Pociągiem…

By Ad Meskens (Own work) [CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0) or GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html)], via Wikimedia Commons

„Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet…” –

tak śpiewała przed laty Maryla Rodowicz. Z nami dziś było trochę tak, jak w tej piosence. Może nie do końca, bo bagaż jednak był i bilet też. Tylko pociąg byle jaki…A zaczęło się od biletu. Jakiś czas temu, w popularnej w Holandii sieci sklepów, trafiłam na bilety całodniowe na pociągi w Holandii, w promocyjnej cenie. Miały dość długi termin ważności (1,5 miesiąca), więc kupiłam dwa z myślą o sprezentowaniu ich naszym bliskim, którzy zamierzali wkrótce nas odwiedzić. Goście jednak nie zrobili z nich użytku i tak bilety leżały w szufladzie.

A w niedzielę mijał ich termin ważności. Szkoda nie wykorzystać biletów… Skoro już są, to postanowiliśmy udać się na pociągową wycieczkę. Jeszcze tylko bagaż…Z dziećmi nawet na jednodniową wycieczkę człowiek jedzie objuczony jak wielbłąd. Zwłaszcza, gdy jedno z dzieci to jeszcze niemowlę. Pieluszki, chusteczki, ubranko na zmianę, śliniak, obiadek, deserek w słoiku, chrupki kukurydziane, miska, łyżeczka…I jeszcze gryzak do łapki…Na szczęście starsze dzieci już nie są takie wymagające, jeśli chodzi o liczbę niezbędnych rzeczy.

Z tego pakowania, nie zdążyliśmy na pociąg. Plan, jako pierwszy punkt programu, uwzględniał – wyjazd do Roterdamu i udział w mszy świętej w polskim kościele o godz. 12. Z racji naszego spóźnienia, nastąpiła zmiana planów. A właściwie brak planów. Postanowiliśmy być spontaniczni i wsiąść do pierwszego pociągu, który nadjedzie. Padło na Utrecht.

Czemu nie? Jazda pociągiem podobała się dzieciom. Nie było długo, więc nie zdążyli się znudzić (na wszelki wypadek w mojej torbie czekała gazetka z rebusami i krzyżówkami dla najmłodszych). Za oknem towarzyszył nam ciekawy, choć mało urozmaicony krajobraz. Pola, systematycznie przetykane kanałami, czyli tak zwane poldery. I łąki. A na nich krowy, owce, konie…

Dla Okruszka była to pierwsza w życiu podróż pociągiem. Podekscytowana córcia wstawała na kolanach mamy lub taty i przyklejała nos do szyby. Gdzie ja jestem? Dokąd jadę? – w jej oczach rysowało się zaciekawienie i ochota na przygodę.

Ciuchcia

Utrecht okazał się strzałem w dziesiątkę. Piękne miasto. Koniecznie tam wrócimy. Ogromna, rozległa starówka zachęcała do spacerów mimo mżawki.

Kanały udekorowane romantycznymi mostami aż prosiły się o uwiecznienie.

Utrecht_1

I wszędzie zaparkowane rowery różnego typu. Prawdziwa Holandia, „puur Holland” jak ja to mówię w takich sytuacjach…W Utrechcie warto odwiedzić muzeum kolei. Przeszliśmy się tam, by zorientować się, jako ono wygląda. Nie ma wątpliwości, że to miejsce, gdzie warto spędzić więcej czasu, więc zwiedzanie zostawiliśmy sobie na inny dzień. Dzień, który przeznaczymy tylko na Utrecht. Dziś czeka nas przecież dalsza podróż pociągiem…Zjedliśmy obiad (wyjątkowo w miejscu, które uwielbiają niemal wszystkie dzieci) i poszliśmy na dworzec.

Utrecht_2

Dokąd tym razem zabierze nas pociąg? Igo-tata zaproponował Hagę. Dzieci jednak były tak zmęczone, że przejażdżka z Utrechtu do Hagi okazała się dla nich za krótka. Minęliśmy Hagę i wysiedliśmy w Delft z myślą, że o stolicę dyplomacji holenderskiej zahaczymy w drodze powrotnej. I znów był to trafny wybór. Kolejne cudne miasto. Klimatem zbliżone do Utrechtu. Znów piękna starówka, mnogość kanałów, przepiękne mosteczki i wszędobylskie rowery. Kamienice usytuowane tuż przy wodzie, skojarzyły mi się z wycieczką do Wenecji kiedyś dawno temu, jeszcze przed erą małżonka, Okruszka, Groszka, Iskierki. Dziwne wrażenie robią drzwi do domu niemal wychylające się z wody…A jeszcze dziwniejsze – widoczni przez duże okna – ludzie siedzący przy stolikach. Z perspektywy przechodniów, sprawiają wrażenie, jakby znajdowali się tuż nad powierzchnią wody…W trakcie spaceru znów towarzyszył nam deszcz. Nie byliśmy zdziwieni jego obecnością.

Delft_2

Wcześniej sprawdzaliśmy prognozę pogody i nie pozostawiała ona złudzeń odnośnie obecności opadów w dniu dzisiejszym. Ale wyboru też nie mieliśmy, jutro nasze bilety na pociągi straciłyby ważność.

Na wystawach wielu sklepów przyciągały wzrok liczne wyroby z porcelany w kolorze biało- niebieskim. Przypomniało mi się, że gdzieś słyszałam określenie „delficka porcelana”. Wygląda na to, że porcelana jest wizytówką tego miasta. Piękną, ale – jak się zorientowaliśmy w cenach – również bardzo drogą.

Z każdym krokiem dzieci stawały się coraz bardziej nieczułe na wdzięki miasteczka. Narzekały na zmęczenie i ból nóg. Skarżyły się na brak zabawy. Domagały się powrotu do domu. Upominały się o deser.

Delft_1

Kubek czekolady z bitą śmietaną, w duecie z pysznym ciachem, posiadał właściwości magiczne. Od razu wywołał uśmiech na twarzach Groszka i Iskierki, dodał dzieciom sił i energii.

Okruszkowe owoce ze słoika już takich właściwości nie miały. Najmłodsza turystka zdawała się być coraz bardziej zmęczona i śpiąca.

Zrezygnowaliśmy więc z wizyty w Hadze. Zrobiło się późno, a to duże miasto, za duże na aktualne możliwości dzieci. Pojedziemy tam innym razem. A teraz jeszcze wysiedliśmy w znacznie mniejszym Leiden. Tam mieliśmy przesiadkę. Czekając na pociąg do domu, wyszliśmy na krótki spacer po mieście. Ale…czekolada i ciacho straciły widać swą moc, dzieci spuściły nosy na kwintę, najmłodsze ziewało…

Chociaż miasteczko było urokliwe, sfotografowaliśmy jedynie okazały wiatrak w barwach flagi holenderskiej i wróciliśmy na dworzec. Z ulgą wsiedliśmy do pociągu, którego koła rytmicznie wystukiwały po torach „do do-mu czas, do do –mu czas, do do-mu…”

Leiden

Ten wpis został opublikowany w kategorii Holandia i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s