczeniach, z czasów panowania Marii Teresy.
A tak w ogóle to nie wspomniałam, że cały Pałac składa się z 1441 komnat!
Wystrój jest barokowy. Maria Teresa uwielbiała kolor żółty, dlatego główny budynek ma słoneczną elewację.
Wewnątrz dominuje styl rokoko, wyróżniający się pozłacanymi ornamentami, freskami, sztukaterią, obecnością kryształowych luster i fajansowych pieców.
Co się rzuca w oczy, to kontrast między skromnym, wręcz surowym wyposażeniem gabinetów cesarza Józefa Franciszka a okazałymi, pełnymi przepychu, salami dla gości.
Cesarz słynął z pracowitości. Spał w niewielkim łóżku. Wstawał już o piątej, modlił się na klęczniku, a po porannej toalecie zasiadał do solidnego biurka i wykonywał żmudną, papierkową robotę. Zamiast ozdób i modnych bibelotów, wystarczyły mu zdjęcia dzieci i oczywiście portrety jego pięknej żony, którą bardzo kochał, choć kompletnie jej nie rozumiał.
Najbardziej spektakularne wrażenie na zwiedzających robi Wielka Galeria, która ma ponad 40 m długości, więcej niż nasze poprzednie mieszkanie.
Wzdłuż ściany są umieszczone kryształowe lustra, a z szeregu smukłych okien rozpościera się malowniczy widok na mozaiki kwiatowe, Fontannę Neptuna i Glorietę. Z kolei sufit wypełniają kolorowe freski ilustrujące postacie z dynastii Habsburgów.
Obok znajduje się równie piękna Sala Lustrzana, w której koncertował sześcioletni Mozart, cudowne dziecko. Odbijające się w zwierciadłach światło rozjaśnia i optycznie powiększa te i tak sporych rozmiarów komnaty.
Po zwiedzeniu Pałacu, udałam się jeszcze do Kindermuseum, usytuowanego w narożnym skrzydle tego samego budynku. Niestety, takie miejsca lepiej zwiedzać w towarzystwie dzieci, gdy one korzystają z atrakcji, dorośli dzielą z nimi radość.
Co prawda moje starsze dzieciaki już wyrosły z tego muzeum, ale Okruszek doświadczyłby tu radochy. Muzeum jest tak pomyślane, by dzieci mogły się wcielić w role cesarskich potomków. Już w pierwszej sali czeka na nich garderoba pełna cesarskich strojów: balowych sukien, zestawów dla cesarskich paniczów, a do tego mnóstwo akcesoriów typu wachlarze, parasolki, peruki.
Dzieci mogą się do woli przebierać i pozować do zdjęć: na tronie, konno, w karocy…
Obserwując uśmiechnięte buźki nieznanych mi dzieci, nie mogłam odżałować braku Okruszka u mego boku. W każdej sali czekają atrakcje, więc najmłodsi “zwiedzacze” nie muszą ograniczać się do patrzenia na eksponaty przez szybę, lecz mogą się bawić. Czeszą włosy modelom, układają fryzury.
Nakrywają do stołu i mają do dyspozycji nie tylko sztućce i talerze, lecz również pojemniki z atrapami owoców, pieczywa, deserów.
Naprawdę przednia zabawa! A między tematycznymi kącikami – ciekawostki z życia cesarskiej rodziny, zabawki i stroje cesarzątek.
Do zobaczenia są również apartamenty dziecięce, ale w nich niestety znów panował zakaz fotografowania.
Musicie mi uwierzyć na słowo, że pokoje dziecięce były wspaniałe. Na ścianach rozpościerały się kolorowe malunki przedstawiające egzotyczne widoki, czyli morze, góry, drzewka pomarańczowe i oliwne. Mebelki dziecięce oczywiście też miały bogate zdobienia, płaskorzeźby i ciekawe wykończenia.
Budziło to zachwyt i przy całym swym bogactwie sprawiało przytulne wrażenie.
Na koniec zostawiłam sobie spacer po pałacowych ogrodach.
Panuje w nich styl francuski, czyli wszystko jest uporządkowane, alejki wytyczone, tudzież mozaiki kwiatowe, rabatki, jakieś altanki, krzewy różane, białe posągi, urocze zaułki, małe fontanny, a równolegle do głównego pałacu ta największa i najbardziej okazała – Fontanna Neptuna z grotą skalną i małym wodospadem.
W dali, na wzgórzu, pięknie się prezentuje Glorieta – renesansowy pawilon z kolumnami i arkadami.
Na pierwszej kondygnacji jest restauracja, a na drugiej taras widokowy, z którego można podziwiać nie tylko Schonbrunn co cały Wiedeń, z Operą, wieżami kościołów, kołem Prater, meandrującym Dunajem, nowoczesną dzielnicą i koroną z wierzchołków Alp, majaczącą na horyzoncie.
W takich miejscach wzruszenie chwyta za gardło.
Otoczył mnie korowód ludzi z przeszłości: Sisi, członkowie rodziny cesarskiej, dworzanie, a także współcześni wiedeńczycy, odbywający w ogrodach codzienne przechadzki oraz przygodni turyści, podobni do mnie.
Mimo braku zdjęć z komnat Sisi, mam nadzieję, że nasz wspólny spacer sprawił Wam przyjemność. Może ukoił nerwy napięte od trosk, może czegoś nauczył, a może po prostu miło wypełnił czas?
Dziękuję, że ze mną jesteście.
Och matko, jak ja Ci tej wycieczki zazdroszczę! Uwielbiam takie przesycone historią miejsca i rzeczy. Na Twoim miejscu wybrałbym tę trasę Grand – Sisi i Franciszek Józef ciekawi, ale Maria Teresa to też interesująca postać 😉 (kiedyś zrobię o niej wpis).
Skusiłbym się też na przebranie się za cesarsko-królewskiego potomka 🙂 Ale to wszystko musi mieć klimat!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, Pałac Schonbrunn ma klimat Celcie, ma, ma. 🙂
I też nie mogę odżałować, że nie wybrałam trasy Grand, droższej o kilka euro, ale na pewno wartej swojej ceny.
Ja chyba z przyzwyczajenia wzięłam „family ticket”, który był tańszy, a oferował obok trasy Imperial wejście do Kindermuseum.
Jednak, jak się okazało później, wizyta w Kindermuseum bez dzieci nie miała większego sensu, a krótsza trasa Imperial (dla dzieci i wielu dorosłych na pewno wystarczająca), we mnie pozostawiła niedosyt. Dlatego wspominałam o tym we wpisie, bo może moje doświadczenie w jakiś sposób komuś pomogą w doborze biletu.
Wszystko zależy od tego, co lubimy, ile mamy czasu i oczywiście zasobność portfela też się liczy – choć ja akurat pożałowałam mojej oszczędności.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zawsze to jakieś doświadczenie słuchaj 😉 A przy tym jakie ciekawe! Teraz już wiesz, że przy następnej wizycie możesz śmiało kupić trasę Grand 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 🙂 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wiedeń w Twoim wykonaniu jest niezwykły. Szkoda, że nie jesteś podróżującą dziennikarką, Twoje relacje z podróży czytalibyśmy z wielkim podziwem dla piszącego. Brawo i podziwiam.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Ultro!!! Aż nie wiem, jak mam podziękować za te komplementy?!
Zawstydziłam się. Choć oczywiście bardzo mi miło.
Słowa uznania od Ciebie (autorki błyskotliwych tekstów na blogu https://bezpukania.wordpress.com/) dodają mi „pisarskich” skrzydeł .
Wdzięcznam bardzo! Dziękuję!
PolubieniePolubienie
To się nazywa zwiedzanie, imponująca ekspozycja i świetnie podana!
Opis jeszcze lepszy, Ultra ma rację, napisz przewodnik dla turystów amatorów ze swoich podróży, czyta się jak najlepszą powieść!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, kochany z Ciebie człowiek!
Słowa, które skierowałam do Ultry, jak najbardziej dotyczą też Ciebie. 🙂
Tylko nazwa bloga inna: http://paniodbiblioteki.blogspot.com/
Ale tak w ogóle to Wy obie nie potrzebujecie reklamy.
Klasa sama w sobie. Dziękuję!
PolubieniePolubienie