Dzisiejszy post to post dwóch zawodów. Najpierw dla Was – drodzy czytelnicy. Obiecano Wam Igomamę, która swym zwyczajem poezję snuć będzie prozą o Wiedniu i jej tygodniu z dala od pociech. Niestety, wakacje póki co Igomamy nie rozpieszczają: rozrywana przez znajomych z Polski, członków rodziny i całą trójcę zrzuconą na jej barki nie ma czasu (lub sił) by zasiąść i pisać. Czas może znalazłby się w ostatnim tygodniu, gdy pociechy udało się wysłać na obozy, ale…
Drugi zawód dotyczył tego, co dopełnia owo “ale”. Postanowiłem bowiem, że korzystając z tygodnia wolności, muszę Igomamę “porwać” gdzieś. Wybór padł na Szwecję. A że z konieczności Igomama lądować musiała w innym miejscu niż ja, postanowiłem zwiedzanie rozpocząć w Igowozie “pożyczonym”. Miało być małe, na benzynę i niedrogie. Najlepiej z manualną skrzynią biegów, ale to był wymóg dodatkowy, który gotów byłem zawiesić, jeśli reszta warunków byłaby spełniona. Wyszło zupełnie inaczej: elektryczny, całkiem spory, niezbyt tani i naturalnie ze skrzynią automatyczną. Idealne połączenie dla kierowcy po nieprzespanej nocy…
Dlaczego Szwecja? Z dwóch powodów.
Po pierwsze lotnisko Igomamy najbliższe, w Trójmieście, oferowało kilka lotów do Sztokholmu w przystępnej cenie. Po drugie – to kolejny kraj, w którym jeszcze nas nie widzieli. Jedyny kłopot? Musiałem zgrać lot mój i Igomamy. Mój z Amsterdamu, Igomamy z Gdańska. W dodatku dając jej szansę by na lotnisko dotrzeć (i z niego wrócić) o jakiejś rozsądnej porze. Wyszło troszkę inaczej, ale to już niestety kombinacja paranoi, wymogów linii lotniczych, opóźnień samolotów i dość kiepskiego niestety (mimo dystansu) połączenia kolejowego z miejscowości, gdzie Igomama się “wakacjuje” z gdańskim lotniskiem.
Oczywiście, chciałem mieć pewność, że to ja będę czekał. Dlatego do Sztokholmu leciałem o siódmej rano. Dlatego wracam o dziewiątej wieczorem. Ten post piszę właśnie czekając na swój lot… I choć Igomama wylądowała już jakiś czas temu to nie mam pewności, które z nas wcześniej dotrze do celu…
Grunt, że oboje dolecieliśmy szczęśliwie. Grunt, że udało się dotrzeć na lotnisko Sztokholm Skvasta przed samolotem z Gdańska. Ślicznym, prawie nowym, elektrycznym Igowozem! Lotnisko, które choć w nazwie ma “Sztokholm”, to jednak leży od Sztokholmu równie daleko, co Oslo Torp od swego nominalnego celu podróży. To chyba taki skandynawski obyczaj.
Moje wrażenie z jazdy elektrycznym autem po Szwecji? Mieszane. Z jednej strony silnik elektryczny (szczególnie w modelu, który wcisnęli mi w wypożyczalni) “daje radę”.
Dodatkowo auto naszpikowane jest automatyką do tego stopnia, że chyba tylko pro forma domaga się po jakimś czasie, by ręce trzymać na kierownicy. Co gorsza – w pewnym momencie niemal utknąłem na parkingu leśnym po tym, jak auto zatrzymawszy – nie mogłem go ponownie uruchomić. Dwóch sympatycznych Szwedów pomogło mi nawet monstrum wypchnąć z miejsca parkingowego, co ponoć mogło pomóc na “zacięcie” przełącznika trybów automatycznej skrzyni. Okazało się, że pomogło dopiero ponowne wciśnięcie guzika “start”, jednocześnie z pedałem hamulca. Czytaj” uruchomienie silnika. Odgłos dłoni trafiającej mnie w czoło musiał spłoszyć wszystkie trolle w okolicy.
Jednak obiecanego zatrzęsienia stacji ładowania nie udało mi się doświadczyć. Być może wokół Sztokholmu sytuacja wygląda lepiej, ale w “terenie” często musiałem jechać dość długo by znaleźć jakąś odpowiednią stację.
Następnie czekać, aż poprzedni “ekolog” skończy swe autko ładować. I wreszcie przerywać ładowanie przed czasem, bo kolejka rośnie… A ładowanie to jednak w przypadku aut tego typu największy mankament. “Benzyniakiem” raz-dwa i lecę dalej. “Elektryk” każe na siebie długo czekać. Na szczęście autko, które mi “wciśnięto”, miało spory zasięg na pełnym “baku”.
Były też jednak pozytywne wrażenia: cena jakby przystępniejsza a nie zabrakło też parkingu przed jednym z hoteli, gdzie autko “opiło się” za friko. Hotel ten miał więcej zalet, do których pewnie wrócę w jednym z kolejnych postów.
Mimo wszystko w przyszłości auto rezerwował będę chyba jednak z wyprzedzeniem, unikając nowinek tego typu.
Nie ukrywam też, że pierwsze spotkanie z automatyczną skrzynią biegów po nieprzespanej nocy to recepta na katastrofę. Niby człowiek słyszał: przy automatach lewa noga precz od pedałów! Ale jak inaczej przekonać się, że hamulec i lewa stopa to połączenie zabójcze, pewnie tak samo dla hamulców jak i dla serc kierowców jadących za takim początkującym kierowcom “automatów” jak ja…? Drugiego dnia było już zdecydowanie lepiej, ale tylko czujności innych zawdzięczam to, że pierwszego dnia obyło się bez “dzwoneczka”.
Dość, że pierwszego dnia – mając masę czasu do zmarnowania i niewielki stosunkowo dystans do przejechania – udało mi się “oswoić” tę bestię. Nawigacja “pomagała” pobłądzić, najpierw wiodąc dobrą drogą w złe miejsce, potem wiodąc złą drogą (z martwą przeprawą promową poprzedzoną drogą na półtorej auta) w dobre. Igomama co prawda chyba do końca nie ufała, że dowiozę nas do Sztokholmu szczęśliwie, ale cytując jej słowa: “sam fakt, że wsiada, dowodzi że ufa (wystarczająco)”. A gdzie nas ten Elektryczny Igowóz powiódł i co robiliśmy już po tym, jak zwróciliśmy go do wypożyczalni? O tym postaram się napisać w ciągu najbliższych tygodni. By Wam, drodzy czytelnicy, nieco osłodzić czekanie na Igomamę Wiedeńską.
Wiedeń, Sztokholm, Gdańsk…uwielbiam te Wasze przygody! ❤ Każdą Waszą notkę czyta się z prawdziwą przyjemnością 🙂
Ja też chciałbym Was zabrać w podróż – taką bardziej w czasie 🙂 I w nieco innej formie niż zazwyczaj 🙂 Zapraszam: https://zyciecelta.wordpress.com/2022/08/09/koronacja-edwarda-vii/ i czekam cierpliwie na kolejną odsłonę Igorodzinki w Skandynawii oraz Wiedniu 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki za komentarz! Filmik obejrzałem, świetna robota. 🙂 Zawsze miałem słabość do historii (mimo bycia „fizolem”), więc „kontent” w sam raz dla mnie. :>
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Naprawdę? Cieszę się bardzo! 🙂 Zapraszam częściej! A w przyszłym roku planuję zrobić 2 większe notki w takim formacie, po kilka części każda 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tyle atrakcji na jeden wyjazd to nietypowe szczęście.
Z chęcią przeczytam o kolejnej przygodzie:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Przyznam, że oboje wróciliśmy z uczuciem niedosytu… Szczególnie Igomama gdy okazało się, że większość interesujących ją atrakcji to w Vimmerby i okolicach się mieści… 😉
PolubieniePolubienie