To znowu ja, wyrośnięty Okruszek. Nie mam zbyt wiele czasu na pisanie „Pamiętnika”, bo chodzę do szkoły, a tam trzeba tak dużo pisać, że po powrocie do domu, wolę się bawić lub robić coś innego.
Jednak o Mikołaju w wozie strażackim koniecznie muszę Wam opowiedzieć.
Bo wiecie, Mikołaj kocha Holandię. W innych krajach tylko podrzuci prezenty do butów i jedzie dalej. A do Holandii przybywa już w połowie listopada i mieszka tu aż przez dłuuuugie trzy tygodnie. W tym czasie można złożyć mu wizytę, powygłupiać się z Piotrusiami, zrobić pamiątkowe zdjęcia.
My też mieliśmy to w planie. Rodzice obiecali, ale niestety słowa nie dotrzymali.
Zawsze coś stawało na przeszkodzie: polska szkoła, kościół, deszcz, popsuty samochód. Przeczuwałam, że tak będzie!
Na szczęście Mikołaj odwiedził nas w szkole, 5 grudnia, w swoje urodziny.
W poniedziałkowy poranek na szkolnym dziedzińcu panowało wielkie zamieszanie. Droga była zatarasowana taśmami, a przed wejściem paliło się ognisko, z prawdziwym ogniem.
Nawet panie nauczycielki nie mogły wejść do szkoły, tylko stały na dworze i chuchały w dłonie. My, dzieci, grzecznie ustawiliśmy się przy swoich paniach. Rodzice czekali za płotem. Wtedy rozległ się ryk strażackich syren.
Jejku, co się dzieje?! Maluchy się przestraszyły!
Ulicą jechał wóz strażacki, wielki, czerwony, jak na obrazku w książce. I ten wóz skręcił w kierunku naszej szkoły. Wjechał na parking. Zatrzymał się. Wtedy syreny umilkły, zrobiło się cicho jak makiem zasiał i naraz z głośników popłynęła piosenka o Mikołaju: Hij komt, hij komt, de lieve, goede Sint…
Drzwi się otworzyły i z auta wysiadł Mikołaj, a potem wysypały się ubrane na kolorowo Piotrusie. Jeden trzymał gaśnicę.
– Ho, ho, ho! Czy dobrze trafiliśmy? – zawołał Mikołaj grubym głosem.
Wszyscy byliśmy tak onieśmieleni, że nikt się nie odezwał, tylko patrzyliśmy.
Zaraz jednak pani dyrektor poderwała się z miejsca. Powitała Mikołaja i powiedziała, że widziała pożar na szkolnym boisku. Wtedy Piotruś z gaśnicą podbiegł do ogniska i raz, dwa je ugasił.
Hura, mogliśmy bezpiecznie wejść do szkoły! A z nami nasi goście.
Co to był za dzień! Mikołaj odwiedził wszystkie młodsze klasy i wręczał prezenty.
W tym czasie my, starszaki z grup V – VIII (ja chodzę do grupy V, która w Polsce odpowiada klasie drugiej) graliśmy z Piotrusiami w koszykówkę i szaleliśmy na dyskotece prowadzonej przez DJ Pieta.
Nie martwcie się, prezenty też dostaliśmy!
Tylko z racji starszeństwa (i żeby ciut odciążyć umęczonego Mikołaja), ciągnęliśmy losy i każdy przygotowywał upominek wylosowanemu koledze/koleżance.
Te losy pani przygotowała ze trzy tygodnie wcześniej. Każdy był oznaczony numerem i zawierał informację, czym interesuje się dane dziecko i jakiego upominku oczekuje (do kwoty 7,50 euro).
Ja wylosowałam dziewczynkę, która lubi delfiny i kwiaty oraz chce dostać flamastry, szkicownik i żelowe długopisy.
Ale powiem Wam, że zakup prezentu jest etapem najłatwiejszym. Potem robi się trudniej!
W imieniu Piotrusiów trzeba ułożyć wiersz i dołączyć do paczki.
Ja, dzięki Pamiętnikowi, mam jako taką wprawę w pisaniu, ale na poezji się nie znam. Jednak ruszyłam głową i pomyślałam: od czego jest starsza siostra?
Ona musi znać się na wierszach! Wystarczy siostrę ładnie poprosić, pochwalić, że jest taka mądra i dobra, dodać do tego zasmuconą minę, zrobić przerażone oczęta i… Zadziałało!
Fajną mam siostrę, Iskierka ułożyła świetną rymowankę.
Niestety, to jeszcze nie koniec. Prezent należy WYJĄTKOWO zapakować.
Nie można zwyczajnie owinąć go w świąteczny papier, to się nie liczy!
WYJĄTKOWO, to znaczy że trzeba zrobić „surprise” – opakowanie, które samo w sobie jest prezentem i w dodatku pomieści w sobie upominek i wiersz.
W tym roku w naszej szkole obowiązywał temat „Przyroda”, więc najwięcej było surpris – zwierząt. „Moja” dziewczynka lubi delfiny i kwiaty, więc musieliśmy dla niej zrobić albo delfina, albo kwiat, albo delfina z kwiatkiem. Bo jest to praca dla całej rodziny.
Męczyliśmy się z surprisą całą niedzielę i między innymi przez to nie zdążyliśmy odwiedzić Mikołaja w jego domu. Delfin jest fajny, ale jak go zrobić?
Mama wymyśliła, że można by go uformować z dwóch balonów, a potem obkleić masą papierową. Niestety balony co i rusz pękały. Ostatecznie rodzice wymienili masę papierową na piankę styropianową i praca szła lepiej.
Teraz tata przejął pałeczkę i „wyrzeźbił” kształt delfinopodobny.
A Iskierka pomalowała całość. Natomiast ja z pudełka po butach zrobiłam akwarium. Pomalowałam je na niebiesko, wycięłam ryby i rośliny. Nawet ładnie wyszło.
No i właśnie w ten poniedziałek, 5 grudnia, maluchy dostały prezenty od Mikołaja, a starszaki surprisy.
Dodam, że wszystkie prace zostały pięknie poukładane w salach i w miniony piątek po południu całe rodziny przychodziły do szkoły je oglądać.
Oczywiście jeszcze wtedy nikt nie wiedział, którą dostanie. Każda była inna, ciekawa i pomysłowa.
Ostatecznie w moje ręce trafił czarny kotek z różowymi uszkami. Naprawdę śliczny!
W domu od razu przedstawiłam go Guzikowi, niestety ten nie był zainteresowany nowym kolegą.
Wieczorem, gdy tata wrócił z biura, a Groszek z treningu koszykówki, rozległ się dzwonek do drzwi. Mama przygotowywała kolację, więc kazała mi otworzyć. Za drzwiami nie było nikogo, za to o ścianę opierał się worek, z którego wystawały prezenty.
To musiała być sprawka Piotrusia! Taki jeden obiecał mi dziś w szkole, że wieczorem wpadnie do mnie z podarkiem. Dotrzymał słowa, tylko szkoda, że nie chciał się pokazać! Nawet zrobiło mi się trochę przykro, zaraz jednak się rozweseliłam, bo przecież prezenty czekały.
Piotruś dołączył do worka kostkę do gry wraz z instrukcją.
Prezenty nie były podpisane, tylko oznaczone kodami kreskowymi, niestety nie mieliśmy skanera do ich odczytywania.
Usiedliśmy w kole, w środku leżał worek, a my rzucaliśmy kostką, zaczynając od najmłodszego gracza, czyli ode mnie i dalej według wskazówek zegara.
Wykonywaliśmy polecenia zależnie od liczby wyrzuconych oczek.
Jedynie gdy dopisało szczęście, można było wyjąć prezent z worka i położyć przed sobą. Najczęściej trafialiśmy na opcję przekazania kostki lub upominku sąsiadowi z lewej strony.
Bawiliśmy się w ten sposób aż wszystkie prezenty zostały wyjęte z worka.
Sytuacja była niesprawiedliwa, bo przed tatą leżało pięć upominków, a przed Groszkiem dwa. Ale ponoć w życiu nie ma sprawiedliwości.
Zresztą runda druga mogła wszystko zmienić! Tu obowiązywały nowe polecenia.
Najlepiej było wyrzucić jedno lub dwa oczka, bo to dawało przyzwolenie na rozpakowanie swojego prezentu. Były też opcje oddania prezentu lub kostki sąsiadowi, mówię Wam, emocje jak na meczu! Przy szóstce należało pomachać do okna i zawołać: „Wszystkiego najlepszego Mikołaju! Dziękuję za prezent”.
Nie wiem jak to się stało, ale koniec końców każdy upominek trafił do właściwych rąk. Chyba dlatego, że znamy swoje pragnienia. Groszek marzył o butach do kosza, Iskierka o słuchawkach, ja o dwóch laleczkach z ciemnymi, krótkimi włosami do zabawy w Tosię i Tomka, bo nadal jestem zafascynowana książką „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na czternaście fajerek” (rodzeństwo twierdzi, że to nie się nie nazywa fascynacja, lecz obsesja). Niestety tych lalek nie dostałam. Okazało się, że Piotrusie nie znają tej opowieści, bo przecież są z Hiszpanii, a książka pochodzi z Polski.
Resztę podarków stanowiły słodycze. Każda paczka żelków czy paluszków była osobno zapakowana. Podzieliliśmy się nimi sprawiedliwie: prawie wszystkie słodkości dla dzieci, oczywiście po równo, a dla rodziców tylko symbolicznie, po jednym batoniku, bo przecież… są dorośli.
Ależ mieliście atrakcji! ten Mikołaj to bardzo pomysłowy święty od prezentów:-)
Wszystko mi się podobało, choć zachodu trochę było, ja bym się chyba poddała, bo zdolności plastycznych nie mam.
A zabawę w prezenty zapisuję na przyszłość, wykorzystam, gdy wnuk będzie starszy.
Dobrych dni dla całej rodzinki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy serdecznie, Jotko.
Zabawa w prezenty jest tradycją holenderską i główną atrakcją wieczoru 5 grudnia, zwanego „pakjesavond” (wieczór prezentów).
W sklepach są gry planszowe dotyczące sposobów wręczania i otwierania prezentów, ja natomiast zrobiłam taką uproszczoną wersję – bez planszy, tylko z kostką i sama (w imieniu Mikołaja oczywiście) wymyśliłam zadania, które będziemy wykonywać przy wyrzuceniu danej ilości oczek. by szło sprawnie i było śmiesznie.
Spokojności na przedświąteczny czas!
PolubieniePolubienie
Kochany, Wyrośnięty Okruszku!
Po pierwsze – fajnie Cię znowu czytać 🙂
Po drugie – Mikołaja w Holandii masz jak bohatera filmów akcji jakiegoś 😀 Super, że starsze dzieci co roku takie zaangażowane w całą akcję 🙂
Prezent dla Koleżanki prześliczny! Kawał dobrej roboty powiem Ci 🙂 Tak między nami: wiesz, że we wrześniu byłem nad morzem? I że mam tam zdjęcie między innymi przed pomnikiem z delfinkiem właśnie? Twojej Przyjaciółce na pewno by się na pewno spodobało 🙂
Po trzecie, chciałbym Ciebie i Twoją Mamusię zaprosić na pewien szybki jubielusz (napisałem o tym dzisiaj, a kolejna notka już za parę dni) oraz na wcześniejsze „urodzino-mikołajki”, gdzie ja też coś od Mikołaja dostałem ❤
Nawiasem ten polski Mikołąj jakiś taki spokojniejszy niż holenderski, ale też zaskoczyć potrafi 😀
Ściskam Cię mocno, Kochana!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kochany Celcie,
Po pierwsze – każdy Twój list dotyka serca, za co bardzo dziękujemy.
Po drugie – trafne porównanie holenderskiego Mikołaja do bohaterów kina akcji, chyba się na nich wzoruje, chcąc przypodobać się dzieciakom, ale czasami zdarza mu się „przedobrzyć”. 😉
Po trzecie – bardzo dziękujemy za zaproszenie! Na pewno nie pominiemy takich ważnych imprez i jubileuszy. 🙂
Ściskamy równie serdecznie. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba