Wakacje – wreszcie, po długim okresie, gdy Igorodzina odpoczywała beze mnie, udało się i mi “wyrwać”. I choć tylko na tydzień, to wrażeń była cała masa – będzie co wspominać, będzie o czym pisać. Na dobry początek o naszym drugim holenderskim Safari – Beekse Bergen.
Miejsce odszukała, naturalnie, Igomama. “Wakacjowaliśmy” się tym razem w Brabancji Północnej, w okolicach Tilburga, do wspomnianej atrakcji było bardzo blisko, grzechem więc byłoby nie skorzystać z okazji. A istoty anielskie, jak Miła Żonka, grzechu unikają jak ognia i przed takimi grzechami (zaniedbania) bronią nas ze wszystkich sił.
Szczęśliwie cała trójca pociech kocha zwierzaki, więc tym razem obyło się bez kręcenia nosem, marudzenia i całej reszty symptomów silnej alergii na zwiedzanie, którą dziatwa przez lata wykształciła w sobie.
Beekse Bergen mieści się w Hilvarenbeek, na przedmieściach Tilburga i oferuje swoistą mieszankę różnych typów “safari”. Siłą rzeczy najwięcej czasu poświęca się tam na wycieczkę pieszą, która momentami nadal przypomina spacer po tradycyjnym ogrodzie zoologicznym, by chwilę później przenieść nas w sam środek afrykańskiej sawanny.
Druga możliwość to krótki rejs statkiem, który można odbyć w jednym z dwóch kierunków, pomiędzy dwoma “portami” usytuowanymi po przeciwnych stronach parku – jeden tuż przy wejściu, drugi w punkcie położonym najdalej od wejścia. Kolejna możliwość to przejażdżka autobusem, bądź własnym autem – zupełnie jak na “klasycznym” safari.
Naszą przygodę zaczęliśmy od spaceru (poprzedzonego niezbyt zdrowym posiłkiem i szaleństwami Okruszka na pobliskim placu zabaw).
Na szczęście ścieżki są dobrze oznaczone, bez trudu przechadzamy się od jednej zagrody pełnej lwów, do kolejnej, gdzie snują się gepardy, po drodze mijając zebry, hieny i afrykańskie dzikie psy.
Dalej wspinamy się na ziemny wał, unoszący się nad wielką przestrzenią, po której przechadzają się nosorożce, antylopy i woły watusi.
Nieco bliżej oko cieszą flamingi. W tym miejscu chyba najbardziej człowiek ma złudzenie, że przeniósł się do Afryki i uczestniczy w autentycznym Safari.
Dalej mijamy kolejne zagrody dla zwierząt: tu tygrys, tam szympans. Co i rusz odnajdujemy też niewielkie miejsce oferujące chwilę wytchnienia (dla rodziców) i zabawy (dla pociech) – place zabaw.
Można też coś skromnego zjeść bądź wypić. Idziemy dalej – wchodzimy na teren małp. Jeden z pracowników parku sprawdza, czy wszyscy jesteśmy przygotowani na spotkanie z bliskimi kuzynami: przekąski i napoje pochowane w plecakach? W porządku – można wkroczyć do lasu, gdzie małpy swobodnie mogą się przemieszczać.
Pechowo w czasie naszego spaceru małpy albo drzemały na drzewie, albo zebrane w wianuszek ogrzewały się nawzajem. Zabezpieczanie plecaków okazało się zbędne.
Dalej wkraczamy do pomieszczenia, gdzie temperatura i wilgotność zdecydowanie bardziej przypomina warunki afrykańskie. Napotkamy tu aligatory, krokodyle, i kąpiącego się w wielkiej błotnej sadzawce hipopotama.
Po wizycie w tropikach, przenosimy się w nieco mroźniejsze tereny – odwiedzamy foki i pingwiny.
Pora wracać – po drodze mijamy masę innych zwierząt, szczególną uwagę poświęcając okapi, który jest rzadkim gościem w ogrodach zoologicznych.
Podziwiamy też słonie: zarówno te mniejsze z Indii, jak i ich większych afrykańskich kuzynów.
Nogi, szczególnie te najmniejsze, Okruszkowe, na tym etapie zaczynają się trochę buntować – ruszamy więc w stronę portu: pora na rejs!
Szalenie sympatyczna przewodniczka snuje opowieść o wszystkich mijanych zwierzętach. Zebry, bawoły, gepardy. Z tej perspektywy park wygląda nieco inaczej i pewnie wyciągnąłbym z tej przeprawy większą korzyść, gdyby mój holenderski nie był tak mierny.
A tak to mój śmiech był bardziej stadnym odruchem, niż reakcją na kolejny żart przewodniczki.
Niestety, w łodzi pozostać nie można, więc choć byliśmy już prawie przy wyjściu – znów wróciliśmy na drugi koniec ogrodu.
Nie pozostało nam nic innego jak szturmem ruszyć w stronę wyjścia. Mnie gnało pragnienie przejażdżki wśród zwierząt – dziatwę obietnica płynnej, czekoladowej słodyczy.
Wzmocnieni kawą (rodzice) i wspomnianą uprzednio czekoladą (dzieciaki) wracamy do auta, by ruszyć na przejażdżkę po „całym świecie”.
Aplikacja parku służy nam za przewodnika i choć czasem nie kończy opowiadanej historii, to tym razem dowiaduję się nieco więcej (przewodnik ustawiliśmy na język angielski). Dowiadujemy się o zwyczajach mieszkańców, o konieczności izolowania samców (by populacja nie przekroczyła liczby wymagającej większego terenu), o miejscu występowania poszczególnych gatunków.
Mijamy głównie zwierzęta roślinożerne (drapieżniki pozostają za ogrodzeniem). Część z nich właśnie się pasie, inne przechadzają się majestatycznie.
Antylopy, jelenie, konie Przewalskiego, wielbłądy… Zdecydowanie największe wrażenie robią jednak żyrafy.
W pewnym momencie mamy wręcz wrażenie, że jedna z nich zamierza ruszyć w naszą stronę.
Szczęśliwie, bieg przerywa w znacznej odległości od auta – widać coś innego przykuło jej uwagę. Gdy wreszcie mijamy ostatnią bramę czujemy się syci wrażeń. Jeszcze krótka wizyta w sklepie z pamiątkami i pora wracać!
Moje odczucia? Mieszane. Dla roślinożerców miejsce wydaje się wspaniałe. Mają sporo przestrzeni i swobody. Szczególnie przyjemnym widokiem były dwa obszary wyglądające jak “skopiowane” z afrykańskiej sawanny, pełne tych pięknych, majestatycznych zwierząt.
Natomiast drapieżniki mają warunki zbliżone do tych, które miałyby w zoo. Ich wybiegi nie są zbyt duże i z oczywistych względów nie mają tyle swobody co roślinożercy. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że mało to ma wspólnego z autentycznym safari.
Najgorzej mają jednak ptaki, których niewielkie zagrody nakryte są siatką, uniemożliwiającą ucieczkę. Szczególnie bolesny widok to drapieżne, potężne sokoły czy orły, które chyba w ogóle nie unosiły się w powietrze – przestrzeń przewidziana dla nich raczej na to nie pozwalała. Był to widok na tyle przygnębiający, że nikt z nas nie uwiecznił tych majestatycznych ptaków. Latać pozwala się jedynie tym nielicznym, które są odpowiednio wytresowane i wykonują polecenia ludzi.
Mimo wszystko dzień ten był bardzo udany – sporo czasu na powietrzu, wśród natury, możliwość obcowania ze zwierzętami bez klatek i ogrodzeń. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kiedyś uda nam się wybrać na prawdziwe safari i również drapieżniki i ptaki poobserwować bez dodatkowych ogrodzeń i ograniczeń.
Dzień dobry.
Byłem w podobnym miejscu w Polsce, w okolicach Gorzowa Wielkopolskiego (o ile dobrze pamiętam). Najbardziej zapamiętałem stamtąd strusia, który wsadził nam głowę do auta i porwał podkładkę na deskę rozdzielczą. Na szczęście udało się ją uratować. 🙂
Zapraszam do siebie.
Pozdrawiam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Widać strusie w tym miejscu tak już mają – nam zdaje się któryś próbował porwać mapę? Żeby było zabawniej – starsze dzieciaki również wspominały przygodę ze strusiem, gdy dowiedziały się, że część safari obejmuje przejażdżkę własnym autem. Moi rodzice pochodzą z Gorzowa i okolic, więc w czasach, gdy były tylko dzieciaki (i jeszcze nie było wiatraków) byliśmy chyba w tym samym miejscu, co Ty. W Bergsee Bergen panuje zakaz otwierania okien – może to i lepiej, mapy, podkładki na deski rozdzielcze i reszta ekwipunku jest bezpieczniejsza dzięki temu.
Pozdrawiamy! 🙂
PolubieniePolubienie
🙂 Może strusie są po prostu ciekawskie? Chyba lepiej jest jak okna są zamknięte na safari. Widziałem na filmie co można nas spotkać w Afryce ze strony np. lwów. Lepiej uważać.
Muzyka jest o tyle dobra, że każdy może znaleźć coś dla siebie. I to jest najważniejsze. 🙂
Oj tak. Maleńczuk to już sam ze sobą niedługo będzie jedynie mógł się mierzyć.
Pozdrawiam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No po prostu rewelacja, zazdroszczę!
W trakcie takich wypadów, to obowiązkowo niezdrowe jedzenie, lody i wszystko, co podbija radość z wycieczki!
A ile różnych aktywności, świetna sprawa!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O tak, po powrocie z wakacji można „kontrować” czymś zdrowszym. Na wakacjach wymogi dietetyczne powinny zostać zawieszone. Zwłaszcza, że w takich miejscach często nie ma nawet wyboru: albo niezdrowo, albo wcale…
Pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie
dziękuję za to foto safari. Faktycznie szkoda ptaków. Kilka km ode mnie jest też zoo – w Anna Paulowna. Większość zwierząt ma wybiegi pełne zieleni gdzie mogą się schować i mieć spokój, ale ptaki mimo pełnych gałezi i roślin wybiegów i tak mają tyko prestrzeń by przeskoczyc z gałęzi na gałąź… czekam natomiast na koleżankę by wpaść tamw lipcu – może będzie już czynne sos dolphin gdzie będą ratować morświny. Mają już fundację ratującą wielkie koty, w tym 3 z Ukrainy z czasów wojny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Obawiam się, że poza niewielkimi ptakami i pingwinami – ptaki w ograniczonej przestrzeni ogrodów zoologicznych mają „przechlapane”. We wspomnianym zoo jeszcze nas nie widzieli, ale jeszcze wszystko przed nami. Kto wie, co Igomama wyszuka w tej okolicy, jeśli kiedyś wypadnie nam tam właśnie się „wakacjować”. 😉
Pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie
Wspominałam wielokrotnie. Ta okolica jest piękna. Na przełomie kwietnia i maja. Obecnie na polach są tylko piwonie, lilie i kalie, ale nie daje się im zakwitnąć jak tulipanom czy hiacyntom.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochani!
Cudnie jest i dzieci już tak urosły😃
Pozdrawiam cieplutko całą rodzinkę🍀🌷🤗💚🌞
Nie wiem, dlaczego nie wyświetlił się mój nowy post na Waszych blogach. A komentarze trafiają do spamu!🤔
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy za pozdrowienia. Dziatwa faktycznie, rośnie jak na drożdżach. Groszek goni już nawet mnie, resztę rodziny już jakiś czas temu zostawił „w dole”. 😉
Co do psikusów technologii wszelakiej… Czasem tak się niestety zdarza, że powinno działać, a nie działa. Gorzej jednak jak działać nie powinno, a działa… 🙂 Życzę jak najmniej i jednych, i drugich sytuacji! 🙂
PolubieniePolubienie
Parę miesięcy temu sąsiadka opowiedziała mi o tym parku, ale że informacje w necie nt otwarcia były sprzeczne, to nie ryzykowaliśmy wyjazdu w czasie korony. Pewnie w czasie wakacji się wybierzemy, tylko najpierw muszę się dobrze zastanowić czy damy rady pociągiem bez noclegu w Tilburgu… Fajnie, że mogłam poczytać u Ciebie, że da się wszystkie opcje zwiedzania zaliczyć w jeden dzień, bo nad tym też dumałam. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na szczęście z Tilburga można dotrzeć komunikacją miejską (autobusy 142 i 143, przystanek nazywa się „Safaripark”). Przykładowa trasa od dworca kolejowego z dzisiejszego poranka:
https://9292.nl/reisadvies/station-tilburg/hilvarenbeek_bushalte-safaripark/vertrek/2022-06-07T0835?extraInterchangeTime=0&flexStop=True&flexAddress=False
W tym wypadku zamiast rundki autem, pozostaje autobus.
Pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie
grające w koszykówkę żyrafy wyglądają prześmiesznie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cudowne skojarzenie, trzeba mieć do takich rzeczy (nomen-omen) oko, mi zupełnie nie przyszło to do głowy.
Pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie
Jako dziecko zwiedziłam wrocławskie zoo państwa Gucwińskich. Warszawskiego nie, ale fajnie było dzięki Twojej foto relacji zobaczyć ten holenderski park. Pozdrawiam serdecznie całą rodzinę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
We wrocławskim zoo byłem już kilka razy, ale dziatwy nie udało się tam dostarczyć, wygrały inne atrakcje wrocławskie.
Pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie