Obiecałam pokazać Wam trzy miejscówki w Holandii, które odwiedziłam z dziećmi podczas jesiennych ferii. Jedną z nich jest Volendam.
Ta nazwa obijała mi się o uszy, odkąd zamieszkaliśmy w wiatrakowym kraju: a
to ktoś ze znajomych tam pojechał, a to polecali Volendam na jakimś forum podróżniczym; ktoś dodał zdjęcia stamtąd i te zdjęcia wyglądały niczego sobie.
I tak słuchałam, oglądałam, a gdy po sprawdzeniu lokalizacji okazało się, że od Volendam dzieli nas zaledwie 48 km, stwierdziłam, że trzeba tam jechać!
Tylko jedna rzecz mnie zniechęcała – mój papierowy przewodnik po Holandii (2014 r., Pascal). Dotąd przeważnie dobrze się spisywał – służąc informacją konkretną, ciekawie zapodaną, w stosownej ilości. Na temat Volendam nie miał wiele do powiedzenia, w każdym razie niczego dobrego.
Nazwał je „pozbawionym duszy wczasowiskiem”, w „którym próżno szukać niepowtarzalnej atmosfery”. No i na koniec łaskawe: „W zasadzie jedyną atrakcją są metalowe budki rozsiane wzdłuż nabrzeża, w których można skosztować niedrogich przepysznych ryb.” Oto i cała notatka.
Jakie szczęście, że nie dałam się zniechęcić do wyjazdu!
Ale pojechałam i teraz już wiem, że…. przewodnik się pomylił (każdemu wolno ): Volendam ma duszę i niepowtarzalną atmosferę. Niewątpliwie. Pokażę Wam to.
Dzięki usytuowaniu nad zatoką Morza Północnego, kiedyś miejscowość ta stanowiła znaczący port rybacki. W 1936 r. zatokę Zuiderzee zamknięto tamą (o długości 32 km!) i utworzono z niej jezioro IJselmeer, które w 1975 r. przepołowiono kolejną zaporą.
Obecnie Volendam leży nad jeziorem Markenmeer i jest turystyczną wioską rybacką.
Główny deptak Dijk (tł. wał, grobla) prowadzi wzdłuż niewielkiego portu, z którego promy odpływają jedynie na sąsiednią wyspę Marken.
I fakt, spacerując „Dijkiem”, oczywiście, zetkniecie się z komercją.
Na każdym kroku będziecie mijać sklepiki z pamiątkami oraz budki z lodami, goframi i smażonymi rybami (również naszą cukierenkę ze stroopwaflami, z ostatniego wpisu.
Najprawdopodobniej spotkacie „tubylców” w ludowych strojach, którzy będą zapraszać Was/namawiać do zrobienia sobie fotki w takowym przebraniu.
To wszystko prawda.
Ale jeśli nie chcecie zdjęć, pamiątek, ryb, wafli to wystarczy skręcić w dowolną uliczkę, biegnącą w głąb miasteczka.
I już znajdziecie się w spokojnej i zacisznej „dzielnicy” Doolhoof (tł. labirynt).
Nazwa bardzo adekwatnie oddaje malowniczą plątaninę wąskich ścieżek między ściśniętymi domkami i podwóreczkami.
W centrum znajduje się Kościół Świętego Wincenta.
Przy okazji ciekawa rzecz: większość mieszkańców Volendam jest wyznania rzymskokatolickiego, co jest wyjątkiem w protestanckiej prowincji Holandii Północnej. Kult maryjny uwidacznia się w całym miasteczku choćby poprzez małe kapliczki w domach i na budynkach.
Koniecznie zajrzyjcie do Volendams Museum (bilet wstępu nie jest drogi: 5 euro dla dorosłych, dla dzieci i seniorów mniej). Przeniesiecie się w lata: 1850 – 1950 i gwarantuję, że poczujecie duszę miasteczka (tę, której podobno tu nie ma).
W muzeum można obejrzeć między innymi wnętrza domów, obrazy oraz stroje ludowe, eksponowane na manekinach.
Manekiny nie stoją sztywno, jak na wystawach sklepowych, ale są uwiecznione w konkretnych scenach rodzajowych jak choćby przy stole obsypanym łupinami krewetek, które ratowały ludzi od śmierci głodowej, gdy brakowało żywności.
A stary “sklep” aż prosi się o zakupy.
Są też aranżacje życia rybaków, narodzin dziecka, miejscowej drużyny piłkarskiej.
Albo taka scenka: rodzina gromadzi się w pokoju, gdy w radiu właśnie podają informację o zakończeniu II wojny światowej, wujek podkręca dźwięk.
A jeśli wciąż czujecie niedosyt, to w volendamskim muzeum znajdziecie coś unikatowego w skali światowej: Sigarenbandjeshuisje (luźne tł. domek z opasek cygarowych).
Wyobraźcie sobie oddzielne pomieszczenie, którego ściany i sufit są wytapetowane wzorzystymi banderolami z cygar, na kształt mozaik.
Mozaiki przedstawiają światowej sławy zabytki, budynki i dzieła sztuki (aby je zrobić wykorzystano ponad 11 milionów banderol). To robi wrażenie!
Muzeum posiada również kącik dla dzieci, w którym można pokolorować tematyczne obrazki oraz samemu popróbować tworzenia mozaik.
Nasz Okruszek przekonał się, że nie jest to łatwe i wymaga sporo cierpliwości: palce się kleją, a banderola nie chce.
Dorośli też znajdą swoją strefę relaksu: kącik kawowo – herbaciany w wyjątkowym anturażu – nie gdzieś przy wyjściu czy sklepie z pamiątkami, ale w centralnej sali muzealnej.
W filiżance herbatka, a przed oczami – obrazy i rzeźby; między innymi spod pędzla Paula Signaca – francuskiego malarza z nurtu neoimpresjonizmu.
Kustoszka muzeum opowiedziała nam, że kiedyś Volendam pełniło rolę mecenatu sztuki. W 1881 r. pan Spaander założył w porcie hotel, do którego zaprosił artystów z całego świata.
On zapewniał im „dach nad głową i ciepłą strawę”, natomiast tutejszy krajobraz z przyjemnym portem i całym lokalnym kolorytem miał dostarczać inspiracji.
I tak też się stało. Malarze, rzeźbiarze, muzycy zjeżdżali licznie do Volendam, a za udany pobyt dziękowali swoimi dziełami.
Ha, czy domyślacie się, dokąd udaliśmy się po zwiedzeniu muzeum?
Oczywiście do Hotelu Spaander.
Znaleźliśmy go bez problemu, gdyż miejscowość jest niewielka, a hotel znajduje się na głównym deptaku, w porcie.
Ośmieleni tym, że inni turyści bez wahania wchodzą do środka, i my postanowiliśmy „rzucić okiem” przy wejściu.
Wnętrze nas oczarowało!
Wzorzyste dywany, antyczne meble i ściany niemal uginające się od obrazów roztaczają nietuzinkową atmosferę cyganerii artystycznej.
Działa tu restauracja i kawiarnia, ale żeby popatrzeć na obrazy – nie trzeba niczego zamawiać. Grzecznie spytałam, czy mogę zrobić kilka zdjęć, a osoba z personelu wręcz zachęciła nas do zwiedzania i podprowadziła do pięknej sali z tarasem i oknami skierowanymi na jezioro. Co to był za widok!
Całkowicie zrozumiałam, dlaczego artyści znajdowali tu natchnienie.
I lśniła tam dusza miasta (ta która nie miała prawa nawet być )!
Widzicie, choć mój papierowy przewodnik nie znalazł w Volendam “niepowtarzalnej atmosfery”, to my ją znaleźliśmy. Ci wszyscy artyści – przecież też.
A może ja się nie znam? I się mylę?
Co myślicie? Tylko szczerze, proszę (nie obrażę się ).
No proszę, potwierdza się i moje w tym wypadku zdanie, ze trzeba sprawdzić naocznie i namacalnie, bo każdemu co innego się podoba…
Cudne fotki, cudna wycieczka!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Jotko.
Nam się Volendam bardzo podobało, mimo negatywnej recenzji w książkowym przewodniku.
PolubieniePolubienie
Łał! Ale klimat! Już sama zabudowa miasteczka jest ciekawa, chociaż pewnie nie odbiega zbytnio od stylu innych nadmorskich miasteczek. Tak sobie gdybam, że pewnie ten dziennikarz Pascala był już bardzo zmęczony podróżowanie kiedy dotarł do Volendam.. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Marzenko, Twoja hipoteza brzmi bardzo wiarygodnie. 🙂
Dziennikarz sam wspominał, że to „ostatnia” wioska i najwyraźniej musiał być zmęczony. 😉
My podjęliśmy inną kolejność zwiedzania, bo zaczęliśmy od Volendam. 🙂
I zobacz, całkiem inny odbiór. 😉
PolubieniePolubienie
Bardzo ciekawe miejsca odwiedzacie i dzielicie się swymi spostrzeżeniami z odwiedzających Was blog .Dzięki temu i ja wirtualnie zwiedzam -dziękuję za piękne opisy .Pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W takim razie bardzo się cieszymy 🙂
Dla nas takie powycieczkowe wpisy to radość podzielenia się doświadczeniami, utrwalenie wiadomości i pamiątka na przyszłość. 🙂
PolubieniePolubienie
Znaleźć duszę w mieście, o którym przewodnik nic dobrego nie napisał, tylko Ty potrafisz. Zauroczyłaś mnie tym miejscem, a na samą myśl o rybkach, gotowa jestem wybrać się pieszo. Taki ze mnie łakomczuch.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ultro, ojej, dziękuję!
Przemiłe słowa.
Gdyby tylko było to możliwe, z ogromną przyjemnością zaprosiłabym Cię na taką rybkę. 🙂
PolubieniePolubienie
Bardzo mi się podobają domki w tym miasteczku i wnętrze hotelu.
Ale najfajniejsze są te dzieci :-))
To bardzo dobrze że tak dużo zwiedzacie.
Serdecznie pozdrawiam
Stokrotka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Stkrotko, bardzo dziękuję.
Wiesz, próbujemy nadrobić zwiedzanie okolicy po półtorarocznym pandemicznym marazmie i póki pogoda była w miarę dobra. Bo w listopadzie i grudniu wybierzemy kocyk i książkę, między innymi „Mój kraj nad Wisłą”. 🙂
PolubieniePolubienie
Jestem zauroczona. Uwielbiam takie miasteczka. Takie inne, osobliwe.
A może Wy wydacie własny Przewodnik? Bo ja dzięki temu blogowi odkryłam, że Holandia ma swój unikalny smak, którego chętnie, przy dobrych wiatrach, kiedyś posmakuję 🙂
Dzięki i pozdrawiam cieplutko.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Magda, bardzo dziękuję za tak miły komentarz (wzruszyłam się!) i z całego serca życzę, by udało Ci się poznać Holandię bezpośrednio i każdym zmysłem. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję. Jak już w końcu się wybiorę, to może poproszę o osobiste przewodnictwo? 😀
Wszak wychodzi na to, że sklepowym przewodnikom nie do końca można zaufać 😉
Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 🙂 🙂
Myślę, że to się da załatwić 😉
Byłoby bardzo miło się spotkać, przed podróżą napisz do mnie: igomama@outlook.com
Dziękuję za zaufanie. 😉
PolubieniePolubienie
Dziękuję za wycieczkę, ależ tam urokliwie!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba