W Holandii aktualnie funkcję monarszą sprawuje król Willem – Alexander i królowa Maxima. Mają trzy córeczki, z których najmłodsza jest w wieku Iskierki. Tę sympatyczną rodzinę królewską bardzo często można obejrzeć na okładkach czasopism, reklamach… Ale zawiódłby się każdy, kto oczekuje widoku władcy w koronie, gronostajowym płaszczu i z berłem w dłoni. Holenderscy monarchowie tworzą parę nowoczesną, modnie ubraną. Nie wyróżniają się z tłumu poddanych. I może za to Holendrzy tak uwielbiają króla i królową?
W każdym razie Dzień Króla jest tu szczególnie celebrowany.
To dzień wolny od pracy. Jednak mój małżonek do pracy pojechał, co zresztą wzbudziło zdziwienie sąsiadów. Ale taka praca.
Postanowiłam, że mimo braku drugiej połówki, wybiorę się z dziećmi na obchody Dnia Króla w centrum naszego miasteczka. W końcu taka okazja zdarza się raz do roku. Gdy tylko Okruszek obudził się z porannej drzemki i zjadł kaszkę, wybraliśmy się na przystanek autobusowy. Od razu po wyjściu na dwór naszą uwagę zwróciły holenderskie flagi wywieszone przed domami. Wiele z nich było dodatkowo ozdobionych pomarańczową, szeroką wstęgą. Oranje – to narodowa barwa Królestwa Niderlandów, nie mogło jej zabraknąć w taki dzień.
I nie zabrakło! Autobus był wspaniałym środkiem transportu do centrum miasta, ale też doskonałym miejscem obserwacji. Współpasażerowie, niezależnie od wieku, w większości ubrali się na pomarańczowo, a na ich koszulkach najczęściej widniał napis ”„Koningsdag” zwieńczony koroną. Nasz wzrok przyciągały wielkie kapelusze w kolorze dyni na głowach Holendrów i sztuczne kwiaty w hawajskim stylu udające korale. Oczywiście w jedynej, słusznej kolorystyce! Wiwat oranje! Na każdym przystanku dołączali kolejni Pomarańczowi z narysowanymi holenderskimi flagami na policzkach. Okruszek przyglądał się im z zaciekawieniem, a Iskra i Groszek z zachwytem.
Całe centrum miasta zmieniło się w wielkie targowisko. Uliczki zamknięto dla ruchu samochodowego. Na chodnikach rozłożono płachty materiału, na których znajdowały się różności wszelkiego rodzaju. W przeważającej większości były to używane zabawki, książki, ubrania, płyty, wyroby z ceramiki…
Jednym słowem „mydło i powidło”, a po niderlandzku można to określić jako „winkel van sinkel”.
Raj dla miłośników bibelotów i drobiazgów.
Choć Holendrzy słyną z oszczędności, a nawet skąpstwa, to jednak w Dniu Króla sprzedawali rzeczy za bezcen. Oczywiście Iskierka i Groszek zaraz wypatrzyli kilka maskotek, które – jak mnie zapewniali – koniecznie muszą dołączyć do prowadzonej przez nich szkoły pluszaków. Piękne pluszowe misie, myszki, żaby, króliki można było dostać w cenie 50 centów. Ba, jedna pani sprzedała Iskrze i Groszkowi pluszowe zwierzątko, nie noszące śladów zniszczenia, za 20 centów plus druga przytulanka gratis.
Okruszek oczywiście też został obdarowany i wkrótce jego wózek był tak objuczony różnymi zabawkami, że trudno było dostrzec miedzy nimi, jego właścicielkę… Zaszaleliśmy, ale nie często zdarza się taka okazja.
Poza zakupami dzieci spędziły czas na trampolinach, dmuchanych zjeżdżalniach, labiryntach i innych „cuda – wiankach”, których w czasach mojego dzieciństwa niestety nie było. Iskierka stała dosłownie czterdzieści minut w kolejce na basen z pływającą dmuchaną kulą. Dodam, że w kuli na wodzie spędziła zaledwie 5 minut, ale i tak była zadowolona i nie żałowała czekania. Groszkowi zabrakło na to cierpliwości, a może i odwagi…W końcu jest o rok młodszy.
Najbardziej pokrzywdzony był Okruszek, który głównie siedział w wózku.
Większość dmuchanych atrakcji była dla dzieci już samodzielnie chodzących.
Udało się mu jedynie troszkę pobrykać na dmuchanej trampolinie z moją asekuracją polegającą głównie na odseparowywaniu malucha od skaczącej i szalejącej dzieciarni. Okruszek, jak to Okruszek, najpierw miał minę lekko zdezorientowaną i zdziwioną (typową dla siebie), ale wkrótce niepewność przerodziła się w radość. Uwieńczeniem radości stał się uśmiech z dwoma dołeczkami w policzkach. I to by było na tyle o świętowaniu Dniu Króla.
Ach, no i w tym dniu zjedliśmy lunch w stylu holenderskim. Skosztowaliśmy frytki z majonezem (tylko Groszek pozostał przy keczupie), a na deser porfettjes, czyli maleńkie racuchy z cukrem pudrem. Pyszne są gorące, serwowane prosto z patelni…Tylko Okruszek musiał się zadowolić suchym prowiantem: owocami ze słoika i chrupkami kukurydzianymi.
Zmęczeni, pełni wrażeń i zakupów, wróciliśmy do domu.
Święto Króla w Holandii – mamy zaliczone…