Pierwsza niedziela czerwca była w Holandii jednym z tych dni, gdy człowiek marzy tylko o plaży, drinku z parasolką, względnie chłodzącej ciało kąpieli w jeziorze. Problem polegał na tym, że kilka dni wcześniej obiecaliśmy naszym pociechom w ramach prezentu na dzień dziecka „wypad” do Zoo w Arnhem. I nijak nie dało się ich od pomysłu tego odwieść, nawet propozycja od najlepszego przyjaciela Groszka, by właśnie nad jeziorem spędzić ten dzień, nie była w stanie ich przekonać. Powód? Safari, które w Zoo tym miało się znajdować.
Ostatnio Igowóz złapał niewielką zadyszkę i mimo interwencji mechanika – nadal dmucha na nas ciepłym powietrzem, podróże więc w gorące dni raczej do przyjemnych nie należą. Gdy więc okazało się, że w dodatku podróż nasza wydłuży się dość znacznie przez remonty na okolicznych drogach i zamknięte odcinki autostrady, raczej nie poprawiło nam to humorów. Wreszcie jednak dotarliśmy na miejsce i wylądowaliśmy na parkingu, w sesji O – jak Olifant (tł.słoń).
Bilety zakupiliśmy wcześniej przez internet, by uzyskać niewielką zniżkę. Niezależnie od tego – tanio nie było. Okruszek miał ciut tańszy bilet ale cała reszta ekipy musiała skorzystać z biletu dla dorosłych. Już przy wejściu obsługa ostrzegła nas, by strefę buszu i strefę pustyni raczej zostawić sobie na porę popołudniową – temperatura bowiem około południa była nieco ponad możliwości przeciętnego Europejczyka. Ustaliliśmy więc krótki plan zwiedzania: najpierw Safari, dalej atrakcje nieco chłodniejsze a na koniec: busz, pustynia i… plac zabaw!
Przyznam, że pierwsze kroki w Safari były mocno rozczarowujące. Obszar zajmowany przez lwy i jaguary to po prostu nieco większa przestrzeń, bez możliwości zbliżenia się do zwierząt. Jest co prawda przeszklona budka, która otwiera się na wybieg i po części jest przezeń otoczona, ale trudno uznać to za cokolwiek choćby zbliżonego do safari. Dopiero nieco dalej, gdy ścieżka przekształca się w zawieszony nad ziemią tunel, można faktycznie poczuć bliskość dzikich zwierząt.
I choć pod nami pasą się nosorożce, żyrafy i zebry – to jednak ten obszar bardziej zbliżony był do tego, co po wizycie w części safari oczekiwałem.
Ponieważ żar nadal lał się z nieba, po wycieczce na safari udaliśmy się do akwarium. Część trasy prowadziła przez busz i od razu zrozumieliśmy, czemu odradzano nam wizytę w tym miejscu w czasie południowego szczytu. Przez chwilę poczułem się jak w Singapurze – powietrze praktycznie nie nadawało się do oddychania a ciało niemal natychmiast zaczęło spływać potem. Odetchnęliśmy dopiero wtedy, gdy dotarliśmy do części poświęconej morskiej faunie.
Tu dla odmiany niespodzianka była pozytywna. Mnogość ryb, wspaniale urządzone pomieszczenia, masę smaczków – jak kostka ze szkła użytego do budowy akwariów z prośbą, by jeśli chcemy sobie „pomacać” i sprawdzić, jak grube jest szkło to może to zrobić w tym miejscu, miast brudzić szybę tam, gdzie jej przejrzystość ma największe znaczenie. Zestawiając to miejsce z oceanarium w Livorno (gdzie byliśmy przecież niedawno) czułem, że jednak większa korzyść była właśnie tutaj.
W tym momencie postanowiliśmy, że skoro i tak jesteśmy już w buszu, to zwyczajnie zwiedzimy to miejsce niezależnie od tego, jak gorąco nam było. Busz bowiem, ukryty pod dachem, naprawdę świetnie odtwarzał warunki, w których żyją na wolności mieszkające tu zwierzęta. Wśród zwierząt zaś największe wrażenie zrobił mrówkojad.
Ciekawie wygląda taka przerośnięta mysz, usiłująca wygrzebać w ziemi swoją ulubioną, chrupiącą przekąskę.
Warto w czasie zwiedzania tego miejsca zachować czujność: część zwierząt przemieszcza się dość swobodnie i dla przykładu potężne nietoperze z wyspy Rodrigues (niedaleko Madagaskaru), zwane „latającymi lisami”, ucinały sobie drzemkę zwisając z drzew niemal nad naszymi głowami.
Oprócz kilku interesujących gatunków – przepiękny wodospad, który obejrzeć można z obu stron.
W pobliżu wodospadu przebiega niewielki wiszący mostek, pogłębiający jeszcze wrażenie, że na moment istotnie przenieśliśmy się do tropikalnego lasu.
Po tropikalnej wycieczce wszyscy potrzebowaliśmy chwili wytchnienia. I choć dzień był przecież upalny, to wychodząc z tropikalnego namiotu odczuliśmy sporą ulgę. Mimo upału wydawało nam się, że powiało chłodem… Z buszu udaliśmy się do części określanej nazwą „Rimba”. Wśród wielu ciekawych zwierząt nasz zachwyt wzbudziły niezwykle towarzyskie tygrysy, które nie tylko dostojnie spacerowały tuż przy zwiedzających – dodatkowo chętnie pozowały do zdjęć, stając się wyjątkowo wyczekiwanymi bohaterami drugiego planu.
Wreszcie wybraliśmy się na pustynię. Tu również pod dachem utworzono mikroklimat, pozwalający poczuć się jak na prawdziwej pustyni. Do tego odpowiednie dekoracje: skaliste otoczenie, wyludniony obóz w pobliżu gniazda grzechotnika, kaktusy, słowem – sceneria jak z filmów o pustynnych okolicach w Meksyku czy Stanach Zjednoczonych.
Z pustyni zejść też możemy do jaskiń, w których odnajdziemy groźne skorpiony, węże, jadowite pająki. A gdy zapuścimy się odpowiednio głęboko – kopalnię, z ciekawą ścieżką poboczną, która przeznaczona jest raczej dla najmłodszych (również udało mi się ją pokonać, ale jednak gabaryty przeszkadzały w swobodnym przemieszczaniu się). Można też trafić do jaskiń, wraz z typową dla miejsc tego typu masą stalagmitów, stalaktytów i stalagnatów.
Na sam koniec, umęczeni upałem i wędrówką – udaliśmy się na rozległy plac zabaw, gdzie Igomama mogła delektować się kawą, a dzieciarnia – wykorzystać rezerwy energetyczne wspinając się i wędrując po siatkach, drabinkach i całej reszcie atrakcji.
Świetne miejsce zarówno dla najmłodszych, jak i dorosłych. Zoo powoli zamykało swe podwoje, nie pozostało nam więc nic innego jak wrócić do sekcji słoni i znów wsiąść do przegrzanego Igowozu. W drodze powrotnej upał dokuczał nam jeszcze bardziej – już nie osładzany przez perspektywę dnia pełnego przygód na Safari (które z rzeczywistym Safari wspólnego miało niewiele), a na tropikalne wycieczki dzień był stanowczo zbyt gorący. Nie zmienia to faktu, że miło wspominać będziemy Zoo w Arnhem.
Dwa lata temu byliśmy z wnukami w takim Safari-ZOO w Danii.- to było Givskud Safari.
Wrażenia niesamowite.
,zyrafy zaglądały nam do autokaru a na środku drogi leżał lew i zajadał połówkę konia i nie miał zamiaru wstać żeby autokar mógł przejechać. Wspaniałe były nosorożce biegnące po swoim olbrzymim terytorium i potem kąpiące się w błocie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jadąc do Arnhem liczyliśmy na podobne wrażenia – stąd też i rozczarowanie. Nazwę mentalnie odnotowałem, co prawda do Danii nam nie po drodze, ale kto wie, gdzie nas zagna wyobraźnia Igomamy… 😉
PolubieniePolubienie
Witam
Dla dzieci, to: przygoda, zabawa, edukacja w jednym:)
Pięknie spędzony rodzinnie czas:)
Pozdrawiam Was najserdeczniej:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O tak, wiedza serwowana w ten sposób smakuje najlepiej. 🙂
PolubieniePolubienie
Nazwa Arnhem kojarzy mi się z drugą wojną, ale teraz także z pięknym ogrodem zoologicznym.
Zwiedzanie czegokolwiek w czasie upałów pozbawia nas części przyjemności.
Widać po buziach dzieci zmęczenie wysoką temperaturą, ale na pewno atrakcje zapamiętają na długo!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mam podobne skojarzenia. „Jeden most za daleko” i podobne klimaty od razu stają mi przed oczami, gdy słyszę nazwę tego miasta. Co ciekawe – w czasie II wojny zwierzaki z Zoo miały podobno swobodnie przemieszczać się po okolicy. Pytanie, czy gorzej wpaść na niemiecki patrol, czy swobodnie wędrującego lwa.. 😉
PolubieniePolubienie
Super pomysł na wycieczkę 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wszyscy „winimy” za te pomysły Igomamę. I choć sama koniec końców chciała nas nakłonić do zmiany planów, to jednak bez jej inicjatywy – pewnie wylądowalibyśmy nad jeziorem. 😉
PolubieniePolubienie
Mnie podobnie jak Jotce Arnhem do tej pory kojarzyło się z !samodzielna Brygadą Spadochronową i walkami z czasów II WŚ. Bardzo ciekawe miejsce i bardzo podoba mi się pomysł placu zabaw w ZOO. Pozdrawiam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? Szczególnie, gdy wpisuje się on w otoczenie. Dzieci bawiły się równie dobrze, jak małpki, które oglądaliśmy wcześniej. 😉
PolubieniePolubienie
Widać, że dzieci pomimo upału i zmęczenia zadowolone z wycieczki, a to najważniejsze! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzieci – zdecydowanie. My dorośli jednak nieco mniej… Co jednak zrobić, każdy musi dźwigać swój krzyż… 😉
PolubieniePolubienie
Podziwiam Was! Przy takiej pogodzie i braku klimy w aucie, zaparlabym sie i powiedziala dzieciakom, ze obietnica to jedno, ale czasem trzeba dac dojsc do glosu zdrowemu rozsadkowi! 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I pewnie byłby to lepszy wybór. Problem w tym, że to safari brzmiało tak kusząco, że mimo oporów Igomamy poparłem dziatwę. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. 😉
PolubieniePolubienie
Sama bym sie wybrała na taką wycieczke. Najgorzej właśnie ze ten upał, no i bez klkmy, ale daliście radę
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na szczęście ani upał, ani brak klimy nie jest obligatoryjny, do Zoo można się wybrać w typowy, deszczowy dzień autem bez usterek. 😉
PolubieniePolubienie
ale super wycieczka, świetne miejsce 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję. 🙂
Piękne ZOO, bo zwierzęta mają sporo przestrzeni i warunki zbliżone do naturalnych, ale i tak – wskutek opowiadania znajomej – nastawiliśmy się na coś więcej, jeśli chodzi o część zwaną „Safari”.
PolubieniePolubienie